miniaturka

  polecam włączyć piosenkę, fajny klimat nadaje

  — To ja, nie mam pojęcia jak się przywitać, a mam za mało pamięci w kamerze, aby kilkadziesiąt wersji. Dziwne jest tak mówić do siebie i nawet myśl, że pewnie to oglądacie nie pomaga... 

   Cheryl, Chole i Dominic, siedzący przed telewizorem w salonie Lemaire milczeli, obserwując jak Caleb na nagraniu uśmiecha się po czym wzdycha ciężko. Jego włosy sterczały na wszystkie, co wcześniej było częstym zjawiskiem, nigdy nie chciało mu się nad nimi zapanować, dlatego mawiał, że nie układa ich, bo tak wygląda seksownie. Na nagraniu wyglądał dość zwyczajnie, niechlujnie... To był ich Caleb. W za dużej koszulce z logiem Marvela, brudnymi okularami i głupawym uśmiechem, który wyraźnie mówił, że Bloylock ma głupi plan. Tętnił życiem i był to miły widok, który zamazywał w ich głowie widok martwego chłopaka.

— Wręcz przeciwnie, stresuję się trochę tym, nie wiem czemu to dziwne — zaśmiał się i przejechał dłonią po twarzy, poruszył się na krześle, zmieniając pozycję. — Może po prostu nie umiem się z wami pożegnać, bo to oznacza koniec, co nie? Boję się tego, ale wiecie i tak nie ma dla mnie szans. Rak płuc to skurwysyn i Cheryl nie wyśmiewaj moich zdolności medycznych, ta choroba jest wykrywalna, gdy już jest w zaawansowanym stopniu. Pewnie teraz zaczniecie krzyczeć, że mogłem się leczyć lub coś w tym stylu... 

    Cheryl Rose ze łzami w oczach patrzyła na ekran telewizora, nie wierzyła, że to ma miejsce. Czasem wyobrażała sobie ich śmierć, ale w tych scenariuszach wszyscy odchodzili ze starości, a nie przez chorobę. Dziewczyna nie mogła sobie darować, że nie zauważyła objawów. Miała krzywdzącą świadomość, że Caleb nie chciał, żeby się obwiniała, ale to był odruch. Ludzki odruch, podobny do tego, który uruchamia się, gdy spadamy, wtedy automatycznie wyciągamy ręce aby się czegoś chwycić.  

— Chyba wprowadziłem grobowy nastrój, ot ironia. — Uśmiechnięta twarz Caleba zatrzymała się, a Chole, trzymająca pilota parsknęła. Łzy zaczęły ciec po jej policzkach, gdy poczuła ciepłe ramiona swojej najlepszej przyjaciółki. — Musicie mi to wybaczyć, ale wiecie zwykle żartuje w sytuacjach, w których jestem zestresowany. To dosyć trudne, wiecie świadomość, że nie zostało mi dużo życia. 

— Nawet po śmierci nadal ma ten swój spaczony humor, nie inaczej on nie ma poczucia humoru — powiedziała zachrypniętym głosem.

— Brakuje mi go, to dziwne zazwyczaj miałem ochotę wyrzucić go za drzwi — powiedział  cicho Dominic, przerywając ciszę, która zaległa po słowach dziewczyny.

— Każdy z nas, w którymś momencie miał go dość, nawet ja, a może zwłaszcza ja — odparła spokojnie Cheryl, gładząc włosy studentki dziennikarstwa.

— Mimo to go kochaliśmy — wykrztusiła Chole, siląc się na uśmiech.

— Nadal kochamy — poprawiła ją czarnowłosa, nie mogąc znieść czasu przeszłego. To okropnie bolało. — Teraz jedyną różnicą jest to, że nie będziemy mogli mu tej miłości okazać.

