Chapter 7 - Gonna let you down

Jedynie rozmazujące się przed moimi oczyma światła potrafiły zaświadczyć o tym, że jeszcze żyję. Rzeczywistość przybrała dla mnie formę czarnej dziury - powoli wchłaniała szczęście, spokój, moje istnienie. Nagle nic nie było pewne. Zaczęłam zastanawiać się kiedy przyjdzie i mój koniec.

Choć Grace umownie nadal nas nie opuściła, ja wiedziałam, że już nic nie będzie takie samo. To, co się wydarzyło, na zawsze odznaczy się w mojej pamięci. Dało mi to do myślenia. Zdałam sobie sprawę z tego, że życie bywa niezwykle ulotne. Jedna niewłaściwa decyzja, a człowiek już nigdy może nie zobaczyć wschodzącego słońca.

W samochodzie panowała głucha, drażniąca cisza. Ani mama, ani tata nie potrafili zdobyć się na żaden komentarz. Podejrzewałam, że wypalili się ubiegłej nocy, kiedy to nie poświęcili ani chwili na sen. Po powrocie ze szpitala bardzo głośno rozmawiali i obwiniali się nawzajem o to, co się wydarzyło. Ja nie miałam odwagi wyjść poza ściany własnego pokoju, by choć trochę załagodzić sytuację. Byłam przekonana, że moje prośby i tak nie zdałyby się na nic. Tak więc przemierzaliśmy zatłoczone ulice kompletnie zatrwożeni. Wiedziałam, że i dla nich w pewnym sensie już umarła. Prawdopodobnie nie tylko mnie wydawało się, że te wszystkie spacjalistyczne urządzenia, kroplówki i rozruszniki były do niczego. Szkoda tylko, że oni nie potrafili się do tego przyznać.

Kiedy koła pojazdu zatrzymały się na wylanym betonem parkingu, głośno westchnęłam. Nie towarzyszyły mi najprzyjemniejsze uczucia. Szpitale od zawsze kojarzyły mi się z bólem i cierpieniem. Moje lęki dodatkowo pogłębiał fakt, że za chwilę ponownie ujrzę zmasakrowaną siostrę.

***

Tępo wpatrywałam się w podłogę, a moje myśli rozpraszały miarowe dźwięki urządzenia odzwierciedlającego pracę jej serca. Mgła przysłaniająca oczy uniemożliwiała mi rozpoznawanie poszczególnych przedmiotów. Jednak ją widziałam doskonale. Leżała w bezruchu, a jej ciało zdobiły przeróżne bandarze. Pomimo ich obecności, i tak wyglądała pięknie. Ponownie się zamyśliłam. Zaczęłam obwiniać się o to, że nigdy nawet nie starałam się jej zrozumieć. Być może, gdybym choć odrobinę się wysiliła, nie nienawidziłaby mnie aż do tego stopnia.

Niemal podskoczyłam na krześle, gdy telefon w mojej torbie zaczął cicho wibrować. Bardzo się spięłam, gdy zdałam sobie sprawę, że to nie ze mną ktoś próbuje się skontaktować, lecz z nią. Natychmiast odrzuciłam połączenie, modląc się, by pogrążeni w smutku rodzice niczego nie zauważyli. Powoli zaczęłam żałować, że przywłaszczyłam sobie jej własność. To zbyt duże brzemię. Z drugiej jednak strony, gdybym nie ukryła jej telefonu, mogłoby być jeszcze gorzej. Co, gdyby oddali go na policję? Nie byłam pewna, co mogliby znaleźć, ale wiedziałam, że byłoby to obciążające nietylko dla niej.

- Muszę się przewietrzyć - przyznałam nerwowo, choć za wszelką cenę starałam się ukryć wszystkie emocje.

Ojciec badawczo zmierzył mnie wzrokiem, gdy wstałam, a ja wręcz trzęsłam się ze stresu, ponieważ telefon znów dał o sobie znać. Nie czekając na jego reakcję, poprostu wyszłam z sali i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. Wyciągnęłam urządzenie i przez chwilę wpatrywałam się w ekran z niedowierzaniem. Zatrzymałam się, zastanawiając się nad tym, co mam zrobić. Nie chciałam z nim rozmawiać, już prawie odrzuciłam kolejne połączenie, jednak w ostatniej chwili coś mnie powstrzymało. A jeżeli on nic nie wiedział o tej sprawie i starał się z nią skontaktować?

- H-halo? - odezwałam się niepewnie, niemal szeptem. Doskonale słyszałam bicie swojego zaniepokojonego serca i miałam wrażenie, że słyszą je również przechodnie.

- Witaj Ivy - usłyszałam jego spokojny głos, a po moim ciele przeszły dreszcze. To niesamowite ile odmiennych doznań odczuwałam tego dnia. Moje usta mimowolnie się rozchyliły. Skłamałabym, jeżeli powiedziałabym, że mnie nie zaskoczył - Na parkingu stoi samochód twojego ojca, więc wnioskuję, że ty również przyjechałaś odwiedzić siostrę.

- Nie powinno cię to obchodzić - rzuciłam nieco oschle, krzywiąc się, gdy jego śmiech dobiegł moich uszu - Czego chcesz, Justin?

- Poprostu do mnie zejdź, cukiereczku. - powiedział powoli, kładąc nacisk na każde wypowiedziane słowo.

- Nie ma mowy - powiedziałam niepewnie, obawiając się jego reakcji - Jeżeli mam zejść, to tylko z rodzicami.

