Rozdział XI

 Życie w Overwatch bywało znośne.

 Każdy dzień wyglądał podobnie do poprzedniego, jednak rutyna wzbudzała u Hanzo poczucie stabilności. Wstawał zazwyczaj między piątą a szóstą, gdy większość agentów jeszcze smacznie spała. Później jadł śniadanie, medytował, po czym szedł do Morrisona. Pomimo wczesnej pory, Jack zawsze był na nogach, pogrążony w papierach bądź obserwujący świat zza okna. Shimada często zastanawiał się, czy jego dowódca w ogóle sypiał. Po workach pod oczami i ogólnym rozkojarzeniu, domyślał się odpowiedzi. Czasami, kiedy pracowali, jedynym dźwiękiem przerywającym ich milczenie było głośne burczenie w brzuchu mężczyzny. Najpierw ta sytuacja ich rozbawiła, lecz powtarzała się tak notorycznie, że Hanzo postanowił przynosić mu coś do jedzenia (jak się później okazało, Jack uwielbiał naleśniki z syropem klonowym).

 W południe rozpoczynał trening. Na początku źle znosił obecność innych, często miał trudności z oddychaniem i zawroty głowy. Kiedy nie trafiał w cel ręce mu się trzęsły i bał się, iż ktoś mógłby go wyśmiać. Nie odnajdywał się też w rywalizacji, martwiąc się, że pole ochronne wyjątkowo nie zadziała i komuś stanie się krzywda. Z czasem wszystkie jego obawy zniknęły, a agenci zapraszali go do wspólnych ćwiczeń. Nigdy im nie odmawiał.

 Już nikt o nim nie plotkował, choć wiedział, iż są osoby, które nie darzą go sympatią. Mimo wszystko, nadal wolał jeść w samotności oraz przebywać na uboczu. To pozwalało uniknąć konfrontacji. Gdyby zaczął rozmawiać z innymi, na pewno zauważyliby jakim jest nudnym i nieciekawym człowiekiem.

 Pomimo że już dawno wylądowali na Ilios, Jack chciał dopiąć wszystkie sprawy organizacyjne na ostatni guzik. Agenci nie mogli doczekać się wyjścia na zewnątrz i aktualnie był to temat numer jeden w całym poduszkowcu. Hanzo wcale im się nie dziwił —  z całego serca pragnął znów wyjść na świeże powietrze i zobaczyć coś innego niż ściany tego samego miejsca dzień w dzień, lecz był w stanie pocierpieć dłużej.

 Każdego dnia najbardziej wyczekiwał, aż nadejdzie wieczór i niejednokrotnie przyłapywał się, jak odlicza godziny i minuty do swojego nocnego spotkania z McCree. Podczas kolacji siedział jak na szpilkach, żeby móc jak najszybciej zjeść i pędzić do magazynu. Czas spędzony z kowbojem był wisienką na torcie po owocnej pracy.

 Im więcej czasu spędzali razem, tym trudniej było mu dopuścić do siebie myśl, że mieliby się nie spotykać. Przy nim czuł się inaczej. Lżej. Nie mówił mu o wszystkim, ale wiedział, iż jego sekrety były u McCree bezpieczne.

 Agenci nadal bałaganili, jednak Hanzo również im w tym pomagał. Czasem przypadkowo rozrzucał różne rzeczy, a raz jego zielona herbata niechcący rozlała się po kilku półkach. To poskutkowało godzinami dodatkowej pracy i ogromnej bitwie na łaskotki, którą oczywiście wygrał McCree.

 Tak. Hanzo zdecydowanie mógł przywyknąć do takiego życia.

 ***

 Jednak wszystko, co dobre szybko się kończy i łucznik boleśnie równie szybko się o tym przekonał.

 Jack zwołał zebranie praktycznie z dnia na dzień, lakonicznie informując o tym agentów poprzez ich komunikatory. Wszyscy mieli stawić się w sali narad o siódmej rano z walizkami, co dla wielu okazało się wyczynem przekraczającym ich możliwości. To wydawało się Hanzo nieco śmieszne, bo w końcu ci ludzie brali udział w tylu nieprawdopodobnych misjach na całym świecie i robili rzeczy, o których inni mogli tylko marzyć, a teraz pokonała ich wczesna godzina.

 Przestało mu być do śmiechu, gdy przyszło mu obudzić Genjiego.

Jego brat od zawsze był śpiochem i Hanzo wiedział, na co się pisał, gdy zobowiązał się do bycia jego budzikiem. Specjalnie wstał przed szóstą, aby mieć trochę czasu w zapasie.

 Kiedy byli młodsi, łucznik po prostu wkradał się do jego pokoju i wylewał na niego kubeł zimnej wody albo zaczynał łaskotać w stopy. Te dwie metody zawsze się sprawdzały, nieważne czy Genji był na potężnym kacu, czy nie.

 Teraz na horyzoncie pojawił się poważny problem. Hanzo nie znał kodu do jego sypialni. Jego myśli ciągle krążyły pomiędzy Ilios, sprawami Overwatch oraz McCree, więc tak prozaiczne pytanie wypadło mu z głowy. Przez dziesięć minut stał pod drzwiami Genjiego, pukając w nie z całej siły. Trochę zbyt naiwnie wierzył, iż może uda mu się obudzić go po dobroci. Przy okazji udało mu się wyrwać ze snu Torba, który wystawił głowę ze swojego pokoju, aby zobaczyć, co się dzieje. Był przekonany, że właśnie napadło ich Blackwatch i Hanzo o mały włos nie dostał po głowie jego młotem.

 Genji wstał dopiero po kwadransie, gdy łucznik zaczynał już tracić nadzieję i wyzywał go po japońsku. Założył na siebie czerwony jak poncho McCree szlafrok, a na stopach miał puchowe kapcie z pachimari. Hanzo nie miał bladego pojęcia, po co, ale postanowił się z nim o to nie kłócić. Zmarnowali już dostatecznie dużo czasu. 

 Ninja nadal był zaspany, bo wpadał na wszystko, co napotkał na swojej drodze. Domagał się kawy ze stołówki oraz czegoś do jedzenia, ale Hanzo zmuszony był mu odmówić. Nie chciał narażać się Morrisonowi, który pewnie nie wyciągnąłby z tego żadnych konsekwencji, lecz sama świadomość, że mógłby go zawieść, mobilizowała go do działania.

 Kiedy weszli do sali narad, okazało się, iż byli jednymi z pierwszych agentów, jacy dotarli. Poza nimi i Jackiem, który przeglądał dokumenty, w pomieszczeniu przebywały może dwie inne osoby. Genji odwrócił głowę, aby spojrzeć na brata z wyrzutem, ale Hanzo udał, że go nie widzi. Podeszli do stołu, gdzie na łucznika czekała miła niespodzianka.

 Między krzesłami Genjiego a McCree stał obrotowy fotel, iście królewski. Wykonano go z hebanowego drewna, a na podłokietnikach wyrzeźbiono dwa smoki. Wyglądało naprawdę solidnie i potężnie, dorównując nawet fotelowi Morrisona. Siedzący naprzeciwko Torb, mrugnął do nich porozumiewawczo, po czym wrócił do przeglądania czegoś w swoim komunikatorze.

