I
[Liczbę bodźców zapachowych możliwych do rozróżnienia przez człowieka szacuje się na około dziesięć tysięcy, jednak C. Bushdid przeprowadził badania, z których wynika, że liczba ta wynosi około biliona.
Trudno jednak jest rozróżnić poszczególne wonie, przynajmniej amator miałby z tym nie lada problem. Z tego właśnie powodu tworzenie kompozycji zapachowych jest swojego rodzaju sztuką, którą zajmuje się kilkadziesiąt tysięcy perfumiarzy na całym świecie.
Jednostki posiadające wybitne predyspozycje do tworzenia tych kompozycji nazywane są w branży "nosami".
Nie mają zwykle bardziej wyczulonego zmysłu węchu od przeciętnych ludzi, lecz z pewnością posiadają bardzo rozwiniętą zdolność psychiczną, zwaną wyobraźnią zapachową oraz umiejętność do zapamiętywania większej ilości woni, zwaną pamięcią olfaktoryczną. Kompozycje zapachowe to najczęściej mieszaniny kilkunastu, kilkudziesięciu, a nawet kilkuset składników, które dzielimy na akordy zapachowe: bazowy, średni oraz wysoki. ]
Bodt był zmuszony zatrzasnąć książkę czym prędzej i upchnąć ją tam, gdzie jej miejsce - czyli pod jedną z podłogowych desek. Nie musiał zmuszać się do aż takiej ostrożności, jednak wolał nie ryzykować. Nie chciał by ktokolwiek z domowników odkrył jego pasję, która podobno nie przystoiła mężczyźnie.
Miał jedynie konsekwentnie uczyć się prawa, zostać człowiekiem wybitnie uczonym, by zostać specjalistą w swoim przyszłym fachu.
Jego ojciec oczami wyobraźni widział go już na salach sądowych, gdzie Marco rozwiązywałby najróżniejsze sprawy z typowym dla siebie spokojem i otwartym umysłem. Nie wiedział jednak, iż jego syn posiada silne ciągoty do zupełnie innych klimatów. Wypożyczał on książki i encyklopedie, podkradał perfumy całej żeńskiej części rodziny. Poznawał skład chemiczny i starał się poszerzać swoją pamięć do zapachów, notując wszystko w swoich dziennikach. Niektóre stronice nosiły nawet plamy po skropieniach, które chętnie i barwnie opisywał.
To do tego wzdychał ciężko, marząc o zostaniu najlepszym perfumiarzem za murami Marii. Jednakże, nie miał innego wyboru, jak kryć się z tą fantazją, nie chcąc przynieść zawodu swojej rodzinie.
Właśnie dlatego, gdy książka była już bezpiecznie skryta, przewiesił przez ramię torbę z notatkami i zbiegł na dół.
Nie miał nawet czasu na zbytnie pożegnania, musiał pospieszyć się z wyjściem w miarę możliwości.
W końcu umówił się z Jeanem, iż ten podwiezie go na uczelnię i nie chciał ryzykować straty takiej okazji.
Zresztą, Kirstein potrafił być naprawdę złośliwy, zwłaszcza wczesnymi porankami i Marco nie zdziwiłby się, gdyby ten marudny młodzieniec odjechał spod jego domu, nawet nie czekając na niego ani minuty dłużej.
Na całe szczęście, udało mu się wsiąść do samochodu artysty i wziąć w dłonie pomoce naukowe, które powinien przestudiować już dużo wcześniej.
Jednak nawet i teraz nie potrafił się na nich skupić. Litery zlepiały się w niezrozumiałe ciągi, gdy zaczął rozmyślać o swoim towarzyszu.
Zawsze go podziwiał, już od czasów wczesnego dzieciństwa.
Jean potrafił postawić na swoim i wiecznie szedł przez życie z upartością, która irytowała wielu. Przez swoje ośle usposobienie, chłopak odszedł nawet z renomowanej uczelni sztuk pięknych.
A przecież jego matka dwoiła się i troiła, by Kirstein dostał się na wstępne egzaminy, które i tak zdał śpiewająco. Udało mu się nawet zaliczyć pełen semestr i pracował pod okiem niezwykłego malarza.
