*30* Tajemnice opuszczonej szkoły


Godzinę później Billy i Babe odeskortowali ich na miejsce.

Budynek okazał się potężny. Szyby w oknach na dwóch najniższych piętrach były powybijane, ściany wewnątrz i na zewnątrz pokryte były graffiti, a drewniane parapety okiem porośnięte były mchem zupełnie, jakby to miejsce zostało opuszczone nie kilka lat wcześniej a co najmniej 20.

Phu na sam widok upiornego budynku zatrząsł się, gdy przez jego ciało przeszedł dreszcz.

– Wracajmy do domu, błagam. To miejsce jest przeklęte – Phuwin powiedział, szarpiąc za rękaw najmłodszego z Tangsakyuenów. Gemini nie zmierzał się poddawać, nie chciał wyjść na tchórza.

– Nie. Już ci mówiłem, nie ma się czego bać. Duchy są niegroźne.

– Duchy może i są niegroźne, ale diabły i demony to co innego.

– Nie wierzę w żadne demony. To tylko działanie ludzkich mózgów, nie ma czego się bać. To tylko stary, pusty budynek.

Ale ten „stary pusty budynek" jakby usłyszał ich rozmowę i gdzieś w pobliżu na piętrze, na którym się znajdowali, usłyszeli trzask zamykanych jakby ze złością drzwi. Phuwin aż podskoczył w górę ze strachu.

– Błagam cię, Gem, wracajmy do domu.

– Jeśli chcesz, możesz wracać, ja nie mogę. Muszę tu zostać, muszę przejść przez tą próbę. Dla Fourth'a. Zdaje mi się, że ty kompletnie tego nie rozumiesz. Ty nie wiesz nic o prawdziwej miłości, prawda?

Gemini nie wiedział, dlaczego to powiedział. Przez długi czas starał się ignorować własne uczucia do Fourth'a, bał się, że ten przystojny i uroczy chłopak z tajemniczą przeszłością go zrani, złamie mu serce, lecz miejsce, w którym teraz się znajdowali, jego przerażająco puste i jakby martwe wnętrze, sprawiało, że nie potrafił kłamać ani trzymać języka za zębami.

– Tak myślisz? – Phuwin zapytał tylko.

– Tak. Gdybyś rozumiał, czym jest prawdziwa miłość, nie kazałbyś mi wracać do bezpiecznego i wygodnego domu, gdzie nic nam nie grozi. Widziałeś P'Mile'a, czy ten człowiek nie wydaje ci się okrutny? Chcesz pozwolić, aby nadal ranił i więził niewinnego chłopaka? Ja uważam, że P'Mile wyrządził już dość szkody Fourth'owi. To jak? Idziesz ze mną czy wracasz do domu?

Phuwin wahał się. Jego lęk w takim miejscu tylko się potęgował. Pocieszał samego siebie w myślach, że przecież nie jest sam, że będzie z nim Gemini.

– Idę z tobą – Zdecydował. – Ale będziemy do siebie przez cały ten czas przywiązani.

Phuwin wyjął z plecaka niezbyt grubą, ale wyglądającą na bardzo solidną u wytrzymałą, białą linę. Niewielkim, ale ostrym scyzorykiem odciął spory kawałek, po czym zawiązał jeden koniec wokół nadgarstka Gem'a, a drugi wokół własnego.

– Co ty robisz?

– Zapobiegam temu, żebyś nie zostawił mnie samego, gdy coś zacznie się dziać.

– Nie panikuj, nic nie zacznie się dziać. To tylko stary, niegroźny budynek.

Tup, tup, tup...

Zdawało się, że w oddali rozległ się donośny dźwięk kroków. To musiały być damskie buty na obcasie.

– Ty! Słyszałeś to?!

Phuwin głośno przełknął ślinę z przerażenia. Nie chciał tu być. Na jego ciele pojawiła się gęsia skórka. Budynek wcale nie był tak pusty i niegroźny, na jaki początkowo wyglądał.

– Nie przejmuj się. To tylko wiatr.

– Wiatr, którzy brzmi jak kobiece kroki?!

