Rozdział X
Hanzo oparł głowę o dłoń, w myślach przeliczając kwotę, jakiej Overwatch potrzebowało, aby przetrwać kolejny tydzień. Skrupulatnie dodawał do siebie ceny paliwa, jedzenia, elektryczności, przedmiotów higienicznych i pozostałych rzeczy. Ilość pieniędzy, jaką wyliczył, była ogromna i przerażająca, ale wpisał ją do odpowiedniej rubryki, starannie przepisując z kalkulatora w komunikatorze wszystkie zera. W porównaniu do poprzedniego miesiąca koszty nieco zmalały, jednak nadal pozostały cholernie wysokie.
Przeszedł do następnej tabelki, gdzie trzeba było obliczyć, ile pieniędzy będzie potrzebnych na następny miesiąc. Z puli, o której powiedział mu Morrison, jasno wynikało, iż nie uzbierają wystarczającej kwoty. Jeżeli następna misja nie zakończy się sukcesem, a Jack nie uzyska finansowego wsparcia, organizacja przetrwa może dwa tygodnie, jeżeli nie będą wyjątkowo rozrzutni. Hanzo rozluźnił nieco ramiona, przegryzając wargę. Nie zależało mu szczególnie, jednak wiedział, ile wiele osób musiało poświęcić, aby się tu znaleźć.
Nagły szmer go zaniepokoił. Shimada uniósł wzrok, spoglądając na Morrisona, siedzącego przy swoim biurku. Dowódca odwzajemnił spojrzenie, jednocześnie szperając w pudełku z długopisami. Znajdowali się w jego sypialni, która na potrzeby ich spotkań przeszła drobną metamorfozę.
Hanzo bardzo potrzebował czegoś, co pozwoli mu zapomnieć o wydarzeniach z nocy Halloween. To, co się wówczas wydarzyło, bardzo nim wstrząsnęło. McCree próbował z nim rozmawiać, jednak łucznik albo błyskawicznie zmieniał temat albo po prostu go unikał. Po kilku próbach kowboj dał sobie spokój. Skończyły się uśmiechy, żart i dyskretne spojrzenia, kiedy myślał, że Hanzo go nie widzi. Najwyraźniej obwiniał się o to, co się stało, a łucznik nawet nie próbował wyprowadzać go z błędu. Nareszcie miał spokój i samotność, spełniło się jego życzenie.
I jakoś wcale go to nie cieszyło.
Smoki nawiedzały go w snach. Czuł, jak wibrują pod jego skórą. Poranne treningi przestały mu wystarczać. W gorsze dni przesiadywał w swojej sypialni z butelką sake w dłoniach. Nikogo nie wpuszczał, z resztą zasłonił wtedy drzwi regałem. Niczego nie jadł. Potrzebował dużo czasu, aby się opanować. Wreszcie, kiedy powoli zaczął trzeźwieć, pomyślał, że Jack mógłby potrzebować pomocy przy sprawach Overwatch. Hanzo zajmował się kiedyś sprawami klanu, więc miał doświadczenie w papierkowej robocie. Morrison nie miał nic przeciwko i nie skomentował stanu, w jakim wówczas był.
W pokoju żołnierza pojawiło się dodatkowe biurko, specjalnie dostarczone tam z biblioteki. Krzesło, jakie zaoferowano Shimadzie było cholernie niewygodne i twarde, lecz nie odezwał się ani słowem na ten temat. Mógł nareszcie odwdzięczyć się za dach nad głową. Poza tymi zmianami, w sypialni pojawiła się styropianowa makieta miasta, do którego niebawem mieli dotrzeć. Zajęła większą część biurka dowódcy i była przyczyną stosu zwiniętych w kulkę kartek oraz połamanych długopisów.
Zachowanie Jacka przypominało mu o ojcu. Oboje rzadko opuszczali miejsce pracy, szczególnie, kiedy musieli rozwiązać problem. Hanzo musiał dbać, aby oboje się nie zagłodzili. Czasami przychodził też ten skrzat (opowieści McCree o agentach okazały się bardzo pomocne przy zapamiętaniu imion agentów, lecz kilka nadal uciekało Hanzo z głowy) oraz wiecznie przygnębiony staruszek. Wtedy musiał opuszczać pokój i wracać do siebie.
Jack zauważył, że Shimada nie przestawał mu się przyglądać. Mężczyzna zrezygnował dziś ze swojej maski, przez co blizny szpecące jego twarz uwydatniły się. Morrison podarł kartkę, na której do tej pory pisał, rzucając strzępki na podłogę. Hanzo zanotował w myślach, aby je posprzątać, kiedy będzie wychodził.
— Nie widziałem cię na żadnym z treningów — powiedział Jack, wracając do pracy. Pisał coś z wyjątkową energią, co według dotychczasowych obserwacji łucznika oznaczało, iż wpadł na nowy, innowacyjny pomysł, który za chwilę miał dołączyć do swoich poprzedników. Mężczyzna często wpadał w stany skrajnej euforii bądź przygnębienia.
— Ćwiczę rano. Nie przepadam za towarzystwem — odparł, zgodnie z prawdą. Zazwyczaj wstawał równo z słońcem, gdy większość agentów jeszcze spała. Łucznictwo wymagało skupienia i ciszy, a ludzie tylko go denerwowali. Bał się ich. Ich spojrzeń, uśmieszków, słów. Teraz, gdy stracił najbliższego towarzysza, tolerował jedynie Genjiego oraz Morrisona.
— Nie widziałem cię również na spotkaniu odnośnie Ilios. Pewnie miało to związek z twoim stanem, ale obawiam się, iż powinniśmy nadrobić te braki. Wyznaczyłem cię do udziału w tej misji i mam obowiązek udzielić ci informacji. — Hanzo pokiwał głową, bardziej do siebie. Jack nadal traktował go dość ulgowo, jednak był też człowiekiem, który według jego oceny był godny zaufania. Może dlatego Shimada tak do niego lgnął. — Weź swoje krzesło i usiądź bliżej mnie.
Hanzo posłusznie wykonał rozkaz. Zajął miejsce naprzeciwko Jacka, przyglądając się dyskretnie makiecie. Miała trzy charakterystyczne punkty: latarnię, dziwną dziurę oraz świątynię, a raczej jej ruiny. Wszystkie te elementy ustawiono na górce pomalowanej na zielono, otoczonej przez turkusową farbę, symbolizującą wodę. Na planszy ustawiono dwa rodzaje pionków: czerwone oraz niebieskie.
— Błękitne to my?
— Owszem — Morrison wziął jeden z czerwonych pionków, kręcąc nim kółka po biurku. Teraz, kiedy byli bliżej siebie, Hanzo mógł zobaczyć, jak bardzo ciągłe zmartwienie i zmęczenie odcisnęły piętno na wyglądzie żołnierza. Od nieregularnych, skromnych posiłków lekko zapadły mu się policzki, przez co oczy wydawały się nienaturalnie duże. Na twarzy miał kilkudniowy, zaniedbany zarost.