 ,,Cóż, farmer będzie niepocieszony faktem, iż jego nogi się dziś nie przydadzą",  pomyślał Hanzo z przekąsem, dotykając oparcia swojego nowego siedziska. Nie mógł uwierzyć, że coś tak pięknego mogło teraz należeć do niego. Kiedy na nim usiadł, trudno było opisać, jak się czuł. Chyba tak, jak wtedy, gdy pierwszy raz zasiadł na miejscu, które przez tyle lat należało do ojca. Dostojnie, poważnie, ze świadomością, iż na jego barkach spoczęła właśnie wielka odpowiedzialność. Teraz też zdawał sobie sprawę, że właśnie stał się częścią zespołu. Należał do Overwatch, czy to mu się podobało, czy nie.

 Ze swojego miejsca miał blisko, aby móc podejrzeć, nad czym pracował Morrison. Z każdym dniem Jack robił się coraz bardziej markotny, choć nikt nie powinien się temu dziwić. Ciężar obowiązków wyraźnie go dobijał. W lepszym świetle, jakie tu panowało, wyraźnie widać było jego zapadnięte policzki, źle ogolony zarost oraz wieczne napięte barki, które sprawiały, że wyglądał jakby miał garb. 

 Hanzo oparł się o stół, aby dyskretnie podejrzeć jego papiery. Oprócz teczek, którymi Japończyk zajmował się na co dzień, obok leżało kilka fotografii. Wyświetlano je chyba podczas pierwszego zebrania. Albo tego przed wyruszeniem do Gizy. W każdym razie, przedstawiały one portrety jakiś ludzi z Blackwatch. Hanzo nie mógł ich dokładnie zobaczyć, wzrok znów mu szwankował, ale mógł przysiąc, że była wśród nich ta kobieta z siną skórą. Snajperka, która podobno dorównywała mu umiejętnościami. 

 Chętnie by się o tym przekonał.

 — Słuchasz mnie?

 Głos Genjiego sprawił, że podskoczył na swoim miejscu. Zarumienił się jak dzieciak, przyłapany na podsłuchiwaniu rozmowy rodziców. Hanzo odwrócił się w jego stronę, próbując jak najszybciej się ogarnąć. Cyborg nie skomentował jego zachowania, opierając podbródek o dłoń. Miał na sobie maskę, ale łucznik wyczuwał jego... zaciekawienie? Ciekawy Genji wróżył tylko jedno.

 Kłopoty.

 — Zamyśliłem się — skłamał. Wiedział, że nie zdoła oszukać go tak łatwo, tym bardziej, że jego młodszy braciszek zawsze był lepszym łgarzem, jednak mógł przynajmniej spróbować.

 — Jasne. Opowiadałem ci właśnie o tym, co mówiła mi ostatnio Lena.

— To coś interesującego? — zapytał obojętnie. Nawet on zdążył się przekonać o tym, iż Smuga była okropną plotkarą. Nie bardzo przejmował się historią kolejnego chłopaka Hany czy kłótnią między Łaską a Winstonem, dotyczącą jego fatalnej diety. 

 Do sali weszła grupa spóźnionych agentów, więc Hanzo skupił się na nich. Mei mu pomachała, lecz był zbyt zajęty wypatrywaniem w tłumie kowboja. Ten głupi, nieodpowiedzialny mężczyzna wręcz prosił się o śmierć. Jeżeli przyjdzie ostatni, Jack nigdy w życiu mu tego nie podaruje.

 Dlaczego w ogóle go to obchodziło?

— Bardzo — powiedział cyborg powoli. — Podobno ostatnio byłeś w magazynie. W nocy. Z McCree. Tylko we dwoje.

 Krew odpłynęła starszemu Shimadzie z twarzy. Jego oczy zrobiły się okrągłe jak spodki, podczas gdy z jego ust, zamiast wiarygodnej wymówki, wydobył się niezrozumiały, nawet przez niego,  bełkot. Co jeśli Smuga zdążyła rozpowiedzieć to wszystkim? Rozejrzał się po pomieszczeniu, jednak nikt nie zwracał na niego uwagi.

— Musiała się pomylić. To niedorzeczne — oznajmił najbardziej przekonująco, jak tylko potrafił. Sam chciał w to wierzyć, ale ani on ani McCree nigdy nie zawracali sobie głowy zamykaniem drzwi.  Dlaczego nie zauważył, jak ktoś im się przygląda? Nie usłyszał kroków?

 Genji położył dłoń na jego dłoni.

 To było dziwne uczucie. Ręka brata była chłodna i gładka, w końcu zrobiono ją z metalu. Nie mógł tego znieść. Wiele razy widział dłonie mężczyzny, gdy byli młodsi i wiedział, iż jego nowe palce są za długie, za wąskie, za zwinne. Mało delikatnie, wyrwał mu się z uścisku, nie patrząc w jego stronę. 

 Bratobójca.

 — Może tak było — powiedział pogodnie ninja, jakby nic się nie stało. — Nie zamierzam w to wnikać. Kilka razy chciałem cię odwiedzić w nocy, jednak odpowiadała mi jedynie cisza. Już się bałem, że jesteś wilkołakiem czy coś... Ech. Słuchaj, Hanzo, nie jestem dobry w takich sprawach, ale jeżeli to prawda...

— Nie.

— Daj mi skończyć. Pragnę ci powiedzieć, że nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że masz przyjaciela. Kiedy cię tu sprowadziłem, bałem się, że będziesz samotny. Bywasz trudny i nie wiedziałem, czy nie zrobisz sobie krzywdy. Szczególnie na początku, gdy unikałeś jakiegokolwiek towarzystwa, bałem się, iż popełniłem błąd. Myśl, że przeze mnie mógłbyś cierpieć nie dawała mi spokoju. Tak czy inaczej, McCree jest wyjątkowym lojalnym oraz bardzo dobrym człowiekiem. Znam go od dawna, dlatego wiem, że zawsze będzie dla ciebie oparciem, niezależnie od tego, jak dalej poprowadzi was los. Tylko nie zapominaj, że na mnie też możesz liczyć. Z ręką na sercu...

— Serce jest z drugiej strony.

 — Mądrala. Ale rozumiesz?

 Hanzo pokiwał głową, nie bardzo wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Genji naprawdę się o niego troszczył, nawet, jeśli kompletnie na to nie zasługiwał. Czy on naprawdę chciał odbudować relacje między nimi? Z jego deklaracji miał takie wrażenie. Ale on nie mógł mu przecież wybaczyć zamknięcia go w tym metalowym pudle. Tego, jak własny brat zostawił go na pewną śmierć. To wszystko musiało być jakimś żartem.

— Cieszę się — powiedział cyborg, a Hanzo niemal dał się nabrać, że radość w jego głosie jest autentyczna. — Wybacz moją ciekawość odnośnie kowboja. Po prostu od dawna nie widziałem go tak uśmiechniętego.

— On zawsze się szczerzy.

— Ale nie tak... specyficznie. Znam go tyle czasu. Wiele przeszedł, ale odkąd się pojawiłeś, nie poznaję go. Znów jest taki radosny, wszędzie go pełno... Nie masz pojęcia, jak bardzo cię potrzebował.

 Hanzo bezskutecznie spróbował zignorować falę ciepła, jaka rozeszła się po jego ciele. Odwrócił się od brata, udając, że patrzy na wchodzących do sali agentów, lecz tak naprawdę próbował ukryć swoje płonące policzki. Co jeżeli Amerykanin byłby w stanie odwzajemnić to, co zaczynał do niego czuć? Co zrobiłby, gdyby poznał prawdę o łuczniku?

  — Zaczynamy? — zapytała donośnie Symmetra, przygładzając swoje wlosy. Jack podniósł głowę z taką miną, jakby nie wiedział, co tu robi i jakim cudem się tutaj znalazł. Po chwili odchrząknął, wracając do rzeczywistości. 

 — Oczywiście. Wszyscy już są? — zapytał, przeliczając agentów wzrokiem. 

