Rozdział I
W jego pokoju nic się nie zmieniło.
McCree bał się, że sypialnia numer cztery została już przez kogoś zajęta, ale Żołnierz−76 zapewnił, iż pomieszczenie czekało na niego, nietknięte od pięciu lat. Po ilości kurzu na drewnianych półkach był w stanie w to uwierzyć.
Jesse postawił pojedynczą walizkę, pomalowaną w kokory flagi Ameryki, na dywanie w lamparcie cętki. Z ulgą stwierdził, że w powietrzu nadal unosi się jego zapach: woń cytrusów oraz drzewa sandałowego. Świadomość, że nikt nie wchodził tu przez tyle lat, szanując jego prywatność, naprawdę go cieszył. Kiedy agenci tracili nadzieję na powrót członka organizacji pozbywali się jego rzeczy lub dzielili nimi między sobą. Najwyraźniej Overwatch wciąż w niego wierzyło.
Rzucił się na swoje łóżko, przykryte beżową pościelą. Nie zawracał sobie głowy ściąganiem butów. Jego pokój, jego zasady. To tu miał spędzić większość swojego życia, dlatego nad wyglądem sypialni pracował od początku kariery agenta. Wciąż pamiętał, jak po ścianach porozwieszał plakaty ze scenami z westernów. Dobrze, że po roku postanowił je zerwać. Spojrzenie Lee Van Cleefa* prześladowało go stanowczo za długo. Bał się przy nim przebierać.
Odetchnął głęboko, po czym roześmiał się jak dziecko, które dostało wielkiego lizaka. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo tęsknił. Przebywanie w tym pokoju napełniało go żałosną radością i szczęściem. Świat mógłby się walić, a on leżałby dalej w swoim łóżku, otoczony swoimi meblami, chichocząc i parskając śmiechem. Rezygnacja z Overwatch oznaczała zwiedzanie miejsc godnych uwagi, normalną pracę oraz osiedlenie się w miejscu z dala od wojen, krwi i śmierci.
Tymczasem jego serce należało do małego, kwadratowego pokoju z ledwo działającą klimatyzacją. Na dodatek rzucał się po swoim materacu jak kangur, machając nogami w powietrzu. Gdyby ktokolwiek go teraz zobaczył, to sens skrótu BAMF na jego pasku straciłby znaczenie.
Przy łóżku, na stoliku nocnym leżały notatki, mapy i ręcznie sporządzone wykresy. Papier pożółkł i wyblakł od słońca, ale nadal dało się odczytać informacje o niektórych misjach. Szaleńczo ucieszyło go małe zagięcie na dolnej stronie planu miasta Hollywood. Pamiętał, jak zrobił je przypadkowo, źle odkładając powieść o Dzikim Zachodzie. Świadomość, że te rzeczy czekały na niego, wypełniała go specyficzną nostalgią. Porzucił je praktycznie z dnia na dzień, bez słowa wyjaśnienia.
Na biurku, na prawo od drzwi, rozrzucono zdjęcia, długopisy oraz naboje do Rozjemcy. Pozłacana gałka, otwierająca szafę, dokonała żywota, leżąc na podłodze. Samotny regał wypełniały filmy i książki o tematyce westernu. Klasyki, takie jak ,,Dobry, zły i brzydki" lub ,,Tombestone" otrzymały osobną półkę. Mały telewizor z odtwarzaczem DVD stał na szafce naprzeciwko łóżka. D.Va go nienawidziła, nieustannie strzelając w ekran pociskami mecha pod jego nieobecność. Po każdej jej wizycie musiał prosić Winstona, aby naprawił urządzenie. Dziewczyna uwielbiała nowoczesność i w ten dziwny sposób próbowała zmusić go do odwzajemnienia tej miłości. McCree natomiast kochał starocie, więc zakup nowego sprzętu nawet nie wchodził w grę.
Krótki dźwięk dzwonka wyrwał go z rozmyślań. Alarm zadzwonił raz, co oznaczało, że śniadanie jest gotowe. W poniedziałki wszyscy otrzymywali tygodniową listę obowiązków. Jesse trafił na zajmowanie się ogrodem Zenyatty, co należało do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych prac. Omnik zazwyczaj sam pielęgnował rośliny, litując się nad agentami. McCree zawsze starał się jednak wstąpić do niego na choćby godzinę. Lubił czuć się potrzebny.