— Więc trzy miejsca są kluczowe — zauważył. Morrison dawał mu pole do popisu, a on postanowił wykorzystać tę szansę. — Ustawiłeś nas głównie w okolicach latarni, a ich w świątyni. Co z dziurą?
— Studnią — poprawił go. — Według moich informatorów, Blackwatch pragnie dostać się do ruin. Od wielu lat pragną przywłaszczyć sobie artefakty z tamtej okolicy.
— Czyli potrzebują pieniędzy. Są w takiej samej sytuacji jak my.
— W pewnym sensie owszem. Oni nadal mają swoją armię, jednak teraz wiemy, że słono ich kosztuje. Nie mogą dostać się do świątyni poduszkowcem, ponieważ konstrukcja w każdej chwili może się zawalić. To samo tyczy się ich armii. Mogą wziąć tyko kilkadziesiąt sztuk. Jeżeli nie dopuścimy ich do ruin, możemy na jakiś czas wyjść na prowadzenie. Zwycięstwo dobrze wpłynęłoby na wizerunek Overwatch, mógłbym odzyskać niektórych sponsorów.
Dłoń Jacka zacisnęła się na pionku z taką siłą, iż pękł wpół. Hanzo wzdrygnął się, lecz mężczyzna na nic nie zwracał uwagi, pochłonięty swoimi myślami. Jego podobieństwo do Sojiro Shimady znowu uderzyło Japończyka, lecz Jack był o wiele lepszy. Chciał go słuchać i traktował go z szacunkiem. Ciekawe, jaki był w latach świetności Overwatch. McCree nie wspominał o nim wiele, ale widać było, że nawet mimo ciągłych kłótni Jack jest dla niego ważny.
— Nie mam już wielu przyjaciół — kontynuował Morrison spokojnie. — To nasze być albo nie być, dlatego nie odpuszczę. Przekonałem znajomego, aby pomógł mi załatwić noclegi na Ilios. Umieszczę was w kilku rodzinach, abyście mogli lepiej zbadać teren. Blackwatch nie jest głupie, pewnie już wymyślili, jak dotrą do ruin. Wiedzą, że depczemy im po piętach. Naszą jedyną szansą jest odcięcie ich przy studni.
Jack wrzucił pionek do dziury w makiecie. Hanzo patrzył na to wszystko sceptycznie, powoli analizując plan żołnierza. W okolicach latarni nie było żadnego śladu po Blackwatch.
— Co jeżeli oni też się tam pojawią? — zapytał, wskazując na to miejsce.
— Nie zrobią tego.
— Skąd ta pewność?
— Wystarczająco znam tego, kto nimi dowodzi. — Ton Jacka jasno mówił, że dalsze drążenie tematu nie będzie mile widziane. Mimo wszystko jego odpowiedź nie przekonała Shimady. Mogli wpaść w pułapkę z taką łatwością. — Słuchaj, widzę, że ci się to nie podoba. Nikt nie powinien w pełni polegać na swoich przewidywaniach, szczególnie dowódcy. Jednak jestem w stanie zaryzykować. Ten plan, a raczej jego zarys, to nasza ostatnia deska ratunku. Moja ostatnia deska ratunku.
— Rozumiem — odparł cicho, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Jack czekał na jego opinię, ale Hanzo milczał. Dopóki Morrison go o to nie poprosi, nie powie nic więcej. Ojciec zabraniał mu podważania swoich słów, pojedyncze słowo potrafiło kosztować go godziny cierpienia. Ale... Jack przecież taki nie był.
— Co o tym myślisz? Tylko własnymi słowami, proszę. Bez ozdobników.
Prawda?
— Sądzę, iż to może się udać. Stworzyłeś sensowny plan, który wymaga poprawki i obmyślenia kilku szczegółów. Nie zapominaj, że możliwe, iż będziemy potrzebować posiłków, jeżeli zacznie robić się gorąco. Przemyśl, kto byłby wówczas odpowiedni.
Hanzo podrapał się po ramieniu, odkrywając spod materiału ubrania kawałek swojego tatuażu. Wyrzuty sumienia pojawiły się niemal natychmiast, gdy przypomniał sobie, co działo się ostatnio. Nie dość, że pozwolił sobie na płacz, zrobił to w obecności McCree. Sojiro wyśmiałby go za słabość, ale łzy przyniosły mu wtedy ulgę. Wstydził się też nawet o tym myśleć, jednak silny uścisk kowboja, jego głos, słowa tak wiele dla niego znaczyły. A jedyne, czym mu się odpłacił to nienawiść oraz arogancja.
Jeżeli naprawdę zależało mu na tym głupim farmerze, musiał go odtrącić. Ochronić przed samym sobą, zanim go zniszczy, tak jak zrobił to tym wszystkim ludziom, na których mu zależało.
— Jutro o ósmej wylądujemy na Ilios, Jack. Mam powiadomić lokalne władze?
Ten głos. Hanzo natychmiast się otrząsnął, zrywając się z krzesła. Mebel uderzył z hukiem o podłogę, co wzbudziło w nim jeszcze większą czujność. Makieta zachwiała się niebezpiecznie na krawędzi biurka, lecz Jack ją zatrzymał. Shimada zmrużył oczy, celując oskarżycielsko palcem w Morrisona.
— Nie, Atheno — oznajmił spokojnie mężczyzna. — Hanzo wracaj...
— Nie — odparł stanowczo. Jack gestem dłoni nakazał łucznikowi usiąść. Shimada poczuł się, jakby znów miał piętnaście lat, a ojciec rozważał, czy powinien go ukarać za niewykonanie polecenia. Mimowolnie spuścił wzrok, demonstrując swoją uległość
Nie wolno sprzeciwiać się dowódcy, zapomniałeś już, synu? Nie wolno kwestionować jego decyzji, nie pamiętasz już? Nie wolno...
— To robot — powiedział ze złością.
— Owszem.
— Wyłączyliście przyjaciela mojego bra... Genjiego, ale zostawiliście ją. Stanowi dla nas takie samo zagrożenie, a wy nadal pozwalacie jej funkcjonować. — W jego głosie było tak wiele niechęci i nienawiści. Widział, do czego są zdolne te potwory. Pamiętał, jak celował do nich z łuku, lecz niewielu strzałom udało się przebić ich metalowe pancerze. To przez nich Giza została zrównana z ziemią.