 — Nie ma Reinhardta! — zawołała Hana, odkładając swój komunikator na stół. Siedząca obok Lena, zakręciła się na swoim krześle z prędkością błyskawicy. D.Va zbladła, natychmiast chwytając za oparcie fotela, aby ją zatrzymać.

 — McCree również jest nieobecny — zameldował Hanzo. Po cichu liczył na to, że spokój w jego głosie udzieli się również Jackowi, lecz on westchnął ciężko i skinął ponuro głową. Pewnie nie obejdzie się bez awantury oraz marnowania czasu, pomyślał.

 Tylko raz spróbował wypytać kowboja, dlaczego Morrison tak go nienawidzi. Nie oczekiwał, by mężczyzna powiedział mu prawdę i w sumie miał rację. McCree odpowiedział, że zniszczył mu kiedyś jego ulubione medale i od tamtej pory mają ze sobą na pieńku. Oczywiście była to kompletna bzdura. Po tak długim czasie, spędzonym w gabinecie Żołnierza−76, zdążył już poznać go na tyle, aby wiedzieć, iż swoje nieliczne nagrody traktował jak rupiecie, chowając je gdzie tylko mógł. Hanzo postanowił jednak nie poruszać więcej tego tematu. Gdyby McCree chciał o tym rozmawiać, już dawno by to zrobił.

W tym samym momencie, w którym dowódca wstał i dał znać, aby zamknąć drzwi, do sali wbiegł kowboj, a tuż za nim wlekł się nieszczęśliwy Reinhardt. On i Jack mogli konkurować ze sobą o tytuł najbardziej zmizerniałego agenta Overwatch, choć tank nieznacznie wygrywał. Cuchnęło od niego alkoholem oraz potem, co wcale Shimady nie dziwiło. Niemiec nie opuszczał swojej sypialni od czasu porażki w Gizie, a z tego, co udało mu się wydobyć od McCree, on i rodzina Amari byli ze sobą bardzo związani.

— Przyjacielu! — zawołał wesoło  Torbjörn, odsuwając potężne krzesło Wilhelma. 

 — Cieszymy się, że do nas dołączyliście — oznajmił Jack, po czym jego ton zrobił się ostrzejszy. — Nie pamiętasz, że miałeś być o siódmej McCree? Mamy już kwadrans po. Następnym razem wyciągnę z tego odpowiednie konsekwencje. Siadaj.

 Amerykanin posłusznie zajął swoje miejsce, nie wdając się w dyskusję. Dostrzegając na sobie spojrzenie Hanzo, mrugnął do niego na powitanie. Łucznik odwzajemnił gest, ciesząc się, iż kowboj nie wpadł w większe tarapaty. 

— Zawsze możesz usiąść na moich nogach. Oferta nadal jest aktualna, kochanie — szepnął uwodzicielsko do Hanzo. Shimada przewrócił oczami z rozbawieniem, a Hana wydała z siebie pisk typowej fangirl, robiąc im z ukrycia serię zdjęć.

 Jack klasnął w dłonie, a większość świateł w pomieszczeniu przygasła. Na środku stołu Winston położył małe, okrągłe urządzenie. Po włączeniu wyświetlił się półprzezroczysty, pomarańczowy hologram Ziemi z zaznaczonymi kontynentami i poszczególnymi państwami, obracający się leniwie, by każdy mógł się przyjrzeć. 

 — Jak wiecie — zaczął Morrison — niedawno wylądowaliśmy w Ilios. Niektórzy z was bywali tu wielokrotnie, ale dla pozostałych to miejsce jest zupełnie nowe. Z tego, co udało się ustalić moim ludziom, atak Blackwatch będzie miał miejsce dokładnie za sześć dni. Do tego czasu macie poznać i zbadać okolicę. Mój znajomy załatwił wam noclegi. Będziecie ukrywać się w greckich rodzinach w ustalonych grupach. Mei i Smuga, D.Va i Lucio, Hanzo i Genji, Reinhardt i Torbjörn, McCree z Łaską oraz Symmetrą. Winston i ja zostajemy, aby mieć oko na wszystkich i kontrolować sytuację. Adresy waszych tymczasowych domów wyślę wam na komunikatory. Przejdźmy dalej. Aby mieć większą kontrolę nad przebiegiem misji, rozplanowałem patrole. Będziecie pilnować różnych części miasta o ustalonych godzinach. Jeżeli zauważycie coś podejrzanego, macie błyskawicznie dać mi znać. Czy to jasne?

 Wszyscy pokiwali zgodnie głowami. Jack machnął niedbale dłonią, a wyświetlana mapa zmieniła się na trzy kolorowe fotografie. Te same zdjęcia Morrison oglądał w swoich dokumentach. Sina kobieta, facet w masce i duch.

 — Wiecie, kogo powinniście unikać. To ma wam tylko przypomnieć, by mieć oczy szeroko otwarte. Skoro nie macie już więcej pytań, czas wyruszać. Zostawcie tutaj swoje bagaże, przed wami kawał drogi. Przy wyjściu z sali czekają na was nowe stroje. Wszelkie informacje o jakichkolwiek zmianach i aktualnościach prześlę wam na komunikatory. Powodzenia, agenci.

 Światło zapaliło się, a wszyscy, jak jeden mąż, ruszyli do wyjścia. Podekscytowane rozmowy towarzyszyły Hanzo, gdy wraz z Genjim odebrali od Winstona ubrania. Zastanawiał się, czy w wypadku cyborga będzie to odpowiedni kamuflaż, lecz postanowił nie poruszać tego tematu. 

 Hanzo nawet nie poczuł, jak rozgryza sobie wargę do krwi.

 Bratobójca. Bezużyteczne marnowanie przestrzeni. Coś bez honoru.

 Z zawstydzeniem zauważył, że większość ludzi postanowiła przebrać się na korytarzu. Nie było w tym niczego szczególnie krępującego, poza tym mieli już więcej niż dziesięć lat, jednak ogarnęła go panika. Przebierał się już publicznie w Gizie, lecz tam wszyscy szanowali swoją prywatność. Nie patrzyły na niego dziesiątki oczu.

 — Możemy iść w bardziej ustronne miejsce? — zapytał z nadzieją. 

 — Braciszek jak zawsze święty —prychnął z rozbawieniem Genji. — Biblioteka powinna być pusta. Zaczekam tu na ciebie. Tylko się nie zgub!

 Hanzo szybko wszedł do pomieszczenia, które zgodnie z przypuszczeniami młodszego Shimady, świeciło pustką. Mężczyzna westchnął ciężko, kryjąc się między regałami, na wypadek, gdyby ktoś postanowił jednak zajrzeć do biblioteki.  Zaczął siłować się z kyudo−gi. Ręce mu drżały, gdy ubranie upadło na podłogę, odsłaniając nieliczne blizny. Pamiątki, jakie zostawił mu po sobie ojciec.

 Genji nie mógł dowiedzieć się o ich istnieniu. Sojiro robił je tak, aby nikt się nie zorientował. Plecy, brzuch, uda... Czasami były to kreski, częściej obraźliwe wyzwiska, mające na celu przypomnieć, jak bardzo jest bezwartościowy. Gdyby jego brat wiedział...

 Hanzo nałożył na siebie koszulkę z krótkim rękawem oraz szorty. Wszystko było w miarę zakryte, choć lewa nogawka nie chciała dostatecznie ukryć jego skóry. Jak miał zamiar sobie z tym poradzić? Jeżeli znajdzie się nagle w centrum akcji, wszystko się wyda.

