Rozdział XIII
Blackwatch pozostawało nieuchwytne.
Mimo wysiłków Morrisona, nie pozwalali się zlokalizować. Przez większość czasu pozostawali schowani w swojej kryjówce, jednak kiedy postanowili atakować, robili to szybko, przemyślanie i agresywnie, po czym wracali do swojej nory. Nie zostawiali po sobie żadnego tropu, który mógłby doprowadzić do nich Overwatch. Jack zwiększył liczbę patroli, rozstawiając je w każdym zakątku Ilios, jednak agenci zdołali powstrzymać jedynie trzy, może cztery próby ataku. Blackwatch było zdecydowanie o kilka kroków przed nimi, trzymając wszystkich w garści.
Jedynym pocieszeniem był fakt, iż schemat ich działań zawsze był taki sam. Działali poprzez omniki, zainfekowane przez boski program, zaprogramowane do autodestrukcji. Niszczyło je spięcie w przewodach, które sprawiało, że płonęły od wewnątrz, przez co wybuchały z ogromną siłą. Wysyłano je do miejsc, gdzie przebywała największa liczba ludzi: świątynie, centra handlowe, czy kawiarnie.
Najpierw ich ataki miały na celu pozostawiać stały uszczerbek na zdrowiu swoich ofiar. Później, kiedy wyszło na jaw, jak bezradne pozostawało Overwatch, pojawiły się ofiary śmiertelne. Wówczas wydarzenia na Ilios przyciągnęły uwagę świata. Media nakręcały spiralę nienawiści wobec robotów, przez co Genji musiał wycofać się z brania udziału w patrolach. Nie mógł nawet wyjść z domu, gdyż ludzie natychmiast obrzucali go wyzwiskami oraz tym, co mieli pod ręką.
Kiedy Hanzo o tym myślał, wpadał w furię. Miał ochotę znaleźć prześladowców brata i wymierzyć im odpowiednią karę, jednak było to niemożliwe. Zresztą wiedział, iż Genji mógł podzielić los omników, masowo wyrzucanych na śmietnik. Przerażeni mieszkańcy pozbawiali ich części ciała, aby nie mogły się poruszać ani podnieść. Oznaką tego, że nadal pozostawały świadome, były ich oczy, mrugające pośród worków na śmieci i kartonów. Jedyny ślad ich agonii.
Hanzo usiłował zignorować ten widok, naciągając mocniej kaptur. Przyroda jakby wyczuwała posępny nastrój panujący w mieście, ponieważ od dwóch dni nieprzerwanie padał deszcz. Temperatura spadła, a wiatr, wiejący od morza, był jeszcze bardziej nieprzyjemny. Mąż Agapiti pożyczył łucznikowi swoją bluzę i dresy. Były o kilka numerów za duże, lecz ciepłe i wygodne. No i jego blizny pozostawały zakryte. W dłoniach Hanzo trzymał kilka toreb pełnych jedzenia.
Mimo rosnącego zagrożenia Jack nadal nie brał pod uwagę jego kandydatury do udziału w patrolach. Shimada próbował się tym nie przejmować, co nie było dla niego szczególnie łatwe, gdyż od dziecka nie był przyzwyczajony do bezczynności. Nawet po tym, jak zamordował starszyznę i musiał żyć na ulicach Hanamury, codziennie pozostawał w ruchu. Szczęście w nieszczęściu, że Agapitia nieustannie potrzebowała pomocy, nie pozwalając mu na lenistwo. Odkąd jej matka zachorowała, kobieta nie była w stanie zajmować się swoimi obowiązkami. Każdego dnia nowi lekarze pukali do drzwi jej domu, stawiając różne diagnozy oraz przypisując drogie lekarstwa. Hanzo zdecydował, że nie pozostanie bierny w takiej sytuacji, więc od tamtej pory stał się odpowiedzialny za pracę w ogródku, zmywanie naczyń czy robienie zakupów.
— Nie nadążam za tobą! — zawołał Agis. Łucznik zatrzymał się, aby chłopiec mógł go dogonić. Ciągle zapominał, że dzieciak towarzyszył mu praktycznie wszędzie, nie odstępując na krok. Na początku bardzo mu to przeszkadzało, gdyż z natury preferował przebywanie w samotności. Przywyknięcie do towarzystwa Agisa zajęło mu dużo czasu, wcześniej nawet próbował go do siebie zniechęcić praktycznie biegając po mieście. Jednak dzieciak pozostawał wyjątkowo uparty. Teraz Hanzo nawet nie wyobrażał sobie robienia zakupów bez niego, choć dalej próbował namówić go, aby zostawał w domu. Ilios zrobiło się bardzo niebezpiecznie, szczególnie wieczorami.
Minęli latarnię, przy której turyści zazwyczaj robili sobie zdjęcia albo siadali na ławkach, by móc pić piwo i oglądać zachód słońca. Dziś nie było nikogo. Nawet główna ulica, gdzie można było kupić praktycznie wszystko, świeciła pustkami. Kilka sklepów zamknięto do odwołania, a przed nimi siedzieli żebracy, potrząsający pustymi puszkami. Wcześniej nie byli tak liczną grupą i trzymali się na uboczu, jednak odkąd w mieście zapanował strach, zaczęli zachowywać się śmielej. Rzucali złowrogie spojrzenia na przechodniów, zaczepiali obcokrajowców albo wdawali się w bójki między sobą. Agis instynktownie przybliżył się do Hanzo, a łucznik złapał go za rękę.
— Nigdy nie sądziłem, że będę się bał tej ulicy — szepnął chłopiec. Wbił wzrok w swoje stopy, chcąc uniknąć zwrócenia na siebie uwagi. Siedzący przed sklepem z pamiątkami mężczyzna z długą, siwą brodą, w której wplątane były kawałki jedzenia nazwał łucznika ,,krewetką". Jedno mrożące krew w żyłach spojrzenie wystarczyło, aby stracił rezon i wybełkotał przeprosiny.
Gdyby ktokolwiek spróbował ich zaatakować, nie miałby szans w starciu z Shimadą. Z łatwością mógłby zająć się grupą nieuzbrojonych, podchmielonych mężczyzn, nawet bez łuku. Jednak wolałby uniknąć używania przemocy przy Agisie.
