Rozdział XII

"Smoka w Południe" zaczęłam pisać w sierpniu 2016 roku, więc nie przewidziałam wtedy, że pojawią się postaci takie jak Moira, Orisa czy Doomfist. Z tego powodu raczej ich tu nie znajdziecie, a jedyną bohaterką z dodanych do gry postaci, która się tu pojawia, jest Ana. Opowiadanie nie ma również ścisłego związku z fabułą gry, dlatego w moim Overwatch jest Symmetra oraz Złomiarz, jednak w późniejszych rozdziałach wyjaśnię, dlaczego. Miłego czytania!

( Taka informacja pojawiła się na początku książki i pewnie nowe osoby już to wiedzą, jednak pragnę to podkreślić. Miłego czytania <3 )

Wymknięcie się przez okno było pomysłem Hanzo.

Kiedyś on i Genji bardzo często uciekali z domu w ten sposób. Życie Młodego Mistrza potrafiło nieźle dać w kość, więc Hanzo korzystał z każdej możliwej okazji, aby nabrać oddechu i uciec od Sojiro i jego doradców. Hanamura była przepiękna, ale to właśnie nocą wzbudzała w nim największy zachwyt.

Sypialnia Genjiego znajdowała się na parterze, dlatego bracia najczęściej wychodzili przez jego okno. Szli razem aż do centrum miasta, gdzie najczęściej się rozdzielali. Młodszy brat Hanzo uwielbiał kluby, alkohol oraz dobrą zabawę. Na początku próbował nakłonić łucznika, żeby poszedł z nim i wreszcie się wyluzował w otoczeniu skąpo odzianych kobiet. Hanzo zawsze mu odmawiał, preferując inne rozrywki. Lubił wtapiać się w tłum turystów, których było pełno o każdej porze dnia i nocy, po czym szedł pośród nich. Słuchał o ich kłopotach, planach, zamiarach. Gdy on musiał myśleć, jak zamordować wroga klanu w sposób, który wzbudzi jak najmniej podejrzeń, dla nich największym problemem były wieczne kolejki w sklepach.

Mężczyzna miał również drugie ulubione zajęcie. Czasem chodził na wzgórze, z którego można było obejrzeć całe miasto. Siadał pod drzewem wiśni, opierając się plecami o jego pień. Widok, stłumiona muzyka z barów, zapach jedzenia — to wszystko wpływało na jego wyobraźnię. Marzył, aby być kimś innym, wieść inne życie, a co najważniejsze: przestać czuć się tak samotny.

To było jego największe pragnienie.

Takie piękne.  

Takie naiwne.

— To nie jest dobry pomysł.

Łucznik przewrócił oczami, otwierając okno na oścież. Musieli w jakiś sposób opuścić budynek, bez budzenia domowników. Stare schody się do tego nie nadawały, natomiast okno w ich sypialni nie było duże, ale miało odpowiedni rozmiar, aby mogli się nim wymknąć. To był idealny plan, szczególnie dla Hanzo, który uwielbiał się wspinać. Genji jednak pozostawał sceptyczny. Obaj wiedzieli, że gdyby coś poszło nie tak, to właśnie on miałby większe szanse, żeby wyjść z zagrożenia bez szwanku. Hanzo doceniał jego troskę, ale musiał wreszcie udowodnić, że potrafi być użyteczny.

— Daj spokój. Zawsze mówiłeś, że to ja nie potrafię się bawić — przypomniał starszy Shimada. Cyborg prychnął bez rozbawienia, bacznie obserwując poczynania brata, który przykucnął na parapecie, po czym zwinnym ruchem odbił się od niego nogami, chwytając się krawędzi dachu. Domy na Ilios miały płaskie dachy, co zachęcało do tego, aby się na nie wspiąć.

— Jeżeli perspektywa upadku z kilku metrów to dla ciebie definicja świetnej zabawy, musimy poważnie porozmawiać.

Genji znalazł się na dachu o wiele szybciej i z dużo większą gracją. Zawsze uwielbiał się popisywać, szczególnie przed starszym bratem, dlatego Hanzo nauczył się ignorować jego przechwałki. Bardziej pochłonął go widok Ilios, które powoli zapadało w sen. W przeciwieństwie do Hanamury, turyści rzadko pojawiali się na ulicach po zmroku. Łucznik wcale im się nie dziwił. Po wydarzeniach z Gizy cały świat musiał żyć w panice, w napięciu oczekując kolejnego ataku.

Mimo wszystko Grecja wyjątkowo przypadła mu do gustu. Spacer wzdłuż ulicy w ciepłym świetle latarni oraz towarzystwie kwiatów brzmiał wyjątkowo kusząco. Niektóre kawiarnie były otwarte, a z ich środka rozbrzmiewały przytłumione rozmowy czy dźwięki muzyki. Letnia bryza rozwiewała włosy Hanzo, a gdy spojrzał w górę, zobaczył nad swoją głową ciemne chmury. Całkowicie zakryły gwiazdy, co nieco go rozczarowało.

— Masz przy sobie komunikator? — zapytał ninja.

— To nie jest odpowiedni moment — przypomniał Hanzo, ale po chwili wahania, podał mu urządzenie. Genji nacisnął coś obok portu USB, a ze środka wysunęła się bezprzewodowa słuchawka. — Chcesz słuchać muzyki, aby było bardziej klimatycznie?

Jego pytanie było bardzo głupie, ale zdążył już je wypowiedzieć, zanim się zastanowił. Nie wiedział, co stało się z uszami cyborga. Czy je też stracił? Hanzo przegryzł wargę, przypominając sobie, co miało miejsce tamtej nocy. Ciął kataną na oślep, ogarnięty szałem i żądzą krwi. Na jego szczęście, cyborg postanowił odpowiedzieć na jego pytanie szybciej, niż on zdołał bardziej zagłębić się w odmęty własnej pamięci.

— Nie potrzebuję już słuchawek. Mogę słuchać muzyki kiedy chcę, wystarczy, że włączę piosenkę w swoim komunikatorze. Nie wiem, czy mamy czas na szczegóły. Po prostu ją załóż. Ostatnio nie mieliśmy zasięgu, więc nie było sensu, abyś z tego korzystał.

Łucznik z nieufnością wykonał jego polecenie. Nie wiedział, czego ma się spodziewać, ale to, co usłyszał go zaskoczyło.

Witaj agencie Hanzo Shimada.

Dźwięk był wyraźny, jakby ktoś stał tuż za nim. Głos z pewnością należał do Atheny, którą poznał w gabinecie Jacka. W sumie nie powinien być zdziwiony tym, że Overwatch korzystało z jej pomocy nawet na polu walki. Z drugiej strony, nigdy nie pracował z tak zaawansowaną technologią. Ojciec stawiał na tradycję, więc Hanzo nie znał możliwości obecnych wynalazków.

— Witaj — odparł cicho, nieco speszony. Miał wrażenie, że mówi sam do siebie. Genji zaczął się z niego śmiać, co również nie ułatwiło mu zachowania profesjonalizmu.