 Opuścił bibliotekę, słysząc w uszach szum. Genji (już w ubraniach, podobnych do ciuchów Hanzo) czekał na niego, siedząc po turecku i opierając się o ścianę. Jego zielony smok łaził mu po ramieniu. Łucznik bezskutecznie spróbował zignorować ukłucie zazdrości.

 — Nareszcie. Już zaczynałem się martwić — oznajmił cyborg. Podniósł się ostrożnie, aby nie spłoszyć swojego smoka, który na widok Hanzo zjeżył się jak kot i zaczął prychać. — Swoje ubrania zostaw w sali narad. Winston przyśle ci je z bagażami. Znalazłem też nasz adres. Jakąś godzinę drogi piechotą. Czeka nas fantastyczna rodzinna wycieczka! Cieszysz się? Bo ja nie mogę się doczekać!

 — Bardzo — odparł bez entuzjazmu. Szybko oddał swoje ubranie, po czym razem z ninją udał się do windy. Poduszkowiec opustoszał, co nieszczególnie go zdziwiło, biorąc pod uwagę, jak długo się przebierał, i jak bardzo ludzie byli podekscytowani możliwością wyjścia na zewnątrz.

 —  Z mapy wynika, że nasz tymczasowy dom znajduje się przy latarni morskiej. Mei uwielbia wspominać to miejsce, podobno zachody słońca są tam wyjątkowo piękne. 

 Genji wyraźnie się rozmarzył, a Hanzo domyślał się, o kim teraz myślał. Przymknął oczy, gdy winda nagle zwolniła z głośnym piskiem. Zbladł na twarzy, ale drzwi na szczęście się otwarły. Dlaczego Overwatch nie mogło zainwestować w schody?

 W holu minęli Hanę oraz Lúcia, którzy zawzięcie się o coś kłócili. Song wymachiwała rękoma, a muzyk przeplatał angielski z portugalskim. Bracia Shimada wymienili spojrzenia, chociaż w przypadku Genjiego trudno było to tak określić. 

 Ciepłe, świeże powietrze. To było pierwsze, co Hanzo zauważył, gdy wyszli na zewnątrz. Poduszkowiec zatrzymał się daleko od miasta, które było widać w oddali. Jack postanowił zachować ogromną ostrożność, tak jak uczynił to w Gizie. Jednak widok, jaki teraz mogli oglądać, był o wiele piękniejszy, niż gorąca, pusta pustynia.

 Ilios było górzyste, zielone i otoczone lazurowym morzem, które szumiało w oddali. kolor wody zlewał się z kolorem nieba, przez co łucznik nie potrafił odróżnić, gdzie jedno się kończy, a gdzie zaczyna. Pomimo listopada, słońce przyjemnie grzało go w plecy, nie tak natarczywie jak w Egipcie. To wszystko było tak oszałamiające, niezwykłe...

 — W lewo — powiedział cyborg, wskazując na coś palcem. Mężczyzna podążył za jego radą, dostrzegając ogromny posąg przy porcie, w którym cumowały jachty. Kolos był ogromny, w dłoni dzierżył miecz. Hanzo podejrzewał, że był wzorowany na hoplitach, starożytnych wojownikach greckich. — Ilios jest bardzo urokliwe. Na pewno ci się spodoba, to twoje klimaty. Niektóre domy wyglądają, jakby wbudowano je w góry. Jest tu pełno kwiatów, wąskie uliczki, przytulne kawiarnie...

 — Więc już tu byłeś.

 — Raz czy dwa. Pracując dla Blackwatch rzadko mieliśmy czas na zwiedzanie czy oglądanie ładnych miast. Może dlatego Ilios tak szczególnie zapadło mi w pamięć. Kojarzy mi się trochę z Hanamurą, ale ona jest...

 — Niepowtarzalna — wpadł mu w słowo Hanzo.

 — Dokładnie. Dawno mnie tam nie było. Ostatni raz, gdy po ciebie wpadłem.

 Cyborg zamilkł, a Hanzo wiedział, o czym myśli. Jego brat nigdy nie rozumiał, dlaczego łucznik nie przestawał się za niego modlić. Nawet po tym, gdy dowiedział się, iż Genji żyje.

 — Dalej do tego dążysz? — szepnął młodszy Shimada. Łucznik odwrócił wzrok. Czemu musieli niszczyć tak piękny dzień? Czy on naprawdę myślał, że Hanzo będzie z nim szczery? Rozdrapywanie starych ran nikomu nie wyszło na dobre.

 — Do czego? — zapytał, choć czuł, o co konkretnie pyta Genji. Bał się wymówić głośno to słowo. Było jak przyznanie się do słabości.

 — Odkupienia.

 W ustach cyborga zabrzmiało to poważnie, ciężko, niemal złowrogo. Nagle Ilios przestało wydawać się Hanzo takie piękne. Słońce świeciło mu prosto w oczy, przez co poczuł się jak na przesłuchaniu. Przez to, że zbliżyli się do miasta, dało się usłyszeć pierwsze krzyki, rozmowy, śmiechy. 

 —To nie jest odpowiedni czas.

 — Bzdura. Jeżeli teraz o tym nie pogadamy, nigdy tego nie zrobimy. Będziemy wiecznie się unikać, udając, że wszystko jest w porządku. Ty dla wygody, ja, żeby cię nie zranić. Więc może zacznijmy od tego, co stało się z twoimi nogami? 

 — Powiedziałem, że to...

 — Mam to gdzieś! Chcę swojego brata. Nie robota, który za każdym razem patrzy na mnie z miną męczennika. Wybaczyłem ci. I jeżeli mamy spędzić ze sobą kolejne dni, chcę wyjaśnić to wszystko. Potrzebuję cię, anija*.

 Hanzo zadrżał ze złości na dźwięk tego słowa. 

 — A jak inaczej mam na ciebie patrzeć?! — przerwał mu ze złością. — Nie wiem, kim jesteś, ale na pewno nie moim bratem. Możesz się zachowywać jak on, mówić jak on, chodzić w ten sam głupkowaty sposób. Ale nie jesteś Genjim. On był człowiekiem. I ja go zabiłem, czego nigdy sobie nie daruję.

 Hanzo potrząsnął gwałtownie głową, jakby chciał wyrzucić z niej wszystkie okropne myśli. Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Utopić się w lazurowym morzu. Wzbić się w powietrze i lecieć, a potem spaść jak Ikar.

 — Więc to się z tobą stało. Szkoda.

 — Nie ty będziesz mnie oceniał.

  Reszta drogi upłynęła im w niekomfortowym milczeniu. Żaden z nich nie patrzył na drugiego, unikając jakiejkolwiek konfrontacji. Hanzo czuł wyrzuty sumienia, których kompletnie nie rozumiał. Był z cyborgiem całkowicie szczery, więc dlaczego nie potrafił się z tego cieszyć? No i te słowa. To przecież on powinien żałować Genjiego, nie na odwrót.

 Zamyślony łucznik nawet nie zauważył, gdy wkroczyli do miasta. Dopiero zapach moczu oraz alkoholu przykuł jego uwagę. Krążyli wąskimi, śmierdzącymi uliczkami, pełnymi petów, butelek po piwie czy śmieci. Bezdomni patrzyli na nich dziwnie, niektórzy wyciągali dłonie po pieniądze, inni zachowywali dystans. Gdy tylko znaleźli drogę na główną ulicę, sceneria gwałtownie się zmieniła.

