(🐑.)────rozdział dziewiąty
───────•••───────
P
ojęcie głodu dla wielu było obce i odległe, a tym bardziej Klanowi Porywistej Rzeki owe uczucie zdawało się być najbardziej zapomniane i zagrzebane. Od czasu Szczawiowej Gwiazdy wiodło im się w miarę dobrze i w większości ich brzuchy były przyjemnie napełnione, a stos zwierzyny zawsze iskrzył ilością świeżych zdobyczy. Jednak w tamtą Pore Nagich Drzew stosu nie było, a zamiast niego znajdowały się tam marne, trzy ryby oraz dwie myszy, którym można było z łatwością policzyć kości. Głód wisiał uciążliwe nad owym klanem najwyraźniej chcąc znów zapanować nad nim niczym za czasów szaro-białego, bezlitosnego przywódcy i to martwiło wszystkich. Najbardziej jednak obawiał się tego Rudzikowa Gwiazda, który w akcie desperacji zaczął planować atak na Klan Słonecznego Blasku aby zdobyć choć trochę pożywienia dla swoich klanowiczy. Co prawda czyn ten był mu odmawiany zarówno przez Zakrwawiony Pęd jak i Zroszony Fiołek, którzy twierdzili, że koty były za słabe aby walczyć, a poza tym nie mają pewności czy w tamtym klanie była jakaś zwierzyna. Przywódca jednak wmawiał sobie, że musi wykonać ten atak za wszelką cenę już nawet nie z powodu pożywienia, a po to aby zagrabić sobie więcej terytorium. Wpadł w jakiś chory obłęd, samemu nawet nie wiedząc właściwe czemu. Prawdopodobnie chciał chorobliwie zapobiec powtórzeniu się wydarzeń z przeszłości. Był świadkiem takowego głodowania, koty umierały na jego oczach czy to z zimna, chorób czy właśnie głodu. Nabawił się tego lęku, lęku przed głodem, śmiercią, zagładą. Będąc szczerym, to kocur myślał, że udało mu się przezwyciężyć tą fobię, ale ona powróciła po dekadach księżycy aby zaatakować z podwójną siłą. A kiedy przywódca był powoli ogarniany przez szaleństwo jego klan upadał. Smród chorób wisiał uciążliwe w powietrzu, a koty zaczęły wymiękać, oddawać się łapom głodu i powoli poczynały umierać. Sójcze Skrzydło była bezradna, nie mogła nawet się nikogo poradzić. Nie miała potrzebnej wiedzy ponieważ Błądzący Lot nigdy nie sądziła, aby uczyć ją o takich chorobach, a brak sojuszu i wieczna wojna pomiędzy klanami wszystko utrudniała. Spotkania medyków odbywały się bez niej, na zebraniach była ignorowana, a gwiazdy milczały pozostawiając łaciatą medyczkę bez nadzieji. Zawsze słynęła ze swojego entuzjazmu, ale przez powagę sytuacji straciła ową cechę i stała się istnym kłębkiem nerwów. Sowia Łapa to widział, widział i nie reagował bo był zwyczajnym, samolubnym ignorantem, którego cały zapał do medycyny wyparował wraz z zostaniem uczniem medyka. Zamiast go medyczkę wspierała Strzyżykowa Łapa, która pomimo swojej nikłej wiedzy na temat chorób i ziół trwała przy Sójczym Skrzydłem. Będąc szczerym to nawet rozważała opcję pozostania jej uczennicą. Łowcy wracali z polowań z pustymi łapami i smutnymi grymasami, strażnicy starali się jak tylko mogli pomagać podczas polowań aby choć trochę zwiększyć ilość zwierzyny, a uczniowie robili to samo. Szyszkowa Łapa również to robiła pomimo, że popadała w obłęd. Wiedziała, że spokój i ulga nie potrwają długo, więc powoli przygotowywała się do ponownego wpadnięcia w szaleństwo.
Kiedy klan walczył i za każdym razem przegrywał to przywódca szalał.
Klan upadał, a Rudzikowa Gwiazda nie robił z tym nic.
Promienie słońca były nikłe, wręcz sprawiały wrażenie jakby słońca w ogóle nie było, a okropne zimno na zawsze zawładnęło światem. Gęste chmury pokrywały niebo i w dzień i w nocy tworząc świat szarym oraz wyjątkowo ponurym. Podmuchy wiatru przynosiły ze sobą smród chorób oraz nie wyobrażalne zimno, które przyprawiało koty o dreszcze. Było przeraźliwie cicho, nawet gałązki przestały trzeszczeć na wietrze, a śnieg skrzypieć. Wszystko wydawało się ponure, pozbawione życia i takie smutne, że ciężko było znieść spoglądanie na krajobraz ich otaczający.
