Rozdział VI

  McCree od dziecka mówił dużo. O wszystkim i o niczym, zawsze potrafił znaleźć temat i nawiązać rozmowę. Rodzice najpierw traktowali to jak błogosławieństwo, przewidując dla niego ogromną karierę w polityce, gdzie mógłby godnie zarabiać i wyciągnąć ich z finansowego dołka. Tak było na początku. Później powoli zaczynali mieć go dość i stosowali przeróżne kary, które miały go uciszyć. Liczyli na to, że w szkole się zmieni. Że zamilknie. Że będzie taki sam jak inne dzieci.

 Nauczyciele również byli na niego źli. Zadawał im setki pytań, a kiedy odpowiedź go nie satysfakcjonowała, pytał kolejny raz. Czy niebo jest niebieskie, bo wylewa się do niego ocean? Czy mleko kokosowe, będące poza zasięgiem finansowym jego rodziny, smakuje jak normalne mleko? Dlaczego na świecie jest tak mało dobra? Najpierw ludzie próbowali rozwiązać te zagadki, lecz dość szybko doszli do wniosku, że łatwiej jest zostawić go po lekcjach, gdzie mogli go bezkarnie besztać za niekończącą się ciekawość.

  W gangu jego umiejętności zostały docenione. W Deadlocku nie było miejsca dla gaduł, lecz McCree szybko odnalazł się w roli negocjatora. Odpowiednie pytanie, słodkie oczy, umiejętność słuchania oraz rewolwer sprawiły, iż piął się wzwyż hierarchii w zastraszającym tempie. Cieszył się szacunkiem, a przyjaciele z gangu zastępowali mu rodzinę. Do czasu, aż złapało ich Blackwatch. Dopiero tam nauczono go, że czasem najlepiej jest milczeć.

 Tę właśnie umiejętność postanowił wykorzystać, kiedy Łaska poinformowała ich o zaginięciu Any.

 W jego głowie naraz narodziło się tysiące myśli, których wolał nie wypowiadać. Odkąd związał swój los z organizacją nigdy nie było przypadku zniknięcia z bazy. Jedynym znanym mu rodzajem zaginięcia była sytuacja, kiedy ludzie nie wracali z pola walki. Wtedy istniały tylko dwie opcje: albo się znajdą, albo trzeba uznać ich za martwych. Choć teraz mieli do czynienia z czymś zupełnie innym, nie mógł wykluczyć tych rozwiązań. Blackwatch bez trudu mogło porwać starszą już Amari, a zważając na honor i cięty język Any to nie mogło mieć dobrego zakończenia.

 Jesse zastanawiał się, czy Jack też brał pod uwagę taki scenariusz.

 — Musimy ją znaleźć! — krzyknęła Fara. Nadal miała na sobie swoją piżamę, a jej włosy przypominały stóg czarnego siana.

 — Właśnie tego pragną porywacze twojej matki —  oznajmił Morrison. Nadal mówił spokojnie jak do dziecka, ale w jego tonie pojawiła się groźna nuta, sugerująca, iż niedługo przestanie się powtarzać i straci cierpliwość. Fara to zignorowała, spoglądając na niego bezczelnie. Hana poruszyła się, aby interweniować zanim zrobi się naprawdę gorąco, ale Jack uniósł dłoń. To była sprawa między nim a Farą. Nikt inny nie powinien się mieszać. — Oni nie będą się z tobą cackać. Tego właśnie pragną. Rozbić nas. Skłócić. Sprawić, że będziemy sobie skakać do gardeł, gdy w między czasie będą mordować niewinnych ludzi. Pomyśl, co zrobiłaby Ana na twoim miejscu.

 — Jestem dla niej najważniejsza! Wiem, że wybrałaby mnie. — Fara wyraźnie zwątpiła w swoją rację, ale wycelowała oskarżycielsko palcem w pierś Reinhardta. — Twierdziłeś, że ją kochasz. Powinieneś jej pilnować, skoro tak bardzo ci na niej zależało.