— Atheno, musimy dostać się na miejsce, w którym zraniono Hanę. Zdecydowaliśmy, że wybierzemy wspinaczkę po dachach, więc potrzebujemy najkrótszej drogi — powiedział cyborg.

Aktualizuję cel misji. Wyznaczam wasze współrzędne. Jeżeli zachowacie wasze dotychczasowe tempo i nie będziecie się zatrzymywać, na miejscu będziecie za siedem minut i trzydzieści sześć sekund. Będę was nawigować, agenci Genji i Hanzo Shimada. Musicie zacząć od dachu sklepu z pamiątkami po lewej. Cel znajduje się na przedmieściach.

— Dzięki Atheno. Połączysz nas z bazą?

Oczywiście.

Cyborg spojrzał na Hanzo, po czym wziął rozbieg i skoczył na wspomniany dach sklepu. Dla kogoś niewprawionego dystans między sklepem a domem Agapiti, mógł się wydawać niemożliwy do przeskoczenia. Na szczęście dzięki swoim protezom oraz umiejętnościom, nie powinien mieć większego problemu. Podążył więc w ślady Genjiego, najpierw nabierając prędkości, a później odbijając się od krawędzi.

Kochał uczucie, które pojawiało się w nim, gdy przez krótką chwilę mógł szybować kilka metrów nad ziemią. Miał wrażenie, że świat zastygał w miejscu. Że wszystkie jego problemy zostawiał za sobą. Liczył się jedynie widok ulicy pod jego stopami, powiew wiatru we włosach i na skórze. Wiedział, że najmniejszy błąd mógł przypłacić życiem i to właśnie motywowało go do działania. Musiał całkowicie sobie zaufać, jeżeli chciał przetrwać.

Mówi McCree.

Hanzo spanikował. Na sam dźwięk znajomego głosu, dreszcz przebiegł mu po ciele. W ostatniej chwili złapał za krawędź dachu. Próbował znaleźć pod stopami coś, co pozwoliłoby mu na stabilizację. Ręce drżały mu z wysiłku i emocji, jednak zmusił się, aby powoli się podciągnąć. Ledwo usłyszał, jak Genji krzyczy jego imię, a zaraz potem chwyta go za ramię, aby mu pomóc.

— Wszystko w porządku?! — zawołał cyborg. Łucznik ostrożnie wstał, nie ufając swoim trzęsącym się nogom. W całym swoim życiu nigdy nie popełnił tak głupiego błędu. Dlaczego pozwolił się rozproszyć? I to jeszcze na oczach Genjiego! Ten incydent z pewnością utwierdził go w przekonaniu, że łucznik potrzebował jego troski i opieki.

Coś się stało? Mam zawiadomić Angelę? — zapytał zaniepokojony kowboj. Świetnie. Jeżeli Hanzo nie chciał do końca swojego życia być traktowany jak dziecko, musiał zacząć się starać.

— Miałem wrażenie, że zobaczyłem tę siną kobietę. Fałszywy alarm —skłamał. Wiedział, że Genji znał prawdziwy powód jego zachowania, jednak nie odezwał się ani słowem. Hanzo był mu za to ogromnie wdzięczny.

Uważaj na siebie, kochanie — powiedział zaczepnie McCree. Łucznik przewrócił oczami, słysząc, jak banita używa tego niskiego, flirciarskiego tonu, zarezerwowanego wyłącznie dla niego.

— Ja też tu jestem! — przypomniał cyborg, po czym on i kowboj się roześmiali. Czasem Hanzo zapominał, jak wiele ich łączyło. Z tego, co słyszał, współpracowali ze sobą od wielu lat, jeszcze w czasach Blackwatch. Jego brat rzadko wspominał tamten okres, ale kiedy już o tym mówił, trudno było ignorować nostalgię w jego głosie.

Jesteście blisko celu?

— Zbliżamy się — odparł Genji. Zgodnie ze wskazówkami Atheny skierowali się w stronę przedmieścia. Hanzo był nadzwyczajnie skupiony na każdym kroku, jaki stawiał. Nie dawał się już rozproszyć urokom Ilios. Czuł na sobie spojrzenie cyborga i nie mógł sobie teraz pozwolić na błędy.

Winston ma na was oko. Mówi, że podłączenie się do tutejszych kamer monitoringu jest tak proste jak otwarcie słoika z masłem orzechowym. Cokolwiek to znaczy. W każdym razie, stan Hany się poprawił. Nadal jest źle, ale Łaska ma przynajmniej pewność, że przeżyje. Czeka ją jeszcze jedna operacja.

McCree starał się pozostać spokojny i opanowany, ale nie umiał w pełni ukryć swojego gniewu. D.Va była członkiem jego rodziny, a Hanzo nawet zaryzykowałby stwierdzenie, że kowboj traktował ją jak młodszą siostrę. Z doświadczenia doskonale rozumiał, jak silne były więzy pomiędzy rodzeństwem. Szczególnie wtedy, gdy jedno z nich zostało skrzywdzone.

— Jest pod najlepszą opieką — powiedział Genji, próbując dodać mu otuchy.— Teraz będzie już tylko lepiej. Znajdziemy tych, którzy jej to zrobili. Wiemy, co działo się przed atakiem? Jak ją tam zwabiono?

Wasz cel znajduje się dokładnie przed wami — poinformowała uprzejmie Athena. Hanzo spojrzał w dół, wypatrując osób, które mogły być odpowiedzialne za atak. Niestety miejsce, w którym skrzywdzono Hanę, było puste. Łucznik zszedł z dachu, a Genji poszedł w jego ślady. Znaleźli się na kwadratowym placu. Jedynym źródłem światła była przepalająca się, fioletowa lampa ledowa, umieszczona nad wyjściem ewakuacyjnym jednego z barów. Pozostałe drzwi zabito deskami, a jedną ze ścian starych budowli pokryto graffiti. Uwagę Hanzo przyciągnęły kolorowe kontenery na śmieci, więc wiedziony instynktem, udał się w ich stronę.

 Hana miała odbywać w tej okolicy patrol z Lúciem, jednak podobno bardzo się pokłócili. Młodość. W każdym razie, latała sobie w swoim mechu, aż coś ją zaniepokoiło. Ciężko powiedzieć, co dokładnie się stało, bo nadal nie odzyskała przytomności, ale zostawiła swoją maszynę na jednym z dachów. Monitoring oczywiście wyłączono, ale przynajmniej to dowód na to, że za wszystkim stoi Blackwatch.

Pod żółtym kontenerem Hanzo dostrzegł szkarłatny płyn. Krew. Szybko odsunął kontener, jednocześnie wołając Genjiego.

— Na bogów — mruknął cyborg. Na betonowym chodniku widniała prawdziwa kałuża krwi, jednak ściana wyglądała gorzej, jakby ktoś oblał ją wiadrem czerwonej farby. Łucznik mimowolnie zmarszczył nos z odrazą. To cud, że Hana zdołała przeżyć.