— Niedługo wszystko wróci do normy — odparł Japończyk, chociaż wcale nie był tego taki pewien. Turyści szturmem uciekali z Ilios, a jego mieszkańcy coraz rzadziej opuszczali własne domy. Nikt nie chciał podzielić losu Gizy, którą prasa okrzyknęła Martwym Miastem. Władze Egiptu zobowiązały się ją odbudować, lecz projekt szybko zszedł na dalszy plan.
— Walczycie już jutro?
— Tak.
— Pewnie nawet oliwki nie pomogłyby wam wygrać? — Hanzo pokręcił głową ze smutnym uśmiechem. Przeszli obok lodziarni, w której jeszcze kilka dni temu byli wraz z Luciem i Symmetrą. Dziś w środku nie było nikogo poza pracownikami. We wnętrzu lokalu znajdował się posąg wafelka do lodów, który na co dzień był oblegany przez dzieci. Dziś wyglądał nieco upiornie. — Ale gdybyś zjadł ich naprawdę wiele...
— Obawiam się, że to nie jest takie proste. Ale damy z siebie wszystko.
— Boisz się?
Czy się bał? Miał wrażenie, że to słowo jest mu kompletnie obce. Ojciec zawsze mówił, że nie ma do tego prawa, a ostatni raz, kiedy faktycznie był przerażony miał miejsce dawno, dawno temu. Gdy wreszcie dotarło do niego, co zrobił z Genjim. Kiedy zobaczył zakrwawione ciało brata, leżące na podłodze.
Nadal pamiętał, jak próbował się podnieść. Jak powoli czołgał się w stronę Hanzo, błagając, aby go dobił.
— Auć — syknął Agis. Hanzo wrócił do rzeczywistości, łapiąc się na tym, że miażdży chłopcu dłoń. Puścił go, biorąc głęboki wdech.
— Przepraszam — powiedział, ale chłopiec jedynie poklepał go po ramieniu. Shimada odnosił wrażenie, że po tak długim czasie, jaki za sobą spędzili, Agis nie miał problemu z tym, iż łucznikowi czasami zdarzało się zachowywać dość... dziwacznie.
Wrócił myślami do sytuacji na Ilios. Czujność mieszkańców zmieniała się w szaleństwo, a chęć obrony w manię. Hanzo wiedział, że Overwatch musiało wygrać nadchodzącą bitwę, nawet jeżeli mieliby w niej zginąć. Nie dla siebie, ani dla podniesienia morale drużyny, lecz dla ludzi. Ludzi, którzy byli spragnieni dobrych wiadomości, jak podróżnicy potrzebują wody na pustyni.
— Patrz! Jesteśmy! — zawołał wesoło Agis, wskazując na swój dom. Skręcili w znajomą uliczkę, a Hanzo postawił zakupy obok drzwi. Zastukał kołatką, więc wkrótce wewnątrz rozległ się krzyk, a potem usłyszeli czyjeś kroki. Otworzyła im Agapitia, która niemal natychmiast wróciła do sypialni swojej matki. Hanzo podniósł zakupy, kierując się do kuchni. Rzucił okiem na pokój chorej, jednak drzwi zostały szczelnie zamknięte. Ze środka rozbrzmiewał donośny, męski głos, pewnie kolejnego lekarza.
Shimada sam nie wiedział, od kiedy poruszanie się po tym domu przychodziło mu z taką łatwością. Nikt go nie oceniał, dlatego mógł pozwolić sobie na większą naturalność, niż w Overwatch. Coraz rzadziej wydawało mu się, że jest tutaj intruzem.
Wyłożył zakupy na kuchenny blat, po czym zaczął układać produkty w odpowiednie miejsca. Kuchnia była jednym z jego ulubionych miejsc w domu Agapiti. Mała, jak większość pomieszczeń, ale bardzo przytulna. Hanzo podobał się nieco niezgrabny sposób, w jaki połączono tradycję z nowoczesnością. Sprzęty były nowe, ale podłoga i ściany już nie, dzięki czemu mógł podziwiać kafelki o różnych, niepowtarzalnych wzorach, zdobiących ściany.
— Afrodyta kazała mi zapytać cię, czy dołączysz do nas po kolacji. Dostała nową lalkę i chce wyprawić dla niej powitalne przyjęcie — oznajmił Agis, wchodząc do kuchni. Od razu ruszył Hanzo na pomoc, zajmując się pozostałymi zakupami.
Afrodyta była jego sześcioletnią kuzynką, przechodzącą przez fazę jednorożców. Uwielbiała towarzystwo łucznika, mimo że rzadko się do niego odzywała. Znała jedynie garstkę angielskich słów, a na dodatek była bardzo nieśmiała. Przypominała Hanzo małą wersję Mei. Może to był powód, dlaczego tak szybko przypadła mu do gustu. Początkowo jednak nie wyobrażał sobie następcy klanu Shimada, Młodego Mistrza czy Pana Smoków, siedzącego przy niskim, plastikowym stoliku w otoczeniu lalek i piciu z nimi wyimaginowanej herbaty. Jednak po namowach Agisa, zgodził się.
Kiedy Genji o tym usłyszał, śmiał się tak długo, aż spod jego pancerza zaczęło się dymić.
— Nie mam dziś żadnych planów — odparł. Agis podskoczył z radości, wyższy o dwa centymetry. Przytulił Hanzo, który odwzajemnił uścisk. Łucznik nienawidził kontaktu fizycznego, jednak dla niektórych osób potrafił zrobić wyjątek. Młody Grek dołączył do tej listy.
Do kuchni wparowała Agapitia. Nie zwracając na nich uwagi, podeszła do szafki, w której trzymała lekarstwa. Jej wygląd idealnie odzwierciedlał to, przez co przechodziła. Roztargniona, wiecznie zmartwiona, coraz bardziej gasła w oczach. Jej włosy przypominały gniazdo ptaków, oczy były podkrążone, a cera nieco ziemista. Shimada wcale jej się nie dziwił, ale Agis bardzo przeżywał stan, w jakim znalazła się jego matka. Do tej pory nic nie przerwało ich rodzinnej sielanki.
Agapitia zaczęła wyrzucać z szafki opakowania leków, wzdychając przy tym z irytacją. Hanzo zrobił unik w odpowiednim momencie, inaczej dostałby paczką plastrów.
— Znowu tu grzebaliście?! — zawołała z frustracją. — Mówiłam, żeby niczego nie dotykać!