 Niemiec spuścił głowę, przez co krew z jego rozbitego nosa kapała na podłogę. Łaska podeszła do niego z autentyczną troską. Wyciągnęła z kieszeni kitla chusteczkę i podała mu ją, delikatnie poklepując po ramieniu, żeby dodać mu otuchy.

 — To nie jest wina Wilhelma — stwierdziła cicho.

 — Czemu miałby być w to zamieszany? — prychnęła D.Va.

 — Dlaczego by nie?

 — Rozumiemy twoje zmartwienie — wtrącił Torb — ale rzucanie bezpodstawnych oskarżeń nikomu nie pomoże, honung.

 Amari spojrzała na McCree. Desperacja w jej oczach łamała mu serce. Była jego siostrą. Mimo że nie łączyły ich więzy krwi, czuł się za nią odpowiedzialny. Teraz, w tak trudnej chwili, oczekiwała od brata wsparcia i to dręczyło go najbardziej. Trzymali się razem od momentu, w którym się poznali, a on zawsze obiecywał, że stanie po jej stronie. Teraz nie wiedział, co powinien jej powiedzieć. Chciał się za nią wstawić, jednak poczucie obowiązku powodowało u niego niemal fizyczny ból. Co miał zrobić?

 — Kowboju? — zaczęła z nadzieją. Nie widział przed sobą kobiety, tylko szczerbatą dwunastolatkę, która wkradała się do jego łóżka w burzową noc, aby mógł opowiadać jej straszne historie. — Ty mi wierzysz, prawda?

 — Pomówmy o tym na spokojnie, sztywniaro, przecież...

— Przestań — warknęła. Grymas bólu oszpecił jej twarz, a Jesse poczuł się, jakby dała mu w twarz. Zasłużył na to. Złamał obietnicę, daną Farze w dzieciństwie. — Zawsze byliśmy sojusznikami, McCree. Rodziną. Popierałam cię w sprawie Morrisona. Broniłam przed fałszywymi oskarżeniami. Po to, żebyś koniec końców stanął po jego stronie. Masz się za zbawcę ludzkości. Myślisz, że możesz zatrzymać zło, Blackwatch, a nie znasz prawdy.

 Amari roześmiała się histerycznie. Jesse schował dłonie w kieszeniach spodni, aby ukryć to, jak bardzo się trzęsły. Relacje międzyludzkie zdecydowanie były dla niego zbyt przytłaczające. Na polu walki był oazą spokoju, a panikował podczas kłótni z bliskimi. Wiedział, dlaczego tak jest. Bardziej niż utraty własnego życia bał się utraty drugiej osoby.

 A teraz tracił Farę. Ze swojej winy.

 — To, co nazywaliśmy Overwatch, już nie istnieje. Płyniesz na statku, który niebawem zatonie i na twoim miejscu zastanowiłabym się, kogo możesz nazywać przyjacielem.

 Fara odwróciła się do Morrisona, niechlujnie salutując.

 — To będzie moja ostatnia misja. Potraktuj to jako dowód mojego honoru oraz wypowiedzenie.

 Jack przytaknął, odwracając się do reszty zgromadzonych. Zachowanie kamiennej twarzy i trzymanie nerwów na wodzy musiało go wiele kosztować. Takie początki nie wróżyły niczego dobrego, a na dodatek słowa Fary o przyjaciołach były oczywistym ostrzeżeniem skierowanym do McCree.

 — Za chwilę zjawi się tu ktoś z Helixa. Połóżcie broń na podłogę oraz ściągnijcie charakterystyczne elementy ubioru.

 — Mam zostać nago? — zażartował Genji. Kilka osób zachichotało i nawet Jack słabo się uśmiechnął.