 Budynki były kolorowe, choć dominowały żółte i beżowe. To  nieco go zaskoczyło, bo na wszystkich pocztówkach domy Greków były białe. Na dachach umieszczono panele słoneczne. Wszędzie unosił się zapach grilla, kawy i kwiatów, od których się wręcz roiło. Dekoracje sklepowych witryn nawiązywały do antyku, namawiając turystów do zakupów miniaturowych rzeźb czy świątyń. Hanzo dostrzegł też Kofi Aromo, popularną kawiarnię, która miała kilka punktów w Hanamurze. W Japonii były oblegane, a tu również cieszyły się sporym zainteresowaniem. 

 Sądził, że Genji postanowi się przy niej zatrzymać, lecz zamiast tego poszli dalej. W pewnym momencie skręcili w boczną uliczkę, nie tak zaniedbaną jak te, które widzieli na początku. Ta prezentowała się całkiem okazale, pomimo faktu, że była bardzo wąska. Cyborg zatrzymał się przed potężnymi drzwiami z ciemnego drewna. W oczy rzucała się pozłacana kołatka w kształcie głowy lwa.

 — To tu — powiedział młodszy Shimada. — Zaraz dam znać Morrisonowi. Mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze grekę.

 Hanzo pokiwał głową. Lata temu, Sojiro kazał mu uczyć się wielu języków, aby móc należycie reprezentować kraj. Poznał więc chiński, angielski, hiszpański czy francuski, jednak nie przykładał się do nauki tego, co uznał wówczas za stratę czasu. Grekę jedynie liznął, a po tak długim czasie większość słów wyleciała mu z głowy. 

 Cyborg zastukał kołatką. Drzwi otwarły się niemal natychmiast, a za nimi stała niska, pulchna kobieta. Już na pierwszy rzut oka wyglądała bardzo sympatycznie. Miała opaloną skórę, ciemne włosy z wyraźnymi siwymi odrostami. Jej twarz była okrągła, a uśmiech nie schodził z jej ust. Z pewnością miała już ponad czterdzieści lat, ale w żaden sposób nie próbowała tego kryć. 

 — Dzień dobry — oznajmił Hanzo po grecku. — Jesteśmy z...

 — Och, przecież wiem, kim jesteście! — zawołała entuzjastycznie po angielsku. Łucznik uniósł brew, ale ona błyskawicznie go objęła, całując go w policzki. To samo zrobiła z Genjim, który musiał być równie zaskoczony. Ludzie nie pałali miłością do cyborgów, co dało się odczuć na każdym kroku.

 Czy to była jakaś pułapka? Ta kobieta ot tak pozwalała im wejść do środka, nawet nie upewniając się, kim są. No i to jej podejrzanie miłe zachowanie. Spojrzał w stronę swojego brata, który ochoczo przestąpił przez próg mieszkania. Hanzo posłał mu pełne niedowierzania spojrzenie.

 — To, że ktoś jest dla ciebie miły, nie oznacza, że jest mordercą. Nie dramatyzuj — powiedział po japońsku Genji. Był już w lepszym nastroju, choć łucznik był pewien, że nie ominie ich poważna rozmowa. Prędzej czy później, ale on zdecydowanie wolał opcję później.

 — Kim jesteśmy? — zapytał Hanzo, nawet nie  ukrywając podejrzliwości  w swoim głosie.

 — Przysłał was pewien amerykański dowódca. Służycie w organizacji, której nazwy nie wolno wymawiać — odparła beztrosko, nie zwracając uwagi na jego nieuprzejmość. — Prawie, jakbyście działali w jakiejś Armii Voldemorta.

 — To chyba jakiś szyfr — ostrzegł Genjiego Hanzo.

 — Widzę, że musimy nadrobić twoje braki w kulturze — westchnął cyborg, kręcąc teatralnie głową. — Wchodzisz, czy wolisz spać na dworze?

 Łucznik nie odpowiedział. Postanowił dać za wygraną i wszedł do budynku, gdzie powitał go wąski, niemal klaustrofobiczny korytarz. Instynktownie zaczął szukać dróg do ucieczki, gdyby coś było nie tak. Na samym końcu mieściły się schody, tak stare, że wyglądały, jakby zaraz miały się zawalić. Było tu wiele drzwi, lecz wszystkie pozamykano. Okien nie zauważył, co wzbudziło w nim niepokój. 

 — Teraz mogę w spokoju się przedstawić. Jestem Agapitia i uświadomiono mnie, do czego zobowiązałam się, przyjmując was pod swój dach. Mam do was wiele pytań, jednak widzę, że macie za sobą długą drogę, więc przełożymy to na jutro. Po takiej podróży z pewnością jesteście głodni, a ja nie pozwolę, aby ktokolwiek chodził w tym domu z pustym żołądkiem. Wasz pokój znajduje się na drugim piętrze. Spróbujcie się tam zadomowić, a ja zrobię coś do jedzenia. Śmiało, skarby.

 Obaj niepewnie posłuchali jej polecenia. Hanzo czujnie obserwował, gdzie stawia stopy, gdyż każdy stopień pod jego stopami trzeszczał złowróżbnie. Nagle zatęsknił za wysłużonymi windami w poduszkowcu. Gdy dotarli na pierwsze piętro okazało się, że wygląda tak samo jak parter, jednak tutaj dało się usłyszeć innych domowników. W którymś z pomieszczeń ktoś się kłócił, w innym grała wesoła muzyka. To nieco uspokoiło Hanzo. Nadal dopuszczał do siebie myśl, że ich gospodyni w każdej chwili może okazać się zdrajcą. Jednak poza tym, jego głowa nie przewidywała innych strasznych scenariuszy. 

 Ich sypialnia była mała, choć całkiem przestronna, jak na taką przestrzeń. Genji od razu rzucił się na jedno z dwóch łóżek, wtulając głowę w poduszkę. Wymamrotał coś, po czym niemal natychmiast zasnął. Hanzo przewrócił oczami. Wolał rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym mieli spędzić najbliższe dni.

 Pokój z pewnością należał do dzieci, przynajmniej do momentu ich przyjazdu. Wszystkie zabawki zostały upchnięte pod niewielkie okno, a na ścianach wisiały różne rysunki, przedstawiające księżniczki i potwory. Szeroka szafa okazała się pusta, tak samo jak miejsce pod łóżkami. Zero broni, podsłuchów czy kamer, choć dla pewności sprawdził też doniczki z kwiatami. Chyba naprawdę powinien dać kredyt zaufania swoim gospodarzom. Zanim Genji zacznie powtarzać: ,,A nie mówiłem?".

 — Znalazłeś już tę bombę, którą chcą nas wysadzić? — zapytał sennym głosem cyborg. O wilku mowa.

 — Nie możemy ufać każdej napotkanej osobie — odparł Hanzo, siadając na swoim łóżku. Dla bezpieczeństwa wolał teraz używać japońskiego. Jego brat w żaden sposób tego nie skomentował, choć wiedział, że to tylko utwierdza go w przekonaniu, że łucznik jest paranoikiem. —Pamiętasz o tym, co stało się w Gizie. Poza tym Jack też nie zna tych ludzi. To może być wielka pułapka, a ja nie mam ochoty w nią wpaść.

 Genji jedynie przytaknął. Od momentu ich kłótni, nic nie było już takie samo. Najwyraźniej honor był nieodłączny dla ludzi w ich rodzinie. A Hanzo jak zwykle wszystko zniszczył. Czy tylko do tego się nadawał? Do psucia tego, za co się zabrał?

 — Na bogów, myśl trochę ciszej — wymamrotał ninja. — Nie dajesz mi spać.

