*12*

Jedziemy jakieś dwie godziny. Niedawno zjechaliśmy z autostrady i jedziemy jakąś polną drogą. Jechaliśmy jakieś dwa kilometry, po których zobaczyłam dom. Był piękny. Dokoła niego rosła zielona łąka, na której rosły różne kwiaty czerwone, żółte i białe. Dokoła łąki był las.

Zdziwiona spojrzałam na Jamesa. Ten tylko się uśmiechnął. Zaparkował samochód i wysiadł z niego, co również uczyniłam. Stanął obok mnie. Chwycił moją dłoń i ruszył w stronę drzwi. Bez pukania wszedł do środka.

-Mamo!-krzyknął. Spojrzałam na niego z mordem w oczach. Ten tylko się zaśmiał widząc moją groźną minę.

-Czemu mi nie powiedziałeś?-spytałam zła.

-A przyjechałabyś?-spytał unosząc brew do góry.

-James!-usłyszałam kobiecy krzyk, po chwili mężczyzna był w kobiecym uścisku.

Kobieta była niska, więc brunet musiał się schylić aby oddać uścisk. Była ona szczupłą brunetką.

-Kto z tobą przyjechał?-spytała spoglądając na mnie.

-Victoria, ale może mi Pani mówić Tori.-powiedziałam uśmiechając się i wyciągając dłoń w jej kierunku.

-Cathy Bruge Maslow, matka Jamesa.-przedstawiła się, podając mi dłoń. Uśmiechnęła się.

-Gdzie ojciec?-spytał chłopak.

-Położył się. Źle się poczuł.

-Jak się czuję.-spytał wystarszony. Z tego co wiem jego ojciec ma problemy z sercem.

-Spokojnie. Był już u niego lekarz, powiedział ze wszystko dobrze, ale kazał żeby się położył. Wziął leki, wieczorem będzie dobrze.-powiedziała kładąc dłonie na ramionach syna.

-To dobrze. My pójdziemy do stadniny, potem do niego zajrzę.-powiedział. Kiwnęła głową.

-Idźcie, idźcie.-powiedziała uśmiechnięta-Tylko wrocicie na kolację.

Wyszliśmy na tył domu. Z daleka ujrzałam sześć koni. Przeszliśmy do zagrody.

-John.-zawołał James.

-Panie Jamesie.-powiedział uśmiechając się.

-Przygotuj Pioruna i Lalkę.-powiedział.

-James.-szepnęłam.

-Tak?

-Ja nigdy nie jeździłam konno. Boję się.-przyznałam.

-John, przygotuj tylko Pioruna.

Mężczyzna kiwnął głową i poszedł do stadniny. Czekaliśmy chwilę rozmawiając o głupotach, gdy zobaczyłam pięknego czarnego konia.


Patrzyłam na niego jak w obrazek. W końcu poczułam rękę na plecach i jak ktoś popycha mnie do przodu. Podeszliśmy z Jamesem do konia. James pomógł mi wsiąść i po chwili siedział za mną. Chwycił z wodze( nie wiem czy dobrze napisałam ;)) i ruszyliśmy z miejsca, po chwili jechaliśmy już galopem.

-Ale super.-powiedziałam śmiejąc się.

-Chcesz?-spytał, zwalniając i podając mi wodzę.

-Ale...-nie dał mi dokończyć bo dał mi, no dobra wepchnął mi ją do rąk.

-I powoli.-powiedział.

Ruszyliśmy leśną alejką. Jechaliśmy powoli. Rozkoszowałam się leśnym powietrzem. Świeżym i czystym. Dojechaliśmy na śliczne jeziorko.

-Wow.-powiedziałam.-Śliczne.

-Wiem. Znalazłem je dwa miesiące temu. Jest super do przemyśleń.-powiedział i zsiadł z konia, po chwili pomagając mi zejść.



Wiem że spóźnione, ale...

Wszystkiego najlepszego z okazji naszych świąt Wielkanocnych. Spędzicie je z rodziną i przyjaciółmi jak najlepiej, no i mokrego dyngusa. Kocham😘😘😘🐇🐑🐰🐣🐤.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top