 — Obędzie się. Przygotowałem dla was plecaki, w których znajdziecie prowiant, ubrania oraz rzeczy, które pomogą wam wmieszać się w tłum. Lena powinna zaraz tu z nimi dotrzeć. Wciąż czekam na dalsze informacje od Helixa, więc nie wyciszajcie swoich komunikatorów. Torbjörn i Winston zajmują się częścią techniczną. Hano to im masz meldować o stanie swojego mecha. Właśnie. Przypominam, że na akcję zostali wyznaczeni Genji, McCree, D.Va, Łaska, Fara oraz Hanzo.

 — Nieobecny —  mruknął Szwed, drapiąc się po sumiastym wąsie. Nawet nie próbował ukrywać swojej niechęci do starszego Shimady. — Nie zrozumcie mnie źle, ale to dziwne, że nie ma go akurat teraz. Po zaginięciu Any. Od początku zjednoczenia widziałem go może dwa, trzy razy. Nie sądzicie, że może istnieć jakieś... powiązanie Hanzo z Blackwatch?

I kto tu mówił o bezpodstawnych oskarżeniach?

 — Skąd ten wniosek? — spytał Genji głosem słodkim jak miód.

 — Błagam, nie zaczynajcie ponownie — poprosiła Angela. Kobieta rzuciła McCree znaczące spojrzenie, mówiąc bezgłośnie: ,,Zrób coś". Tylko co? Jesse znał obu agentów bardzo dobrze, od lat obserwując ich zachowanie. Torbjörn i Genji rzadko ze sobą rozmawiali, jednak oboje byli uparci jak dwa osły i najlepszym rozwiązaniem było przyniesienie sobie popcornu. Shimada był zbyt dumny, aby pozwolić na bezkarne obrażanie swojej rodziny, natomiast Lindholm zawsze bronił swojej racji. Jesse już stąpał po kruchym lodzie, a wybranie jakiejkolwiek strony wrzuciłoby go do lodowatej wody.

 — Daj mu kontynuować — rozkazała chłodno Fara.

 — Chyba nie myślisz, że to prawda.

 — Do cholery, Angie! Nie ma go tu! To dziwak, sama to powiedziałaś! Ma nas w dupie od pierwszego dnia, cholerna królewna. Ostatnio powybijał sobie palce! Skąd mogę wiedzieć, że nie jest jakimś psycholem, który torturuje moją matkę w swoim pokoju?

 — Hanzo jest inny, ale nie ma żadnych dowodów na jego winę — oznajmiła słabo Łaska. Jej policzki poczerwieniały, co nieskutecznie próbowała zakryć włosami.

 — To mój brat — przypomniał Genji.

 — Mógłby być nawet twoim ojcem, a gówno by mnie to obchodziło. Nie ma go...

 W tym momencie winda zaskrzypiała przeraźliwie i wszyscy umilkli, obserwując metalowe drzwi. Po chwili wyszedł z nich Hanzo, piękny i chłodny, jak zwykle. McCree przeklinał się w myślach, ale nie potrafił oderwać od niego wzroku. Hanzo Shimada był najdoskonalszym mężczyzną na świecie i nic nie mógł na to poradzić. Wszystko w nim było fascynujące: długie, ciemne rzęsy, włosy, sylwetka... Każdy człowiek miał zalety i wady, ale Hanzo był doskonały.

 — Wybacz mi moje spóźnienie — powiedział, a Jesse z trudem powstrzymał się od westchnięcia. Musiał się ogarnąć. Na sam dźwięk głosu Shimady coś ściskało go w brzuchu jak za czasów liceum. Niedługo zacznie się ślinić za każdym razem, gdy kichnie.

 — Prawdziwe wejście smoka, kochanie — skomentował kowboj. Hanzo go zignorował, cierpliwie czekając, aż Morrison skinie głową i mu wybaczy. Stanął obok swojego brata, poprawiając łuk. Emanował od niego nadzwyczajny spokój, jakby misja była zwykłym wypadem na miasto, w którym skopią kilka złych tyłków i wrócą z pamiątkami. Na dodatek, Hanzo musiał słyszeć ich kłótnię, ale kompletnie się tym nie przejmował. Jak prawdziwy następca klanu.