 — Spróbuję — obiecał kwaśno. Był tak podekscytowany wyjściem z bazy, a teraz najchętniej by tam wrócił. Ciekawe, czy pozostali członkowie Overwatch też byli nękani przez takie wątpliwości. Pomyślał o D.Vie oraz Lúcio. Ich kłótnia wyglądała na poważną, jednak przecież byli młodzi. Mieli prawo do kłócenia się o błahostki i był pewien, że niedługo na pewno się pogodzą, o ile już tego nie zrobili.

 Ta dwójka przypomniała mu o kowboju. Żałował, że nie spotka się z nim wieczorem. McCree znał Genjiego lepiej, niż on sam. Wiedziałby, co mu doradzić i jak udobruchać cyborga, a na koniec pewnie wtrąciłby jakiś głupi żart, żeby tylko poprawić Hanzo humor. 

 Coś ścisnęło łucznika od środka. 

 Tęsknota.

 Komunikator, leżący w jego kieszeni, nagle zaczął mu ciążyć. Z trudem powstrzymał chęć wyciągnięcia go, aby napisać do farmera. Nie miał już sześciu lat. Umiał radzić sobie z problemami... na swój sposób. Poza tym, wolałby zapaść się pod ziemię, niż napisać do niego pierwszy.

 — Słyszałeś to? — zapytał nagle Genji. Hanzo pokręcił głową, wytężając słuch. Całe jego ciało napięło się, oczekując zagrożenia. Co takiego mogło zaniepokoić cyborga? 

 Odpowiedź nadeszła po chwili, a było to zwykłe stukanie do drzwi. Hanzo uniósł brew.

 — Tego się bałeś?

 — Udzieliło mi się twoje przewrażliwienie — prychnął, choć nadal brzmiał niespokojnie. Intruz znów zapukał, tym razem głośniej i z większym zniecierpliwieniem. Gdyby chciał ich zabić, nie kłopotałby się tak prozaiczną czynnością. 

 Nieznajomy najwyraźniej znudził się tą sytuacją, bo klamka ostrożnie się poruszyła, a do sypialni wszedł chłopiec. Mógł mieć z osiem lat, choć nadrabiał to wzrostem. Był wysoki i tyczkowaty, jakby zaraz miał się przewrócić. Jego włosy były takie same jak gospodyni: ciemne, kręcone i bujne. W jakiś sposób przypomniał łucznikowi młodego Genjiego. Ten sam łobuzerski błysk w oczach, niepozorny uśmieszek, kompletnie niezwiastujący katastrofy. Jego palce ciągle się poruszały: przygładzały niesforne włosy, zapinały i rozpinały dolne guziki koszulki.

 Hanzo natychmiast go znienawidził.

 Na widok cyborga, dziecko zakryło sobie usta dłonią. Na jego twarzy malowała się absolutna fascynacja, jakby dokonał jakiegoś przełomowego odkrycia. Genji szybko dostrzegł, że jest w centrum uwagi, bo błyskawicznie usiadł na łóżku, a jego zielony smok pojawił się na ramieniu.

 — Raaany — wyszeptał chłopiec. Wyciągnął rękę w stronę mężczyzny, aby móc dotknąć jego pancerza. Łucznik dostrzegł, jak mocno dzieciak zaciskał powieki, jakby bał się, że to wszystko to tylko sen. Genji przybliżył się, żeby ułatwić chłopcu dotknięcie go. 

 Dzieciak niemal się zachłysnął. 

 Ośmielony spokojem ninji, młody otworzył powieki, podchodząc do niego. Cyborg bez trudu chwycił go i posadził obok siebie. 

 — Jesteś superbohaterem? — zapytał, drapiąc smoka za uchem.

 — Co on powiedział?

 Świetnie. Teraz przypadła mu zaszczytna rola tłumacza.

 — Zapytał, czy jesteś superbohaterem. 

 — Jestem! Najlepszym na całym świecie! — zawołał podekscytowany cyborg. Łucznik ze znużeniem przetłumaczył jego słowa. Dopiero wtedy dzieciak zauważył jego obecność. Momentalnie stracił zainteresowanie Genjim.

 Te oczy. Ich kolor. Ten szczerbaty uśmiech... Hanzo poczuł się osaczony. Jego umysł znów z nim igrał, a on mógł mu tylko bezkarnie na to pozwalać. 

 Chłopiec podszedł do niego, a łucznik odsunął się gwałtownie, uderzając plecami o ścianę.

 — Jestem Agis, a ty?

 Osaczony.

 Shimada wpatrywał się w jego dłoń. Miał kilka strupów i pieprzyków, obgryzione paznokcie, drobne palce. Genji odkaszlnął znacząco, żeby przywołać go do porządku, jednak Hanzo nie zareagował. Brzdąc jednak okazał się zbyt uparty. Bezceremonialnie chwycił łucznika za nadgarstek, po czym ścisnął jego dłoń.

 — Mama zaprasza was na obiad! — zawołał, niewzruszony niechęcią Shimady. — Rzadko mamy gości! No chodźcie, szybko!

 Łucznik zabrał swoją rękę, jednocześnie unikając spojrzenia swojego brata. Nie wytrzyma tego długo. Oby ten dzieciak przejawiał tylko chwilowe zainteresowanie jego osobą. Za bardzo przypominał mu o wszystkich błędach, popełnionych w przeszłości. Przebywanie z nim sprawiało mu ból, porównywalny do polewania otwartej rany sokiem z cytryny. Czy los próbował go ukazać za to, co powiedział wcześniej Genjiemu?

 Pogrążony w swoich ponurych rozmyślaniach, Hanzo nawet nie zauważył, gdy jego brat pomógł mu wstać, aby razem z Agisem mogli udać się na dół.

***

 Rodzina, u której zamieszkali, była o wiele większa, niż się spodziewali.

 Agis zaprowadził ich na podwórko, gdzie przy długim, starym stole siedziała masa ludzi. Starsi zajęli miejsce po prawej, młodsi po lewej. Kilkoro dzieci grało w piłkę, a mężczyźni, stojący przy grillu, usiłowali na nich nie wpaść. Było niemal tak głośno, jak w poduszkowcu w porze obiadowej. Wszyscy śmiali się i rozmawiali, przekazując sobie półmiski z jedzeniem i dzbanki z sokiem. Gospodyni również tu była, dbając, aby nikomu niczego nie zabrakło. Na ich widok uśmiechnęła się, zapraszając ich gestem do stołu.

 Bracia Shimada usiedli po środku, nie należąc do żadnej z grup. Hanzo poczuł na sobie ciekawskie spojrzenia współtowarzyszy, jednak spróbował to zignorować. Nałożył sobie na talerz kleftiko, czyli danie z jagnięciny, pieczonych ziemniaków i warzyw. Genji postanowił zacząć od słodyczy, biorąc tackę z chałwą. Jednak, aby móc jeść, musiał ściągnąć z twarzy swoją maskę. Niektórzy skrzywili się z obrzydzeniem na widok brzydkich blizn i nienaturalnych zniekształceń. Łucznik zgarbił się, nie potrafiąc spojrzeć na swojego brata.

 Ty mu to zrobiłeś.

 — Odmieniec — powiedziała starsza kobieta, po czym się przeżegnała. Przypominała Agapitię, lecz jej dłonie były pokryte plamami wątrobowymi, a jej  cera świadczyła o nałogu tytoniowym.

 — Znowu się zaczyna  — burknęła druga babcia, nieco smuklejsza i wyższa. — Czy ta kobieta musi za każdym razem obrażać naszych gości?

 — Ona ma na imię Feba. Czyżbyś miała już kłopoty z pamięcią, Ewodio?

