*34* My tylko razem pracujemy. Powrót do punktu wyjścia.
Kiedy Fourth chwycił mnie za rękę, początkowo nawet tego nie zauważyłem, byłem zbyt zaaferowany obserwowaniem Ponda i Joong'a. Musieliśmy się upewnić, że nasze podejrzenia są słuszne. Fourth nie bawił się w wychodzenie drzwiami, uznał, że zajęłoby mu to za dużo czasu. Zamiast tego skorzystał z wyjścia na taras. Najciszej, jak tylko się dało, przepchnął mój wózek i za chwilę mieliśmy doskonały widok na to, co działo się w pokoju obok. Nasi przyjaciele nie sądzili chyba, że ktoś mógłby ich podglądać, a przez cienkie firanki widać było niemal wszystko. Zobaczyliśmy, jak Pond siedzi na brzegu łóżka w samym białym topie, a Joong pochyla się nad nim. Jeszcze zanim to się wydarzyło, już wiedzieliśmy, do czego to prowadzi. Odwróciłem wzrok. Nie chciałem być świadkiem tego. Brzydziło mnie to, budziło we mnie odrazę i wstręt. To był chłopak mojego brata... Z moim przyjacielem. Moje najgorsze obawy się sprawdziły.
– Wracajmy – Szepnąłem, a Fourth tylko kiwnął głową i wepchnął mój wózek z powrotem do pokoju.
– I co teraz?
– Nie wiem, zadzwonię do Phu – Odpowiedziałem. – Musi znać prawdę. To jego chłopak, nie rozumiem, dlaczego to robi? Co jest nie tak z moim bratem? Dotąd bywałem wściekły na braci z różnych powodów, ale nie wiedziałem, że jest mu tak ciężko. Muszę mu powiedzieć.
– A jeśli wszystko zepsujemy?
– Mój brat bywa wredny, ale to mój brat i zasługuje na kogoś lepszego.
Wróciliśmy do pokoju w samą porę, zanim zdążyłem zamarznąć na śmierć. Zamknęliśmy szczelnie okna. Było paskudnie zimno. Fourth podał mi telefon i usiadł na krześle naprzeciwko mnie. Przez całą rozmowę trzymał rękę na moim kolanie. To było tak przyjemne, że nie chciałem, żeby kiedykolwiek się kończyło. Może jednak nie byłem tak nieczułą i twardą skałą, za jaką sam siebie uważałem?
Przy nim czuję się swobodnie, wiem, że mogę robić, na co mam ochotę. Przy nim śmieję się trochę więcej niż zazwyczaj i chyba za dużo mówię i myślę. To zabawne, ponieważ wcześniej nie musiałem dużo myśleć, każdy dzień miałem zaplanowany od początku do końca, każda minuta była znajomą rutyną, która w pewien sposób mnie uspokajała. A teraz w moim życiu jest pełno chaosu. Moje życie zaczęło przypominać jazdę bez trzymanki. Już niczego nie jestem pewien.
Phu wprawił mnie w osłupienie.
– Wiem o tym.
Nigdy jeszcze nie słyszałem tyle rezygnacji i smutku w jego głosie, chociaż na pewno starał się to ukryć. Brzmiał, jakby udawał, że go to bawi, że nic się nie dzieje, a przecież działo się.
„To twój chłopak, nie powinien ci tego robić! Jeśli naprawdę cię kocha, wybrałby ciebie, a jeśli cię nie kocha, to niech odda ci wolność i pozwoli, abyś znalazł kogoś, kto cię naprawdę doceni, zauważy i pokocha" – Miałem ochotę mu powiedzieć, ale my nie mówimy sobie takich rzeczy. Tangsakyuenowie nie rozmawiają o uczuciach. To do nas niepodobne. My trzymamy wszystko w sobie i nie pozwalamy, by to wpływało na nasze relacje z innymi. Oczywiście ja jestem wyjątkiem od tej reguły, zawsze byłem czarną owcą tej rodziny, dlatego ja potrafię się wkurzyć, potrafię głośno powiedzieć, co mi się nie podoba, a potem za to obrywam, bo u nas tak się nie robi. Nauczono mnie, że uczucia nie mają znaczenia. A Phu... Czemu jest taki uległy? Czemu się na to zgadza? Dlaczego sam z nim nie zerwie, jeśli Pond tak bardzo go rani?
Odpowiedź Fourth napisał mi na kartce, gdy jeszcze rozmawiałem z Phuwinem.
„Odpuść, Phuwin kocha Ponda, naciskając, tylko go jeszcze bardziej ranisz. Jeśli Phuwin o wszystkim wie i to akceptuje, to my nie możemy zrobić już nic więcej, proszę, nie wywieraj jeszcze większej presji".