— Lekarstwa babci stoją obok kuchenki. Kładłaś je tam dziś rano, mamo — powiedział cicho Agis. Kobieta westchnęła, przerywając swoje poszukiwania. Odgarnęła włosy do tyłu, zamykając szafkę. Hanzo dostrzegł, że jej warga drży, jednak Agapitia zacisnęła dłonie w pięści, próbując się pozbierać.
— Ach. No tak. Przepraszam. Dziękuję za zakupy, Hanzo.
— Nie ma za co.
Agis zaczął zbierać lekarstwa, a łucznik i Agapitia wymienili spojrzenia. Shimada podał jej pudełko, którego szukała. Stało w miejscu wskazanym przez chłopca. Mina kobiety jasno mówiła: ,, Proszę, nie oceniaj mnie".
— Chciałabym porozmawiać z synem. Na osobności — powiedziała. Hanzo skinął głową. — Twój brat cały dzień chodził po domu przygaszony. Myślę, że coś go trapi.
Shimada zacisnął usta w wąską linię. Wiedział, co powinien zrobić, aby zachować się jak dobry, odpowiedzialny brat. Jednak sama myśl o tym, iż miałby porozmawiać z Genjim, wywoływała w nim ból głowy. Cyborg doświadczył ostatnio tyle zła oraz cierpienia, że Hanzo nie chciał jeszcze bardziej tego pogorszyć. Kto normalny chciałby rozmawiać w takiej chwili z osobą, która próbowała go zamordować? Genji ciągle powtarzał o przebaczeniu, zaczęciu wszystkiego od nowa, jednak Hanzo uważał, że to nie mogło być tak proste.
Ale istniał tylko jeden sposób, aby dać sobie kolejną szansę.
***
Genjiego znalazł dopiero po kwadransie, gdy zaczynał już tracić nadzieję i cierpliwość. Szukał go wszędzie, przetrząsając cały dom i podwórze. Sprawdził każdy pokój, każdą szafę, każde łóżko (pod jednym odkrył kolekcję martwych much), lecz po cyborgu nie było ani śladu. Dopiero wtedy w jego głowie pojawiła się myśl, że jego brat mógł ukryć się na dachu.
Od dziecka Genjiego ciągnęło do ludzi jak ćmę do światła. Był głośny i hałaśliwy, lecz potrafił przekonać do siebie nawet największego samotnika. Wszyscy go uwielbiali, bo w przeciwieństwie do Hanzo, nie znał słowa ,,nieśmiałość". Na dodatek kochał być w ruchu: potrafił godzinami bez celu biegać po ulicach Hanamury, czy szwendać się po przydomowych ogrodach. Stąd wziął się jego przydomek Wróbel, jak uwielbiał nazywać go Sojiro. Wszędzie było do pełno, a drobną posturę nadrabiał optymizmem.
Zamknięcie w czterech ścianach podcięło mu skrzydła. Dlatego Hanzo nie zdziwił się, kiedy zobaczył cyborga siedzącego na skraju dachu z nogami przewieszonymi przez krawędź. Gapił się w ciemne, pochmurne niebo, a obok niego stała buteleczka sake, należąca do łucznika. Genji nawet nie zareagował, kiedy Hanzo stanął za nim. Nie odezwał się również ani słowem, kiedy ten usiadł obok niego.
Łucznik bez pytania wziął łyk alkoholu, przymykając oczy, gdy poczuł, jak fala ciepła rozchodzi się po jego ciele. Wiele razy uważał, że jego młodszy brat o wiele bardziej nadawałby się na Młodego Mistrza. Genji nie miał problemu z ludźmi, natomiast Hanzo zawsze był nimi onieśmielony. Nawet teraz był kompletnie bezużyteczny. Co miał powiedzieć cyborgowi? Jutro będzie lepiej?
Przez długi czas tkwili w ciszy. Hanzo udawał, że przyglądał się ogromnemu księżycowi w pełni, podczas gdy próbował przerobić każdy możliwy scenariusz ich rozmowy. Analizował, co powinien powiedzieć, aby go pocieszyć, żeby nie wyszło to zbyt sztucznie i żałośnie.
W oddali zawył pies, a Shimada nieświadomie uśmiechnął się pod nosem.
— Myślisz o tym, co ja? — zapytał Genji, a on skinął głową. Kiedy cyborg miał trzynaście lat, stał się ogromnym fanem starej, tandetnej sagi o nazwie ,,Zmierzch". Od tamtej pory podejrzewał, że jego niania jest wilkołakiem. Oczywiście był w błędzie, jednak tkwił w swoim przekonaniu miesiącami. Kiedy była pełnia, łaził za kobietą, aby zobaczyć, czy przemieni się w wilka. Wreszcie nie wytrzymała i zwolniła się z pracy. — Byłem dziwnym dzieckiem.
— Bałem się jeść brukselkę, bo myślałem, że przez nią stanę się ogrem — wyznał Hanzo. Genji parsknął.
— Kiedyś zapytałem jakąś dziewczynę, czy chciałaby zobaczyć mojego smoka. Wtedy nie pomyślałem, że mogłoby to zabrzmieć źle, więc skończyłem z ogromnym limo pod okiem.
Bracia roześmiali się. Nie tak wyobrażał sobie tę rozmowę, ale wcale nie żałował, że idzie w takim kierunku. Jutro świat mógł stanąć w ogniu i nie miał pojęcia, czy następnego dnia o tej porze nadal będzie żywy. Pragnął wykorzystać te ostatnie chwile przyjemności, aby zrobić coś pożytecznego.
— Wiem, jak się czujesz —powiedział Hanzo. Podał Genjiemu butelkę sake, patrząc w niebo. — Myślałem, że dla Morrisona jestem choć odrobinę użyteczny. Zawsze mu pomagałem, służyłem radą i robiłem wszystko, czego ode mnie oczekiwał. Strasznie ci zazdrościłem, że możesz brać udział w patrolach. Ty pewnie teraz czujesz to samo, gdy widzisz, jak wychodzę. Ale pomyśl o tym, jak o wakacjach. Nabieraniu siły przed tym, co nas czeka. Na bogów, brzmię jak jakiś beznadziejny psycholog, przepraszam...
