Dzień samotnika 《006》

Jest dwudziesty czerwca, roku dwa tysiące siedemnastego, godzina dwudziesta pierwsza dziewiętnaście.

Ostatnio nie panuję nad swoim sercem, które co chwila za szybko bije. Cieszę się z cudzego szczęścia, ale mego własnego zazwyczaj mi brakuje. To właściwe boli.

Nie lubię zwierzać się z problemów na zawołanie, a gdy mam ochotę tak posmęcić, nikt nie chce mnie słuchać albo po prostu nie rozumie. Niektórzy nie nadążają za moim tokiem myślowym.

Ostatnio, to znaczy dziś odpaliłam sobie Minecraft, jednak po godzinie grania zrozumiałam coś ważnego. Pewne czasy, nieważne czy świetnie czy nie, minęły. Bezpowrotnie. Istniał moment, w którym bardzo często rozmawiałam z niemal obcymi sobie ludźmi grając z nimi w gry i budując coś, co oni nazywali Arką Noego, a w tytule miało być statkiem. Wtedy to wszystko było takie proste, a dziś społeczność mojego ulubionego serwera jest pięć lat ode mnie młodsza. I najnormalniej nie mam z kim rozmawiać, a ludzie, którzy zwą się administracją to dzieci. Po prostu.

Aktualnie oglądam sobie Skorpiona. Wciągający serial. Jest piękny i równocześnie ekscytujący. Chciałbym być tak genialna jak oni, a mam jedynie ich problemy komunikacyjne. Pozdro.

Serce mi wali, mózg mam ze stali. To znaczy, ciężki pomyślunek. Haha :D

Jutro idę do szkoły, ale nie tej co zwykle. Wracam do starej szkoły pogadać z nauczycielami, a moja klasa planuje jutro w ogóle nie iść do szkoły. Bo wychowawca tak chciał. Wola wychowacy jest fajna. Nie narzekam.

Mój biedny bolący kręgosłup... no dobra, miałam nie narzekać.

Zdarzyło się wam kiedyś stworzyć postać, która przeszła przez porzucone opowiadania i na upartego wciskała się do nowych pomysłów?

Bo mi tak. Ileż to razy pojawił się ten nieszczęsny chłopak w moich historiach, trudno się doliczyć.

• przeżył PBF, do którego został wymyślony, a sam PBF nigdy się nie zaczął
• przeżył moje łan-szoty
• przeżył fanfika z Gravity Falls, za którego nigdy się nie wzięłam
• przeżył Black Wonderland
• przeżył swoje własne wiersze i co najmniej pięć wersji swojego powstania

Gdyby nie to, że z nagłością wykopałam go z ostatniego, mego własnego PBF, żyłby dalej, na upartego. Mowa o tym nieszczęsnym Deusie, poecie i samobójcy od siedmiu boleści.

Podobnie miałam z Jeffem the Killerem, ale Deusa wymyśliłam od podstaw.

No właśnie, nowe słowo-klucz, nowy temat.

Pamiętacie jeszcze te czasy, gdy na Wattpad był taki hype na Creepypasty? Jeffa? Jacków? Proxy'ch? Jasona? Braci Slendera? Candy Popa?

I co się z tym stało? Gdzie to wszystko jest? Pisaliśmy mnóstwo fanfików, łan-szotów, świntuszeństw... tysiące! Sama wiem, sama to gówno pisałam, kochałam się w najidiotyczniejszym mordercy wszechczasów!

W sumie to nadal go lubię.

A wy? Lubicie Creepypasty?

Do jutra!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top