Przeczytałem, kiwnąłem mu głową i kontynuowałem rozmowę z bratem, starając się załagodzić ton moich wypowiedzi. Fourth ma rację, to i bez mojego udziału jest bolesne dla Phuwina, nie powinienem tego pogarszać. Spróbowałem się uśmiechnąć i być milszy. Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad życiem moich braci, wierzyłem, że są szczęśliwi i że po prostu mnie nienawidzą. Teraz dopiero czuję, że otwieram oczy. I nie wiem, czy nie jest za późno. Muszę odzyskać moją rodzinę, muszę zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby nasza rodzina znów była razem i była szczęśliwa. Może to ja byłem problemem przez cały ten czas? Może to ja za dużo od nich wymagałem, nie zwracając uwagi na ich potrzeby? Byłem samolubny, prawda? Widziałem tylko siebie.
Zamykam oczy, usiłuję zatrzymać potok myśli. Myślę o Phuwinie i Pondzie, o tym, jak mimo wszystko mój brat postanowił być z tym dupkiem, którego dotąd uważałem za swojego przyjaciela i zastanawiam się, czym naprawdę jest miłość? Czy to jest ten moment, kiedy wreszcie zbiorę się na odwagę i powiem Fourth'owi prawdę? Powinienem, prawda? Powinienem powiedzieć mu, że byłem u jego ojców, że to przez P'Mile mam tą kontuzję oraz że to Gun ostatecznie pomógł mi przekonać P'Mile, że jestem odpowiednim chłopakiem dla Fourth'a.
Mam wrażenie, że P'Mile wyjątkowo mnie nie lubi i że zrobi wszystko, aby nas rozdzielić. W swojej pamięci wciąż mam widok zwłok tamtego chłopaka na zdjęciu, LiMing'a. A co, jeśli Fifi się wycofuje, bo boi się, że my obaj też zostaniemy zabici tak, jak Heart i LiMing? W wyobraźni rysuje się czarny obraz, widzę przed nami P'Mile z pistoletem wyciągniętym w naszym kierunku, strzela, Fourth stara się mnie uratować, osłania mnie w ostatniej chwili i przejmuje pocisk na siebie, po czym upada... Widok jest przerażający, bolesny, a Fourth... A on stoi nade mną(teraz ma przewagę, teraz jest wyższy, może patrzeć na mnie z góry), wpatruje się we mnie. Dzieje się z nami coś magicznego. I z czasem. Czas znika, przestaje mieć znaczenie, jesteśmy tylko my dwaj, ja, on i jego dłonie na mojej twarzy, jego oczy wpatrzone w moje, oczy wypełnione czymś, co chyba mógłbym nazwać troską. Robi mi się ciepło na sercu. Policzki, w miejscach, gdzie mnie dotyka, palą żywym ogniem. Jednocześnie chcę go odepchnąć i poprosić o więcej. Sam nie wiem, czego chcę. Chcę jego. Jego całego. Ale chcę też, żeby się odsunął, żeby nie przekraczał granicy. My tylko razem pracujemy. Tak naprawdę nic nas nie łączy, a ja nie chcę sobie wyobrażać za dużo, nie chcę cierpieć jak moja mama albo Phuwin. Zgodziliśmy się, że będziemy udawać parę, ale to tylko nasza praca... Nic więcej. P'Mile ma rację, nie powinniśmy być razem. Fourth musi znaleźć sobie dziewczynę, musi dać wnuka P'Mile i P'Apo, kogoś, kto poprowadzi w przyszłości dalej ich biznes i kogoś, z kogo będą mogli być dumni. Oni już zaplanowali dla niego całą przyszłość, kochają go i chcą, żeby miał wszystko, a nie ma chyba nic bardziej wartościowego niż własna rodzina. Fourth pewnego dnia będzie musiał odejść z mojego życia, a ja nie będę miał żadnego prawa, by go zatrzymać.
Miłość jest do bani. Nie chcę się zakochać. Nigdy.
Tylko że ja już się zakochałem. Przegrałem, ale i tak usiłuję udawać, że tak nie jest.
Miałem nadzieję, że mur, jaki buduję wokół swojego serca, ochroni mnie. Nie ochronił mnie.
To ja pierwszy niszczę magię tej chwili, to ja go odpycham. To ja jestem tym wrednym, brutalnym chamem, który myśli tylko o sobie. Wyraźnie widzę zawód na jego twarzy.
Chciał więcej?
Przepraszam.
Nie chcę cię rozczarować. Przepraszam. Nie jestem dość dobry dla ciebie. I nie chcę, żebyś dawał mi nadzieję. Jeśli ci pozwolę, zbliżysz się za bardzo i złamiesz mi serce. Wybacz.
Gemini przerwał pisanie i obejrzał się do tyłu.