Ten jednak działał na nerwy młodzieńca i jak twierdził, zabijał jego artyzm samą swoją osobą. Nie znosił swojej uczelni i narzuconego stylu prac. Chciał się rozwijać na swój sposób i dlatego odszedł z uniesioną głową, znów robiąc wszystko po swojemu. Postawił się, co wzbudzało podziw Bodta. W końcu przez tę decyzję, sam głęboko zastanawiał się czy dałby radę wypisać się z zajęć i wyznać rodzinie, iż podjął naukę zupełnie w innej dziedzinie.
- No i przyszedł twój czas, Marco. Pora znów zmierzyć się z tym piekłem, zamkniętym w czterech ścianach. - Kirstein parsknął pod nosem, gdy odnalazł dogodne miejsce do zaparkowania pojazdu. Wyjął z kieszeni paczkę tanich papierosów i wsunął jeden z nich pomiędzy wargi.
Dym powolnie rozniósł się po samochodzie, wypełniając jego wnętrze duszącym zapachem, który skutecznie zachęcił bruneta do opuszczenia swojego towarzysza. Choć z drugiej strony, zaczął poważnie zastanawiać się nad tym, czy uduszenie się toksyczną substancją nie jest lepszą opcją.
- Rzucę to, zobaczysz. To ostatnie wykłady, na których się zjawię. - Westchnął męczeńsko, opierając się ramieniem o drzwiczki i dzielnie zniósł uśmieszek pełen politowania.
W końcu mówił to już każdego dnia. - Przyjedziesz po mnie po zajęciach?
Odpowiedziało mu tylko leniwe skinięcie, po którym to nie zostało już nic więcej. Blondyn ruszył do miasta, chcąc kupić nowe płótna i farby. Obiecał też przepatrzeć listę zakupów, którą Bodt nieśmiało wcisnął pomiędzy jego pędzle, gdy przebywał u niego ostatnim razem.
Tak Marco nie miał już żadnej linii ratunku, zwyczajnie musiał ruszyć ku schodom i odszukać swe miejsce w sali. W niej jednak nie było lepiej, a skąd. Jak zwykle panował tam niezrozumiały gwar, czy dziwaczna duchota. Wraz z profesorem pojawiła się również jego wyniosłość, którą ledwo mieściły mury.
Pysznił się, jednocześnie wykładając temat postępowania karnego, z którego miał zamiar odpytać później studentów. Marco miał tylko nadzieję, iż kolej odpowiedzi nie padnie na niego, w końcu tak bardzo nie mógł się skupić. Z każdym kolejnym słowem słyszał profesora Oluo coraz to ciszej i ciszej. Zresztą, już po kilku chwilach głos mężczyzny począł mu się rozmazywać w wyobrażeniach dużo przyjemniejszych, o różnorodnych akcentach zapachowych.
Nie mógł jednak pozwalać sobie na ucieczki w głąb marzeń i planów na mało prawdopodobną przyszłość. Musiał przecież twardo stąpać po ziemi, przysłuchiwać się z uwagą i trzeźwo myśleć. Jak na przyszłego prawnika przystało. Niestety.
x x x
Nie mógł do końca wierzyć w naiwność swojego ojca. Matka, co innego - zdawała się być łatwym łupem, który można było przekabacić drobnym kłamstewkiem. W końcu pani Bodt kryła w sobie pokaźne ilości naiwności, czy też dziecinnej ufności. Miała dobre serce i zbyt duże przekonanie o tym, iż jej syn nie umiałby jej oszukać. I to naprawdę mógł zrozumieć. W końcu dla niej wizja nauki u Kirsteina mogła brzmieć dość prawdopodobnie.
Jednak ojciec? Niebywałe, naprawdę dał mu się wodzić za nos.
Jednak nie narzekał na to, w końcu gdyby nie to, nie piłby teraz najwspanialszej kawy, siedząc na parapecie Jeana.
Obaj zrobili sobie przerwę w swoich eksperymentach, dając zmysłom odrobinę odpoczynku. Tak więc Bodt oczyszczał receptory węchu miłą wonią palonych ziaren, gdy blondyn oceniająco spoglądał na płótno.
Najpewniej znów widział w nim mankamenty i powody do narzeniań, których Marco będzie zmuszony wysłuchać. Zresztą, lubił to nawet.
Nie, z pewnością nie marudzenie malarza, jednak cały jego proces twórczy... Był co najmniej ciekawy.
Od dwóch miesięcy, czyli odkąd zwierzył mu się ze swych pasji, pracowali razem na strychu. Miał on idealny przepływ powietrza, nasłonecznienie czy ogólny melancholijny klimat.