– Moim zdaniem nie ma czego się bać. P'Mile nas tu wysłał, ponieważ domyślił się, że któryś z nas może się przestraszyć i wtedy się wycofamy. Wcale nie będę zdziwiony, jeśli znajdziemy gdzieś poukrywane głośniki. Założę się, że P'Mile przygotował to miejsce już wcześniej, mógł go używać do tortur, w końcu wiele osób boi się duchów i wszelkich zjawisk niewyjaśnionych. Chodźmy dalej, nie dajmy się wystraszyć jakiemuś przerośniętemu dzieciakowi, któremu tylko głupie żarty w głowie.

Gemini starał się zgrywać twardziela, tym bardziej, że zmuszała go do tego reakcja Phuwin'a, lecz gdzieś na dnie jego umysłu już pojawiły się wątpliwości. Mimo to podał rękę bratu zaprowadził do do jednej z klas.

To pomieszczenie było najmniej zniszczone. Na parapetach trzech wielkich okien wewnątrz, stały doniczki z dawno zwiędłymi roślinami, a obok tablicy stał stojak z wysłużonymi, nieco podartymi mapami, w tym z mapą Tajlandii, na której Bangkok wcale nie był jeszcze tak wielki jak obecnie. To musiała być bardzo stara mapa. Ten pokój był czystszy od pozostałych, zupełnie, jakby często w nim przebywano. Chłopcy pozbyli się ciężkich plecaków, rozstawili dwie kamery, z czego jedna była na podczerwień(Gemini uparł się, by wziąć ze sobą wszystkie, jakie udało im się znaleźć u P'Mile'a), po czym udali się na eksplorację budynku. Phuwin na głowie założone miał niewielkie go-pro, które filmowało okolicę, natomiast Gemini niósł w ręku potężną lustrzankę z panelem ledowym, który oświetlał im drogę.

Wszędzie szukali rzekomej klasy numer 112, ale ku ich zdumieniu i jednocześnie przerażeniu, klasa o takim numerze zdawała się nie istnieć. Pomiędzy drzwiami z numerami 113 i 111 nie było zupełnie nic, tylko pusta ściana, a naprzeciwko znajdowały się okna wychodzące na plac zabaw na podwórku przed szkołą.

– Co jest? Gdzie się podział numer 112?

– Może nigdy go nie było i P'Mile zwyczajnie zrobił nas w konia?

– To głupie. Po co miałby wymyślać całą tą bajeczkę o popełnionych tu zbrodniach?

– Żeby nas wystraszyć... Chyba? – Phuwin zaryzykował.

– A ja myślę, że za tym kryje się coś więcej, wrócimy tu dokładnie minutę lub dwie przed północą, a tymczasem zostawmy tu jedną kamerę.

Gemini zdjął plecak i ustawił go z głośnym plaśnięciem na podłodze. Wyjął z niego fotopułapkę, którą ustawił na parapecie jednego z okien tak, aby obraz obejmował pustą przestrzeć pomiędzy drzwiami z numerem 111 i 113. Tajemnica nieistniejącej klasy zaczęła go coraz bardziej intrygować.

Zwiedzili jeszcze pozostałe piętra, ale poza dziwnie przerażającym samotnym krzesłem ustawionym dokładnie pośrodku pustego korytarza oraz całą masą pozostawionych tam szkolnych przyborów, jakby uczniowie opuścili ten budynek w pośpiechu, pozostawiając tam swoje książki, zeszyty, piórniki i plecaki a nawet buty, nie znaleźli zupełnie nic.

Gemini zgłodniał. Spojrzał na zegarek, a widząc, że do północy zostały jeszcze ponad trzy godziny, zdecydował, ze pójdą na małe zakupy. W pobliżu znajdował się niewielki supermarket, również dziwnie opustoszały. Nie było w nim klientów, a ceny okazały się zaskakująco niskie, jednak z powodu głodu Gemini nie miał ochoty się nad tym zastanawiać. Kupił jakieś gotowe danie, trochę przekąsek, butelkę wody i jakiś słodki napój, poczekał chwilę na Phuwina, który w tajemnicy przed nim zadzwonił do Pond'a i poinformował go o tym, co robią. Gdy wychodzili z supermarketu, na chodniku tuż obok już czekał na nich Billy niedbale żując gumę. Wyglądał na nieco znudzonego.

– Ale wam to długo zajęło – Billy zaczął narzekać.

– Gdzie jest Babe? – Gemini zainteresował się.

– W domu naszego szefa. Nie możemy pilnować was obaj. Babe ma swoje obowiązki.