Coś nowego? — zapytał kowboj.

— Nie chciałbyś tego widzieć — odparł Hanzo. Gdyby McCree był tu z nimi, z pewnością ciężko byłoby mu się opanować. Z tego, co zauważył Shimada, rodzina była jego słabym punktem. Zrobiłby wszystko, żeby wszyscy byli bezpieczni i to właśnie mogło go zgubić. W przeciwieństwie do niego, kowboj nawet nie starał się ukryć swoich lęków. — Co było dalej? Gdzie ją znaleźliście?

 D.Va dobrowolnie opuściła swojego mecha, Torb mówi, że nikt nie mógł uszkodzić mechanizmu. Przed wyjściem zdołała jeszcze nacisnąć przycisk awaryjny, który powiadamia Morrisona o zagrożeniu. Kiedy znalazłem ją z Łaską myślałem, że nie żyje. Leżała na ziemi, kompletnie nieruchoma. Bałem się, że kiedy ją dotknę, zrobię jej krzywdę.

Głos kowboja był przepełniony udręką, a Hanzo poczuł natychmiastową chęć obrony go przed wszelkim złem. Nie wiedział, na czym ta obrona miałaby polegać, jednak zrobiłby wszystko, aby jego farmer się uspokoił. Skąd brało się to przywiązanie? Najwyraźniej i on nie umiał ukryć swojego słabego punktu, który nazywał się McCree.

— Dzięki wam przeżyła, kowboju — powiedział miękko. — Może i nie zdołałeś jej ochronić, lecz nadal może na ciebie liczyć.

 Wiesz, że cię uwielbiam, prawda?

— Wybaczcie, że psuję wam randkę, ale mamy robotę! — zawołał Genji. — Potrzebujemy czegokolwiek, aby nie wrócić z pustymi...

Cyborg zamilkł, pochylając się nad kałużą. Wyciągnął z niej niewielki, laminowany skrawek papieru, na którym napisano : ,, CZEKAMY NA WAS", a pod tymi słowami widniał szereg liter, który wyglądał na kompletnie losowy. Szyfr. Hanzo nie umiał jeszcze go złamać, więc skupił się na charakterze pisma.

— Litery są zbyt równe, jakby ktoś pisał je z użyciem linijki. Nawet mają taką samą wielkość —zauważył.

— To dzieło omnika — stwierdził Genji. — Ich twórcy mają obowiązek zaprogramować je tak, aby pisały jedną ,,czcionką". Dzięki temu policja i inne służby mogą ich zidentyfikować. To bardzo sprytne rozwiązanie, ale Blackwatch najwyraźniej nie uważa nas za groźnych przeciwników, skoro nawet nie próbowali się z tym kryć. Chociaż działanie w ukryciu nigdy nie wychodziło Gabrielowi. Może wreszcie to zrozumiał.

Gabrielowi. Nikt nie używał tego imienia, a z tego co zauważył, budziło ono strach u agentów Overwatch. Hanzo czekał na dzień, w którym dane mu będzie wreszcie stanąć twarzą w twarz z tym mężczyzną, a raczej tym, co z niego zostało. Postanowił jednak nie mówić tego na głos.

— Chyba mamy to, po co przyszliśmy — oznajmił, a Genji skinął głową.

 Świetnie! Zaraz zawiadomię Morrisona, o ile w ogóle będzie chciał mnie słuchać. Kapitan Ameryka i ja znów mieliśmy drobną sprzeczkę.

— Może niech Torb mu to przekaże — doradził cyborg. Hanzo rozejrzał się jeszcze dokładnie, ale nie znalazł innej poszlaki. Ta mała karteczka musiała im wystarczyć, więc ze zwinnością jaszczurki wspiął się na dach, zostawiając brata w tyle.

 Pewnie masz rację. Ech. Rozłączam się, uważajcie na siebie. McCree bez odbioru.

W słuchawce zapanowała cisza. Hanzo poczekał na ninję, aby wspólnie mogli udać się w drogę powrotną. Najchętniej zacząłby głowić się nad szyfrem, jednak po dzisiejszych przeżyciach, zmusił się, aby zachować czujność.

— Dlaczego Jack tak bardzo nienawidzi McCree? — zapytał. W odpowiedzi usłyszał ciche westchnięcie, stłumione przez maskę Genjiego. Hanzo zazwyczaj wolał nie wsadzać nosa w nie swoje sprawy, lecz to pytanie nie dawało mu spokoju.

— Nie sądzę, żebym był odpowiednią osobą do udzielenia ci odpowiedzi. Prawdę mówiąc niewiele wiem o tym, co się między nimi wydarzyło. Zapytaj swojego kowboja.

— Pytałem. Ale nie chciał mi powiedzieć. Wiem, że nie powinienem być taki dociekliwy, ale... intryguje mnie ta zagadka. Wiele słyszałem, ale nigdy nie otrzymałem konkretnych informacji.

Wślizgnęli się do swojej sypialni niemal bezszelestnie. W domu Agapiti było cicho, nikt najwyraźniej nawet nie odczuł ich nieobecności. Hanzo wsunął swoją broń pod łóżko, jednak kiedy chciał się położyć, jego materac był zajęty. Leżał na nim Agis, który we śnie rozłożył się tak bardzo, że zajmował praktycznie całe miejsce.

Pewnie to była jego sypialnia. W sumie mógł domyślić się wcześniej po zabawkach pod oknem.

— Chyba czeka mnie noc na dachu — szepnął.

— Zawsze możemy się jakoś ścisnąć.

— Żebym obudził się w siniakach? W swoich snach chyba jesteś jakimś kangurem.

— Całkiem trafne porównanie. Zawsze zostaje ci podłoga.

— Obejdzie się— odparł. Wolał tę noc spędzić na zewnątrz, gdzie mógł w ciszy i spokoju pomyśleć nad wszystkim, co ich dziś spotkało. Genji najwyraźniej to rozumiał, bo przestał na niego naciskać, kładąc się na swoim łóżku. Chwilę po tym, jak przycisnął głowę do poduszki, już chrapał. Hanzo jedynie uśmiechnął się na ten widok, ponownie wymykając się przez okno.

Od razu pożałował, że nie wziął ze sobą koca czy poduszki, bo leżenie na dachu wcale nie było tak wygodne, jak przypuszczał. Ściągnął z siebie kyudo−gi, podkładając je sobie pod głowę. Noc była ciepła, ale bał się, że rano obudzi się z przeziębieniem. Wrodzony upór nie pozwolił mu jednak na powrót do sypialni. Katar nie mógł go zatrzymać.

Patrząc na pochmurne niebo, myślał o Hanie. Biedna dziewczyna. Najwyraźniej miała w sobie ogromną wolę walki, skoro udało jej się przeżyć coś tak okropnego. Ilość krwi, jaką straciła, przypominała mu o Genjim. Wszystko w Ilios wzbudzało w nim wspomnienia, od małego Agisa po miasto. Co los próbował mu przez to powiedzieć? Nie miał pojęcia, ale z wielką tęsknotą wyczekiwał już końca misji.