Za jego plecami Fourth spał głębokim, spokojnym snem nie niepokojony żadnymi koszmarami, usta miał lekko otwarte. Fourth podciągnął kołdrę aż pod samą brodę, odsłaniając bose stopy. Ten widok rozczulił Gem'a, mimo że chłopak obiecał sobie, że zrobi wszystko, aby nie mieć żadnych pozytywnych myśli na temat Nattawata. Przez chwilę pozwolił swoim myślom wędrować bez celu, aż wyobraził sobie, że wcale nie ma złamanej nogi i może swobodnie podejść do Fourth'a, że kuca obok łóżka, odsuwa dłonią grzywkę z czoła Nattawat'a i składa w tym miejscu lekki pocałunek. W jego wyobraźni Fourth budzi się, obejmuje jego twarz dłońmi i przyciąga do pocałunku.
Rozmarzony Gemini strącił długopis z biurka, który upadł na podłogę z głośnym brzękiem. To go wybudziło z zamyślenia. Dla bezpieczeństwa swojego i Fourth'a skierował swoje myśli na inne tory, wracając wspomnieniami do rozmowy z Phuwinem.
– Poczekaj... Co? Jak to wiesz o tym? – Gemini'iemu zdawało się, że się przesłyszał. To nie mogła być prawda. Nie chciał w to uwierzyć.
– Zwyczajnie. Pond zapytał mnie o to. Nie mam nic przeciwko, wiem, że nigdy nie będę dla niego tym jedynym, więc cieszę się z tego, co już mam i nie chcę zachowywać się jak zazdrosny dupek. Ja jestem inny i Pond jest inny, rozumiem, że może potrzebować odmiany. W końcu to tylko seks, to nic takiego.
Ani Gemini ani Fourth mu nie uwierzyli. Słyszeli gorycz w jego głosie. Gem spojrzał na Fifiego i zrozumiał, że myśleli o tym samym. Nadeszła pora, by uciąć sobie szczerą pogawędkę z Joong'iem i Pond'em.
– Phu, wiesz, że to nie powinno tak wyglądać. Dlaczego mu na to pozwalasz? To zupełnie jak nie ty.
– Ale przynajmniej o tym wiem, przynajmniej nie robi nic za moimi plecami, nie zdradza mnie, o wszystkim mi mówi i zawsze do mnie wraca.
– Rani cię! – Stwierdził szczerze i dobitnie Gem.
– Trudno, wolę to niż stracić go całkiem. A Chen to mój przyjaciel, jego życie nie było usłane różami, jeśli mam się z kimś dzielić moim chłopakiem, to cieszę się, że padło na Chena.
– Ty jesteś głupi czy tylko takiego udajesz?
– Nie jestem głupi, po prostu nie chcę, żeby mnie zostawił. Nie rozumiesz, nigdy nie byłeś zakochany.
Gem otworzył usta, jakby chciał zaprzeczyć, ale widząc intensywne spojrzenie Fourth'a zmienił zdanie. Ścisnął mocniej kolorowego pluszowego misia, którego dostał od Fourth'a. A Phu zrozumiał jego milczenie.
– Och... No tak, przecież ty już masz chłopaka... Sorki, zapomniałem. Dużo się ostatnio dzieje, czyż nie? W sumie to może i lepiej, wy przynajmniej macie szansę. Jesteście piękną parą, nie zmarnuj tego.
Gem zerknął znów na Fourth'a i zaczerwienił się. Normalnie pewnie powiedziałby mu o wszystkim, chciał zaprzeczyć, wyprostować to małe kłamstwo, bo przecież on i Fourth nie byli prawdziwą parą, niezależnie od tego, jak bardzo tego chciał, ale nie mógł tego zrobić w obecności kogoś, kto być może był tematem rozmowy! Fifi zbliżył się do niego i pstryknął go palcami w czoło.
– Wiem, o czym myślisz – Szepnął mu do ucha nie chcąc, żeby Phu usłyszał.
Gem trochę zbyt gwałtownie odwrócił głowę w bok, zanim jego uroczy i nieco niezdarny Fotfot zdążył się odsunąć, przez co jego usta wylądowały na szczęce Nattawata. Telefon wypadł mu z ręki i wylądował na podłodze. Przedłużająca się cisza zaniepokoiła Phuwina.
– Halo? G? Jesteś tam? Halo?
Gem otrząsnął się i unikając wzroku Fourth'a jak ognia, podniósł telefon.
– P-przepraszam – Zająknął się. – Upuściłem telefon. Mówiłeś coś?
– Tak, mówiłem, że Fourth jest szczęściarzem, że zakochałeś się w nim.
– Nie zakochałem się – Gemini zaprzeczył, ale było już za późno. Po drugiej stronie Phu sięgnął po kartkę papieru ksero i zapisał na niej to niczym równanie z x. „GeminiFourth=soulmates, JoongPondPhuwin=Czym my w zasadzie jesteśmy?”
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top