 — Ty je masz, skoro nie potrafisz pamiętać o zasadach dobrego wychowania. 

 — Uspokójcie się! — upomniała je gospodyni, nakładając Febie kurczaka. — Przecież ustaliliśmy, że przyjmiemy ich pod nasz dach, mamo. Jeżeli masz zachowywać się w ten sposób przez cały czas, poproszę Ofelię, aby zabrała cię do siebie.

 — Zgodziłam się na dwójkę turystów, ale ludzi.  Przeklęte omniki! Sama wiesz, co zrobiły twojemu dziadkowi! Wiedziałam wtedy, żeby nie ufać tym potworom. 

 — Jesteś po prostu zazdrosna, że nie wyglądałabyś tak dobrze w pancerzu tego młodzieńca — wtrąciła Ewodia. 

 Agapitia przewróciła oczami, posyłając Hanzo przepraszające spojrzenie, podczas gdy staruszki nadal się przekomarzały. Łucznik rzucił okiem w kierunku cyborga, który na migi próbował dogadać się z dzieciakami. Cieszył się, że Genji nie znał greki i nie miał pojęcia, co stało się przed chwilą. Wyglądał na naprawdę szczęśliwego, a mały Agis patrzył na niego z uwielbieniem. Dlaczego on go nie odstraszał? Czy nie widział w tych paskudnych szramach tragedii? A może był za mały, aby ją dostrzec i zrozumieć?

 Hanzo westchnął, tracąc apetyt. Zresztą, to co zrobił z ziemniakami wyglądało naprawdę niesmacznie. Mimo wszystko postanowił wziąć pierwszy kęs, by nie zrobić gospodarzom przykrości i od razu zapić go winem. 

 Jakiś mężczyzna podał mu sałatkę, lecz na widok oliwek uprzejmie podziękował. Stanowczo nie należał do osób, które się nimi delektowały. Wiedział jednak, że prędzej czy później będzie musiał się przełamać, gdyż Grecja z nich słynęła. 

 Łucznik dolał sobie wina, wsłuchując się w rozmowy współbiesiadników. Słońce przyjemnie grzało go w plecy, a z oddali słyszał szum fal i cykady. Ta sielanka pozwoliła mu zapomnieć o Overwatch, misji i poczuciu winy. Alkohol pewnie również miał w tym swój udział. 

 Dwójka wyraźnie wstawionych facetów śpiewała radośnie o jakiejś dziewczynie. Hanzo nie rozumiał większości słów, jednak piosenka zdecydowanie był bardzo wulgarna. Z czasem przyłączyło się do nich więcej osób, zawodząc o miłości oraz żółwiach, choć był pewien, że coś źle przetłumaczył. 

 — Kiedy mi powiedział, że pochodzi z Włoch, nie mogłam w to uwierzyć. Pomyślałam, że mama mnie zabije, jeśli się dowie — śmiała się Agapitia. Jej koleżanki zachichotały, a ona pomachała do łysego, tęgiego mężczyzny z orlim nosem, który śpiewał z resztą towarzystwa. Nie zauważył jej, ale kobieta spojrzała na niego z taką czułością, że Hanzo poczuł się jak intruz.

 — Tak właśnie gapisz się na McCree.

 — Wal się.

 Genji parsknął śmiechem, szturchając go żartobliwie w bok. Hanzo przewrócił oczami, ale rumieńce na policzkach go zdradziły. To jeszcze bardziej rozbawiło ninję. 

 — Nie lubisz oliwek? — zapytał Agis. Shimada westchnął, czując na sobie uwagę ludzi siedzących obok.

 — Nie — odparł, nawet na niego nie patrząc. Zrobiło mu się jeszcze goręcej i chciał, żeby wszyscy znów skupili się na śpiewaniu i jedzeniu.

 — Dlaczego? — drążył dalej chłopiec, a łucznik z trudem powstrzymał się od odejścia od stołu. Natrętność była kolejną cechą, która upodabniała go do Genjiego. Nieźle się dobrali. 

 — Nie smakują mi — powiedział, mając nadzieję, że teraz wreszcie się zamknie.

 — Są symbolem zwycięstwa i chwały! Potrzebujecie ich, żeby wygrać!

 — Co wygrać? — zapytała zaciekawiona Ewodia. Świetnie. Ci ludzie nie mieli pojęcia, kim byli, a zaraz ten dzieciak miał ich zdradzić.

 — Nic. Coś mu się pomyliło — roześmiała się sztucznie Agapitia. Hanzo poczuł natychmiastową ulgę, dziękując jej w myślach za interwencję. — Prawda?

 — Nie pamiętasz już, mamo? Ci ludzie to przecież...

 — Agis! Nie chcę tego dłużej słuchać. Pamiętasz, co ci mówiłam. Przepraszam, Hanzo. Mój syn miewa niewyparzony język.

  Agis natychmiast zerwał się z miejsca, z płaczem uciekając do domu. Wszyscy przez chwilę zamilkli, patrząc na drzwi, za którymi zniknął chłopiec. 

 — Idź za nim — syknął cicho Genji. Był na niego zły, choć Hanzo nie miał bladego pojęcia, dlaczego. Przecież tylko odpowiedział na pytanie. Nie chciał też angażować się w rodzinne spory, tym bardziej, że byli tylko obcymi ludźmi. 

 — To nie moja wina! — zaprotestował. — Poza tym, mieszanie się w nie nasze sprawy, to najgorsza decyzja, jaką możemy podjąć. Zresztą, to na ciebie patrzy jak na superbohatera. Wystarczy, że go przytulisz i wszystko będzie w normie. 

 — Nie znam greki. A gesty to czasem za mało, Hanzo — odparł. Łucznik westchnął z frustracją, zaciskając pięści pod stołem. Dobry argument. I ten ton, którego nie można było podważyć. Genji się zmienił. Był zdeterminowany, poważniejszy, a on... Cóż, chyba ich role się odwróciły.

 — Od kiedy obchodzi cię jakiś gówniarz? — zapytał, nie dając za wygraną. Wizja przebywania z dzieckiem sam na sam przerażała go bardziej, niż perspektywa walki z armią omników, podczas gdy on byłby uzbrojony  jedynie w szczoteczkę do zębów.

 — Waga kokoro wa ryū no kokoro.

 — Moje serce jest sercem smoka — przetłumaczył Hanzo, rozmasowując sobie skroń. A zapowiadał się taki miły dzień.

 Wstał od stołu, po czym wszedł do domu. Wszystkie drzwi były jak zawsze pozamykane. Nie chciał naruszać niczyjej prywatności, ani ryzykować, że zostanie przyłapany w takiej sytuacji. Zaczął nasłuchiwać. Z pomocą smoków przyszłoby mu to o wiele łatwiej, jednak gdy odpowiednio się skupił, usłyszał stłumiony szloch, dobiegający z piętra wyżej.

 Cudownie. Płaczący dzieciak — to brzmiało jak ucieleśnienie koszmaru.

 Z rezygnacją wszedł po schodach, uważając, aby drewno nie zaskrzypiało pod jego ciężarem. Umiejętności zabójcy, ćwiczone od początku jego życia, jak zawsze się przydały. Tyle razy zawdzięczał życie wytrenowanej gracji oraz bezszelestności.

 Kolejne łkanie przywołało go do porządku. Drzwi na końcu korytarza były uchylone i Hanzo nie miał wątpliwości, że powinien udać się właśnie tam. Jednak im bliżej był, tym bardziej się wahał. Co miał mu powiedzieć? Gadka o tym, jak ogromnie mu współczuje i jak bardzo jest mu przykro nigdy nie działała. To było najgorsze pocieszenie z możliwych.