— Zenyatta oraz Athena znacząco się od siebie różnią. Nie umiem wyjaśnić ci tego od strony technicznej, bo nie znam się na tym. Wiem jednak, iż nad Atheną mamy większą kontrolę. Winston nad nią pracował i nawet gdyby ktoś próbował przejąć nad nią władzę, zostaniemy o tym poinformowani. Tym bardziej, że Blackwatch nie jest tak niewidzialne, jak im się wydaje. Zenyatta to inna sprawa. Kiedyś rozmawiałem o tym z agentem Lindholmem. Athena opiera się na innych zasadach. Jest bezcielesna, a jej jedynym zadaniem jest trzymanie wszystkiego w kupie. Hakowanie takiej maszyny jest trudniejsze, ponieważ trzeba dostać się do centrum sterowania, które znajduje się w tym poduszkowcu. O próbie włamania zostaniemy poinformowani. To wszystko?
Hanzo pokiwał głową, zażenowany swoim zachowaniem. Podniósł krzesło, ale nie usiadł na nim ponownie. Przez chwilę oboje milczeli, po czym Morrison wreszcie westchnął.
— Musisz zmienić rozkład dnia, najlepiej od zaraz — zdecydował wreszcie Żołnierz−76. Hanzo nawet nie próbował protestować. — Rano możesz nadal tu przychodzić, jednak w południe chcę widzieć cię na sali treningowej. Jasne?
— Tak.
— Mamy mało czasu, o wiele mniej, niż myślałem. Nadal nie widziałem cię w prawdziwej walce. Nie wiem, z kim najlepiej współpracujesz, jaki masz styl, nie znam twoich słabych stron. Cóż. Pójdziesz teraz do swojego pokoju i przygotujesz się do ćwiczeń. W tym czasie sporządzę listę osób, z którymi chciałbym cię zobaczyć na misji. Kiedy będę gotowy, przyślę kogoś po ciebie. Do zobaczenia, żołnierzu.
Ten pomysł nie uśmiechał się Shimadzie, jednak posłusznie skłonił się przed dowódcą. Odniósł krzesło na miejsce i uporządkował swoje dokumenty, zostawiając na wierzchu te nieukończone. Dopiero wtedy wiedział, iż mógł z czystym sumieniem opuścić gabinet.
Wreszcie znalazł się na korytarzu. Na szczęście było dość pusto, a ci, których mijał byli zbyt zajęci sobą. Najwyraźniej nie tylko McCree miał tendencję do spóźniania się. Mimo tego pozostał niespokojny, jakby miał wrażenie, że zza rogu wyjdzie na niego armia omników.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, wreszcie mógł odetchnąć z ulgą. Chyba pierwszy raz cieszył się na widok tego miejsca. Kopnął zniszczoną lampkę, aby dostać się do szafy. Nie wyrzucił jej tylko dlatego, aby pamiętać, do czego był zdolny.
Zrezygnował ze swojego kyudo i innych części garderoby, decydując się na wygodniejsze dresy oraz prostą koszulkę. Przez jedno ramię przewiesił sobie Łuk Burzy, przez drugie kołczan ze strzałami. Szybko mu poszło. Odwiesił swój codzienny strój na wieszak, po czym usiadł na łóżku, wzdychając, gdy sprężyny zajęczały pod jego ciężarem.
Ile czasu mogło zająć Morrisonwi wypisywanie nazwisk? Co jeżeli postanowił przysłać po niego Genjiego, a teraz oboje siedzieli w jego gabinecie, dyskutując o wybuchu Hanzo? Czy Jack go za to nienawidził? Czy powiedziałby o jego zawahaniu, kiedy próbował nazwać cyborga swoim bratem? Ten półrobot mógł zachowywać się jak Genji, śmiać się jak on, zachowywać jak on, lecz... Jego brat był człowiekiem. Jego brat nie żył.
Przez niego.
Wzrok Hanzo mimowolnie powędrował do butelki sake, przypiętej do jego kyudo. Kilka łyków wystarczyłoby, aby ból zelżał. Aby zagłuszył poczucie winy, nękające go od tak dawna. Potrafił sobie wyobrazić, jak odkręca nakrętkę. To było tak banalnie proste i tak cholernie trudne. Nie mógł zawieść Jacka.
— Hanzo? Jesteś tam? — Osobę, do której należał ten głos, rozpoznałby nawet bez opowiastek McCree. Mei, ta kobieta z manią przepraszania, stała pod jego drzwiami. Zdecydowanie się tego nie spodziewał, lecz w duchu bardzo się ucieszył.
— Idę! — krzyknął, podrywając się z miejsca. Poczuł na ramieniu delikatną wibrację. Smoki przypomniały o swojej obecności. Nienawidziły go. Nie chciały już do niego przychodzić, przestały do niego mówić. Shimada bez smoków nie był Shimadą.
Na zewnątrz faktycznie czekała na niego Mei. Na jego widok jej oczy rozbłysły, a ona sama uśmiechnęła się nieco nerwowo. Czuł jej skrępowanie, lecz nie zrobił nic, aby poprawić atmosferę. Kobieta odkaszlnęła cicho, co zabrzmiało jak atak czkawki. Hanzo zauważył, że z miała na plecach niewielki plecak, o wiele za mały, żeby zmieścić w nim broń. Postanowił jednak nie drążyć tego tematu. Powoli udali się w stronę windy, gdy wyciągnęła z kieszeni spodenek pogiętą karteczkę.
— To od pana Morrisona — powiedziała, podając mu ją. Genji oraz McCree wcale go nie zdziwili, świat zawsze musiał być przeciwko niemu. Poza tą dwójką była tu jeszcze Mei, Hana oraz Lúcio.
— Na czym to ma polegać?
— Pan Jack mówił o sparingu bądź symulacji. Dał ci wolną wolę w tej kwestii. Symulacja polega na walce przeciwko omnikom w specjalnej sali. To nie będzie dziać się naprawdę, jednak będzie tak wyglądać. Chyba, chyba jasno ci to wytłumaczyłam, ale może nie, och... Yhm... Sparing jest mniej stresujący, ale bardziej bolesny. Zawsze mam potem dużo siniaków.
Hanzo nie potrzebował tak szczegółowych opisów, lecz Mei wyglądała na szczęśliwą, że może mu pomóc. Oboje weszli do windy, delektując się ciszą. Na tym piętrze było to wręcz podejrzane, tu o każdej porze dnia i nocy ktoś musiał dawać znać o swojej obecności.
Kiedy drzwi już prawie się zamknęły, ktoś włożył między nie stopę. Do środka, jak gdyby nigdy nic, wszedł karzeł, pogwizdując pod nosem. Hanzo nie przypominał sobie jego imiennie, ale był pewien, iż zaczynało się na t. Tobias? Tom? W każdym razie, mężczyzna wyglądał bardzo osobliwie. Kiedyś Shimada fascynował się historią i uwielbiał przeglądać zdjęcia i rysunki ludzi z przeszłości. Skrzat bardzo przypominał mu futurystycznego wikinga. Jedna z jego rąk została zastąpiona metalową protezą, przypominającą szczypce kraba. Większą część twarzy zasłaniała potężna broda oraz sumiaste wąsy. Mimo niewielkiego wzrostu był bardzo muskularny.