Urwał, gdy cyborg położył mu dłoń na ramieniu. Do tej pory unikał wszelkiego kontaktu fizycznego. Teraz miał wrażenie, że miejsce, na którym spoczywała ręka Genjiego robiło się coraz cięższe i nieznośnie gorące, jednak się nie wycofał. Może to była wina spożytego alkoholu, ale pierwszy raz w zniszczonej twarzy brata, poza nielicznymi bliznami, dostrzegał człowieka. Swojego młodszego brata.
— Twoje słowa wiele dla mnie znaczą, Hanzo. — Ninja uśmiechnął się, a łucznik poczuł palącą potrzebę przytulenia go. To zdecydowanie musiała być wina alkoholu. — Nie przejmuj się mną, przecież mnie znasz. Gdy jestem w tym samym miejscu za długo zaczyna mi odwalać. No i myślałem, że domyślisz się, dlaczego Jack nie wziął cię na patrol. Chce poznać twoją ,,umiejętność specjalną".
— Umiejętność specjalną? — powtórzył z wahaniem.
— Smoki — podpowiedział Genji. Hanzo skrzywił się mimowolnie. Żałował, iż nie domyślił się tego wcześniej, może wtedy nikogo by nie rozczarował.
Smoki w pewien sposób karmiły się jego emocjami. Gdy odczuwał intensywną złość, smutek czy radość był w stanie je do siebie przywołać w ich pełnej, gigantycznej formie. Czasami przychodziły do niego, domagając się uwagi oraz czułości, tak jak robił to smok Genjiego. Jednak od chwili, w której wydał wyrok na swojego brata, te piękne stworzenia przestały reagować na jego wołanie. Zdarzało się, że wyczuwał, jak pulsują w środku niego, jednak nie potrafił ich przywołać. W ciągu ostatnich dwudziestu lat widział je tylko raz, gdy toczył z bratem walkę w Hanamurze.
— Mogą okazać się jutro bardzo przydatne —ciągnął Genji. — Ale nie czuj na sobie presji. Nie tylko my jesteśmy tacy wyjątkowi. Każdy się czymś wyróżnia. Smuga bombą pulsacyjną, McCree Przycelowaniem, Łaska Wskrzeszeniem, Winston pierwotnym szałem...
— Wskrzeszeniem?! — powtórzył zszokowany Hanzo, a na policzkach ninji rozkwitł rumieniec. Najwyraźniej był to temat tabu, jednak było już za późno, aby się wycofać. Łucznik nie miał zamiaru porzucić tego tematu. Rzadko coś wywierało na nim aż takie wrażenie.
— Ta.
— Ona potrafi przywracać zmarłych do życia?
— Tak, to definicja słowa ,,wskrzeszać". — Genji zignorował złowrogie spojrzenie Hanzo. — Możemy już wrócić do picia i wspominania dawnych czasów? Pozwolę ci nawet na śmianie się z tej żenującej historii o tym, jak rozpiąłem sobie przez sen pieluchę i...
— Opowiedz mi coś więcej, a będę sprzątał w twoim pokoju przez tydzień.
— Dwa. I chcę budyń czekoladowy.
— Dobra.
Bracia uścisnęli sobie dłonie, a Genji jęknął przeciągle, rozmasowując skronie. Wziął sake, pijąc ją do dna za jednym zamachem. Hanzo uniósł brwi, próbując nie pokazać po sobie, jak bardzo mu to zaimponowało.
— Więc zacznijmy od podstaw. Każdy talent ma swój haczyk. Na przykład McCree po użyciu Przycelowania cierpi na potworną migrenę i traci wzrok na kilka godzin lub dni, jeżeli użyje go dwa razy na dobę. D.Va potrafi zniszczyć swój mech, wyjść z tego w jednym kawałku i nadal wyglądać ślicznie, ale musi czekać na kolejny. Symmetra tworzy teleporter, ale wykorzystać go może sześć osób. Natomiast Łaska nie lubi mówić o tym, co się z nią dzieje, ale to musi być coś strasznego, bo po wskrzeszeniu potrzebuje co najmniej dwóch dni, aby mogła dojść do siebie. Im gorsza śmierć, tym bardziej cierpi.
Genji najchętniej zakończyłby swój wywód w tym miejscu, ale jego odpowiedź nie satysfakcjonowała Hanzo do końca. Skoro jego brat wolał o tym nie mówić, historia daru Angeli musiała kryć w sobie coś mrocznego. Coś powiązanego z Overwatch, dlatego łucznik postanowił nalegać dalej. Nadal niewiele wiedział o organizacji, w której udzielał się od kilku miesięcy, dlatego musiał wreszcie zdobyć odpowiedzi.
— Na czym polega wskrzeszenie? Ile osób może ożywić? Czy ma jakiś czasowy limit? Kto wrócił do życia w ten sposób?
Genji spojrzał na pustą butelkę tak intensywnie, jakby pod wpływem jego wzroku mogła napełnić się sama.
— Morrison spierze mój boski tyłek — poskarżył się. — Muszę wreszcie nauczyć się trzymać język za zębami.
— Jeśli wolisz o tym nie mówić, zrozumiem — powiedział łucznik, usiłując brzmieć spokojnie. Nie chciał, aby Genji wyczuł, jak bardzo był zdesperowany. — Ale postaw się na moim miejscu. Chce wam pomóc, naprawdę, jednak nikt mi nie ufa. Nie twierdzę, że na to nie zasługuję, bo zachowywałem się jak buc. Prawdę mówiąc nadal jestem sceptycznie nastawiony do większości z was. Lecz postanowiłem, że chcę walczyć z wami ramię w ramię. Że poświęcę życie za to, w co wierzycie. Jednak nic o was nie wiem. Nie pragnę, abyś zdradził mi zawstydzające tajemnice agentów Overwatch. Pragnę, abyś zdradził mi jedynie informacje, które znają wszyscy, poza mną. Proszę, Genji. Mam dość błąkania się po omacku w ciemności i bycia traktowanym jak nieświadome niczego dziecko.
Cyborg mruknął coś pod nosem. Wiedział doskonale, jak rzadkie w ustach Hanzo jest słowo ,,proszę". Zazwyczaj łucznik unosił się honorem, a błaganie uważał za ostateczność. Używał go jedynie wtedy, kiedy czuł, jak traci kontrolę nad sytuacją.
— Chcę w tym roku dostać medal za bycie najlepsiejszym młodszym bratem w galaktyce.
—Zgoda.