 Łucznik zapukał ostrożnie, a kiedy odpowiedział mu jedynie szloch, postanowił wejść.

 Agis leżał skulony na łóżku, owinięty białym prześcieradłem jak naleśnik. Genji też tak robił, gdy był mały. Hanzo wszedł do środka z trudem. Pomieszczenie było o wiele mniejsze niż ich sypialnia, a na dodatek upchnięto tu dwa łóżka i materac. Na podłodze leżało kilka zabawek oraz pusta paczka po orzeszkach. Ze względu na ich przyjazd, domownicy musieli dostosować się do nowego porządku, przez co Shimada poczuł się źle. Teraz jeszcze bardziej pragnął wrócić do poduszkowca.

 — Um... Cześć — zaczął niepewnie. Chłopiec spojrzał na niego, nieporadnie ocierając sobie buzię z łez. 

 — Nie musiałeś przychodzić.

 ,,Wcale nie chciałem", pomyślał, lecz w porę ugryzł się w język.

 — Ona nie jest zła. Denerwuje się całą tą sytuacją, a ja... — Zaniósł się jeszcze większym płaczem, a Hanzo zaczął mu współczuć. Biedny najwyraźniej myślał, że przysłała go tu jego matka. — Miałem być dużym chłopcem. Dotrzymać tajemnicy. A ja wszystko zrujnowałem!

 — Agis, ja...

 — Nie chcę jej rozczarować. Nie mogę.

 Och, skąd on to znał. Japończyk westchnął ciężko, siadając na brzegu materaca. Ile razy jego własna sypialnia w Hanamurze stawała się jego azylem? Ile razy chował się w niej, żeby uniknąć gniewu ojca? Uciec przed swoimi obowiązkami? Ciężar, jaki spoczął na drobnych ramionach chłopca, zdecydowanie go przerastał.

 — Nie rozczarujesz jej. To twoja matka. Kocha cię.

 — Skąd możesz to wiedzieć? — zapytał nieco gniewnie, jednak Hanzo nie mógł się temu dziwić. W końcu był dla niego kompletnie obcy.

— Widzę jak na ciebie patrzy. Mój ojciec nigdy tak na mnie nie spoglądał, więc ciężko mi określić ten rodzaj spojrzenia. Jednak myślę, że to miłość, Agis.

 — Nikt nigdy cię nie kochał? 

 — Nie wiem — odparł szczerze, po czym odchrząknął. — Jednak wiem, że każdy z nas popełnia błędy. I każdy zasługuje na przebaczenie.

 Kłamstwo.

 Agis zamrugał, po czym przeturlał się do Hanzo, aby móc położyć mu głowę na kolanach. Łucznik zamrugał, jednak nie zaprotestował. Poczuł, jak chłopiec obejmuje go swoimi chudymi rękoma, jakby próbował dodać mu otuchy. 

— Powinniśmy wracać. Zanim twoja mama zacznie się martwić.

 — Dobrze — odparł chłopiec, uśmiechając się.

 ***

  Wzywałeś mnie ojcze?

 Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.

  Nie śpieszyłeś się. Zamknij za sobą drzwi. Musimy porozmawiać.

 Hanzo spełnił jego rozkaz bez zająknięcia. Nie podnosił głowy. Wbijał wzrok w geometryczny wzór na posadce. Podszedł pod ścianę, gdzie było jego miejsce. Schował ręce za plecami, trwając w oczekiwaniu na dalsze polecenia.

  Znowu mnie rozczarowałeś, synu.

 — Przepraszam, ja...

  Nie przypominam sobie, abym udzielał ci głosu.

 Hanzo poczuł łzy pod powiekami, lecz nie śmiał się poruszyć. Miał wrażenie, że jego nogi nie mogły udźwignąć dłużej jego ciężaru.

  Płaczesz? Tyle razy ci mówiłem. Shimada nigdy nie płaczą. Więc kim jesteś ty? Kim?

 — Nikim  odpowiedział, zgodnie z prawdą. Nastąpiła chwila ciszy, podczas której modlił się, aby ojciec odesłał go do pokoju. Tam mógłby się ukryć i czekać, aż znajdzie go Genji.

 Proszę, proszę, proszę, proszę.

 Cios w twarz zwalił go z nóg. Jak szmaciana laleczka upadł na podłogę. W ustach miał metaliczny posmak krwi, a pod powiekami nową falę łez. Chciał wymiotować.

  Spójrz na siebie. Chyba niczego się jeszcze nie nauczyłeś.

  Proszę, ojcze. Będę już grzeczny. Proszę.

 Sojiro zacmokał z udawaną troską.

  Przykro mi, ale musisz ponieść konsekwencje, synu.

 Długi, nieprzerwany krzyk zakończył spokój w posiadłości klanu.

— Pobudka, Hanzo!

 Łucznik otworzył oczy natychmiast, czując, jak ktoś nim potrząsa. Błyskawicznie złapał przeciwnika za gardło, przewracając w bok, aby przyszpilić go do materaca. Płuca miał tak ściśnięte, jakby ktoś obwiązał je sznurem i zaciskał z całej siły. Skóra była rozpalona i lepka od potu, ale na szczęście intruz  nie próbował się z nim siłować.

 — To ja, głupku! Chyba nie zapomniałeś o swoim przystojnym braciszku, co? O bogowie, brzmię jak McCree, fuj.

 Hanzo poluzował swój uścisk, a Genji ostrożnie się oswobodził.

 Pierwszy raz od dawna znów miał koszmary. Demony przeszłości rzadko odwiedzały go w snach. Nie miał wątpliwości, że rozmowa z chłopcem podziałała na niego w ten sposób.

 — Co się dzieje? — zapytał cicho. Był środek nocy, a cyborg brzmiał dość poważnie, nawet gdy żartował.

 — Wiesz, ile czasu próbuję cię obudzić? Musimy iść. Był atak.

 Obraz zawirował Hanzo przed oczami.

— Atak? — powtórzył słabo. Tylko nie to.

 — Na jednego z naszych.

 McCree. McCree. McCree. Żołądek podszedł Hanzo do gardła. Słyszał bicie swojego serca, nierówne i szybkie. Tylko nie jego farmer. Nie on.

 — Hana jest w stanie krytycznym — powiedział Genji, jakby czytał mu w myślach. Łucznik odetchnął z ulgą, jednocześnie przeklinając się w myślach. Jak bardzo był samolubny, skoro tak bardzo mu ulżyło? — Miała patrol dziś w nocy. Ktoś zwabił ją w jedną z bocznych uliczek. Nawet nie miała czasu, aby wezwać swojego mecha. Angela twierdzi, że ma szansę się wylizać. Dobrze, że ona i McCree byli w okolicy.

 Łucznik zrzucił z siebie kołdrę. Genji dotknął jakiś przycisk w swoim pancerzu, a sypialnię wypełniła zielonkawa poświata. Hanzo schylił się, aby zabrać swoje protezy, a tam czekała na niego miła niespodzianka. Jego strój był złożony w kostkę, a na nim leżał łuk i kołczan. 

 — Dostarczono to wieczorem. Nie chciałem cię budzić, wolałem zostawić to na rano, ale cóż... Morrison kazał nam to zbadać, ponieważ jesteśmy najbliżej. Może sprawca zostawił jakieś wskazówki.

 — Niech będzie.

 Przed nimi szykowała się długa noc.

* anija − starszy bracie





 Dziękuję za czas jaki poświęciliście na czytanie i pozdrawiam wszystkich, którzy dotrwali do końca.  Pozdrawiam i kocham z całego serca <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top