— Stara kupa złomu — burknął, gdy winda ruszyła z piskiem oraz serią trzaśnięć. Uderzył w ścianę swoją metalową... ręką (łucznik postanowił trzymać się tego określenia). Winda rozbujała się na boki, przez co Japończyk poczuł mdłości. Skrzat nadal marudził coś pod nosem, jakby wcale nie zauważył jego obecności. Hanzo spojrzał pytająco na Mei, która postanowiła się uśmiechnąć.
— Witaj, Torbjörnie — powiedziała wesoło. Mężczyzna uniósł wzrok, po czym skinął do niej głową. Potem jego wzrok przeniósł się na Hanzo, a jego brwi zmarszczyły się nieprzyjaźnie. Shimada postanowił odpowiedzieć mu tym samym, krzyżując ręce na piersi. Mei westchnęła nieco nerwowo. — To Hanzo, brat...
— Wiem, kim jest ten człowiek — przerwał jej. Zabrzmiał przy tym bardzo złowieszczo i łucznik domyślał się, iż nie będą za sobą przepadać. — Co on tu robi?
— Masz jakiś problem? — warknął. Torbjörn chyba na to czekał, bo podszedł bliżej, gotów wszcząć kłótnię. Chinka też to zauważyła, bo stanęła między nimi, a z jej plecaczka wyleciał mały robocik, zostawiający za sobą nieco śniegu.
— Śnieżko! — zawołała, próbując złapać swoją własność, lecz robot był za wysoko. Westchnęła, ponownie koncentrując się na nich. — Nikt nie ma żadnego problemu, prawda? Jestem pewna, że się polubicie, kochani.
Winda zatrzymała się, a Hanzo postanowił wyjść jako ostatni. Nadal obserwował skrzata dość wrogo, jednak Mei miała rację. Unoszenie się gniewem nie było mądrym posunięciem i powinien być bardziej obojętny na całą sytuację. Nie mógł przecież pokazywać tego, co czuł. To nie było rozsądne.
Pogrążony w swoich posępnych myślach nie zauważył, jak Torb się zatrzymał, przez co na niego wpadł. Mei pisnęła, kiedy skrzat upadł na kolana, natychmiast pomagając mu wstać. Serio? Poczuł, jak jego twarz spłynęła rumieńcem. Czemu musiał mieć takiego pecha? Nie zdziwiłby się, gdyby w najbliższym czasie w akcie zemsty w jego szamponie byłaby tak naprawdę pianka do golenia. O ile nie byłoby gorzej.
— Cholerni gówniarze, nigdy nie patrzą jak łażą — wymamrotał Szwed. Gówniarze? Hanzo miał przecież już ponad czterdzieści lat, ale postanowił zachować milczenie. Rozejrzał się po korytarzu. Dlaczego zatrzymali się przed magazynem? Torbjörn przyłożył dłoń do drzwi, wchodząc ostrożnie do środka. Chinka podążyła za nim, uprzednio zapalając światło. Na widok tego, co było w zbrojowni pod łucznikiem ugięły się nogi.
Nieco ponad tydzień czasu wystarczyło, aby magazyn był w jeszcze gorszym stanie niż poprzednio. Hanzo nie mógł patrzeć na podłogę wysypaną amunicją, pudełka porozrzucane praktycznie wszędzie, wraz z okruchami chipsów. W tym całym bałaganie dostrzegł nawet swoje połamane strzały, co sprawiło, że zacisnął zęby z żalu. Miał jeszcze kilkadziesiąt w swojej sypialni, ale mimo wszystko stanowiły jedną z niewielu miłych rzeczy, które przypominały mu o Hanamurze.
— Już nie bądź taki zaskoczony! — wykrzyknął Szwed na widok jego miny. Zręcznie omijał każdą przeszkodę, leżącą na podłodze, co wyglądało jakby tańczył wyjątkowo skomplikowany układ baletowy. Hanzo potrafił wyobrazić go sobie w różowym trykocie. — Myślałeś, że ktokolwiek tutaj poszanuje twoją pracę, hehe? Twoje marne strzałki połamałem osobiście!
— Co zrobiłeś?! — warknął groźnie. Nawet nie wiedział, że podszedł do skrzata, kompletnie nie zawracając sobie głowy amunicją, rozrzuconą po podłodze. Pierwszy raz cieszył się ze swoich protez. Złapał Torbjörna za koszulkę, ciągnąc do góry, aż unosił się dobry metr nad ziemią. Szwed nie przestawał się śmiać, co jeszcze bardziej go rozjuszyło. Mei złapała Japończyka za ramię, próbując powstrzymać.
— Puść go! — wrzasnęła, a po jej okrągłych policzkach spływały łzy.
— To sprawa między nami! — odparł mężczyzna. — Zostaw go, Mei!
Kobieta niechętnie odpuściła, pociągając nosem oraz spazmatycznie szlochając.
,,Uderz go" głos ojca pojawił się w głowie Hanzo niespodziewanie. Brzmiał miękko, lecz groźnie, dokładnie tak, jak Shimada go zapamiętał. ,, Pokaż mu, co oznacza twoje nazwisko. Połamał twoje strzały. Szydził z ciebie. Pamiętasz, jak się na ciebie patrzył? Chyba mu tego nie podarujesz, prawda synu?"
Łucznik niewiele myśląc, uniósł pięść, na co Torbjörn zamknął oczy, nadal z radosnym uśmiechem. Co on wyprawiał? Hanzo westchnął, puszczając go. Wynalazca upadł na tyłek, wyraźnie zaskoczony tą reakcją. Mei chwyciła go pod ramię, pomagając się podnieść, lecz Szwed odtrącił jej rękę, nadal obserwując Shimadę. Hanzo nadal był cholernie, cholernie zły, ale nie mógł pozwalać na to, aby gniew aż tak go zaślepiał. Nie chciał kolejnego Genjiego.
— Dziękuję — szepnęła Chinka. Torb splunął w bok, mrużąc oczy, jakby widział Japończyka pierwszy raz w życiu.
— Może pomyliłem się co do ciebie, dzieciaku — powiedział powoli. — Może twój brat miał rację.
— Zniszczyłeś moją broń tylko po to, aby upewnić się, że nie jestem tym za kogo mnie masz? — W jego głosie było tyle gniewu, niedowierzania i... bólu. Łucznictwo od zawsze pomagało mu na chwilę zapomnieć o udręce, jaką serwował mu ojciec oraz o ciężkim brzemieniu następcy klanu. Strzał z sypialni było stanowczo za mało, aby mógł walczyć na Ilios. Z żalem pomyślał o tym, jak prosił brata, aby pomógł mu wejść do zbrojowni, aby mógł ukryć tu ich większość. Głupiec.