 — Jest dziewiąta. Blackwatch chce spotkania o jedenastej, dlatego wasza zbiórka odbędzie się pół godziny wcześniej. Będziemy monitorować wasze położenie i skontaktujemy się w razie niebezpieczeństwa. Powodzenia, agenci.

 ***

Okazało się, że poduszkowiec zatrzymał się około cztery mile od głównego wejścia do najstarszej części Gizy. Ten odcinek musieli pokonać pieszo i nie istniałby żaden problem, gdyby nie dwie małe rzeczy.

 Pierwsza: było gorąco, a oni nie byli na to przygotowani. Athena dbała, aby poduszkowiec utrzymywał temperaturę pokojową, na dodatek w swoich pokojach mogli regulować ją ręcznie. Wyjście na zewnątrz było porażającym doświadczeniem. W ciągu dwóch minut, McCree był mokry jak spocony koń. Mordercze słońce wisiało dokładnie nad ich głowami na bezchmurnym niebie. Kowboj obiecał sobie, że już nigdy nie będzie narzekał na zimę i śnieg.

 Drugi problem był znacznie poważniejszy. Lena w końcu zjawiła się z plecakami, w których znaleźli ubrania, butelki z wodą, podstawowy prowiant oraz niewielką apteczkę. Jesse z bólem serca zostawił wszystkie swoje rzeczy (poza swoim kapeluszem, naturalnie) Torbjörnowi, nakładając na siebie błękitną koszulkę z liczbą 66 i proste szorty. Dziewczynom wyraźnie przypadły do gustu krótkie sukienki i kolorowe chusty. Zostali wyposażeni również w aparaty i staromodne kamery, aby ludzie szybciej brali ich za zwykłych, amerykańskich turystów. Udręką były pozornie niewinne sandały, które wszyscy otrzymali. Musieli przejść w nich cztery mile przez pustynię z nagrzanym piaskiem. Hana powiedziała, że to było jak chodzenie po czeluściach piekła i Jesse musiał przyznać jej rację.

 Aby odwrócić swoją uwagę od płonących stóp, skupił się na Gizie. Mury otaczające miasto wydały mu się wyższe i w pewien sposób groźniejsze, niż podczas jego ostatniej wizyty, ale to mogło być tylko fałszywe wrażenie. Kiedy Overwatch był legalną organizacją, mieli prawo stawać niemal pod samą bramą do środka Gizy. Te czasy dawno minęły, ale cztery posągi skrzydlatych bóstw były dla niego metą, do której musiał dojść.

 Ana kiedyś mówiła, że te posągi przedstawiały cztery boginie, których obowiązkiem było pilnowanie porządku w mieście. Umiała je nazwać i opowiedzieć o ich losie, ale te opowieści dawno zostały przez niego zapomniane. Zamiast tego, intrygowały go dwie ogromne rzeźby człowieka z głową szakala, znajdujące się obok bramy do miasta. Ana powiedziała, że to Anubis, bóg śmierci i strażnik umarłych. Jego ciężko było mu zapomnieć. Anubis był bogiem, którego McCree szanował, a po latach wciąż pamiętał.

 To był idealny bóg dla mordercy.

 — Jesteśmy przed wejściem do miasta — poinformował Genji przez komunikator.

 Dotarli do starej, wysuszonej fontanny. Beton był miłą odmianą i Jesse przystanął, aby wysypać piasek z sandałów. Łaska wyciągnęła z plecaka butelkę wody, wypijając połowę jej zawartości za pierwszym łykiem. Napoje były wcześniej schłodzone, ale ich plecaki zdążyły się nagrzać i po chłodzie zostało jedynie wspomnienie, co nieco rozczarowało całą szóstkę. McCree rąbkiem koszulki otarł z czoła pot.