Sprzyjał im, a i ich wzajemna obecność jakby się dopełniała.
Gdy Jean dawał się porwać w wir artyzmu, Marco tuszował zapach farb olejnych swoimi wyrobami. Kirstein czasem projektował dla niego, gdy miał dobry nastrój i chęci. Szkicował piękne flakony lub próbował uchwycić kompozycje farbami.
Rozmawiali też często o swoich pasjach, wymieniając się smaczkami, czy też suchymi faktami. Jednak mimo to, Jean wciąż nie potrafił do końca pojąć tak gorliwej fascynacji perfumami.
- Jean, naprawdę muszę ci to tłumaczyć? - Zapytał, spoglądając na blondyna, który aktualnie czyścił pędzle. Kirstein odwzajemnił jednak spojrzenie i pokiwał głową z bezczelnym uśmiechem.
- Chętnie posłucham, nie krępuj się.
Więc Marco zaczął się poważnie zastanawiać nad tym, co właściwie powinien mu powiedzieć. Nie chciał przecież wygłosić chaotycznej mowy, a właśnie w to układały się wszelkie słowa, którymi pragnął opisywać swoją pasję.
- Wszystko składa się z zapachów i mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. - Zaczął, patrząc uważnie na swojego słuchacza i znów pociągnął łyk kawy. Mocny napój przyjemnie ogrzewał jego dłonie i wnętrze, a nawet darował mu dodatkowy czas do namysłu.
- Oddziałowuje silnie na psychikę, emocje. Można nawet powiedzieć, że zapachy same w sobie są emocjami. Mogą otwierać umysł, rozgrzewać, dawać nadzieję, przekazywać słodycz życia czy być niewyobrażalnie zmysłowe. - Tłumaczył dalej, kompletnie nieświadom delikatnego uśmiechu, który wykwitł na twarzy Jeana. Brunet nawet nie próbował na niego patrzeć, bał się, iż artysta znów go onieśmieli i jego opowiadanie zakończy się żałosnym akcentem. Wolał więc przypatrywać się falom, które tworzyły się podczas delikatnego bujania kubkiem. Skupiał na tym większość swojej uwagi i gdy nabrał powietrza w płuca, znów chętnie zabrał głos.
- Zresztą, zapachami kierujemy się w życiu, chociażby nieświadomie. Nawet partnerów życiowych wybieramy na ich podstawie. Więc czy to nie jest niesamowitym, skoro można zamknąć tak wiele... W maleńkim flakoniku?
Dopiero przy końcowych słowach, ich spojrzenia się spotkały. Orzechowe oczy Bodta błyszczały przejęciem i czystą fascynacją, spoglądały z ciekawością na młodego malarza. Ten tylko uśmiechnął się do swojego przyjaciela i wrócił do płótna, rozrabiając przy nim świeże farby.
Charakterystyczna woń znów zaczęła unosić się po strychu i z równą płynnością mieszała się z ciszą, co barwy niknące w wodzie do oczyszczania pędzli.
Począł więc myśleć, iż to koniec tematu i może powinien już podziękować Jeanowi za jego towarzystwo, jednak został jeszcze przyjemnie zatrzymany.
W końcu blondyn zwrócił się do niego, uśmiechając się w charakterystyczny sposób i najzwyczajniej rzucił mu wyzwanie.
- Stwórz więc dla mnie najpiękniejszą mieszankę emocji. Jeśli mi się spodoba i co ważniejsze, jakoś na mnie wpłynie... To wtedy pomyślimy nad dobrą nagrodą za udowodnienie realności tych twoich opowiastek.
Oczy Bodta aż błysnęły ekscytacją, którą wywołały słowa artysty. W końcu miał zamiar podjąć się jego wyzwania i podarować mu kompozycję, której z pewnością nie mógłby się spodziewać.
-----
Hej, dziatwa! Po dłużej chwili ciszy i fanfikowej, i ogólnej, postanowiłam coś tu jednak wstawić.
Jest to malutka historia o moim ukochanym shipie, do której zainspirowały mnie moje stłuczone perfumy i ukochana chmurka wookami
Podzieliłam też ten fluff na dwie części, w końcu cukier powinno się dawkować w zdrowych ilościach
Dlatego dopiero na koniec zaleję nim was w cholerę c':
Do napisania,
Sam
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top