— Byłem ciekaw twojej reakcji. Chwyt masz silny, muszę przyznać. — Szwed odkaszlnął, kręcąc końcówkę wąsa. — W każdym razie, twoje strzałki stanowiły dla omników takie same zagrożenie jak muszki. Czyli niewielkie. Morrison zlecił mi zrobienie z nich czegoś użytecznego.
Torbjörn schylił się, wyciągając spod jednego z regałów nowe strzały. Wręczył je Hanzo z zadowoloną miną. Było ich może ze sto, z czego jedną czwartą stanowiły strzały rozpryskowe. Łucznik ostrożnie dotknął ostrych grotów, lśniących w słabym świetle. Lotki miały kolor jego smoków. Były nieco dłuższe niż stare, jednak wykonano je z niebo lepszych materiałów, o których do tej pory mógł jedynie pomarzyć. Pierwszy raz w życiu zachwyt odebrał mu dech. Zabijanie nimi omników powinno być dziecinnie proste.
— Specyfika twoich strzałek okazała się bardzo intrygująca. Początkowo sądziłem, iż nigdy nie uda mi się odtworzyć twoich rozpryskowych, ze względu na ten irytujący grot. Lecz wystarczyło jedynie rozgryźć mechanikę. Więcej strzał czeka u ciebie u Jacka, a jeżeli ci ich zabraknie, wiesz gdzie mnie szukać.
Szwed wyciągnął do niego rękę, lecz Hanzo wykonał szybki ukłon.
— Arigatou.
— Na zdrowie — odparł Torb, na co Mei zachichotała.
— Hanzo właśnie ci podziękował.
— Jesteś pewna? To zabrzmiało trochę jak aligator.
— Jestem pewna — Mei zabrała coś z jednej z półek. Hanzo w tym czasie wyciągnął z kołczanu swoje stare strzały, które odłożył obok nabojów do rewolweru McCree. Ciekawe, co kowboj myślał, widząc ten bałagan.
Nieważne. Pewnie nic. Czemu go to obchodziło? Czemu ten durny farmer musiał tak często pojawiać się w jego głowie?
Wyszli z magazynu. To była dobra okazja, aby poprosić Szweda o dostęp do magazynu, jednak nie mógł się na to zdobyć. Zamiast tego przyspieszył kroku, zostawiając dwójkę swoich towarzyszy w tyle. Nie czuł się gotowy na konfrontację z resztą agentów, ale chciał mieć już to wszystko za sobą.
Jeżeli miałby wybrać swoje ulubione pomieszczenie z całego poduszkowca, wygrałaby sala treningowa. Ogromna, doskonale zaopatrzona i dostosowana do każdej potrzeby, z pewnością wywołałaby u jego ojca zawał z zazdrości, o ile było to w ogóle możliwe. W przeciwieństwie do zbrojowni, tu było czysto i porządnie, nikt nie śmiał nawet tu jeść. McCree pominął to miejsce podczas ich wycieczki, ale Hanzo cieszył się, że gdy zobaczył je po raz pierwszy, był sam. Pamiętał, jak oniemiał z zachwytu, podchodząc do większości sprzętów, aby móc obejrzeć je z bliska.
Nie wiedział, do czego służyły niektóre z nich. Ojciec preferował treningi na bardziej tradycyjnym sprzęcie, który na szczęście też tu był i zazwyczaj to właśnie na nim ćwiczył Hanzo. Poza standardowym celowaniem w ruchome i nieruchome tarcze, trenował strzelanie do manekinów oraz walkę na workach treningowych czy gruszkach bokserskich. Dziś uruchomiono również boty, które najwyraźniej nie stanowiły zagrożenia dla członków Overwatch.
Pierwsze, co usłyszał po wejściu, były krzyki i wrzaski. Sprzęty treningowe stały puste, a wszyscy agenci zebrali się przy jednej z podwyższanych platform. Hanzo domyślał się, iż miały tam miejsce pojedynki między agentami, a głośny doping tylko potwierdzał jego teorię. Niestety tłum był zbyt gęsty i nie zauważył walczących, nawet kiedy stanął na palcach. Ludzie machali rękoma, drąc się wniebogłosy, lecz nie wyłapał niczego konkretnego.
— Bójka, bójka, bójka — podśpiewywał wesoło Torbjörn, gdy wraz z Mei pojawił się w sali. Od razu ruszył w kierunku tłumu, podskakując radośnie. Nagle Shimada usłyszał odgłos strzałów, więc niepewnie spojrzał na Chinkę. Ludzie wpadli w jeszcze większą ekstazę.
— Ktoś rywalizuje — powiedziała kobieta, sprawdzając, czy zamknęła swój plecak. Ta odpowiedź nie mówiła łucznikowi zbyt wiele, lecz oboje poszli w ślady Szweda, powoli kierując się w stronę ludzi. Hanzo miał złe przeczucia, lecz nie potrafił zrozumieć, dlaczego. Overwatch przecież nie pozwoliłby na jakąkolwiek krzywdę. — Rywalizacja polega na treningu z bronią dwóch agentów. To całkowicie bezpieczne, Winston skonstruował specjalne pole, spowalniające pociski, które w nie uderzą. Mówi, że to manipulacja czasem, podobna do zasad działania akceleratora czasowego Leny... Cóż, chyba nie interesują cię szczegóły. Ale to nic! Ciekawe, kto dziś walczy. Rzadko widuje się Łaskę tak zafascynowaną, a przecież tak brzydzi się przemocą.
Hanzo przestał ją słuchać dokładnie w momencie, kiedy jego wzrok dostrzegł dwójkę osób, walczących na platformie. Genji stał naprzeciwko McCree z wyciągniętą kataną. Podwyższenie miało prostokątny kształt, a w każdym z rogów stały wysokie, metalowe pręty, które prawdopodobnie wytwarzały pole, o którym opowiadała Mei. Była niewidzialna dla ludzkiego oka, lecz przy dłuższym patrzeniu miało się wrażenie, iż obraz w środku nieco się rozmywa.
Shimada postanowił zostać z tyłu tłumu, z rosnącym niepokojem obserwując całe zajście. Wiedział, że przecież nic złego nie mogło się stać, ale przecież chodziło o Genjiego. Oraz McCree. O kogo powinien martwić się bardziej?
Wkrótce mężczyźni znów zaczęli ze sobą walczyć. Obaj mieli wyraźnie odmienne style. Kowboj głównie polegał na swojej szybkości i ciągłym ruchu, co sprawiało, że trafienie go było bardzo trudne. Cyborg preferował dokładność i grację, popisując się swoimi ruchami. Hanzo przewrócił oczami, widząc jak teatralnym ruchem porusza swoją kataną. Zawsze taki był.