Hanzo nawet nie zauważył, jak wpadł w objęcia Morfeusza.

***

Spanie na dachu wcale nie było dobrym pomysłem.

Jeszcze zanim Shimada otworzył oczy, poczuł palący ból w barku, a potem w dole pleców. Jęknął cicho, rozmasowując obolałe miejsce. Uniósł powieki i od razu tego pożałował, gdyż oślepiło go słońce. Spróbował ponownie chwilę później, tym razem zauważając, że jest przykryty błękitnym kocem, a pod głową małą poduszkę. Jego kyudo leżało obok, złożone w idealną kostkę.

Genji. To musiała być jego sprawka.

Hanzo nie przywykł do okazywania mu troski. Lata spędzone w samotności nauczyły go, że jedyną osobą, która może o niego zadbać jest on sam. Dlatego uwaga jaką otrzymywał od cyborga czy McCree była dla niego bardzo przytłaczająca, ale... Mógł do tego przywyknąć, co go przerażało. Jeżeli uzależni się teraz od drugiej osoby, nie da sobie rady wrócić do czasów, gdy był dla siebie wystarczającym towarzystwem.

Szybko wstał, przeglądając informacje na swoim komunikatorze. Żadnej nowej wiadomości od Morrisona. Dwukrotnie sprawdził również dzisiejszy grafik patroli, jednak z żalem zauważył, iż nie został nigdzie wpisany. W przeciwieństwie do Genjiego, który wraz z Torbem i Smugą, miał obserwować okolice latarni od dwunastej. Ugh. Nienawidził bycia bezużytecznym. Dlaczego Jack nie chciał go przetestować? Overwatch dysponowało garstką ludzi, a mimo tego nikt nie brał go nawet pod uwagę!

Shimada przeciągnął się jeszcze raz, rozluźniając ramiona, po czym postanowił udać się do sypialni. Wejście tam z kocem i poduszką pod pachą było trudniejsze, niż zakładał, więc postanowił najpierw wrzucić przez wąskie okienko swoje rzeczy, a następnie przejść przez nie samemu.

Pokój był pusty. Żadnych śladów po Agisie czy Genjim. Postanowił najpierw udać się pod prysznic,gdzie stał przez bite dziesięć minut, rozkoszując się uczuciem ciepła na swojej skórze, po czym dopiero zaczął się myć. Kiedy wrócił, jego komunikator wydał z siebie ciche powiadomienie o wiadomości. Rzucił się w kierunku urządzenia, niemal potykając o własne stopy.

Od: McCree

Do: Hanzo Shimada

Dzień dobry, pszczółko \o/

Od: Hanzo Shimada

Do: McCree

Pszczółko?

Od: McCree

Do: Hanzo Shimada

Uznałem, że to do ciebie pasuje. Bo jesteś cholernie słodki (jak miód), ale jednocześnie potrafisz ukłuć.

Od: Hanzo Shimada

Do: McCree

Nie przekonuje mnie to.

Od: McCree

Do: Hanzo Shimada

Bo powinienem powiedzieć to na głos. Wtedy nie mógłbyś mi się oprzeć.

Od: Hanzo Shimada

Do: McCree

Wątpię, kowboju.

Od: McCree

Do: Hanzo Shimada

Ale ja nie wątpię. W każdym razie chciałem Ci życzyć miłego dnia.

Od: Hanzo Shimada

Do: McCree

Nawzajem, farmerze. Uważaj na siebie.

McCree odpowiedział mu wszystkimi emotikonami serduszek, jakie znalazł, przez co Hanzo uniósł wzrok ku niebu, choć na jego twarzy pojawił się uśmiech. Rzucił komunikator na łóżko, aby móc swobodnie zająć się swoją fryzurą. Ojciec zawsze powtarzał, że wizerunek jest wizytówką człowieka. Shimada musiał wyglądać nienagannie cały czas, a szczególnie wtedy, gdy miał stanąć przed innymi ludźmi.

Gdy wreszcie był gotowy, udał się do ogrodu, gdzie już czekało na niego śniadanie. Przy stole przepełnionym jedzeniem siedział Genji, a obok niego Agapitia, obserwująca bawiące się dzieci. Hanzo podążył za jej spojrzeniem, odnajdując w grupce krzyczących dzieciaków Agisa. Chłopiec pomachał mu na powitanie, a Hanzo odwzajemnił niepewnie gest, choć ten wrócił już do zabawy.

— Dzień dobry Śpiąca Królewno! — zawołał cyborg na widok brata. Hanzo usiadł obok niego, nakładając sobie smażone jajka. Wyglądało na to, że faktycznie było dość późno, bo większość potraw była już napoczęta, w mniejszym lub większym stopniu.

— Witaj. Mamy jakieś nowe wieści? — zapytał, celowo przechodząc na japoński. To nieco poirytowało Genjiego, jednak z twarzą umorusaną dżemem truskawkowym, ciężko było traktować go poważnie. Ponadto Hanzo nie chciał, aby ktokolwiek mógł podsłuchać informacje dotyczące Overwatch. Był wdzięczny ich greckim gospodarzom, jednak musiał myśleć jasno. Agapitia nie wyglądała na obrażoną, chociaż jej spojrzenie było puste, jakby myślami była daleko, daleko stąd.

— Winstonowi udało się złamać szyfr. Nie znam się na kodach, ale mówi, że poszło podejrzanie łatwo. Za cztery dni o dziesiątej mamy stawić się nad studnią.

— Znowu próbują nas oszukać.

— Jack też im nie ufa. Atak na pewno odbędzie się szybciej, gdy będziemy najmniej się tego spodziewać. Na razie jedyne, co możemy zrobić, to przygotowywać się do ,,wielkiej walki", jak mawia Smuga. Będziesz coś dziś patrolował?

— Nie — odparł nieco agresywnie. Natychmiast się zreflektował, rozmasowując skroń. Każda wzmianka o patrolu działała na niego jak płachta na byka. Nie mógł nic na to poradzić. Chciał czuć się potrzebny. Może nawet mieć świadomość, że Overwatch docenia jego obecność. Bezużyteczność była plamą na resztkach jego honoru. — Wybacz. Wolę o tym nie rozmawiać.

— W porządku — Genji wziął gryza kolejnej kanapki, a dżem został mu na brodzie. Hanzo prychnął z rozbawieniem. Ninja przykładał się teraz do porządku, jednak najwyraźniej i tak nie udało mu się do końca wyprzeć swojego niechlujstwa. To było pocieszające. — Morrison pewnie chce, abyś pozostał w nienaruszonym stanie do czasu walki. W Gizie nie miał okazji cię zobaczyć, więc teraz będzie miał cię na oku.