– Aha – Gemini tego właśnie się spodziewał. Na czas zakupów on i Phu zdjęli linę, która łączyła ze sobą ich nadgarstki, żeby nie zwracać na siebie niczyjej uwagi, ale teraz nadszedł czas, by znów ją założyć. Billy od razu się tym zainteresował.

– To po to, aby mój durny braciszek nie uciekł nigdzie beze mnie. Wolałbym nie być zostawiony sam w tak koszmarnym miejscu.

– Och, rozumiem. Nie martwcie się, mi też kazano tam spędzić noc.

– Naprawdę? I ile wytrzymałeś? Całą noc?

– No coś ty! Dziesięć minut po północy byłem już przy głównej drodze! Ale nie będę was straszył, może dzisiaj akurat nic się nie wydarzy, nie przejmujcie się.

Tak, oczywiście, nie przejmujcie się, no jasne, bo to takie łatwe...

Phuwin prychnął, krzywiąc się z odrazą. To wcale nie brzmiało jak dobra zabawa. Wiedział jednak, że nie będzie potrafił namówić Gem'a na powrót do domu.

– Będziesz z nami?

– Oczywiście. Mój szef w rzeczywistości nie jest aż tak okrutny. We trójkę raczej nic nam nie grozi, ja byłem wtedy sam.

Phuwina jakoś wcale to nie pocieszyło. Po powrocie do opuszczonej szkoły nawet nie tknął kupionego przez nich jedzenia. Żołądek miał ściśnięty w ciasny supeł i nie potrafił przełknąć zupełnie niczego.

Odpoczywali i rozmawiali niemal do północy. Zaledwie na dziesięć minut przed godziną 0:00 zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Gemini wstał z podłogi, którą wcześniej dokładnie zamiótł miotłą znalezioną w kącie pomieszczenia. Natychmiast zabrali przygotowane wcześniej kamery i latarki i ruszyli w powolny spacer po korytarzach opuszczonej szkoły. Wszystkie okna i drzwi, wszystkie pomieszczenia wydawały się podobne do siebie. W pewnym momencie Phu, Gem i Billy całkowicie stracili orientację w terenie. Phu pierwszy dostrzegł to, czego wcześniej szukali i nie mogli znaleźć.

– Dziwna sytuacja – Gemini powiedział do kamery, starając się nie mrużyć oczu przed oślepiającym blaskiem lampy ledowej umieszczonej pod spodem lustrzanki. – Bo wiemy, gdzie jesteśmy, ale nie mamy pojęcia, jak tu dotarliśmy.

Gemini odwrócił kamerę i pokazał drzwi klasy, na których wyraźnie napisany był numer 112.

– Mówię wam szczerze, nie mamy pojęcia, jak się tu znaleźliśmy. Kilka godzin temu, kiedy tu przybyliśmy jeszcze wieczorem, szukaliśmy klasy 112, ale pomiędzy klasą 111 a klasą 113 nie było nic, żadnych drzwi, żadnego przejścia i nawet nie było możliwe, żeby coś się tu wcześniej znajdowało, bo przestrzeń pomiędzy nimi była po prostu za mała. To teraz patrzcie! Jest klasa 111, jest nasza zaginiona 112, a dalej klasa 113! Jak?!

Gemini podszedł po kolei do każdych drzwi i otworzył je, zaglądając do środka. Klasy 111 i 113 były zdewastowane, meble były tam połamane i poprzewracane, pokryte sporą warstwą kurzu, wszędzie też leżały fragmenty książek i zeszytów, niektóre nosiły ślady ognia.

Natomiast klasa 112 wyglądała tak, jakby kilka godzin wcześniej odbyły się tu lekcje. Panował nieskazitelny porządek, na tablicy przyczepiona magnesami była plansza pokazująca anatomię człowieka. W pomieszczeniu unosił się zaskakująco miły, kwiatowy zapach. Ta część budynku w ogóle nie pasowała do reszty, wyglądała, jak przejście do innego wszechświata. Gemini odważnie przekroczył próg i zaczął wszystko nagrywać, ale Phuwin się wahał, a Billy zdecydowanie uczepił się ramienia Gemini'iego, nie zamierzając opuszczać go nawet na krok. Billy doskonale pamiętał swoje własne odczucia z tego miejsca, tajemniczy lęk wciąż ściskał go za gardło. Gdyby nie lina, którą byli do siebie przywiązani Phuwin i Gemini, Phuwin zapewne już by stąd uciekł, jednak Gemini pociągnął go za sobą. Phu nie miał innego wyjścia, jak towarzyszyć bratu.