Mimo początkowego zniechęcenia, Hanzo przyłapał się na tym, że z ciekawością przygląda się staraniom tej dwójki. Od dawna lubił pojedynki ze względu na to, iż mógł później naśladować najlepsze i najciekawsze ruchy. Na dodatek jeszcze nigdy nie widział tak emocjonującego starcia. Oddech zamierał mu w piersi, kiedy shurikeny prawie musnęły ucho kowboja, czy gdy Genji w ostatniej chwili odskoczył, unikając naboju. Amunicja trafiła w pole, które go spowolniło i wypuściło. Pocisk bezwładnie opadł na podłogę.
— No dawać! — wrzeszczał Torb z pierwszego rzędu. McCree poprawił na głowie swój kapelusz, a na jego ustach pojawił się pewny siebie uśmieszek. Hanzo poczuł ucisk w brzuchu, na co jęknął cicho. Nie potrafił jednak odwrócić od niego wzroku.
Amerykanin wycelował w Genjiego, który trzymał swoją katanę wzdłuż ciała. Łucznik zamarł. Znał swojego brata i wiedział, co zamierzał zrobić. Tę dwójkę dzieliło kilka metrów, ale doskonale wiedział, kto będzie szybszy. Kto z łatwością odbije pocisk. Kowboj wystrzelił dokładnie wtedy, gdy Genji zdecydował się użyć swojego odbicia.
— Nie! McCree, uważaj! — wykrzyknął, przeciskając się przez tłum. Miał wrażenie, że czas zwolnił. Krew w nim buzowała i jedyne, co słyszał to szaleńcze bicie jego serca. Wbrew jego oczekiwaniom, banita nie osunął się na podłogę. Wykonał przewrót bojowy od razu po oddaniu strzału, a teraz jakimś cudem stał na nogach w jednym kawałku.
Wszyscy gapili się na Hanzo, a on nieco zgarbił się pod ciężarem tej uwagi. Patrzył na McCree, który pierwszy raz od tylu dni spoglądał na niego. Nic innego się nie liczyło, najważniejszy był fakt, że jego farmer jest cały i zdrowy. Amerykanin był wyraźnie pod wpływem szoku, ale na jego twarzy było również coś w rodzaju troski? Hanzo nie potrafił tego nazwać. Może bał się tak potężnych słów.
Uratowałem ci życie, więc teraz należy do mnie.
Mei chwyciła go za ramię, odciągając go od rosnącego zamieszania. Skrzywił się przez ten fizyczny kontakt, ale nie odsunął. Powoli zaczynało do niego docierać, jak wielką głupotą się wykazał. Nie chodziło tylko o zwrócenie na siebie uwagi. Jego reakcja mogła wybić z rytmu Genjiego lub McCree, a wówczas doszłoby do ogromnej tragedii. Wyrzuty sumienia wywołały u niego ból głowy. Powinien zostać w pokoju, powinien wiedzieć, kiedy ma trzymać usta na kłódkę. Stary głupiec.
— Co to miało znaczyć? — Niewysoka i ładna kobieta podeszła do nich, wskazując na Hanzo palcem. Miała bardzo egzotyczną urodę: długie, błyszczące włosy, brązowe oczy otoczone długimi rzęsami, ciemną karnację. To musiała być Symmetra. — Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo naraziłeś życie swojego brata?
— Daj spokój, laleczko. — Torb podszedł do nich, po czym szturchnął Symmetrę w bok. Hinduska zmarszczyła brwi, wyraźnie niezadowolona z określenia, jakim została nazwana. — Nikomu nic złego się nie stało, prawda? Nasz koleżka nieco się wystraszył, tyle w temacie. Skoro to sobie wyjaśniliśmy, możemy się...
— Nie, nie możemy. I zabieraj ode mnie te łapska — odparła, kładąc sobie ręce na biodrach. — Ten człowiek musi ponieść konsekwencje swojego wybryku.
— Chcesz dać mu klapsa? Błagam cię.
— Nie o to chodzi. — Na policzkach Symmetry rozkwitły rumieńce, a Hanzo spuścił głowę. Miała rację, Overwatch powinno go ukarać. Najlepiej długo i boleśnie, aby pamiętał, jak bardzo jest bezwartościowy.
— Nie będzie żadnych kar — oznajmiła stanowczo Mei. Pierwszy raz brzmiała tak stanowczo i pewnie, że Shimada nieco uniósł wzrok. Inni również wyglądali na lekko zdezorientowanych tą sytuacją. — Hanzo przestraszył się, że McCree jest w niebezpieczeństwie. Czy nie tego od siebie oczekujemy? Nie możemy karać ludzi za ich troskę! Jesteśmy Overwatch. Życie drugiego człowieka powinno mieć dla nas największą wartość. Czas, żeby niektórzy sobie o tym przypomnieli. Idziemy, Hanzo?
Shimada przytaknął, nie potrafiąc się odezwać. Nikt nie próbował się z nią kłócić ani dyskutować. Kobieta po prostu odeszła, a Japończyk niepewnie ruszył za nią. Dopiero będąc w bezpiecznej odległości od reszty, Mei odetchnęła z ulgą. Cała się trzęsła. Najwyraźniej ten monolog wiele ją kosztował.
— Wolisz symulację czy sparing? — zapytała, poprawiając okulary.
— Symulację — odparł, na co wyraźnie jej ulżyło. Pamiętał, z jaką niechęcią mówiła o sparingu. Chinka zaprowadziła go na tyły sali, gdzie znajdowało się dwoje drzwi. Miły ten sam szary odcień, co ściany, więc ciężko było je dostrzec. W sumie to i tak nie korzystał z tej części pomieszczenia, głównie przeznaczonej na chwilę odpoczynku między ćwiczeniami.
Weszli do środka, czyli pustej przestrzeni przypominającej metalowe pudełko. Z podłogi wysunął się ekran, na którym Mei szybko wprowadziła odpowiednie ustawienia.
— Wybrałam obronę Zakładów Volskaya Industries w Rosji. Strzelamy do czerwonych i staramy się nie dopuścić ich na punkt. Nie bój się strzelać, zadziałają bariery Winstona, ale ponieważ jesteśmy w zwyczajnych ubraniach weź to. — Azjatka wyciągnęła z kieszeni nadajniki, które McCree kazał mu założyć podczas ich wycieczki. Hanzo posłusznie przypiął jeden do swojej koszulki, a Mei zrobiła to samo ze swoim. — Dzięki temu nawet jeżeli strzelimy do siebie, nic nam się nie stanie. Będzie fajnie! Powodzenia!
Szybko napiął strzałę. Akcja nie była szczególnie wystarczająca, a ruchy przeciwników były dość przewidywalne, choć w końcowych fazach było ich więcej, przez co zrobiło się groźniej. Współpraca z Mei okazała się przyjemna, chociaż brakowało między nimi odpowiedniej komunikacji. Kobieta tworzyła ściany lodu, aby odgrodzić od nich wrogów lub poddawała się kriostazie, aby osłonić Shimadę przed salwą pocisków. Czasem jej starania okazywały się bardziej kłopotliwe niż przydatne, na przykład wtedy, gdy chciał uciec przed grupą omników, a Mei odcięła mu drogę swoją ścianę. Mimo takich incydentów, nie szło im najgorzej i nawet jej przyjaciel Śnieżka robił co mógł. Hanzo poczuł się trochę głupio, mając do dyspozycji jedynie łuk.