Wyszedł z pokoju kierując się do windy. Korytarz był wąski, ciemny, podświetlony u góry kolorową taśmą led. Sypialnie członków Overwatch znajdowały się na ostatnim piętrze poduszkowca ze względów bezpieczeństwa. W swoich pokojach agenci przechowywali najcenniejsze dla nich rzeczy, plany i broń. Zabezpieczenia, jakie stworzył Torbjörn były ciężkie do sforsowania, ale czasem członkom Blackwatch udawało się przedostać na wyższe piętra. Gabriel Reyes doskonale znał rozkład pomieszczeń, dlatego Jack Morrison wprowadził nocne i dzienne warty, a Symmetra rozstawiła wieżyczki strażnicze.
Podszedł do windy. Nacisnął guzik przywołujący maszynę, zaciskając metalową dłoń na swoim pasku. Miał siedemnaście lat, kiedy pierwszy raz zdradził Overwatch. Działał na dwa fronty przez długi czas, choć Blackwatch wynajmowało go tylko na specjalne okazje. Zazwyczaj polegały one na mordowaniu ,,wrogów pokoju" i rozróbach na obradach ONZ. Reyes mówił, iż działają dla dobra ludzkości. Że śmierć grupki polityków to szansa dla Ziemi.
Był takim durniem. Jesse nie lubił dużo myśleć o swoich wadach, ale przesadne zaufanie i bezgraniczna wiara w ludzkie dobro bardzo utrudniały mu życie. Ufał członkom Overwatch bardziej niż samemu sobie, dlatego bez wahania postanowił pomóc Gabrielowi, gdy zaprosił go do Blackwatch. Reyes karmił go tym, co kowboj chciał usłyszeć. Dlaczego dał im się zaślepić na tak długo? Dlaczego pozwolił zrobić z siebie marionetkę? Te pytania prześladowały go przed zaśnięciem, chociaż znał odpowiedzi.
Drzwi windy otworzyły się, ukazując postać Reinhardta. Bez zbroi i młota wcale nie wyglądał na groźnego wojownika, a w codziennym stroju Jessemu kojarzył się ze Świętym Mikołajem na sterydach. Siwe włosy, długa i gęsta broda, napakowane ramiona oraz wysoka, postawna sylwetka. Na dodatek ta pionowa blizna, przecinająca lewe oko... Wilhelm nie lubił o niej mówić, a McCree nie lubił pytać. Rozumiał, jak ciężko było zachować prywatność przy tak ogromnej liczbie ludzi.
Zanim mechaniczne drzwi się zamknęły, wślizgnęła się przez nie Smuga. Miała na sobie swój strój awanturniczki, a akcelerator czasowy świecił delikatną, białą poświatą.
— Hejka, słonka! Kawaleria przybyła! — krzyknęła wesoło, obejmując ich dwójkę swoimi drobnymi rękoma. Jesse odwzajemnił uścisk, nie próbując nawet powstrzymać szerokiego uśmiechu. Dziewczyna miała teraz trzydzieści jeden lat, ale czas się dla niej zatrzymał. Pełna życia, krótkowłosa i wiecznie radosna. Cała Lena. — Kto dziś ma wartę w kuchni? Umieram z głodu, zupełnie jak...
— Łaska — odpowiedział Reinhardt. W jego głosie było zniecierpliwienie, lecz oczy mężczyzny patrzyły na nich z czułością.
— A obiad? W końcu to najlepsiejszy posiłek w ciągu dnia! Mam nadzieję, że Symmetra! Nadal pamiętam ten cudowny, wyrazisty smak kurczaka po indyjsku! O Boziu!
— Torbjörn — zapanowało milczenie. McCree wyciągnął cygaro, zapalając je płynnym ruchem. Zignorował zasady korzystania z windy, umieszczone na metalowej płytce nad guzikami z cyframi pięter. Niemiec posłał mu karcące spojrzenie, które Jesse zignorował. Szwedzka kuchnia zdecydowanie była... dziwna. Na samą myśl poczuł w ustach smak kiszonych śledzi. Zrobiło mu się niedobrze.
— Myślałem, że Mei ma dziś dyżur — powiedział kowboj, zaciągając się. Jego płuca musiały go nienawidzić.
— Została wpisana, ale skontaktowała się dziś rano z Morrisonem. Ma delikatne opóźnienie, będzie w drodze dopiero wieczorem. Ponoć ktoś z Blackwatch wyszedł z nory. Przynajmniej tak powiedział Jack na zebraniu.
Zebraniu. Jesse parsknął, wdychając specyficzny, ostry zapach dymu. Oczywiście, że Żołnierz postanowił go nie angażować w życie Overwatch. Durny sądził, że mężczyzna postanowi utrzymać między nimi w miarę przyjacielskie stosunki. Wybaczenie nie było łatwe, szczególnie po tym, co spotkało ich w przeszłości, jednak było jedyną drogą do odbudowy ich kontaktu.