— A on swojej nam — powiedział spokojnie Hammond, nie odrywając wzroku od telewizora. To on znalazł martwe ciało chłopaka, dotknął go chcąc obudzić, badał puls przez kilkanaście minut, jakby ten mógł powrócić, ale tak się nie stało. Najpierw zadzwonił do Cheryl, która zaczęła go uspokajać, wiedział, że mówiła bardziej do siebie, dlatego milczał. Zwlekał z zadzwonieniem po karetkę, ale gdy już to robił jego głos jak zwykle był obojętny. Jednak, gdy ratownicy zabrali Caleba do kostnicy a on został sam w pustym mieszkaniu zrozumiał co się stało. Schował twarz w dłoniach i opadł na kanapę, ignorując sąsiadów, pukających do drzwi, chciał być sam. Nie wiedział jak Cheryl dostała się do mieszkania, ale była już po wizycie w kostnicy. Usiadła wtedy przy chłopaku i rozpłakała się tak po prostu. Żadne z nich nic nie mówiło, po prostu razem płakali.

— Nie chciałem, żeby wasze ostatnie wspomnienia o mnie dotyczyły mnie w szpitalu to smutne. Poza tym zdecydowanie nie wyglądałbym dobrze. Z pewnością Chole by coś wtedy powiedziała. Byłbym wdzięczny gdyby to robiła. Litość to ostatnie czego bym potrzebował. Najgorsze jednak, że przez mój brak formy Dominic mógłby mnie odrzucić — Caleb wzdrygnął się i skrzywił. — Dlatego niech to będzie wasze ostatnie wspomnienie — odparł wstając gwałtownie z krzesła i rozkładając szeroko ramiona. W jego oczach lśniły łzy, a on patrzył się przez chwilę w parapet. — Wspominajcie mnie jako tego nieogarniętego dzieciaka, którego kochaliście mimo jego głupoty. Jako wielkiego fana Marvela, chłopaka, który totalnie zakochał się w Dominicu i najważniejsze... — odetchnął powracając wzrokiem na kamerę, uśmiechął się do nich szeroko. — po prostu przyjaciela, którego wady przysłanają zalety. Ot to, nie uznawajcie tego za ostatnią wolę. Moim życzeniem jest, aby Dominic mówił mi, że mnie kocha, jak tamtej nocy. Nie musi być często! I mam nadzieję, że będziecie o mnie pamiętać. Ludzie, gdy pogadzają się ze stratą często zapominają. Boję się tego. Jednak wy to wy i chyba głupio z mojej strony, że w ogóle myślę, że moglibyście o mnie zapomnieć.

— No raczej idioto — prychnęła Chole, ścierając łzy z swoich policzków. — Poza tym z pewnością na to byś nie pozwolił. Zacząłbyś nas nawiedzać, żebyśmy tylko o tobie pamiętali.

    Dominic i Cheryl przyznali jej w duchu rację.

— Eeee... To chyba powinien być moment, w którym mówię Dominicowi, żeby sobie kogoś znalazł, ale nie chcę tego. Na samą myśl robię się zazdrosny. Nie zabraniam ci tego, ale fajnie jakbyś uszanował to, że to ja zabrałem wszystkie twoje pierwsze razy i drugie i trzecie, więc nie chcę żebyś ktoś kontynuował te zabieranie. Szczególnie, że wiem na co się stać. Pewnie teraz mnie w myślach przeklinasz, nic mnie to nie rusza. Mogę mówić o czym chcę to moja taśma pożegnalna. Poza tym ja już słuchałem jak pijany Blaise zwierza mi się z swojego pożycia, dlaczego ja nie mogę wam. Nie jestem pijany, ale umierający, więc może przejdzie — powiedział i zmarszczył brwi w zamyśleniu. Odchylił się na krześle i nagle przewrócił się do tyłu w kamerze zostały tylko jego nogi.

    Dominic czerwony ze złości i zażenowania wymamrotał coś o karmie, a Chole i Cheryl psrsknęły śmiechem. Tylko ich Caleb potrafił zepsuć sobie pożegnalne wideo spektakularną wywrotką.

— Wiem, że się śmiejecie, ale to nie było zabawne, wcale. Bolało — jęknął Caleb z telewizora, podnosząc się i masując tył swojej głowy. — Nie dość, że płuca mi siadają to teraz jeszcze głowa. Świat chyba wpędza mnie do grobu szybciej niż bym sobie tego życzył. To było ni przyjemne świecie. Jednak sobie odbije. Dominic dziś zostaje na noc. Wystarczy go tylko jakoś urobić.