Gemini zajrzał do jednego z pozostawionych zeszytów i aż krzyknął z przerażenia. Napisy wyglądały na świeże, ale to, co było bardziej niepokojące, to data: 13.06.1964. Trzynastego czerwca wypadały urodziny Gemini'iego, tylko ze Gem urodził się 40 lat później... Nieco poniżej dostrzegł inny, jeszcze gorszy napis, tym razem wykonany jakimś tuszem przypominającym krew. Było to ostrzeżenie w języku angielskim.

„Go away, you're gonna die here!"

Gem z wrażenia aż strącił zeszyt na podłogę.

– Chodźmy już stąd, błagam. Wracajmy do naszego noclegu, tam przeczekamy do rana – Phuwin błagał brata drżącym głosem, ale Gemini nie dał się tak łatwo wystraszyć. Był aktorem, znał wiele sztuczek, które wykorzystywano przy kręceniu strasznych ujęć do filmów lub seriali. Uznał, że to jedna ze sztuczek wykorzystanych przez P'Mile.

– Nie, Phu. Jestem niemal pewien, że to P'Mile tak zaaranżował to miejsce, żeby każdego wystraszyć. Pamiętasz, jak grałem rolę tego łobuza? Tego, który doprowadził do rebelii w szkole? Użyliśmy podobnych efektów, by postraszyć trochę naszych widzów, aby zbudować napięcie. Nie bój się, nie ma czego. Jestem pewien, że to tylko takie efekty specjalne.

Ani Phuwin, ani Billy nie czuli się zbytnio przekonani, ale woleli nie drążyć tematu, nie w takim miejscu.

Nagle Billy dostrzegł coś za oknem. Podszedł w tamtym kierunku i wyjrzał na zewnątrz. W pustych i zniszczonych pokojach w budynku mieszkalnym naprzeciwko, który również od dawna był opuszczony, paliły się światła.

– Nong Gemini, nong Phuwin ma rację, chodźmy stąd. To nie jest dobre miejsce.

– Dlaczego? Klasa jak klasa, zwyczajna.

– To spójrz tu. Ten dom wielorodzinny jest opuszczony od co najmniej dwudziestu lat, nie ma tam prądu, bo ktoś wyciął wszystkie kable. Jak wytłumaczysz to, że teraz palą się wszystkie lampy?

– Ktoś mógł użyć agregatu prądotwórczego – Gemini zaproponował w miarę logiczne wyjaśnienie, ale teraz nawet on czuł się nieswojo. Czuł się znacznie gorzej niż wtedy, gdy po raz pierwszy poczuł obecność ducha Heart'a. Tylko że Heart był raczej niegroźnym duchem, bardziej zabawnym i nieco dramatycznym niż groźnym i przerażającym. Tu w powietrzu unosiła się jakaś zła aura.

– Gem, proszę... – Phuwin cały się trząsł. W tej chwili wszyscy trzej poczuli lodowaty powiew wiatru. Jedno okno otworzyło się z głośnym trzaskiem, strącając na podłogę ustawione tam doniczki z kwiatami. Zaledwie doniczka dotknęła podłogi i się rozleciała na dziesiątki kawałków, kwiaty nagle w błyskawicznym tempie uschły. Gem nie potrzebował nic więcej. Popchnął Phuwina przed siebie.

– Masz rację, lepiej się stąd ewakuować zanim będzie za późno.

– Rozsądna decyzja – Billy go pochwalił.

Z klasy wyszli dość spokojnym krokiem, ale gdy byli już na korytarzu, puścili się biegiem aż do ich kryjówki, w której ktoś już na nich czekał.

Gemini, który dotarł tam jako pierwszy, zatrzymał się raptownie, sprawiając, że biegnący za nim Phuwin wpadł na niego, prawie go przewracając. Billy w ostatniej chwili objął Phuwina w pasie, chroniąc go przed upadkiem, a Gem oparł się o drzwi. Widok był tak nieoczekiwany, że Gem kilkukrotnie przecierał oczy ze zdumienia.