- Proszę cię, Ivy - prychnął pogardliwie - Kogo chcesz oszukać? Za bardzo boisz się o tyłek Grace, by wciągać w to waszych starych. - przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy, starając się pozbierać wszystkie myśli. Nie było to jednak łatwe, ponieważ jego bezceremonialność skutecznie we mnie uderzyła - Czekam na ciebie ze zniecierpliwieniem.

***

Przysięgam, że pierwszy raz błagałam Boga o to, by stało się ze mną coś złego. Za wszelką cenę starałam się uniknąć konfrontacji, do której miało dojść lada moment. Modliłam się, by winda, którą zjeżdżałam na dół, poprostu się zatrzymała. Nie miałabym nic przeciwko, gdybym spędziła w niej nawet całą noc.

Po niezbyt długiej chwili stałam już przed wyjściem. Gdy wychodziłam, nie patrzyłam nawet przed siebie. Podążałam prosto ze spuszczoną głową, niczym skazaniec, który idzie na pewną śmierć. Uśmiechnęłam się smutno, gdy dotarło do mnie, że to nawet prawdopodobne. Nikt nie mógł zaświadczyć, że koniec tego dnia nie będzie również i moim końcem. Zacisnęłam pięści, usiłując w jakiś sposób dać upust moim emocjom. Nie przyniosło to jednak oczekiwanych efektów. Wszystko nasiliło się jak na złość, gdy do moich uszu dotarły dźwięki głośnych rozmów.

Podniosłam głowę. Stał najbardziej z przodu, bacznie mi się przyglądając. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Dziś przypominał marmurowy posąg bardziej, niż zwykle. Zimny, wyniosły, nieodgadniony...

W momencie, gdy miałam się zatrzymać, on poprostu się odwrócił, dając mi wyraźny znak, bym podążała za nim. Ostrożnie wyminęłam jego towarzyszy i, trzymając spory dystans, kroczyłam przed siebie, prowadzona przez jego cień.

- Nie interesuje cię nawet, czy ma się dobrze? - zapytałam z wyrzutem, gdy byliśmy odizolowani od zgiełku ulicy. Znajdowaliśmy się gdzieś, gdzie nigdy wcześniej nie byłam. Wiedziałam jednak doskonale, że umyślnie wybrał to miejsce, aby nasza rozmowa przeprowadzona była w całkowitej dyskrecji.

- Może tak, może nie - wzruszył jedynie ramionami, kończąc swoją wędrówkę. Odwrócił się w moją stronę, a cała pewność, o której zasobach byłam przekonana jeszcze chwilę temu, zniknęła bez śladu - Myślę, że chciałbym poznać odpowiedzi na ciekawsze pytania, Ivy - przemawiał, podchodząc coraz bliżej, a ja nie potrafiłam się cofnąć. Byłam pochłonięta badaniem jego zachowań i sposobu myślenia. Potrafił zaczarować doborem słów i intonacją jak nikt inny. Miał w sobie coś, czemu nie sposób było się oprzeć - Ważniejsze jest to, czy ty masz się dobrze.

- Kompletnie cię nie rozumiem - odparłam niemal szeptem, wpatrując się w jego oczy oświetlone bladym światłem latarnii. Próbowałam doszukać się w nich choć cienia człowieczeństwa, niestety daremnie - Jesteś jej chłopakiem, więc powinna być dla ciebie o wiele bardziej ważna, niż wiadomość o moim samopoczuciu.

Jego głośny śmiech odbił się od otaczających nas murów i ze zdwojoną siłą rozedrgał w mojej głowie. Poczułam się zakłopotana. Nie należał do najserdeczniejszych. Był wręcz przepełniony kpiną.

- Naprawdę myślałaś, że się z nią spotykam? - na jego twarzy nadal widoczne było rozbawienie. Kiwnęłam jedynie głową, krzywiąc się nieznacznie. Czułam się dość dziwnie. Wszystko, o czym byłam przekonana, teraz posypało się jak domek z kart i narodził się chaos - Jesteś bardzo naiwną osóbką.

- Dlaczego mówisz mi o tym wszystkim? Co chcesz przez to zyskać? - na usta cisnęło mi się tak wiele pytań. Wiedziałam niestety, że prawdopodobnie i tak nie poznam na nie satysfakcjonującej odpowiedzi, więc w porę powstrzymałam się przed zalaniem jego osoby rwącymi potokami słów.

- Jestem zmuszony prosić cię o pomoc - przyznał cicho, odgarniając z czoła ciemnie kosmyki włosów. Przyglądałam się temu procesowi do momentu, aż ponownie skupił na mnie swój wzrok - Zanim cokolwiek powiesz, poprostu słuchaj. Uwierz, że to najlepsze, co możesz zrobić.

Nie miałam pojęcia jak mam się zachować. Z każdą chwilą stawałam się coraz mocniej wytrącana z równowagi i nie potrafiłam z tym walczyć. Byłam bezbronna, gdy podszedł do mnie bliżej i spojrzał głęboko w oczy. Nie wiedziałam co może się wydarzyć. W głowie miałam mętlik, a serce kołatało mi nie tyle z niepokoju, co z przerażenia własną niemocą.

- Odnoszę wrażnie, że jesteś mądrą dziewczynką, więc bez problemu zrozumiesz, o co mi chodzi - dobitnie wypowiadał każde słowo, co chwila przerywając swoją wypowiedź - Wiesz chyba, że ostatnio nie jest tutaj zbyt bezpiecznie i zapewne domyślasz się, że ja i ludzie, których spotkałaś mamy z tym coś wspólnego. Nie dbam o to, co pomyślisz, wiedz jednak, że ta wiedza jest niezwykle zgubna.

- Więc? - wyszeptałam, a następnie głośno przełknęłam ślinę.

- Więc albo będziemy współpracować, albo skończy się to źle nie tylko dla ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top