Trójka uczniów — każdy brunatny z bursztynowymi, wyblakłymi ślepiami — siedzieło przed legowiskiem zawziecię o czymś do siebie szepcząc. Zachowywali się tak już długo i zarazem Zakrwawiony Pęd jak i Zroszony Fiołek to dostrzegli od razu zgłaszając to do przywódcy. Ten jednak nawet nie odpowiedział tylko nadal leżał na swoim posłaniu tępo wpatrzony w podłożę legowiska.
— Napradwę mamy zamiar to ignorować? — zapytał szary kocur o ciemniejszych pręgach kiedy siedział razem z biało-szarą kocicą przy starym legowisku starszyzny. Obydwoje byli otuleni swoimi ogonami starając sobie dodać jak najwięcej tak cennego ciepła i o ile dla Zroszonego Fiołku to było proste bo miał grube futro tak dla Zakrwawionego Pędu było to dość ciężkie. Jej sierść może i była długawa, ale zdecydowanie nie była gruba przez co przy każdym podmuchu wiatru po jej kręgosłupie przechodził dreszcz zimna. Pamiętała, że zawsze jak jej było zimno to Gronostajowa Gwiazda otulał ją swoim ogonem. Pamiętała wszystkie chwilę spędzone z swoim dawnym partnerem jednak nigdy nie miała wyrzutów sumienia. Dążyła po swoją zemstę i wiedziała, że ścieżkę do niej musiała sobie utorować poprzez wykorzystywanie oraz zabijanie.
— Rudzikowa Gwiadza i tak nic z tym nie zrobi. Ledwo co potrafi wstać, a co dopiero racjonalnie myśleć. — odpowiedziała mu poważnie kocica, obracając głowę w jego stronę.
— Ale czemu my się nie możemy tym zająć? Ewidentnie coś knują, możliwe, że nawet przeciwko nam.
— Mamy klan na głowie, a ty chcesz się uganiać za jakimiś uczniakami? — warknęła następczyni, po czym strzepnęła zirytowana lewym uchem. — Nawet jeśli, jesteśmy zbyt oczywiści. Od razu by zrozumieli, że ich szpiegujemy.
— Szałwiowa Łapa mogłaby się zająć ich szpiegowaniem. Jest po naszej stronie. — zauważył szpieg, spoglądając w stronę rudej uczennicy siedzącej przy "stosie" zwierzny.
— Jesteś mysim móżdzkiem, Zroszony Fiołku. — prychnęła bursztynooka po czym wstała i bez dodatkowego słowa po prostu odeszła do legowiska przywódcy aby zapewne porozmawiać z Rudzikową Gwiazdą. Sam szpieg westchnął ciężko i spojrzał w stronę trójki rodzeństwa, którzy nadal rozmawiali zawzięcie ze sobą nawet nie zwracając uwagi na to, że ktoś się na nich patrzy. Dziwił się przywódcy, że jeszcze nie zauważył podejrzanego zachowania potomstwa jego dawnego przyjaciela. Chociaż, ciężko Gronostajową Gwiazdę było nazwać przyjacielem. Prędzej wrogiem, przeciwnikiem, przeszkodą.
Zroszony Fiołek po dłuższej chwili wstał, kilka razy liznął zmierzchwione szare futro na piersi po czym spokojnym krokiem skierował się w stronę legowiska przywódcy. Niepewnie przeszedł przez zasłonę z zeschniętego, brązowego bluszczu po czym wsunął się w głąb małej jaskinki tworzącej idealne miejsce na legowisko. Na posłaniu zastał rudą, wychudzoną sylwetkę kocura, a w kącie siedziała łaciata kotka z zirytowanym wyrazem pyska. Sam szpieg skinął im na przywitanie głową, oraz usiadł obok następczyni nawet się nie odzywając.
— Zroszony Fiołku, wyznacz oddział, z którym zaatakujesz Klan Słonecznego Blasku. — wychrypiał oschle przywódca, zwracając wzrok w stronę młodego kocura.
— To samobójstwo, Rudzikowa Gwiazdo. Nasi wojownicy są słabi i głodni, nawet jeśli dostaniemy ię na ich terytorium to zginiemy podczas bitwy. — warknęła natychmiastowo kotka nawet nie pozwalając kocurowi dojść do słowa.
— Ale tam moze być pożywienie! Możemy wybrać najsprytniejszych, przejdą przez terytorium, zapolują i wrócą. Nikt nie mówił, że musimy walczyć!
— Zrobię to, Rudzikowa Gwiazdo. Wyjdziemy pod osłoną nocy, zapolujemy i wrócimy. — postanowił szpieg wywołując przy tym zirytowane warknięcie ze strony Zakrwawionego Pędu.
───────•••───────
[1112 słów]
well,,,
sorki za opóźnienie w wyrzuceniu rozdziału???
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top