— Ma zamiar z nami walczyć? — Ta informacja z jakiegoś powodu wydała mu się nieprawdopodobna, choć Jack przecież był żołnierzem. Jeszcze bardziej doświadczonym od niego, lecz nie potrafił sobie go wyobrazić na polu walki, być może z powodu wieku.

— Oczywiście. Ostatnio nie widział takiej potrzeby. Wszystko miało pójść jak po maśle, tymczasem... sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Sam byłeś tego świadkiem.

— A co jeżeli uda nam się odeprzeć atak, a Blackwatch i tak zniszczy miasto?

— Nie dojdzie do tego. Gramy w grę, Hanzo.

— To oni ustalili jej reguły. Równie dobrze mogą je zmienić. Co jeśli w tej chwili pod nami są bomby? Mogą w każdej chwili je zdetonować.

— Mogą, ale tego nie zrobią — powiedział cyborg z przekonaniem.

— Niby czemu?

— To nie w ich stylu.

— To przez Gabriela, prawda? Tego ich dowódcę, o którym wszyscy boją się mówić. Kim on jest? Dlaczego to do niego należy ostatnie słowo?

— Tak, to przez niego. Dla Blackwatch jest jak Morrison dla nas. Ale nie radziłbym wypowiadać tego imienia przy innych agentach, Hanzo. A szczególnie nie przy McCree... Źle, że to wczoraj powiedziałem, ale już za późno, aby to naprawić. — W głowie łucznika krążyło tyle pytań, że nie wiedział, które powinien zadać najpierw. Mina Genjiego jednak jasno mówiła, że nie jest to odpowiednia chwila na poruszanie tego tematu.

— Ty nie boisz się go używać. A też byłeś z nim związany — odparł, wracając do wczorajszej nocy.

— Dlatego nie mam oporów. Dla mnie zawsze pozostanie tym samym człowiekiem, którego poznałem lata temu. Jednak ja nigdy się do niego aż tak nie przywiązałem. Jego historia jest naznaczona cierpieniem i bólem, Hanzo. Jeszcze nie czas, abyś ją poznał. W każdym razie mam dla ciebie ciekawą propozycję.

— Propozycję? — powtórzył z nieufnością. Pomysły Genjiego bywały różne, choć jego ostatnia oferta odnośnie Overwatch, była strzałem w dziesiątkę. Mimo tego to słowo wzbudziło w nim podejrzliwość, tym bardziej, że cyborg był dziwnie podekscytowany.

— Owszem. Skoro masz dziś wolne, może chciałbyś bliżej przyjrzeć się studni? No wiesz, zbadał teren, obejrzał miejsca, z których mógłbyś strzelać... Wszystko co lubisz! Rozmawiałem z Agapitią i powiedziała, że Agis mógłby cię tam zaprowadzić.

—Gdzie jest haczyk?

— Haczyk? Dlaczego zakładasz, że mógłbym mieć z tego jakiekolwiek korzyści? — Hanzo posłał mu znaczące spojrzenie, co nieco go zmieszało. Genji mógłby idealnie odnaleźć się w marketingu, jednak łucznik znał go już od tylu lat. Za jego słowami musiało coś się kryć. —No dobrze, znalazłem ci towarzyszy podróży.

— Żeby mieli na mnie oko? Potrafię dać sobie radę w pojedynkę — zaprotestował. Chciał mu odmówić, bo Genji chyba za bardzo wziął sobie do serca rolę niańki, jednak... Byłby cholernym niewdzięcznikiem, gdyby nie doceniał jego troski. Jego brat nienawidził niczego planować, zawsze stawiał na spontaniczność. Sam fakt, że zorganizował tak szczegółowe przedsięwzięcie był godny podziwu. No i ostatnio ich relacje nie układały się najlepiej. Hanzo stanowczo traktował go zbyt nieprzyjaźnie. — Jesteś gorszym gadułą niż farmer. Ale zgadzam się. Tylko przygotuj się na reklamację.

Genji uśmiechnął się szeroko i wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał chęć uściskania brata. Hanzo już zaczynał żałować.

— Nie zawiedziesz się! Symmetra sama się zgłosiła!

— Symmetra? — syknął. Coś było nie tak. Nie zamienili ze sobą wielu zdań, ale ta kobieta go nienawidziła. Ostatni raz rozmawiali na sali treningowej, a gdyby nie interwencja Mei i Torbjörna, z pewnością doniosłaby Jackowi o tym, jak przeszkodził Genjiemu i McCree w rywalizacji. To ona domagała się wymierzenia Hanzo surowej kary, a teraz jak gdyby nigdy nic, chciała się z nim zobaczyć. Ich spotkanie z pewnością nie zakończyłoby się przyjacielską pogawędką przy lampce wina. Jednak Shimada nie był aż takim tchórzem. Nie mógł dać się zastraszyć kobiecie jeszcze niższej od niego.

— Widzę twoją minę! — wykrzyknął Genji. Nachylił się, aby poklepać brata po dłoni. — Będzie z nią Lúcio. Bardzo przeżył wypadek Hany, ale nie ma się co dziwić. Sam wiesz, że jest w niej zakochany po uszy. Satya sama zaproponowała, żeby z wami poszedł.

— Nie wiedziałem, że go lubi.

— Lubi to chyba za duże słowo na określenie ich relacji. Powiedzmy, że Symmetra ma wobec niego dług wdzięczności i czuje się zobowiązana. Jeśli chcesz to możesz ją o to zapytać.

— Wątpię — mruknął. Genji najwyraźniej odbierał jego zmieszanie jako oznakę stresu, a Hanzo nie miał mu tego za złe. Stracili tyle lat. Ciężko było nadrobić je w kilka miesięcy. Wcześniej, jeszcze przed Overwatch, byli innymi ludźmi. Teraz musieli na nowo się poznać, zrozumieć. To wymagało pracy i zaangażowania.

Komunikator cyborga wydał z siebie krótki pisk. Genji westchnął, wycierając usta o brzeg koszulki, po czym nałożył na twarz maskę. Z jakiegoś dziwnego powodu Hanzo miał ochotę błagać go, aby nie odchodził i nie zostawiał go samego. Bardzo szybko się jednak opanował, zmuszając się do zjedzenia swojego zimnego już śniadania.

— Pogadamy wieczorem. Życzę udanej zabawy — powiedział ninja, po czym udał się do wnętrza domu. Łucznik obserwował, jak odchodzi, wzdychając ciężko. Czuł się podle, zazdroszcząc mu wykonywania tak ważnego zadania. Wiedział, że Morrison miał swoje powody i niczego nie robił bezmyślnie, ale odcięcie się od spraw Overwatch przychodziło mu z trudem.

Spojrzał na Agisa, bawiącego się z dziećmi w berka. Chłopiec zrobił sobie pelerynę, prawdopodobnie ze starego prześcieradła. Dwa rogi związał ze sobą przy szyi, aby lepiej się trzymała. Materiał powiewał na wietrze jak biała flaga. Najwyraźniej Agis postanowił upodobnić się do superbohatera, na co Hanzo jedynie się uśmiechnął. Genji w jego wieku też uwielbiał się przebierać. Miał nawet szafę z kostiumami.