— No więc, wracając do twoich pytań. Angela potrafi ożywić kogoś tylko wtedy, gdy ma on jeszcze powód, aby żyć dalej. Mówiąc jaśniej: gdy ktoś ma szansę odmienić losy tego świata albo ma silną wolę walki. Rozmawiałem z nią o tym kilka razy. Podobno słyszy wtedy jakiś głos, który podpowiada jej, że oto nadeszła ta chwila. Wskrzesić może jedynie raz. W sensie: jeśli teraz zginiesz i cię przywróci, nie będzie mogła zrobić tego, gdy zginiesz po raz drugi. Jest też limit, jedna osoba na określony przez ,,zaświaty" czas. Ożywia wtedy, gdy może, ale na pewno nie dwie osoby jednego dnia...
Genji się zawahał. Przegryzł wargę do krwi, aż pojedyncza kropelka ściekła mu po brodzie, zostawiając za sobą czerwony ślad. Teraz to Hanzo położył mu dłoń na ramieniu.
— Raz wskrzesiła dwie osoby. — Twarz Genjiego wykrzywiła się w grymasie bólu, co uwydatniło jego blizny. — Podczas wybuchu w Szwajcarii, gdy Morrison i Reyes byli martwi... Wiedziała, że świat potrzebował ich obydwu, dlatego zlekceważyła zasady. Znalazła ich ciała pod gruzami budynku. Jack wyglądał o wiele gorzej niż Gabriel, dlatego najpierw zaczęła właśnie od niego. Później postanowiła przywrócić również Gabe'a, ignorując głos, który jej tego zakazał. Robiła to ze szczytnych pobudek, Overwatch bez nich był spisany na straty. Lecz gdy ożywiła Gabriela, jego ciało natychmiast rozpadło się w proch, aby zacząć formować na nowo. Angela natychmiast pojęła, jak wielki błąd popełniła, jednak było już za późno. Reyes nie był martwy, ale nie należał również do świata żywych. Utknął pomiędzy. Podobno musi chodzić w swoim nowym stroju, aby jego ciało się nie rozpadło, a jego twarz wygląda tak okropnie, że można umrzeć ze strachu, gdy się ją zobaczy. Jack również ucierpiał, lecz nie tak dotkliwie, bo natychmiast osiwiał. Biel i czerń. Dobro i zło.
Hanzo usiłował przyswoić sobie wszystkie te informacje. Wreszcie był w stanie pojąć odrobinę historii Overwatch. Tak jak przypuszczał, nie należała ona do wesołych opowieści. Musiał przyznać, że na myśl o tym, co spotkało Gabriela Reyesa czuł przygnębienie. Nie docenił również Angeli. Nigdy nie przypuszczałby, ile ta kobieta wycierpiała. Kryła swoje emocje o niebo lepiej niż on, zawsze zachowując się tak pogodnie i radośnie.
— Gabe zawsze grał według swoich zasad, jednak robił to w słusznym celu — kontynuował Genji, obserwując reakcję brata. — To, co stało się z nim po wybuchu w Szwajcarii... Już wcześniej podważał autorytet Morrisona, ale teraz Jack jest jego wrogiem numer jeden.
— Czy ,,wcześniej" oznacza Eichenwalde?
— Owszem, ale muszę cię zasmucić. Jedynymi osobami, które wiedzą, co się wtedy stało są Gabriel, Jack oraz McCree. Od tamtej pory żaden z nich nie jest taki sam. Brałem udział w tamtej misji, jednak miałem zostać z Reinhardtem oraz Aną, aby chronić ludzi. Oni mieli dostać się do środka zamku. Overwatch i Blackwatch wspólnymi siłami obroniły miasto, chociaż niewiele brakowało, a wszyscy byśmy zginęli. Czasami śnię o stosach ciał, krzykach dzieci i krwi, płynącej ulicami miasta. Wszyscy tak cieszyliśmy się z wygranej, nieświadomi, że to dopiero początek końca. W każdym razie od tamtej pory McCree przestał używać swojego imienia.
— A jak ono brzmiało? — zapytał Hanzo, nie potrafiąc się powstrzymać. Kłamałby, gdyby powiedział, że nie myślał o tym ani razu. Morrison na pewno musiał mieć gdzieś jego akta, jednak to byłoby ogromnym naruszeniem prywatności. Zostawił sobie jednak tę możliwość, gdyby był aż tak zdesperowany. Wiedział, że mógłby najzwyczajniej w świecie zapytać o to kowboja, jednak wątpił, aby ten udzielił mu szczerej odpowiedzi.
— Myślę, że gdyby chciał, abyś je poznał, powiedziałby ci. A ponieważ jest moim najlepszym przyjacielem, nie zdradzę go. Chociaż i tak nawet gdybyś się dowiedział, to nie miałoby sensu. Przestał na nie reagować. Nie wiem, czy robi to złośliwie czy to jakiś mechanizm obronny.
Genji przeciągnął się niczym kot. Coś strzyknęło mu w ręce, ale nie zwrócił na to uwagi. Założył na twarz swoją maskę, a gdy umieścił ją we właściwym miejscu syknęła, łącząc się z resztą pancerza. Cyborg ziewnął głośno, wstając.
— Cóż, teraz możesz czuć się jak jeden z nas! Jeśli będziesz chciał dowiedzieć się czegoś więcej o umiejętnościach specjalnych, wiesz, gdzie mnie szukać. Albo innych agentów. Na pewno ci pomogą.
,,Szczególnie Symmetra", pomyślał, nie mając odwagi powiedzieć tego na głos. Chciał porozmawiać o tamtej sytuacji z Genjim, jednak po namyśle stwierdził, iż była to sprawa między nim a tą kobietą. Ninja wymamrotał ciche dobranoc, po czym oddalił się w stronę okna. Hanzo czuł, że powinien iść za nim, skoro jutro miał być ich wielki dzień, lecz nie potrafił się na to zdobyć.
— Genji! — zawołał. Cyborg odwrócił się w jego stronę, a Hanzo poczuł się nieco niepewnie.— Było miło. Spędzić z tobą czas.
— Dzięki. Cieszę się, bracie.