    Dominic pamiętał tamtą noc. Westchnął ciężko. Nie wiedział, że wtedy Caleb był po nagraniu pożegnalnego wideo. Chłopak wtedy stwierdził, że nie ma na nic ochoty i poszedł spać, po ciężkim dniu pracy. Obudził go dopiero kaszel Caleba. Był przerażający, jakby ten miał zaraz wypluć płuca. Chciał się spytać czy wszystko w porządku, ale Bloylock zbył go, stwierdzając, że woda nie trafiła do tej dziurki co potrzeba. Dominic nie wnikał, nie sądził, żeby Caleb go okłamał, a jednak.

— Cheryl, Chole kocham was laski, i jeśli szukacie zastępstwa za mnie to rezygnujcie w tej chwili. Nie będę się wami dzielił tak samo jak Dominiciem. Nic nie poradzę, ale jestem egoistą. Dziękuję, że się ze mną zaprzyjaźniłyście i że mnie znosiłyście to wymagało sporo nerwów. Jak będzie wychodził nowy film Marvela to chcę żebyście wzięły moje prochy do kina, chcę przy tym być.

— Pogrzało go do końca — westchnęła Chole, uśmiechając się do ekranu.

— Jakoś mnie nie dziwi ta prośba, chyba sama bym sobie tego zażyczyła gdybym była jak Caleb — mruknęła, patrząc rozbawiona na swoją przyjaciółkę. — Chyba właśnie sprawił, że  zechciałam aby jego prochy trafiły do mnie.

— Co do moich prochów, jak temat już wyszedł. To chcę żeby wziął mnie Dominic, bez urazy dziecwyzny, ale muszę bronić jego cnoty, a raczej jej braku przed dalszym plamieniem jej, chociaż ona nie istnieje dzięki mnie — mruknął chłopak i zaczął zastanawiać się nad swoimi zawiłymi słowami, bo na nagraniu nastała cisza.

— Mi się właśnie odechciało je zatrzymywać, możemy się zamienić — powiedział Dominic zachrypniętym głosem. Miał nadzieję, że dziewczyna się nie zgodzi. Mimo że było to absurdalne chciał Caleba przy sobie.

— Nie dzięki, wole żeby bronił twojej cnoty, nie mojej. Zresztą Draco raczej nie byłby zadowolony z takiego lokatora.

— Blaise może i byłby zadowolony, ale nie chcę brać prochów Caleba do siebie. Kocham go, ale zapewne wybrał sobie neizbyt ładne opakowanie, więc nie chcę psuć sobie wystroju wnętrza domu.

— No nieważne. Po prostu chce być u Dominica — na nagraniu Caleb odwrócił głowę od kamery, słysząc trzask frontowych drzwi. — No nic, Dominic wrócił. Kocham was i zawsze będę. Widzimy się po waszej śmierci. Mam nadzieję, że niedługo.

    Gdy nagranie się skończyło cała trójka przez chwilę milczała patrząc na czarny ekran telewizora. Każde z nich biło się z myślami. Pierwsza ciszę przerwała Chole, która nagle skoczyła na równe nogi.

— On przed chwilą powiedział, że chce żebyśmy szybko umarli! — krzyknęła, celując oskarżycielsko palcem w ekran. Zacisnęła wargi, po czym wybuchła śmiechem. — Idiota.

— Zero taktu — mruknął Dominic, kręcąc głową w niedowierzaniu, ale uśmiech majaczył na jego twarzy.

— Po prostu cały Caleb — powiedziała Chole, a pozostała dwójka przytaknęła jej. W końcu on tylko potrafił pożegnać się tak, że człowiek zaczynał wątpić, że pożyje długo. Jednak żadne z nich nie miało mu to za złe. Kochali Caleba za jego nietakt i brak zdolności ważenia słów. Chociaż czasem ich to irytowało w tym wypadku trochę pomogło. Poczuli, że teraz będzie lepiej, nawet jeśli teraz jest ciężko. — Szkoda, że już go z nami nie będzie.

     ******

No cóż, tak mnie naszło. Mam więcej czasu więc zaczęłam coś pisać. Mam jeszcze coś w zanadrzu, więc czekajcie. Poza tym tak bardzo tęsknie za tymi dziećmi, że ugh.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #losowo#oc