— Uważaj na niego — oznajmiła Agapitia. Shimada błyskawicznie odwrócił się w jej stronę. Kompletnie zapomniał, że kobieta nadal tu jest. — Obiecaj mi, że będziesz się nim opiekować. Poszłabym z wami, ale moja matka źle się czuje i nie mogę jej zostawić. Dlatego, błagam, miej na niego oko.

—Będzie ze mną bezpieczny — zapewnił ją. Gospodyni wyglądała naprawdę mizernie i nie miał ochoty dostarczać jej zmartwień. Nie miał co prawda doświadczenia w opiece nad dziećmi, ale to chyba nie mogło być trudniejsze niż walka przeciwko armii omników. Prawda? — Chyba nie powinien sprawiać kłopotów.

— Chłopcy w jego wieku miewają głupie pomysły. Nie zliczę, ile razy coś sobie łamał, żeby zaimponować swoim kolegom.

— Mój brat był taki sam. Kiedyś nawet założył się, że wespnie się na czubek sakury. Miesiąc spędził przykuty do łóżka. A drzewo nawet nie było tak wysokie, więc był już prawie na samym czubku, gdy spadł. Po prostu przestraszył się pająka, który siedział na jednej z gałęzi.

— Mam nadzieję, że Agis nie pójdzie w jego ślady. Wiele słyszałam o cyborgach, wiesz? Najpierw wszyscy ich podziwiali, bo mogli robić rzeczy, które nie śniły się zwykłym ludziom. Są szybsi, silniejsi, zwinniejsi. Znałam nawet człowieka, który celowo spowodował wypadek, aby stać się jednym z nich. A potem wybuchła wojna między ludźmi a omnikami. Teraz nikt nie ma już do nich szacunku. Muszę przyznać, że sama nie miałam o nich najlepszego zdania. Ale twój brat jest taki pogodny i radosny. To twoja sprawka, prawda?

— Skąd... — zaczął Hanzo. Jej słowa zmroziły mu krew w żyłach i chyba dał to po sobie poznać.

— Widzę, jak na niego patrzysz. Masz wyrzuty sumienia, trzeba być ślepym, aby tego nie zauważyć. On też to widzi. Jeżeli mogę udzielić ci rady, to powinieneś spróbować iść dalej. Razem z nim oczywiście. Patrzenie na niego każdego dnia musi być dla ciebie ciężkie, jednak jeżeli będziesz patrzeć na niego jedynie przez pryzmat tego, kim był kiedyś, nigdy nie dasz sobie rady. Już nigdy nie będzie tym samym człowiekiem, jakiego znałeś. Ale tylko fizycznie. To nadal jest twój brat, mój drogi.

— Wiem. Wiem, naprawdę, ale nie jestem jeszcze gotowy.

— I nigdy nie będziesz. Dopóki nie postanowisz tego zaakceptować. Och. Chyba czas już na ciebie.

Kobieta wskazała na drzwi, w których stała Feba wraz z Satyą oraz Luciem. Hanzo i Agapitia wstali niemal równocześnie. Agis natychmiast pojawił się u boku łucznika, łapiąc go za dłoń. Uśmiechnął się do niego szeroko.

— Mamo! Prosiłam, żebyś nie wstawała z łóżka — westchnęła gospodyni, posyłając łucznikowi przepraszające spojrzenie.—Pamiętaj o tym, co mi obiecałeś. I zastanów się nad naszą rozmową.

Hanzo skinął głową, podchodząc bliżej do agentów, którzy na widok Agisa unieśli brwi ze zdumienia, jakby pierwszy raz widzieli dziecko. Łucznik wykorzystał ich zmieszanie, aby ocenić sytuację, w jakiej się znalazł.

Młody muzyk był nieco zmizerniały, a worki pod oczami świadczyły o nieprzespanej nocy, jednak łucznik był niemal pewien, że z tego wyjdzie. Pewnie nigdy nie przestanie się obwiniać o to, co miało miejsce, ale Brazylijczyk raczej należał do osób optymistycznych i bardzo otwartych. Był przekonany, że prędzej czy później wyjaśni sobie z Haną wszystkie problemy.

Satya emanowała podejrzanym spokojem, co wzbudziło w łuczniku czujność. Idealna jak zawsze, wyprostowana, dumna, ze świeżo wyprasowanym ubraniem. Hanzo miał wrażenie, że patrzy na damską wersję siebie w czasach, kiedy pracował dla klanu. Jedynie strój był mniej formalny. Jeżeli mieli podobne charaktery z ich rozmowy nie mogło wyniknąć nic dobrego.

— To Agis — przedstawił go Shimada. Chłopiec nieśmiało pomachał do agentów, a Lúcio odwzajemnił gest. Satya nadal mrużyła oczy, choć jej wzrok złagodniał. — Będzie naszym przewodnikiem. To Symmetra i...

— Lúcio Correia dos Santo !Jestem twoim wielkim fanem! Moja siostra ma prawie wszystkie twoje albumy! Nawet powiesiła sobie twój plakat nad łóżkiem! No i kiedyś miała mały ołtarzyk, tylko nie mów jej, że ci powiedziałem, bo będzie mi kraść desery przez miesiąc! Mogę prosić o autograf?

— Jasne! Ale może po naszej wycieczce? — Agis puścił dłoń Hanzo, podchodząc do swojego nowego znajomego. Łucznik domyślił się, że teraz przez większość drogi chłopiec będzie zajęty rozmową z Brazylijczykiem.

Wspólnie wyszli z domu Agapiti, kierując się w stronę głównej ulicy. Ludzi było dziś niewiele, pewnie ze względu na piękną pogodę. Aż trudno było sobie wyobrazić, że w tym miejscu kiedykolwiek pada deszcz. Szli wśród turystów i miejscowych, mijając sklepy i kawiarnie. Lúcio i Agis byli z przodu, a on i Satya z tyłu. Kobieta nie odezwała się do niego ani słowem, a on również zachował milczenie, aby nie kusić losu. Może był zbyt przewrażliwiony i tak naprawdę Symmetra chciała jedynie zobaczyć miejsce, w którym przyjdzie im walczyć?

Oby.

Jednak gdy minęli latarnię, weszli w starszą część miasta. Widok, jaki zastali, przypominał pocztówkę: białe domy z niebieskimi elementami, kwiaty w donicach zwisały z balkonów. Chodnik pod ich stopami zamienił się z betonu na kamień. Im wyżej byli, tym łatwiej dało się dostrzec port, a w nim jachty i drobne łodzie. Kiedy mijali pomnik Apolla i Artemidy, Satya postanowiła przemówić.

— Musimy porozmawiać — oznajmiła ze znużeniem, jakby komentowała pogodę.

