Prolog. Jesse McCree.
"Smoka w Południe" zaczęłam pisać w sierpniu 2016 roku, więc nie przewidziałam wtedy, że pojawią się postaci takie jak Moira, Orisa czy Doomfist. Z tego powodu raczej ich tu nie znajdziecie, a jedyną bohaterką z dodanych do gry postaci, która się tu pojawia, jest Ana. Opowiadanie nie ma również ścisłego związku z fabułą gry, dlatego w moim Overwatch jest Symmetra oraz Złomiarz, jednak w późniejszych rozdziałach wyjaśnię, dlaczego. Miłego czytania!
Ze wszystkich środków transportu Jesse McCree najbardziej kochał pociągi.
Kiedy należał do Overwatch, często nie miał prawa wyboru pojazdu, którym podróżował. Organizacja stawiała na bezpieczeństwo oraz komfort, więc często przemieszczał się samolotami, poduszkowcami czy transporterami opancerzonymi. Od momentu, w którym Overwatch zostało uznane za organizację przestępczą i rozpadło się drugi raz, Jesse McCree ponownie stał się wolnym strzelcem, zabójcą do wynajęcia. To oznaczało, że mógł robić co mu się żywnie podoba.
Nie było mu z tym dobrze.
Istniało wiele plusów i minusów obecnej sytuacji, lecz on rozpaczliwie pragnął widzieć tylko pozytywy. Nie należał do osób szczególnie pesymistycznych lub optymistycznych — stawiał na trzeźwe postrzeganie świata. W tym wypadku wolał jednak skupić się tylko na rzeczach dobrych, jasnych, mających zapewnić go, że ma jeszcze jakiś cel w życiu.
Zaczął od zwiedzania. Podróżował po świecie, oglądając stolice i zabytki. Obecny rząd wyznaczył sześćdziesiąt milionów dolarów za jego głowę, dlatego nie zatrzymywał się w jednym miejscu dłużej niż trzy dni. Łowcy nagród do tej pory go nie znaleźli i wolał tego nie zmieniać. Chociaż miał dopiero czterdzieści dwa lata, a walka przy pomocy Rozjemcy była cholernie przyjemna, nie chciał kusić losu. Czasy nie były łatwe dla nikogo. Biedniejsi robili wszystko, aby przetrwać i wykarmić swoje rodziny. To oni polowali na byłych członków Overwatch, dlatego był pewien, że dałby sobie radę.
W głębi duszy nie chciał być sprawcą morderstwa na garstce niewinnych, głupich ludzi.
Pociąg podskakiwał na szynach, a kowboj przewracał się na lewo i prawo, śmiejąc się jak dziecko. Jedną ręką trzymał kapelusz, aby nie odleciał. Nawet po tylu latach ciągle podróżował na dachach wagonów, ciesząc się każdą sekundą. Overwatch sprawiło, że uzależnił się od adrenaliny oraz poszukiwania wrażeń. To było jak narkotyk.
Narkotyk, który za dnia dawał mu solidną dawkę radości i entuzjazmu. Zejście z fazy następowało nocą, gdy budził się zalany potem po dręczących go koszmarach. W snach prześladowały go wybuchy, walka i gnijące trupy. Patrzył na twarze umierających przyjaciół; miał ich krew na swoich dłoniach.
Dziś było wyjątkowo spokojnie. McCree zazwyczaj bywał na dachach wagonów, które wybierali najciekawsi pasażerowie. Lubił słuchać kłótni niewiernych małżonków, dowcipów nastolatków czy narzekań staruszków. To przypominało mu, iż da się prowadzić normalne, szare życie. Teraz nie słyszał niczego fascynującego. Żadnych plotek przyjaciółek albo spekulowań na temat sobotniego meczu piłki nożnej.
Cisza powinna go zaniepokoić. Wzbudzić czujność.
On jednak zignorował to ostrzeżenie, kładąc się wygodnie na plecach. Opuścił kapelusz na oczy, żeby osłonić je przed natarczywym, australijskim słońcem. Lato na tym kontynencie było wyjątkowo upalne. Już po dwóch dniach jego opalona wcześniej skóra nabrała koloru brązu. Można go było teraz wziąć za brata Fary.
Metalowe palce kowboja dotknęły lufy Rozjemcy. Nigdy się z nim nie rozstawał, jakby był częścią jego ciała. Podobnie wyglądała sprawa z ponczo. Materiał łatał po każdej akcji, chociaż dół zdążył się już rozpruć. Powinien kupić sobie nowe ubranie, ale nie mógł się do tego przekonać. Overwatch odcisnęło na nim zbyt głębokie piętno i przeklinał się za to, że im na to pozwolił.