Smuga zaczęła niewinnie gwizdać, patrząc na Reinhardta spod długich rzęs. Mężczyźni błyskawicznie zrozumieli ukryty przekaz w jej zachowaniu. Z resztą Smuga była tak subtelna jak Złomiarz w sklepie z materiałami pirotechnicznymi.
— Nie tym razem. Ostatni musiałem szorować gary przez miesiąc. To było obrzydliwe. — Wilhelm westchnął ciężko, jednak wyglądał na zadowolonego. Coś w jego oczach rozbłysło. Mimo sędziwego wieku staruszek kochał plotkować. — Dobrze! Wiem coś jeszcze. Ale jak piśniecie komukolwiek...
— Słowo harcerza, będę milczeć! Plosię, plosię, plosię!
— Niech będzie! Ale cicho sza. Jutro przybędzie reszta agentów... Nie patrz tak na mnie, McCree, to dopiero początek. O czym to... Ach, tak! Pojawi się Genji, a wraz z nim, Hanzo. Ten słynny brat.
— Genji chyba nie ma innego rodzeństwa.
— Przestań, kowboju! Jack kazał mi o tym nie wspominać, bo nie chce wzbudzać negatywnych emocji już w pierwszym tygodniu. Próbował rozmawiać z cyborgiem, wybić mu to jakoś z głowy, ale Genji protestuje. Bratobójca... To trudny temat, ale Genji upiera się, iż może to być jedyna szansa na ocalenie Hanzo. Zaczął gadać o honorze, przebaczeniu, żalu... Zenyatta niemal się rozpłakał. Taki był z niego dumny!
— Jakie to słodkie! — Smuga była na skraju łez. Otarła oczy teatralnym — Rodzinne pojednanie, a my możemy wziąć w tym udział! Skoro nasz kochany cyborg mu wybaczył, to musi w nim być coś wyjątkowego! — Dziewczyna szturchnęła Jessego w bok.
—Genji wybacza wszystkim — wtrącił McCree, ale jego słowa zostały zagłuszone przez windę. Maszyna stanęła, powoli się otwierając.
Przy szklanych drzwiach, prowadzących do wnętrza stołówki, stała D.Va. Skróciła swoje włosy, rozjaśniając ich końcówki. Na twarzy pojawiła się kolejna nowość: fioletowe okulary o kocim kształcie. W połączeniu z koszulką z podobizną Winstona prezentowały się intrygująco. W dłoni trzymała przenośną konsolę, z której grała wesoła muzyczka.
— Nareszcie, dziewczyno! — zawołała Hana. Nadal była niska i szczupła, ale groźnie splotła ręce na piersiach. Na widok McCree i Reinhardta cała jej złość wyparowała. — Miło mi was widzieć, nerdy! Tęskniliście? Bo ja tak, lol!
Objęła ich dwójkę, tak jak Smuga wcześniej. Banita wiedział, iż pierwsze dni będą polegały głównie na uściskach i opowiadaniach, co działo się w trakcie lat rozłąki. Nie miał nic przeciwko temu. Podczas swojego pięcioletniego urlopu rzadko rozmawial z ludźmi. Szczególnie z tymi, którzy byli dla niego ważni. To nie leżało w jego otwartej, głupkowatej osobowości, dlatego cały ten czas czuł się wyjątkowo samotny. Overwatch było wielką, troskliwą rodziną. Dbali o siebie, wybaczali błędy.
Nie zasługiwał na ich miłość.
Smuga chwyciła D.Vę pod ramię, machając dłonią w kierunku mężczyzn.
— Ej, Hana mam takie nowiny! — Dziewczyny weszły do środka, a oni poszli w ich ślady.
Stołówka Overwatch przypominała szkolną stołówkę, choć była bardziej nowoczesna. W wąskim okienku wydawano posiłki, a obok stała metalowy wózek, na który należało oddać brudne naczynia. Kiedy agenci byli na akcji, a w poduszkowcu zostawało tylko kilkoro członków organizacji, w utrzymywaniu porządku pomagały im roboty. Po sali porozstawiano kolorowe stoły. Teoretycznie każdy mógł usiąść w dowolnym miejscu, lecz w pewnym momencie doszło do podziału. Starsi i bardziej doświadczeni agenci okupywali ciemniejsze kolory, młodsi jaśniejsze.
— To był sprytny ruch, skarbie — przyznał McCree. Towarzysz spojrzał na niego niewinnie, jednak Reinhardt był naprawdę słabym aktorem.
Kiedyś, gdy walczyli o odbicie Paryża z rąk omników zostali przydzieleni do opieki nad rannymi. To Lúcio wpadł na pomysł zorganizowania teatrzyku dla przerażonych dzieci. Niemiec dostał rolę drzewa, ale co chwilę wykrzykiwał coś po francusku. Nie znał dobrze tego języka, dlatego większość kwestii brzmiała mniej więcej jak ,,szczeniaczki są smaczne" lub ,,zjem twoich rodziców".