— Domyślam się. Wątpiłem, abyś wspaniałomyślnie postanowiła zaszczycić mnie swoim towarzystwem — odparł chłodno. Kobieta przewróciła oczami, krzyżując ręce na piersiach. Hanzo miał ochotę zrobić to samo, ale się powstrzymał. Postanowił iść z rękoma za plecami, aby nie kusić losu.

— Nie musisz być uszczypliwy, choć przynajmniej nie jesteś głupi. Dobry znak.

Więc faktycznie się nie pomylił. Nawet w tym, że mieli podobne charaktery. To nie zapowiadało niczego dobrego. Impertynencja tej kobiety wzbudzała w nim złość. Za kogo się miała, żeby go oceniać? Nigdy nie zamienili ze sobą więcej niż dziesięć zdań, a ona już myślała, że zna go na wylot.

— Nie podoba mi się to, co robisz — kontynuowała. Hanzo żałował, że nie mógł przyspieszyć czasu i mieć tej rozmowy za sobą. Skupił się na pięknie Ilios, próbując ignorować rosnący gniew. Jeżeli mu się podda, na pewno zrobi coś, czego pożałuje.

— Mianowicie?

— Użalasz się nad sobą. Koncentrujesz na sobie uwagę całej drużyny, rozpraszając ich. Owinąłeś sobie wszystkich wokół palca, ale ze mną nie pójdzie ci tak łatwo. W przeciwieństwie do pozostałych, nie dam się nabrać na twoje ckliwe bajeczki.

— Słucham? — parsknął. — To moja wina, że w Gizie odcięto komunikację? Że pod miastem zdetonowano bomby?

— Naraziłeś swojego brata i McCree. Próbujesz zniszczyć nas od środka, jak pasożyt. Żerujesz na naszej dobroci.

Ach, więc to tu tkwił problem. Szkoda, że nie miała bladego pojęcia, jak bardzo Hanzo żałował tego, co się wydarzyło tamtego dnia. Nadal pamiętał swój krzyk i ten potężny strach, gdy myślał, że jego farmer zginie od własnego pocisku. Czy ona miała go za jakiegoś potwora, kompletnie pozbawionego jakichkolwiek uczuć? W sumie ciężko było się dziwić, że mogła odnieść takie wrażenie, skoro przez kilka miesięcy zachowywał się jak skończony dupek.

 — Nie wiedziałem, co robię. To był mój pierwszy trening, gdybym wiedział...

— Nie będę ukrywać, że za tobą nie przepadam, Hanzo. Chyba tylko ja zachowałam trzeźwość umysłu, bo pamiętam, co zrobiłeś Genjiemu. Morrison, McCree, Mei, Torb... Naprawdę nie wiem, jak zjednałeś sobie tego krasnala, ale w porządku. Chcesz należeć do rodziny, droga wolna. Jednak jeżeli komukolwiek wyrządzisz krzywdę, nigdy ci tego nie daruję.

Satya westchnęła ciężko, uciekając wzrokiem w bok. Hanzo cieszył się, że nareszcie wie, na czym stoi, choć miał wrażenie, że droga do studni nie ma końca. Kobieta bała się o swoich bliskich, na dodatek całkiem słusznie. Gdyby do jego rodziny dołączył wiecznie naburmuszony i arogancki człowiek, Hanzo również miałby powody do niepokoju. Z tego, co zdążył zauważyć, Symmetra nie była fanką kredytów zaufania.

— Wiesz, że gdyby nie Lúcio, nigdy by mnie tu nie było? — zaczęła, tym razem spokojniej. — Pracowałam w korporacji Vishkar, pewnie wiele o niej słyszałeś. Tworzą niezwykłe budowle, jak z baśni. Jednak cena, jaką muszą zapłacić ludzie, jest bardzo, bardzo wysoka. Kiedyś o tym nie myślałam. Ba, miałam do nich pretensje. Dlaczego tak się bronią przed lepszym życiem? Więc robiłam to, co mi kazano. Mówiłam to, co mi kazano. Ignorowałam protesty. Teraz myślę, że miałam wyprany mózg, ale ty chyba coś wiesz na ten temat, prawda?

Hanzo skinął głową w milczeniu. Aż za dobrze wiedział, o czym mówiła. Teraz nigdy nie pozwoliłby starszyźnie się tak omamić.

— Pewnego dnia spotkałam Lúcio. Wdarł się na zebranie korporacji. To co mówił wprawiło mnie w osłupienie, ale uznałam, że to stek bzdur. Jednak zasiał we mnie ziarno niepewności, które z każdym dniem rozkwitało coraz bardziej. Dzięki niemu zobaczyłam, jak wiele krzywdy wyrządziłam. Chciałam to naprawić. Więc dołączyłam do Overwatch.

Hanzo zauważył, że Agis machał do nich dłonią, wskazując na coś, przed nimi. Studnia. Nareszcie na miejscu.

— Overwatch daje kolejną szansę, Hanzo. I nawet nie wiesz, ile z nas ma ten sam problem, co ty. Życie z poczuciem winy. Każdego dnia patrzymy na to, co zrujnowaliśmy. Mei musiała oglądać swoich zmarłych przyjaciół. Reinhard stracił swojego mistrza przez własną głupotę. A McCree... McCree jest najlepszym przykładem. Pewnie słyszałeś o Eichenawlde. Jak to jest z dnia na dzień stracić dwie osoby, które traktowałeś jak rodziców? Morrison i Reyes byli dla niego jak dwójka ojców, wiesz? Teraz Jack go nienawidzi, a on sam musi walczyć przeciwko osobie, która go przygarnęła. Jakie to uczucie?

Hanzo otworzył usta, lecz nie wydobyły się z nich żadne słowa. Biedny kowboj. Może Satya i Agapitia miały rację. Może należało zacząć się zmieniać, aby Genji nie znienawidził go do końca?

— Jesteśmy na miejscu! — zawołał Agis.

Przed nimi była ogromna dziura, która pewnie była studnią. Cóż, makieta Jacka została dość wiernie odwzorowana. Plac otaczały budynki i niebieskie, wysokie... płoty? Tak postanowił je nazwać, choć w jego przypadku były kompletnie bezużyteczne. Ciężko byłoby wdrapać się na górę i zachować równowagę, jednocześnie unikając pocisków. Za to obok studni znajdował się budynek z wieżą, na której znajdował się ogromny wiatrak. Po bokach wieży było dostatecznie dużo miejsca, aby móc swobodnie strzelać. Ponadto było tu kilka drzew oliwnych ( ,,Za kilka dni oliwki będą idealne", wtrącił Agis). Mógł się ukryć wśród nich.

— Idealnie — oznajmił Hanzo, a Lúcio mu przytaknął.

— Będę mógł wrzucać roboty do studni! To będzie coś! — powiedział. Satya uśmiechnęła się, widząc go tak podekscytowanego.