– Co jest? Czemu się zatrzymałeś?

– F-fourth? Co... Co ty tu robisz? – Gemini wpatrzył się w postać siedzącą na podłodze otoczoną łańcuchami lampek na baterie.

Chłopak powoli wstał. Obszedł Norawita dookoła, uważnie mu się przyglądając, zanim odpowiedział.

– Nie, Fourth to mój brat bliźniak. Często nas mylą, to zrozumiałe, jesteśmy w końcu bliźniakami. Nazywam się Gun, wierzę, że mój brat mówił wam o mnie?

– G-gun? – Gemini zapytał, po czym uderzył siebie samego w twarz, żeby się uspokoić i przestać jąkać.

– Tak. Ty jesteś Gemini, prawda? Mój brat dużo mi o tobie opowiadał. Nie rozumiem tylko, jak ktoś tak mądry i inteligentny mógł się zgodzić na durny plan naszych ojców?

– Musiałem to zrobić. Dla...

– Dla Fourth'a? No tak, to wiele wyjaśnia.

Gemini oświetlił przybysza panelem ledowym przy lustrzance. Dopiero wtedy mógł zobaczyć wyraźne różnice pomiędzy braćmi. Fourth, którego znał, nie miał tatuaży, a ten chłopak stojący naprzeciwko niego miał ich mnóstwo. Gun miał też nieco chudszą twarz o ostrzejszych rysach niż Fourth, ale ku zaskoczeniu Gem'a, miał piega na nosie dokładnie w tym samym miejscu, co Fourth. Ubrany był w biały, jakby lekko ubrudzony jakimś smarem, top i dżinsową kurtkę pokrytą graffiti oraz szerokie, czarne spodnie. Na szyi błyszczał sporych rozmiarów naszyjnik przypominający srebrny łańcuch z breloczkiem w kształcie pirackiej czaszki na tle dwóch skrzyżowanych kości. Włosy zaczesane miał w kitkę na czubku głowy, odsłaniając wysokie czoło.

Tak, to był wyraźny dowód na to, że zarówno Fourth jak i Gun istnieją i są naprawdę braćmi. To nasuwało kolejne pytania: dlaczego w takim razie First oraz P'Mile udawali, że Gun nie istnieje?

– On wie w ogóle, że tu jesteście? – Gun nie przejął się ciszą, jaka zapadła po jego wypowiedzi. Billy go znał i nie uważał za wroga, więc w jego obecności spokojnie usiadł na podłodze, odbierając od Gem'a lustrzankę, żeby przejrzeć nagrania, które udało im się zrobić. Miał nadzieję, że chociaż one coś wyjaśnią.

Phuwin przyglądał się intruzowi nieufnie, za to Gemini westchnął ciężko.

– Obawiam się, że nie wie. To znaczy, jeśli P'Mile mu nie powiedział.

– To bardzo głupie. Powinien wiedzieć – Gun skrytykował Gem'a.

– Nie, to lepiej, że nie wie i proszę, żebyś ty też mu nie mówił. Nie musi o tym wiedzieć.

– Nie musi wiedzieć, że ryzykujesz dla niego swoje życie i życie swojego brata? – Gun spojrzał na Gema jak na idiotę. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że cały ten teren uważany jest nie tylko za nawiedzony, ale wręcz przeklęty? Jest powód, dla którego nikt nie przychodzi tu po zmroku.

– Tak, czytałem o tym i P'Mile też coś wspomniał. Nie boję się. Grałem w serialu, znam się na efektach specjalnych – Gemini starał się, żeby jego głos brzmiał pewnie, a jednocześnie niedbale, jakby nie robiło to na nim wrażenia, ale tak naprawdę powoli zaczynał go ogarniać strach. On sam czuł, że to miejsce ma swoje tajemnice, których zazdrośnie strzeże, ale właśnie te tajemnice kusiły Gem'a najbardziej. Chciał je rozwiązać, chciał zrozumieć, co tu się dzieje. Ta cała tajemniczość i groza pociągały go, ekscytowały, jakby wzywały go do siebie. A on musiał to zrobić, musiał się tego dowiedzieć.

I nagle dotarło do niego, na czym polegało niebezpieczeństwo pozornie niegroźnego zadania wyznaczonego im przez P'Mile'a. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top