 ,,Przyjąłem" oznajmił Morrison. ,, Do zbiórki została wam godzina. Na razie macie czas dla siebie. Wykorzystajcie go rozsądnie i spacerujcie w grupie maksymalnie czteroosobowej. Nie chcemy przyciągać uwagi".

 — To dobry pomysł —  oznajmiła Hana z szerokim uśmiechem. — Widzowie czekali na mojego vloga, a wakacje w październiku brzmią ekstra.

 — Ja nigdzie nie idę — zaprotestowała Fara. To cud, że w ogóle się do nich odezwała, ale nikt nie ośmielił się powiedzieć tego głośno. Cały czas ich obserwowała, jakby czekała na niewłaściwy ruch, małe potknięcie, które doprowadzi ją do matki.

 — Piszesz się na to, kowboju? — spytała Angela, wachlując się dłonią.

— Tylko, jeżeli zgodzisz mi się towarzyszyć — oznajmił, na co kobieta się roześmiała. McCree nie miał się za dobrego człowieka, ale z całą pewnością był gentlemanem. Lubił świadomość, iż jego zachowanie może wywołać uśmiech nawet u obcej osoby.

 — Co z tobą, bracie? — zapytał wesoło Genji, obejmując Hanzo ramieniem. Na dźwięk słowa bracie kącik ust Hanzo drgnął, ale reszta twarzy łucznika pozostała niewzruszona.

 — Mam ciekawsze rozrywki.

 — Faktycznie, oglądanie pustyni to świetna rozrywka.

 — Pustynia to spokój i cisza, a to pomaga odświeżyć umysł.

 Genji westchnął teatralnie, ale nie próbował wchodzić z nim w dalszą dyskusję. Hanzo usiadł po turecku, przymykając powieki.

 —No to w drogę! — zawołała Hana, popychając ich do środka.

 Przeszli przez bramę i ich oczom ukazała się Giza. Mimo dość wczesnej pory, miejsce tętniło życiem, więc musieli uważać, aby nie się nie zgubić. Znajdowali się w najstarszej dzielnicy, słynącej z handlu praktycznie wszystkim: od cudacznych ptaków po korzenne przyprawy, których zapach unosił się w powietrzu. Gdzieś w oddali ktoś grał na gitarze. Z jednego z domów dało się usłyszeć donośny, nieco zawodzący męski śpiew. Wszędzie były rozstawione stragany, a handlarze przekrzykiwali siebie nawzajem w języku, który był kompletnie obcy dla McCree.

 Od tej różnorodności zaczynało mu się kręcić w głowie, lecz zachwyt nie pozwalał mu się tym przejmować. Wszystko go intrygowało, nawet staruszka, siedząca na schodach prowadzących do piekarni, łapczywie jedząca bochen chleba.

 Łaska podeszła bliżej kramu z biżuterią. Szlachetne kamienie błyszczały w świetle słońca, kusząc swoim pięknem. Sprzedawca, rosły mężczyzna w ciemnej szacie, wskazał na kolczyki z rubinami oraz naszyjnik wysadzany szafirami. Angela skinęła głową, kierując się dalej.

 — Nie wiem, jak powinniśmy się zachowywać — zaczęła Hana, kiedy minęli kolejne stoisko ze zwierzętami w klatkach.

 — Po prostu rób zdjęcia czy śmiej się. Tak robią turyści, nie? — zasugerował Jesse, na co Song pokręciła głową.

 — Chodzi mi o Farę. Potrzebuje nas, ale... Nie chcę, żeby myślała, że ją popieram w tych chorych teoriach. Wysłałam jej kilka wiadomości z mądrymi cytatami o nadziei i wybaczaniu, jednak na żaden mi nie odpowiedziała.