I odszedł. Hanzo położył się na plecach, ignorując kałużę pod swoją głową. Alkohol utrudniał mu myślenie oraz sprawiał, iż robił się przewrażliwiony, bo nagle poczuł przygnębiającą falę współczucia dla wszystkich agentów. Genji nadal nie potrafił mówić o przeszłości bez smutku w głosie, niezależnie od tego, jak bardzo próbował być wyluzowany. McCree przestał reagować na swoje imię, bo możliwe, że kojarzyło mu się z czasami, do których już nigdy nie będzie w stanie wrócić. Na pewno obwiniał się za to, że przyczynił się do przemiany Gabriela. Stąd pewnie wziął się jego problem z alkoholem, który Hanzo znał aż za dobrze. A Angela? Jak miała czuć się kobieta, która stworzyła potwora, dążącego do zniszczenia świata?
Gabriel Reyes najwyraźniej wyrządził ludziom jeszcze więcej krzywdy, niż był świadom.
Hanzo gapił się w niebo, bijąc się z myślami. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął.
***
Nie da już dłużej rady.
Wbiegł do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Łzy ciekły mu po twarzy i nie umiał powstrzymać drgawek, targających jego ciałem. Ledwo widział, co robi, podchodząc do szafy. Otworzył ją, a spod stosu koców oraz wyjściowych szat wygrzebał sportową torbę.
Zmusił się do kontrolowania własnego oddechu: wdech i wydech, wdech i wydech. Obiecywał sobie, że ucieczka będzie ostatecznością. Kiedy życie przyszłego Mistrza go przerośnie i poczuje, iż nie da rady ciągnąć tego dłużej.
Dziś był ten dzień.
Postawił torbę na łóżku, przeszukując jej zawartość. Kilka koszulek, trzy pary spodni, buty... Znalazł wreszcie skarpety, w jednej z nich ukrył wcześniej plik banknotów, który miał zapewnić mu lepszy start. Starczy może na półtora miesiąca w tanim motelu, jeżeli nie będzie wyjątkowo rozrzutny. Zbierał te pieniądze całe swoje życie, a i tak nie było ich wiele. Jednak kiedy tylko stąd zniknie, znajdzie pracę. Nie będzie wybrzydzał. Hańbiąca czy nie, nic nie mogło być gorsze od klanu.
— Hanzo?
Genji. Chłopak zaklął, chowając torbę pod łóżkiem. Jego młodszy brat wszedł do pokoju, jak zwykle bez pukania. Nigdy nie zawracał sobie głowy zachowaniem jakiejkolwiek prywatności między nimi. Dobrze, że przynajmniej uprzedził o swojej wizycie.
— Co robisz? — zapytał Genji, stając przy biurku. Zachowując przestrzeń.
— Nic — odparł Hanzo chłodno. Otarł twarz dłonią, mając nadzieję, iż w ciemności nie będzie aż tak widać jego podpuchniętych oczu ani czerwonej twarzy. Zdradzał go jedynie trzęsący się głos, więc spróbował odkaszlnąć. — Czego chcesz?! Ile razy mam ci przypominać, żebyś pukał, zanim wejdziesz?! Używanie mózgu jest dla ciebie takie trudne?! A może alkohol zniszczył ci już ostatnie szare komórki?!
— P-przepraszam — bąknął. Hanzo natychmiast poczuł wyrzuty sumienia. Genji nie był niczemu winny, trafił jedynie na niewłaściwy moment. Łucznik ścisnął nasadę nosa, czując potworny ból głowy, jakby ktoś wsadził mu między oczy rozgrzany szpikulec. Nie nadawał się ani na starszego brata, ani na głowę klanu. — Słyszałem, że nie poszło ci dziś na egzaminie. Wiem, ile to dla ciebie znaczyło, a Hiyori powiedziała, że ojciec był bardzo niezadowolony... Przyszedłem tylko upewnić się, że wszystko jest w porządku.
Nic nie było w porządku i obaj doskonale o tym wiedzieli. Jednak przez całe swoje dziewiętnastoletnie życie Hanzo zdołał nauczyć się, iż w tym miejscu trzeba było grać. Wszystko musiało być kolorowe i piękne, tak jak ich dom z zewnątrz. Nikogo nie obchodziło to, jak szpetnie było w środku. Nosili nazwisko Shimada. Musieli być szczęśliwi.
— Poradzę sobie — odparł, nieco uprzejmiej. Marzył o tym, aby znów zostać sam i wreszcie uciec. To była tak obrzydliwie samolubna decyzja, lecz nie widział innego wyjścia. Jednak gdyby udało mu się odejść, Genji musiałby zostać kolejnym mistrzem. Nie był na to przygotowany, jego całe życie ograniczało się do imprezowania i flirtowania z nieznajomymi. Nie potrafił tak dobrze posługiwać się bronią, nie miał pojęcia o dyplomacji czy strategii.
Dlaczego wszystko musiało być takie trudne?
— Wiesz... Bardzo długo przymykałem oczy na to, jak traktuje cię ojciec i rada starszych. Ale dziś... Hiyori twierdzi, że ojciec cię uderzył. To prawda?
Biedny, naiwny Genji. Hanzo z całej siły musiał się powstrzymać, aby nie odpowiedzieć: ,,To akurat łagodna kara za takie nieposłuszeństwo. Robił mi o wiele gorsze rzeczy". Jednak Genji nie mógł o tym wiedzieć. Łucznik wolał cierpieć za nich oboje. Wolał, aby jego brat postrzegał ojca jako wzór czy przyjaciela. Musiał go chronić.
— Dał się ponieść emocjom. Wiesz, jaki bywa impulsywny. — Z trudem wypowiedział te słowa bez odruchu wymiotnego. Obrona Sojiro była ostatnim, czego w tamtej chwili pragnął. Ojciec popełnił błąd, bijąc go przy ludziach, a Hanzo na pewno za to odpowie.
— To nie jest pierwszy raz, prawda? — zapytał ponuro Genji.
— Nie wiem, do czego pijesz.
— Widziałem twoje siniaki.
— Mówiłem ci, że się uderzyłem. To nic wielkiego.
—Ty? Pan chodząca gracja? On bił cię już od tak dawna. Nie wierzę, że do tego dopuściłem.
—Nie dramatyzuj.
— Czy ty się słyszysz? Jesteś jego ofiarą, Hanzo. Nie możesz go kryć. — Hanzo poczuł zbliżającą się falę łez. Genji miał rację, ale niczego nie rozumiał. Gdyby powiedział mu o tym wcześniej, obaj nosiliby teraz te obrzydliwe blizny.