Jesse strasznie żałował, że przegapił taki kabaret.
— Morrison uznał, że powinniśmy przygotować resztę na obecność Hanzo. Do tej pory nie mieliśmy o nim dobrego zdania, więc pierwsze dni mogą być dla niego trudne. Jack boi się podziału. Ludzie kochają swoje opinie i uważają, że ich słowa są święte. Nikt nie lubi się mylić. Dopiero co się zjednoczyliśmy.
— Rozumiem.
— Wiem, że rozumiesz. Tu nie ma niczego trudnego ani skomplikowanego. Chcę tylko, żebyś czuł, iż to wszystko — rozłożył ramiona — w każdej chwili może się rozpaść. Wielu agentów nie chciało tu wracać, ale Żołnierz dawał z siebie wszystko, aby nas zjednać. Jesteś jednym z filarów podtrzymujących ten karciany domek, czy tego chcesz, czy nie. Ufam jednak, że pojmujesz powagę sytuacji.
— Jasne jak teksańskie słońce, skarbie. — Reinhardt tylko zmarszczył brwi, mamrocząc coś pod nosem o dziwnych Amerykanach. Niemiec odwrócił się, kierując do fioletowego stolika.
On też powinien z nimi usiąść, ale czuł, że nie byłby tam mile widziany. Starszyzna za nim nie przepadała, a jedno spojrzenie, jakie mógł posłać mu Morrison wystarczyłoby do zamrożenia Doliny Śmierci**.
— Reinhardt! — Ana wpadła w ramiona mężczyzny, który podniósł ją bez trudu. Oboje zaczęli się śmiać, choć po twarzy kobiety płynęły łzy. Jesse nie mógł oderwać wzroku od tej pary. Niewiele agentów było zakochanych, ale wielu z nich o tym marzyło. McCree również należał do niespełnionych romantyków. Bał się zostać na starość sam, lecz najwyraźniej było mu to pisane.
— Ohyda — głos Fary wyrwał go z rozmyślań. Dziewczyna stała obok niego, a jej ciemne oczy patrzyły posępnie na staruszków.
— Są słodcy.
— Nie myślałbyś w ten sposób, gdybyś widział swoją matkę.— Ana i Fara były bardzo bliskie jego sercu. Znali się od wielu lat, często spędzali razem czas. Kobiety traktowały go jak członka rodziny, choć między nimi nie było pokrewieństwa. Fara była dla niego nieznośną, młodszą siostrą. Dumna, ciemnowłosa, z wiecznie uniesioną głową przypominała Kleopatrę.
— Daj spokój, skarbie. Jest z nim szczęśliwa.
— Może. Mam dla ciebie jedzenie, głąbie.
— Dzięki, sztywniaro. — Z wdzięcznością zabrał od niej tacę z parującym rosołem. Gdy do jego nosa dotarł przyjemny zapach, żołądek McCree zaburczał zdradziecko. Amari roześmiała się, prowadząc go do żółtego stolika, przy którym jedli Symmetra, Winston oraz Bastion.
Czuł na plecach wzrok Reinhardta. ,,Jesteś filarem, podtrzymującym ten domek z kart". Musiał ratować swoją rodzinę. Ocalić swój dom, zanim wszystko znowu zniknie. Overwatch na niego liczyło.
Dlatego uśmiechnął się najszerzej, jak tylko potrafił. Poprawił rondo kowbojskiego kapelusza i usiadł ciężko na miejsce obok Amari.
— Ej, ludzie! Nie uwierzycie, kto do nas dołączy!
*Lee Van Cleef − aktor w westernie ,,Dobry, zły i brzydki"
** W tym miejscu temperatura osiągnęła najgorętszą w historii temperaturę 56,7 °C.
Przepraszam za błędy, jakość i wszystko. Chcę po prostu oddać Wam ten rozdział jak najszybciej, dlatego w najbliższym czasie poprawię to, co uznam za stosowne. Rozdziału nie było długo, bo jestem zmęczona, ludzie. Na dodatek boję się, że nie ukażę charakterów tak, jakbym tego chciała. Napisałam jeszcze dwa rozdziały do przodu i z żadnego z nich nie jestem zadowolona, dlatego nie wiem, kiedy pojawi się kolejna część. Chciałabym, żeby jak najszybciej.
Mam nadzieję, że Wy trzymacie się lepiej niż ja. Dziękuję za to, że poświęciliście czas, aby dotrzeć do tego miejsca. Pozdrawiam bardzo serdecznie i przesyłam wirtualnego całusa. McCree i Hanzo też.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top