 — Moja taktyka to danie jej czasu — oznajmił Genji, skręcając w jedną z mniej uczęszczanych uliczek. Cyborg kopnął w kamień pod swoimi stopami. — To samo robię z Hanzo. Wiem, że jest nieco... oschły, ale to mój brat. I widzę, jak bardzo żałuje tego, co zrobił. Nie skrzywdziłby nikogo, a już tym bardziej nie porwał.

 — Jest mu ciężko — zauważył McCree, wracając myślami do ich rozmowy. Nadal pamiętał chłodną dłoń łucznika w swojej własnej i jego opowieść o Hanamurze. Miał wrażenie, że wtedy był z tym prawdziwym Hanzo, zdolnym do czucia oraz śmiania się z jego kiepskich żartów.

 — Wiem, że ludzie nie traktują go w sposób, na jaki zasługuje, ale ciężko być miłym dla osoby, która ma cię gdzieś — powiedziała cicho Angela. Genji zaczął coś mówić, jednak dotarli do miejsca, którego pewnie nie powinni widzieć i całą ich czwórkę wbiło w ziemię.

 Zapach przypraw został zastąpiony przez odór rynsztoku. Kramy wciąż tu były, ale handlarze nie sprzedawali już biżuterii czy zwierząt. Na ich straganach znajdowały się najróżniejsze części do omników. Głowy, ręce, nogi... Sądząc po uszkodzonych kablach, usunięto je siłą. Ludzi nie było tak wielu, jak w poprzednim miejscu, ale nadal musieli przeciskać się między tłumem.

 — Patrzcie — szepnęła Łaska, wskazując na człowieka, który sprzedawał roboty tego samego rodzaju co Zenyatta. Widok był okropny, a Genji zacisnął pięści z bezsilności.

 — Części do omników! — zawołał sprzedawca na ich widok. Specjalnie dla turystów postanowił użyć swojego angielskiego, a jego akcent przypomniał McCree o Anie.  Jesse pociągnął swoich przyjaciół do zaułka, z którego przyszli. Nie powinni byli tego widzieć. — Ej! Czekajcie! Ile chcecie za tego cyborga?! Zapłacę każdą sumę! Taki okaz! Ciekawe czy nadal potrafi samodzielnie jeść! Ej, ludzie, patrzcie!

  Hana odwróciła się i powiedziała coś, prawdopodobnie w ojczystym języku sprzedawcy. Mężczyzna zrobił się purpurowy na twarzy, ale dał im spokój.

 — Nie wiedziałem, że znasz egipski — zaczął oniemiały Jesse.

 — To po arabsku, kretynie. Nie wiem, co mu powiedziałam, po prostu wpisałam w Google obelgi w języku arabskim. Zresztą... Co to w ogóle było? Przecież to nielegalne! Dlaczego nikt tego nie kontroluje?

 — Pewnie nie chcą, żeby media się tym zainteresowały — zasugerował  Genji. Starał się zachowywać normalnie, ale wszyscy czuli, że słowa sprzedawcy go zabolały. Nawet ubrania nie były w stanie w pełni zakryć jego ciała robota.

 — W porządku? — zapytała zatroskana Angela, kładąc dłoń na ramieniu Shimady.

 — Ta. Nie powinienem dawać tak łatwo wyprowadzić się z równowagi takiemu gnojowi.

 — Jesteś tylko człowiekiem, Genji. Złość to naturalna reakcja. Nawet całkiem zdrowa.

 — Człowiekiem — powtórzył cicho i nikt poza idącym najbliżej McCree nie miał prawa go usłyszeć. Jesse nawet nie starał się go pocieszyć. W tej chwili byłoby to bezcelowe. Genji nie był już w pełni człowiekiem i nie należał do omników. W obecnym świecie niewielu decydowało się na życie cyborga. Często ludzie woleli umrzeć, niż do końca życia być wytykanymi palcami.