Po Mei przyszła kolej na symulację z D.Vą i Lúciem. Oboje prosili, aby móc trenować we trójkę, a Hanzo nie miał nic przeciwko. Pragnął jak najszybciej znaleźć się w swojej sypialni, ale Hana miała inne plany. Po pierwszych wygranych zaczęła bawić się ustawieniami, więc raz walczyli w kosmosie przeciwko armii ommników, a raz w Paryżu z niską grawitacją. Shimada był ciekaw, czy mogliby zobaczyć Ilios, lecz okazało się, że wybór map był ograniczony.
Kiedy wreszcie skończyli, większość agentów zdążyła już się rozejść. Hanzo miał ćwiczyć jeszcze z Genjim i McCree, lecz nie było po nich śladu. D.Va i Lúcio szybko się z nim pożegnali, aby móc zdążyć jeszcze udać się na obiad. Shimada obserwował, jak opuszczają salę, cały czas chichocząc. Musiał przyznać, iż trening z tą dwójką okazał się bardzo zabawny i Koreanka chyba odrobinę go zaakceptowała.
— Zakochańce.
Łucznik nawet nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, z kim ma do czynienia. Na sam dźwięk głosu McCree jego ramiona pokryła gęsia skórka. Czy kiedyś przestanie zachowywać się jak piętnastolatek? To tylko ten kowboj. Spokojnie.
— Nie. Ona nigdy nie spojrzy na niego inaczej, niż na przyjaciela. — Wreszcie mieli okazję, aby porozmawiać, choć Shimada czuł, że to wcale nie będzie łatwe. Los dawał mu jednak szansę, a on nie wiedział, czy powinien z niej skorzystać. — Chyba mieliśmy razem ćwiczyć.
Odwrócił się, a McCree zgodnie z jego przypuszczeniami, uśmiechał się szeroko, choć nieco markotnie. Był pierwszą osobą, która ubrała się w swój codzienny strój. Przez to całe zamieszanie wcześniej jakoś tego nie zarejestrował, ale Hanzo postanowił nie pytać, dlaczego się na to zdecydował.
— Pomyślałem, że masz dość symulacji i moglibyśmy zająć się walką wręcz.
Jak dobrze było znów go słyszeć.
— Prowadź — powiedział z udawaną pewnością siebie. Bał się tego, o czym mogli rozmawiać. Kowboj dał mu szansę na ewentualne wycofanie się. Odczekał jeszcze chwilę, jakby spodziewał się, że Shimada spróbuje się wycofać, po czym ruszył w kierunku mat treningowych. Hanzo trzymał się z tyłu, próbując skupić się na oddychaniu. Zrobiło mu się niedobrze, ale wiedział, iż było to spowodowane stresem.
McCree zaprowadził go na drugi koniec sali, gdzie znajdował się również jego brat w towarzystwie Łaski. Na ich widok blondynka uniosła lekko brwi, prawie niezauważalnie, po czym im pomachała. Genji pakował jakiś sprzęt do ciemnej torby, ale postanowił przerywać czynność na ich widok.
— Dalej ćwiczycie? — zapytał. — Po Hanzo bym się tego spodziewał, ale ty McCree? Gdzie powinienem to zapisać? A może próbujesz podlizać się Jackowi? Do tej pory nie wychodziło ci to na dobre.
— Obawiam się, że trafiłem na listę dla niegrzecznych dzieciaków. Sam wiesz, że stamtąd nie ma powrotu. — Oboje wybuchnęli śmiechem, choć Hanzo nie rozumiał dlaczego. Najwyraźniej to był żart, który potrafili zrozumieć jedynie oni. Angela mrugnęła porozumiewawczo do łucznika, ciągnąc Genjiego za ramię i szepcząc coś do niego.
— No właśnie. Idziemy na obiad i może chcielibyście się do nas przyłączyć? — zapytał cyborg, zamykając torbę i przekładając ją sobie przez ramię. Angela uśmiechnęła się do nich przyjaźnie.
— Miło byłoby zjeść w waszym towarzystwie — dodała z entuzjazmem.
— Mieliśmy razem ćwiczyć — wypalił Hanzo, dopiero teraz sobie o tym przypominając. — Morrison chce się dowiedzieć, czy będziemy zgraną drużyną.
— Teeeeraz? — jęknął Genji. Starszy z rodzeństwa jedynie przewrócił oczami, słysząc opór brata. Najwyraźniej nawet po tylu latach niektóre rzeczy musiały pozostać takie same. Cyborg od zawsze wybierał rozrywki zamiast obowiązków. — Mam genialny pomysł. Napisz, że byliśmy najlepszą drużyną na świecie, nikt nie mógł nas pokonać i takie tam.
— To oszustwo.
— Małe koloryzowanie prawdy. Oj, Hanzo! Nie bądź taki święty.
— Nie wolno oszukiwać dowódcy. On jest za nas odpowiedzialny.
— Przecież walczyliśmy razem setki razy!
— Ale teraz jesteś... jest inaczej.
Hanzo żałował, że nie zdążył się w porę ugryść w język. Genji miał zakrytą twarz, ale jego słowa, a raczej te, których nie wypowiedział, musiały go zaboleć. Łucznik za bardzo się zagalopował.
— Czyli teraz boisz się, że skopałbym ci tyłek, braciszku? Nie dziwię ci się! — roześmiał się Genji. Hanzo nieświadomie prychnął, zaskoczony tym, iż cyborg podszedł do tej sprawy jakby nic się nie stało. McCree zachichotał, a Angela przewróciła oczami.
— No co? Chciałbym zobaczyć taką walkę! Stawiam swoją rękę na Hanzo!
— Chyba śnisz! Sama pomagałam Torbowi przygotować nowe ciało dla Genjiego. Nie obraź się, Hanzo, ale nie miałbyś szans!
Wszyscy, poza łucznikiem, się roześmieli. Genji wreszcie pomachał im na pożegnanie i razem z blondynką opuścili salę treningową. McCree wybrał najbardziej odległy materac, choć w pobliżu nie było już nikogo, kto mógłby ich podsłuchiwać. Mimo wszystko Hanzo domyślał się, iż zrobił to głównie ze względu na jego silną potrzebę prywatności, za co był kowbojowi wdzięczny. Obaj odłożyli broń na podłogę, stając naprzeciwko siebie.
