*47*
Douaglas
Dziś mija piąty dzień odkąd poszukują Tori i Jamesa. Boję się. Boję się że ich nie znajdą lub znajdą ciała. O Boże, te myśli mnie zabijają. Moja siostrzyczka.
Żeby zająć czymś umysł, pracuję,nawet do późnej nocy. Raz zdarzyło mi się zasnąć przy biurku. Emma, jest wyrozumiała. Stara się być przy mnie jak to tylko możliwe. Pociesza, opowiada mi śmieszne historie, lecz nic nie działa. Przy niej staram się, ale nie daje rady.
Nagle do gabinetu wpada moja narzeczona. W ręku trzyma telefon. Jej twarz jest radosna.
-Znaleźli ich!-krzyknęła.
Zerwałem się z miejsca. Pobiegłem do niej. Przytuliłam ją mocno. Śmiała się radośnie.
-Znaleźli ją.-Szepnąłem szczęśliwy. Z moich oczu poleciały łzy szczęścia.-Gdzie jest?-spytałem.
-W szpitalu. Jedziemy, szybko!-krzyknęła ponownie i pociągnęła mnie za rękę.
Na miejscu byliśmy po 20 minutach. Biegiem pokonaliśmy cały parking i wejście główne. Dobiegłem do recepci. Za nią siedziała młoda kobieta.
-Gdzie leży Victoria Justice?-spytałem na jednym wdechu.
-Kim Państwo są dla pacjentki?-spytała.
-Bratem, a to moja żona.-odpowiedziałem szybko.
-Mhm...drugie piętro sala 303.-odpowiedziała.
Chwyciłem za rękę Emme i ruszyłem w stronę windy. Wcisnąłem guziczek, gdy drzwi rozsunęły się weszliśmy do środka. Ponownie nacisnąłem na guziczek z dwójką. Po chwili byliśmy już na miejscu. Na korytarzu było rodzeństwo Jamesa.
-Co z nimi?-spytałem gdy byłem obok nich.
-Victoria ma złamaną nogę i wstrząs mózgu, jest też poobijana. Wszystko będzie dobrze. Lecz James...-urwała Ellie i schowała twarz w dłoniach. Stojący za nią William przytulił ją.
-Co z nim?-spytałem.
-Jamesa znaleźli nieprzytomnego. Żył, ale jego puls był słaby. Od razu przewieziono go na salę operacyjną. Nic więcej nie wiemy.-wyjaśnił Will.
-A Tori wie?-spytała Em.
-Nie, leży w sali, jest u niej pielęgniarka.-powiedział Chris, młodszy brat Jamesa.
Kiwnąłem głową.
Nagle z sali Tori wyszła kobieta w białym kitlu.
-Przepraszam.-podszłem do niej-Jestem bratem Victorii Justice. Mogę do niej wejść?-spytałem błagalnie.
-Tak. Tylko krótko. Pacjentka potrzebuje spokoju.-zgodziła się i odeszła.
Szczęśliwy chciałem chwycić za klamkę. Coś mnie zatrzymało, ale co? Strach czy niewiedza? Nie wiem. Czegoś się bałem, ale czego? Odwróciłem się do mojej narzeczonej. Stała i patrzyła na mnie z uśmiechem. Zauważyła moje zawahanie.
-Idź, kochanie.-zachęciła mnie.
Odwróciłem się ponownie do drzwi i otworzyłem je. Wszedłem do środka. Salę oświetlała mała lampka, która była na stoliku, obok łóżka. Nagle zobaczyłem Victorię. Jej twarz była blada. Na ustach, brwiach, policzkach i czole miała rany. Jej szyję zakrywał biały kołnierz usztywniający. Noga była w gipsie i wisiała na specjalnym wieszaku.
Podszedłem bliżej łóżka. Usiadłem na krzesełku obok niej. Chwyciłem jej dłoń w swoje.
-Siostrzyczko.-Szepnąłem. Nie reagowała. Jej klatka piersiowa opadała i unosiła się równo miernie.-Kocham Cię mała.-Szepnąłem i przybliżyłem jej dłoń do moich ust.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top