 Wrócili na rynek, ale nagle Giza przestała wydawać im się taka fascynująca. Powoli dochodziła godzina zbiórki i Shimada zdecydował, że pójdzie po Farę i Hanzo, prosząc o samotność. Pozwolili mu na to. Hana zaczęła narzekać na ból nóg, więc odnaleźli wolną ławkę, na której postanowili odpocząć.

 — Nie za wygodnie? — zapytał Jesse, kiedy D.Va położyła nogi na jego udach. Hana pokazała mu język, włączając grę na swoim smartfonie. Przez chwilę McCree przyglądał się bezmyślnie jak zabija truskawkowych ludzi, podczas gdy Łaska otworzyła plecak i wyciągnęła z niego zbożowy batonik.

 Odpoczynek przerwał im odgłos komunikatora. Wszyscy dostali wiadomość od Morrisona.

 Od: Upierdliwy komandos z własnym pomnikiem

 Do: Mój Huckleberry, Cyborgninja, Mały gnom, Seksowny Kowboj, Anioł Stróż, Młodsza Sztywniara

 ,,Macie stawić się przy sklepie z antykami w centrum miasta. Adres wysłałem wam w załączniku. Na miejscu czeka Karim Ahmed Hassan, jeden z przedstawicieli HSI. Dalsze instrukcje pojawią się po odebraniu waszej broni. Morrison, bez odbioru".

 — Zawsze w myślach czytam wiadomości od niego dramatycznym głosem — wyznał Jesse, otwierając załącznik. Jego oczom ukazała się mapa miasta. Ich lokalizacja została zaznaczona czerwonym wykrzyknikiem, a sklep żółtą kropką. Jeżeli wierzyć aplikacji, do celu dzieliło ich tylko siedem minut . — Mamy na nich czekać?

 — Nie. Genji napisał, że będą na nas czekać — powiedziała Angela, podnosząc się.

***

 Sklep znajdował się w spokojniejszej dzielnicy, z której można było już zobaczyć charakterystyczną piramidę oraz wejście do świątyni. Okolicę patrolowały omniki w czarnych mundurach z połyskującym napisem ,,SECURITY". Nad ulicznymi kramami zwyciężyły zwyczajne sklepy. Dzieci bawiły się w fontannie, rozbryzgując dookoła wodę. Ich matki (ubrane w śmieszne suknie, które Angela nazwała burkami) przyglądały się im dyskretnie, pochłonięte rozmową z innymi kobietami. Znalazło się tu też miejsce dla roślinności. Hana zachwyciła się ogrodami na dachach i uparła się, że musi zrobić selfie pod każdym z nich.

 Po długiej kłótni, płaczu i konfiskacie smartfonu wreszcie przybyli na miejsce. Sklep był umieszczony na parterze niewielkiego budynku. Ekspozycja z pewnością wyglądała zachęcająco  dla historyka albo kolesia z grubym portfelem. McCree nie widział niczego interesującego w powyginanej lampie czy zakurzonej sofie, ale w środku było wielu ludzi, a jeden facet nawet podskakiwał.

 — Bez sensu — wymamrotał, zapalając cygaro. Było piekielnie gorąco, jednak nie potrafił sobie odmówić tej drobnej przyjemności. Angela posłała mu karcące spojrzenie, lecz on tylko wzruszył ramionami z szelmowskim uśmiechem. W końcu niewiele dziś zapalił. Po kolejne cygaro sięgnie pewnie dopiero po zakończonej misji.

 Z krainy wymówek wyrwał go cichy dzwonek. Ze sklepu wyszedł robot w eleganckim garniturze z plakietką ,,Witaj! Nazywam się KARIM AHMED HASSAN. W czym mogę pomóc?" napisaną w trzech różnych językach. Omnika wyróżniały dwie pary oczu, co wskazywało na to, że zbudowano go po pierwszym kryzysie. Obecne roboty miały przypominać człowieka.