— Nie mów o tym nikomu. Najlepiej zapomnij...
— Nie. Za długo żyłem w swojej beztroskiej bańce. Nie pozwolę mu na to dłużej.
— I co zrobisz? Tutaj wszyscy go uwielbiają. Nikt ci w to nie uwierzy, a nawet na ciebie doniosą.
— Więc uciekniemy — oznajmił twardo Genji. Serce Hanzo zabiło mocniej. Te dwa słowa wystarczyły, żeby dać mu więcej nadziei, niż miał przez całe swoje życie. Chłopak podszedł bliżej swojego starszego brata, biorąc jego dłonie w swoje. — Wytrzymaj jeszcze tydzień. Pożyczę od kogoś pieniądze, spakuję się, pożegnam Hiyori...
Genji ścisnął dłonie Hanzo. Obaj szczerzyli się jak głupi na myśl o przyszłości, jaka mogła na nich czekać. Tylko ich dwójka przeciwko całemu światu. Nigdy więcej nie doświadczyliby gniewu ojca czy starszyzny. Będą żyć jak inni ludzie w ich wieku. To wszystko brzmiało tak pięknie, że było niemal bolesne.
— Zgoda. Zgadzam się! — powiedział Hanzo, nie potrafiąc powstrzymać śmiechu.
— Czy... Czy mogę cię przytulić? Wiem, że tego nienawidzisz, ale...
— Pewnie! — odparł Hanzo. Oczy Genjiego rozbłysły, kiedy objął brata. Łucznik odwzajemnił uścisk. Sojiro mógł go bić, poniżać czy ośmieszać, lecz niedługo wszystko dobiegnie końca. Będzie wolny.
Oszołomiony swoimi uczuciami, początkowo nie poczuł, że uścisk Genjiego robił się coraz mocniejszy.
— Połamiesz mi żebra! — zawołał z uśmiechem, który po chwili przerodził się w grymas bólu. — Genji!
— Naprawdę sądziłeś, że mógłbyś stąd uciec? Ze mną? —W pokoju zrobiło się chłodniej, jakby temperatura spadła o kilkadziesiąt stopni. Hanzo próbował wyrwać się z ramion brata, jednak był na to za słaby. Coraz trudniej było mu złapać oddech, obraz kręcił mu się przed oczami. — Po tym co mi zrobiłeś? Jak mnie skrzywdziłeś? Czym są połamane żebra w porównaniu do życia, jakie mi zafundowałeś?
Głos Genjiego jeżył mu włos na głowie. Był dziwnie głęboki i głośny, a na dodatek towarzyszyło mu echo, jakby trójka Genjich mówiła na raz. Hanzo uderzył go kolanem w krocze, jednocześnie uderzając łokciem o szyję brata. Chłopak go puścił, choć nie wyglądało na to, aby Han jakkolwiek go zranił.
— Nie wiem, o czym ty... — urwał. Słowa zamarły mu w gardle, kiedy spojrzał na swojego brata. Mimo ciemności panującej w pokoju, jego postać była wyraźna. Na całym ciele miał rany po cięciach kataną. Niektóre płaty skóry odstawały, ukazując mięso. Zielone włosy na jego głowie były bardzo nieregularne, jakby w kilku miejscach ktoś je oderwał. Oczodoły były puste i sączyła się z nich krew, jak łzy spływająca po ciele.
— Oszukałeś mnie, Hanzo. Mieliśmy uciec, zacząć żyć od nowa. Jednak ty wolałeś mnie zdradzić. Byłem niewinny i bezbronny, ale to zignorowałeś. Łączyły nas więzy krwi, ale i to ci nie wystarczyło.
W dłoni Genjiego pojawił się nóż. Kiedy zdążył go wziąć? Hanzo próbował się odsunąć, jednak nie mógł ruszać nogami, jakby stopy przykleiły mu się do podłogi.
— Czas wyrównać rachunki.
***
Hanzo obudził się z krzykiem. Wszystko go bolało, jakby całą noc rzucał się po dachu, co było dość prawdopodobne. Spróbował się uspokoić, jednak raptem poczuł napływ śliny do ust. Szybko podniósł się, aby móc swobodnie zwymiotować. Kiedy zaczął, miał wrażenie, że już nie przestanie. Po chwili jednak wymioty ustały. W ustach czuł posmak żółci. Odgarnął włosy, wycierając wargi dłonią. Świetny początek dnia.
Słońce dopiero wschodziło, wyłaniając się zza budynków. Nie mógł uwierzyć, że znowu spędził tu całą noc. Pozwolił sobie na jeszcze dwie minuty odpoczynku, zanim wrócił do domu. Nadal był roztrzęsiony po swoim koszmarze. Dłonie trzęsły mu się tak, jakby wypił kilka litrów kawy. Wszystko było tak realne, tak szczegółowe. Naprawdę zdradził wtedy Genjiego. Nigdzie nie uciekli, a ich sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła.
Poczuł łzy pod powiekami. Powinien wtedy odmówić. Odejść sam. Znowu miał ochotę zwymiotować.
— Uciekajcie!
Hanzo zamrugał. Krzyk sprawił, że natychmiast pozbył się resztek senności, a jego osobiste problemy musiały zejść na drugi plan. Poderwał się na równe nogi, przez co zakręciło mu się w głowie. Zignorował to, chwiejnym krokiem podchodząc bliżej krawędzi dachu.
Tłum ludzi biegł po ulicy w panice. Matki niosły małe dzieci na rękach, a mężczyźni ciągnęli za sobą walizki. Jeden z nich krzyczał z całych sił: ,,Uciekajcie póki możecie! Ewakuujcie się!". Kilka osób zaczęło do nich dołączać, trzymając w rękach plecaki lub torby z dorobkiem swojego życia.
Dokąd uciekali? Blackwatch miało przecież uderzyć o wiele później, więc co oni tu robili? Czy ktoś ich ostrzegł? Huk wyrwał Hanzo z rozmyślań. Uwaga łucznika natychmiast skierowała się na dalszą część miasta, położoną bliżej studni. Wtem rozległ się kolejny huk, a jeden z budynków zawalił się jak domek z kart.
