*49*

Rodzice i rodzeństwo Jamesa wstali na równe nogi. Lekarz popatrzył na nas wszystkich i westchnął zmęczony.

-Co z moim synem?-spytała zapłakana Cathy.

-Pan James ma liczne stłuczenia i obrzęki, które nie zagrażają jego życiu. Zszyliśmy rany. Lecz najtrudniej było...

-...z nogą.-powiedziałam cicho.

-Tak.-potwierdził.-Przywieziono pana Jamesa ze zmiażdżoną kończyną dolną. Podczas 4 godzinnej operacji, robiliśmy co w naszej mocy, lecz nie udało nam się jej uratować.

Matka Jamesa zaczęła płakać. Jej mąż przytulał ją do siebie. Może to trochę dziwne, ale odetchnęłam z ulgą. Ważne że żyje. Z nogą czy bez.

-Mogę do niego wejść?-spytałam, z nadzieją w oczach lekarz, który jeszcze nie odszedł.

-Tak, tylko na chwilkę. Oboje musicie odpocząć. Jeśli państwo też chcieliby zajrzeć do pacjenta, to tylko na chwilkę i pokolei- i odszedł.

-Douaglas, zawieziesz mnie?

-Jasne.

Ariana położyła moją kroplówkę na kolana.Spojrzałam na nią, a ona uśmiechnęła się do mnie pocieszająco. Odwzajemniłam jej gest. Mój brat pchnął wózek, a ten powoli zaczął jechać. Will, mąż Elli, otworzył nam drzwi. Wjechałam do środka sali. Od razu rzuciło mi się łóżko i postać na nim leżąca. Spał. Był przykryty do połowy klatki piersiowej, a na jego piersi znajdowały się przysawki i kabelki, które prowadziły do maszyny. kontrolującej bicie serca. Odgłos jaki wydawała był przerażający. Boję się tego dźwięku. Moja mama po wypadku leżała podpięta do tego urządzenia, po dwóch dniach wydały przeciągliwy odgłos. Po moim policzku poleciała łza.

Douglas ustawił mnie przy łóżku Mojej Miłości i zawiesił moją kroplówkę na wieszaku. Pocałował mój czubek głowy i wyszedł z sali.

Chwyciłam dłoń Jamesa i pocałowałam jej wierzch. Moje oczy powędrowały do jego nóg. Jedno miejsce było wypełnione, lecz drugie puste. Nie ma jej aż do kolana. Moje oczy ponownie wypełniły się łzami. Jak mu to powiedzieć? On się załamie. Lubił biegać, a teraz? A jeśli załamie się i coś sobie zrobi? Boże.

Potem mój wzrok przeniósł się na jego twarz. Pod jego lewym okiem znajdowało się fioletowe zabarwienie. Miał ranę na policzku, ustach. Na recach miał opatrunki.

-Kocham Cię.-szepnęłam i ponownie ucałowałam jego dłoń.

Kilka minut później przyszedł mój brat.

-Kochanie, musisz już wracać.

-Chcę być przy Jamesie.

-Przyjdziemy później, dobrze?-mówił spokojnie.-Lekarz kazał abyś już wróciła na salę.

Westchnęłam, ale posłuchałam Douglas. Mężczyzna podszedł do mnie i zdjął moją kroplówkę, która była prawie pusta. Ja w tym czasie mocno ucałowałam dłoń Jamesa.

-Kocham Cię.-powiedziałam zanim puściłam jego dłoń.

Kiedy wyszliśmy z sali, przed nią stali wszyscy Ci, którzy byli jak wychodziłam. Mama mojego chłopaka, widząc moją zapłakaną twarz, podeszła do mnie i ukucnęła przede mną. Chwyciła moją dłoń.

-Będzie dobrze.-powiedziała i rozpłakała się, kładąc głowę na naszych spełnionych rękach.

-Będzie.-potwierdziłam, choć sama nie wiedziałam jak będzie.

Po wróceniu do mojej sali, mój brat pomógł mi położyć się na łóżko. Była już dość późna pora.

-Idźcie już do domu. Jesteście zmęczeni.-powiedziałam ochrypłym głosem.

-Już nas wyganiasz?-spytał żartobliwie Douglas.

-Nie-uśmiechnęłam się-Ale ile spaliście przez ostatnie dni?-spytałam patrząc na moje trzy przyjaciółki, bratową i brata.

-Mało.-odpowiedzieli zgodnie.

-Martwiliśmy się o was.-powiedziała Eli.

-Wszyscy zbieraliśmy się wieczorem w mieszkaniu Jamesa i czekaliśmy na telefon z informacją o was.-dodała Ariana.

-Kochamy was.-powiedziała Dana.

-My was też, ale wróćcie do domu. Jesteście zmęczeni.-uśmiechnęłam się do nich pokrzepiająco.

-Jak sobie życzysz.-odezwał się Douglas.-Ty też odpocznij.

-Dobrze.

Miło mieć takich bliskich, którzy się o Ciebie martwią.

Wszyscy pożegnali się ze mną i wyszli z sali. Moje oczy zaczęły się robić ciężkie i po chwili już spałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top