 — Zapraszam drogich turystów! Wasi przyjaciele są już w środku! — Robot otworzył szeroko drzwi. McCree przepuścił Hanę i Angelę, czując powiew zbawiennej klimatyzacji ze środka, kiedy Karim zatrzymał go gestem dłoni. — Stop. Nie wpuszczamy osób z papierosami.

 — To cygaro.

 — W oprogramowaniu wprowadzono mi, iż są to synonimy. Musi pan zgasić swoje cygaro.

 — Jest dla mnie jak dziecko. Nie wolno gasić dzieci.

 — Nie wolno też ich palić. Przykro mi, ale muszę postępować zgodnie z punktem siódmym kodeksu pracy omników w miejscach usługowo—handlowych.

 McCree pokiwał głową, dając za wygraną.

 — Dogonię was — obiecał kobietom.

 — Tylko się pospiesz! — krzyknęła Hana, nim zamknęły się drzwi. Jesse został sam na sam ze swoim cygarem.

 Przymknął powieki, ocierając pot, spływający mu po twarzy. Próbował się zrelaksować, jednak czuł, iż coś jest nie tak. Przez chwilę rozważał, czy powinien powiadomić Jacka o swoich przeczuciach, ale dał za wygraną. To było śmieszne, a Morrison poprosiłby o dowody, których nie miał. Mięśnie wciąż bolały go po szorowaniu cholernej biblioteki.

 Kowboj otworzył oczy, dyskretnie obserwując otoczenie. Niemal czuł na sobie czyjś wzrok. Odruchowo sięgnął po Rozjemcę, ale jego palce natrafiły na pustkę. Był bezbronny. Serce mu przyspieszyło.

 — Walić to — mruknął. Rzucił cygaro na ziemię, gasząc je obcasem buta.

 Od: Seksowny Kowboj

 Do: Skrzat z Norwegii

 ,,Obserwujcie Gizę uważnie, mam złe przeczucia. MC"

 Kowboj schował komunikator do plecaka, wchodząc do środka.

 Przyczajona, na dachu jednego z domów, Wdowa uśmiechnęła się.

 — Ptaszki są w klatce — powiedziała, podkreślając swój francuski akcent. — Czas pokazać im naszego kotka.










Dobry wieczór, witam w rozdziale szóstym. Napisanie go było męką nad mękami, ale teraz będzie już tylko lepiej. Nie wiem, czy cierpicie z powodu śladowej ilości McHanzo w fanfiku o McHanzo, ale z rozdziału na rozdział będzie ich więcej. Blackwatch pewnie chce pokrzyżować również moje plany, bo literówek może być więcej niż zazwyczaj. Cóż.

 Opis mojej Gizy różni się od tej z OW. Dlaczego? Ostatnio podróżowałam po Świątyni Anubisa i wszystkie detale rozpisałam sobie na kartce. I ją zgubiłam. Następne opisy będą już bardziej zbliżone do lokacji z gry.

 Mam nadzieję, że następny rozdział zakończy akcję w Egipcie, ale możliwe, że znowu będę musiała go rozbić na dwie części. Myślałam, iż uda mi się go napisać w tym tygodniu, ale nie ma na to szans, ponieważ będzie wymagał ode mnie jeszcze więcej pracy niż ten.

 Niektórzy mogli zauważyć, że zdjęłam drugie opowiadanie. Spokojnie, powróci, ale myślę, że dopiero w okolicy czerwca, kiedy będę miała więcej luzu i chęci.

 Z tego miejsca pragnę podziękować pewnej osobie, która wyciągnęła do mnie rękę w najgorszym dla mnie czasie. Dziękuję Ci z całego serca.

 I dziękuję Wam za to, że trwacie ze mną w tej historii i dobrnęliście do końca rozdziału <3 Powoli zbliżamy się do rocznicy SwP, a mam wrażenie, że minęły może dwa, trzy miesiące, odkąd go zaczęłam.

 Trzymajcie się <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top