— Do dzieła? — oznajmił banita, co zabrzmiało bardziej jak pytanie. Hanzo pierwszy przystąpił do ataku, zaczynając od ciosu ręką. McCree złapał ją bez trudu, jeszcze zanim go uderzyła. Shimada spróbował go podciąć, lecz Amerykanin sprawnie obalił go na matę. Dlaczego robił tak przewidywalne ruchy? Wyraźnie nie był dziś w formie, a bliskość kowboja jeszcze bardziej utrudniała mu myślenie.
McCree podał mu dłoń, aby pomóc mu się podnieść. Łucznik udał, że korzysta z jego pomocy, po czym przyciągnął go do siebie, mocno uderzając w tył łydki stopą. Banita uderzył plecami o matę, a Shimada usiadł na nim okrakiem, przyszpilając jego nadgarstki swoimi dłońmi.
Z tej pozycji miał świetną okazję do oglądania twarzy kowboja z bliska. Jego oddech był nieco świszczący, pewnie od ciągłego palenia. Hanzo zaczerwienił się jeszcze bardziej, gdy pomyślał, jak dwuznacznie muszą teraz wyglądać. McCree również uśmiechał się z lekkim speszeniem, ale położył dłoniie na biodrach łucznika, jakby przygotowywał się do kolejnego ataku. Zazwyczaj Shimada nienawidził jakijkolwiek formy kontaktu fizycznego, ale dotyk kowboja nie wzbudzał w nim niczego negatywnego. Był nawet... przyjemny?
— Nigdy nie miej dla wroga litości — ostrzegł, dysząc ciężko.
— Nawet dla ciebie, kochanie?
— Szczególnie dla mnie.
McCree wierzgnął się, zrzucając go z siebie. Oboje szybko się podnieśli, wracjąc do początkowej pozycji. Kapelusz kowboja przekrzywił się na jego głowie, lecz mężczyzna nawet nie zwrócił uwagi na ten fakt. Był skoncentrowany na Hanzo.
— Nie wiedziałem, że jesteśmy wrogami.
Shimada przegryzł gór wargę. McCree zamachnął się, lecz Hanzo umknął mu w ostatniej chwili. Czy on celowo starał się go rozproszyć? Musiał się ogarnąć. Natychmiast.
Kowboj się zawahał, co wykorzystał Hanzo. Łucznik uderzył go w brzuch, próbując następnie wycelować wyżej, lecz banita uchylił się przed atakiem.
— Więc kim dla siebie jesteśmy?
— Nie wiem — odparł Shimada szczerze. Stali naprzeciwko siebie, spoceni i wyczerpani. Hanzo przestąpił z nogi na nogę, czując jak kolana się pod nim uginają. To była jego chwila. — Przepraszam, McCree.
Wreszcie. Wreszcie to powiedział. Ojciec przekręcał się pewnie teraz w grobie, ale ten raz Hanzo myślał o sobie. Nie o odkupieniu. Nie o tym, jak zachowałby się prawowity następca klanu, syn Sojiro Shimady czy człowiekiem bez honoru. Ten jeden raz był po prostu Hanzo.
— Popełniłem błąd unikając cię — kontynuował szeptem. — Potraktowałem cię niewłaściwie, nawet nie mówiąc, o co mi chodzi. Jesteś dla mnie taki dobry. Ja... Zależy mi na tobie. Nie mam bladego pojęcia, co jest między nami, bo nigdy nie czułem czegoś podobnego do nikogo. Nie chcę cię stracić. Najwyraźniej ludzie mają rację, mówiąc, że jeżeli boimy się straty, to znaczy, że nam zależy. Zachowywałem się jak gówniarz przez cały ten czas. Ale jeżeli możesz dać mi jeszcze jedną szansę, przysięgam, że cię nie zawiodę, farmerze. Masz moje słowo.
Oczy McCree nieco się rozszerzyły. Hanzo nawet nie miał pojęcia, skąd wzięły się w nim te wszystkie słowa. Nigdy nie miał prawa mówić o swoich uczuciach, a teraz... Wszystko, co zbierało się w nim przez cały ten czas wreszcie znalazło ujście. Łucznik patrzył na kowboja, oczekując jakiejkolwiek reakcji, lecz nic się nie zmieniło. Kowboj milczał.
Gratulacje. Kolejny raz zniszczyłeś swoją szansę, głupcze.
— Wybacz mi — powiedział łucznik z udawanym rozbawieniem, które miało zamaskować jego łamiący się głos. Chwycił swój łuk najszybciej, jak mógł. Chciał stąd iść. — Nie powinienem był tego mówić, przepraszam, zignoruj to, ja nie...
Dłoń McCree złapała jego nadgarstek, zanim zdążył zrobić krok w stronę drzwi. Instynktownie próbował się wyszarpnąć, lecz kowboj był silniejszy. Serce Hanzo biło tak szybko, że wystraszył się, iż zaraz padnie na zawał.
Nie zasługujesz na to. Nie zasługujesz na to. Nie zasługujesz na to.Nie zasługujesz na to. Nie zasługujesz na to.Nie zasługujesz na to. Nie zasługujesz na to.Nie zasługujesz na to. Nie zasługujesz na to.Nie zasługujesz na to. Nie zasługujesz na to.Nie zasługujesz na to. Nie zasługujesz na to.
— Nie masz za co przepraszać.
Amerykanin posłał mu ciepły uśmiech, a Hanzo natychmiast spuścił wzrok. Pozwolił jednak, aby mężczyzna nadal go trzymał.
— Cieszę się, że mi powiedziałeś — kontynuował. — To wiele dla mnie znaczy, przysięgam. Ty również jesteś dla mnie ważny i jeżeli masz na to ochotę, chciałbym wrócić do wspólnego sprzątania. Sam pewnie widziałeś, co stało się ze zbrojownią.
— Są tam moje stare strzały. A raczej to, co z nich zostało. Torbjörn je zniszczył.
— Nie wierzę, że od tak mu odpuściłeś.
— Prawie dałem mu w twarz — przyznał nieśmiało Hanzo, na co McCree wybuchnął gromkim śmiechem. — Należało mu się!
— Wiem! — Hanzo przewrócił oczami, uśmiechając się delikatnie. Kowboj poprawił kapelusz, jakby chciał zasłonić przed łucznikiem swoją twarz. Jego policzki pokryły się czerwienią, co niestety umknęło Japończykowi.
— Więc jak będzie, partnerze?
— Zgadzam się, partnerze.
Witam wszystkich po dość długiej przerwie! Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się nieco szybciej, ale cóż. Zobaczymy.
Chyba przesadziłam ze słodkością w tym rozdziale, ale ostatnio brakowało mi jakiegoś szczęśliwego Hanzo, więc oto i on. Ci, którzy wolą cierpiącego Hannersa również się doczekają w najbliższym czasie, tyle mogę zdradzić.
Pozdrawiam wszystkich, którzy dobrnęli do końca i dziękuję za uwagę <3
P.S Dedykowane Tobie, mam nadzieję, że się nie rozczarowałaś.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top