Shimada postanowił nie tracić czasu. Wszedł do sypialni przez okno, aby odkryć, że Genji nadal spał jak zabity. Łucznik nie był w stanie zignorować bólu, jaki pojawił się na widok brata. Im więcej czasu razem spędzali, tym bardziej pogarszał się stan psychiczny Hanzo. Jednak nie to było najważniejsze. Może ten sen był przestrogą? Może nie powinien znowu zbliżać się do Genjiego, bo znów go skrzywdzi? Tak. Powinien zachować dystans, aby go ochronić.
Cyborg spał w najlepsze, co nieszczególnie go zdziwiło. Zerknął na swoje łóżko, jednak nie było w nim Agisa. Musiał usłyszeć, co dzieje się na zewnątrz i dołączyć do rodziny. Pewnie nie udało mu się dobudzić Genjiego.
— Wstawaj! — zawołał Hanzo. Chwycił swój strój, wyciągając spod łóżka również Łuk Burzy oraz kołczan. Nie mógł doczekać się, aż wypróbuje swoje nowe strzały, które dostał od Torba. Genji wymamrotał coś pod nosem, przekręcając się w stronę ściany. Hanzo wykorzystał ten moment, żeby szybko zmienić ubrania.
— Pobudka, no już! — krzyczał, gotowy do walki. Sprawdził komunikator, jednak skrzynka odbiorcza była pusta. Atak Blackwatch miał odbyć się dopiero za trzy godziny. Złamali zasady, a Overwatch działało w żółwim tempie. — Genji do cholery!
— No co?! — zawołał cyborg, wreszcie się budząc. Z otworów w jego pancerzu wydobyło się zielone światło. Na widok Hanzo wydał z siebie donośne przekleństwo, zrywając się z łóżka, gotowy do ataku. Kiedy zrozumiał, że są bezpieczni, nieco się opanował.
— Ludzie ewakuują się z miasta — wyjaśnił łucznik. —— Blackwatch nas oszukało, oni...
Przerwał mu ogłuszający alarm, dobiegający z komunikatora. Hanzo odblokował ekran, co uruchomiło wiadomość głosową od Morrisona. Mężczyzna był wyraźnie zaniepokojony, a w tle słychać było odgłos strzałów.
— Wszyscy agenci mają stawić się przy studni od strony zachodniej! Atak został przyspieszony!
Bracia zbiegli po schodach. Agapitia wychyliła się z kuchni, a tuż za nią wyszedł jej mąż. Oboje byli bladzi i przerażeni, lecz kobieta wyglądała na roztrzęsioną. Mężczyzna obejmował ją ramieniem, lecz na widok Hanzo, wyrwała mu się, chwytając Shimadę za rękę. Wbiła mu swoje paznokcie, przez co syknął z bólu.
— Mój syn! — zawołała desperacko. Hanzo poczuł jak oblewa go zimny pot. — Agis wyszedł o świcie i... O-on może tam być! Uratuj go!
— Zrobię wszystko, co w mojej mocy — obiecał ze zdecydowaniem. Przez głowę przeszła mu straszliwa myśl, że być może jego sen wcale nie miał na celu ostrzec go przed Genijm, lecz przed tym, aby nie stracił Agisa. Chłopca, którego traktował jak brata.
— Błagam przyprowadź go w jednym kawałku! To mój syn! Moja największa duma! — Agapitia nie wytrzymała i wybuchnęła głośnym płaczem. Hanzo spojrzał na nią bezradnie, nie wiedząc, co powiedzieć, żeby ją pocieszyć.
— Musicie uciekać! Schować się w bezpiecznym miejscu, dopóki to się nie skończy! — wykrzyknął Genji. Szyby w oknach zatrzęsły się, a w oddali słychać było wybuch. Na górze rozległ się dziecięcy płacz.
— Nie możemy uciec! Moja matka jest w stanie chodzić! — zawołała gospodyni.
— Nie mamy innego wyboru! — odparł jej mąż. Zmierzyli się wzrokiem. — Nie możemy tu zginąć!
— Czy ty jesteś poważny?!
— Możliwe, że tu nie dotrą, jeśli będziemy skutecznie walczyć — odparł Genji. Bił od niego taki spokój, że Hanzo natychmiast mu we wszystko uwierzył. Zawsze to on miał zdolności przywódcze, więc nie podejrzewał brata o taką charyzmę. —Trzymajcie się z dala od studni. Zabarykadujcie okna i drzwi. Jeżeli macie piwnicę, schowajcie się w niej.
— Dobrze — przytaknął mężczyzna. Agapitia westchnęła, ale pobiegła na pierwsze piętro. Hanzo mrugnął do niej na odchodne, przypominając sobie o swojej wcześniejszej obietnicy. Miał złe przeczucia, ale ze wszystkich sił starał się im nie poddać. Szukanie Agisa było szukaniem igły w stogu siana, szczególnie w takim chaosie. Jednak nie miał zamiaru się wycofać, musiał go znaleźć za wszelką cenę.
Dokąd mógł pójść pięciolatek? Z tego, co Hanzo zauważył, Agis nie miał wielu przyjaciół. Wszyscy jego znajomi byli jednocześnie jego sąsiadami. Matka nie pozwalała mu oddalać się się od domu, jeśli był sam, więc nie mógł być daleko.
I wtedy to do niego dotarło. Nogi się pod nim ugięły.
Agis poszedł po oliwki.
***
Następny rozdział na 90% w następny piątek. Będzie się działo, no i będzie dużo McHanzo ;)
Zmieniłam ult Łaski, jak pewnie zauważyliście, ale było to konieczne na potrzeby opowiadania. Mainy, nie bijcie :< Możliwe, że będę również modyfikowała kilka innych ultów, ale nie będą się aż tak różniły od oryginalnych.
Niedawno Smok w Południe skończył dwa latka, więc pragnę bardzo Wam podziękować. Kiedy zaczynałam, nie sądziłam, że ktokolwiek zainteresuje się tym opowiadaniem. Tymczasem jest tu już prawie piętnaście tysięcy odsłon. Dziękuję Wam za to, za gwiazdki, a w szczególności za komentarze, które wiele razy poprawiały mi humor i motywowały do dalszej pracy. Gdybym mogła, najchętniej wszystkich Was bym wyściskała <3
***
Miłego weekendu.
Dziękuję za czas jaki poświęciliście na czytanie i pozdrawiam wszystkich, którzy dotrwali do końca. Pozdrawiam i kocham z całego serca <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top