— Nie mamy tutaj zbyt wielkiego pola do manewru — zauważyła kobieta. Hanzo musiał przyznać jej rację. Jeżeli oni staną po jednej stronie, a roboty po drugiej, nie zostanie im wiele miejsca na walkę. Jednak musieli dać sobie radę. Powinni korzystać z tego, że w pobliżu było wiele piętrowych domów.

— Poradzimy sobie — odparł z przekonaniem. — Jest tu kilka miejscówek, z których moglibyśmy zrobić użytek. Ostatnio większość omników nie umiała się wspinać, więc w tej kwestii mamy przewagę. Jestem pewien, że Morrison ma już obmyślony plan.

Brazylijczyk przybił mu piątkę. Nareszcie walka brzmiała na wyrównaną i łucznik zaczynał wierzyć, że mają szansę wygrać.

***

W drodze powrotnej wracali już we czwórkę, ramię w ramię. Wstąpili nawet do lodziarni, gdzie każdy wybrał coś dla siebie. Nawet Satya skusiła się na gałkę lodów pistacjowych, choć uparcie powtarzała, że dba o linię. Agis cały czas opowiadał im ciekawostki o mieście i różne historie ze swojego życia. Hanzo zapamiętał jedynie to, że po grecku Ilios oznaczało słońce (całkiem adekwatna nazwa jego zdaniem) i że chłopiec nienawidził bakłażanów.

Kiedy dotarli do domu Lúcio nie zapomniał o swojej obietnicy. Dał autograf Agisowi, a kiedy chłopiec zawołał swoją siostrę, ta zemdlała na sam widok swojego idola. Brazylijczyk podpisał jej plakat i wszystkie płyty, a potem przez pół godziny pozował do wspólnego zdjęcia. Shimada podziwiał go za cierpliwość, w głębi duszy ciesząc się, że nie był sławny.

Agapitia podziękowała łucznikowi za opiekę nad synem. W ramach wdzięczności przygotowała prawdziwą ucztę, a Genjiemu udało się wrócić niedługo po tym, jak zaczęto jedzenie. Był bardzo zmęczony, bo podobno po mieście kręciło się wiele podejrzanych omników, lecz nawet to nie zdołało go powstrzymać przed przyłączeniem się do biesiadników. Pochłonął połowę kurczaka, chałwę i mouskaę. Ciekawe, gdzie mu się to wszystko zmieściło.

Wreszcie po ciężkim dniu, Hanzo położył się w swoim łóżku, przykładając głowę do poduszki. Z łóżka obok dało się słyszeć pochrapywanie, co próbował zignorować. Bezskutecznie. Przekładał się z boku na bok, gdy usłyszał jak podłoga zaskrzypiała. Sięgnął po swój łuk, jednak zamiast agenta Blackwatch, zobaczył Agisa.

— Nie możesz spać? — zapytał szeptem, aby nie zbudzić Genjiego. Chłopiec pokręcił głową.

— Moja siostra cały czas rozmawia przez telefon. Chyba nie powinniśmy poznawać jej z Panem Żabą. — Hanzo uśmiechnął się mimowolnie, słysząc ten pseudonim. Przesunął się, aby zrobić miejsce chłopcu. —Opowiesz mi bajkę?

— Bajkę?

Nie znał żadnych ciekawych historii, które mógłby mu opowiedzieć. Ojciec zakazywał niańce czytać mu do snu. Jego zdaniem to była strata czasu, służąca zabijaniu szarych komórek. ,, Młody mistrz nie powinien tracić życia na mrzonki", powtarzał nieugięcie. Dlatego Shimada zakradał się pod pokój Genjiego, gdzie podsłuchiwał jak niania czytała bratu opowieści o smokach i innych fantastycznych istotach. Bywał tam tak długo, aż znajdował go strażnik. Mimo jego błagań i protestów, zawsze donosili Sojiro o jego zachowaniu, a on wymierzał mu za to odpowiednie kary.

— Nie słyszałeś nigdy żadnej bajki? Nawet o piratach?

— Nawet, choć... Znam tylko jedną. Bardzo głupią.

— Opowiedz mi — poprosił chłopiec. W egipskich ciemnościach Hanzo mógł dostrzec jedynie jego oczy, lśniące z ciekawości. — Nie będę się śmiał.

— Słyszałem ją tylko raz w życiu. — To była prawda. Tamtej jednej, jedynej nocy nikomu nie udało się go złapać i mógł usłyszeć historię od początku do końca. — Legenda mojego rodu. Więc... Były sobie dwa smoki.

— Bajka musi zaczynać się od dawno, dawno temu! — łucznik przewrócił oczami ze zniecierpliwieniem. Odchrząknął, zaczynając od początku.

— Dawno, dawno temu były sobie dwa smoki. Smok Południowego Wiatru oraz Smok Północnego Wiatru. Dbali o harmonię i równowagę w niebiosach. Ludzie żyli w szczęściu i dostatku, jednak między nimi powstał spór. Bracia chcieli wiedzieć, kto byłby lepszym władcą. Zaczęli ze sobą walczyć, lecz tylko jeden mógł wygrać tę bitwę. Smok Południowego Wiatru pokonał swojego rywala, który runął na ziemię. Mógł wreszcie samodzielnie rządzić, jednak bardzo szybko zaczął żałować tego, co uczynił. Był samotny i smutny, zwycięstwo zmieniło się w gorycz. Pewnego dnia nieznajomy wezwał smoka. Zapytał, dlaczego jest taki zmartwiony. Smok odparł, że zabił brata, a bez niego cierpiał nieustanne katusze. Wtedy człowiek odparł, że Smoczy Władca zadał ranę samemu sobie. Dlatego musiał się wyleczyć, poprzez życie w pokorze. Wówczas smok postanowił przycupnąć na ziemi, gdzie stał się człowiekiem. Nieznajomym był jego brat i poszli w świat, wspólnie, aby odbudować to, co zniszczyli.

Spojrzał ukradkiem na Agisa, który zdążył już zasnąć. Hanzo nakrył go prześcieradłem, kładąc się na plecach.

Może jeszcze nie było za późno.

Witam w rozdziale, który powstawał w bólu i cierpieniu przez dwa miesiące. Jego treść ulegała tak wielu zmianom i poprawkom, że z oryginalnego planu nie zostało zbyt wiele. Mimo wszystko nareszcie jest, z czego bardzo się cieszę. Gdyby to opowiadanie byłoby podzielone na części, następny rozdział zamknąłby część pierwszą. Wydaje mi się, że nie będziecie czekać na niego dwa miesiące, bo już jest zaplanowany i zaczęłam już go pisać, jednak równo za tydzień wyjeżdżam na jakiś czas, więc jeżeli go skończę powinien się pojawić w środku sierpnia. No i możliwe, że w sierpniu pojawią się dwa rozdziały, bo w końcu SwP będzie obchodziło swoje drugie urodziny.

Dziękuję za czas jaki poświęciliście na czytanie i pozdrawiam wszystkich, którzy dotrwali do końca. Pozdrawiam i kocham z całego serca <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top