Wiatr wiał mocno, stanowiąc przyjemny kontrast dla upału Przydługie włosy, sięgające łopatek, wpadały mu do ust. Pociąg mknął z oszałamiającą szybkością, dlatego mimo wszystko musiał zachować zdrowy rozsądek. Chwila nieuwagi mogłaby kosztować życie lub — co gorsza dla niego — utratę sprawności.
Nie chciał stracić drugiej ręki.
Najpierw zaniepokoił go odgłos ciężkich butów z mocnymi podeszwami. Ich właściciel zeskoczył na dach wagonu i Jesse nie musiał otwierać oczu, aby wiedzieć, że nieznajomy celuje do niego z broni.
Powoli uniósł kapelusz, jednocześnie drugą, metalową ręką, wyciągając Rozjemcę. Obcy mógł zastrzelić go wcześniej albo spróbować zrzucić z pociągu, wykorzystując nieuwagę kowboja. Tak proste rozwiązania wybraliby jedynie amatorscy łowcy nagród lub przygłupi stróże prawa.
Fakt, że nadal mógł oddychać nieco go przerażał, ale wolałby dobrowolnie odciąć sobie prawą dłoń niż okazać strach.
— Witaj, McCree — powiedział spokojnie znajomy głos. W jednej chwili opuściła go cała adrenalina. Wspomnienia pojawiły się nagle przed jego oczami, jak uśpione motyle, które po latach snu poderwały się do lotu.
— Znam świetne kawały o kowbojach i byłych żołnierzach. Chcesz posłuchać?
— Podziękuję, chociaż sądzę, że tracę życiową szansę. Pewnie nie ma wielu takich dowcipów.
Jack Morrison wyglądał tak, jak w dniu, w którym Overwatch oficjalnie zakończyło swoją działalność. Od tamtej pory minęło pięć lat i Jesse nie widział żadnego członka organizacji. Lubił sobie wyobrażać, jak bardzo musieli zmienić się po tylu latach. Żołnierz−76 spełnił wszystkie jego oczekiwania. Był jedyną stałą w całym zestawieniu.
Nadal nosił białoniebieski mundur z czerwoną liczbą 76 na plecach. Twarz miał zasłoniętą maską, odkrywającą jedynie czoło, na środku którego można było dostrzec głęboką bliznę. W blasku słońca włosy mężczyzny były białe. Nie siwe czy srebrzyste. Białe jak śnieg, który tworzyła Mei.
— Czemu grozisz mi bronią? — zapytał kowboj, uśmiechając się łobuzersko.
— Mogę zapytać cię o to samo.
— To ty pierwszy we mnie wycelowałeś. Nie powinno się strzelać do bezbronnego człowieka.
— O ile sobie przypominam, to żaden z moich pocisków nawet cię nie drasnął. Poza tym, nie wiedziałem, jak jesteś nastawiony. W każdej chwili mogłeś mnie zabić. Wiem, że musisz zachować czujność, bo na ciebie polują. Członkowie Overwatch to doskonali strzelcy, a ja jeszcze lubię ten świat.
Jack schował swoją broń, a Jesse poszedł w jego ślady. Ta wizyta nie mogła oznaczać niczego dobrego.
Żołnierz−76 od lat poszukiwał winnych za rozpad pierwszego Overwatch. Krążyły plotki o osobach, którym wymierzył sprawiedliwość. Najsłynniejsza głosiła, iż zabił prezydenta Irlandii, gdy ten brał kąpiel. Polityka faktycznie zaleziono martwego w wannie, ale McCree uważał to za zbieg okoliczności. W końcu jemu też przypisywano dziwne zbrodnie, których nie popełnił. Telewizja wciąż nazywała go Krwawym Rolnikiem.
Morrison znalazł go po tylu latach. Nie przepadał za kowbojem od czasu misji w Eichenwalde. Więc dlaczego po niego wrócił? Czyżby potrzebował pomocy przy dokonaniu jakiegoś zamachu?
— Urwał ci się trop? Szukasz kogoś?
— Szukałem — przyznał. Pociąg podskoczył na szynach, przez co banita niebezpiecznie się zakołysał. Morrison nawet się nie poruszył, jakby buty przykleiły mu się do dachu wagonu. Może przyciągały metal?
— Szukałeś mnie — powiedział Jesse cicho, mrużąc oczy. — Dlaczego?
Żołnierz nie odpowiedział. Wskazał jedynie głową w kierunku nieba. McCree powoli uniósł wzrok, nawet nie próbując powstrzymać zaskoczenia. Ogromny, ciemny kształt zakrył słońce jak wielka chmura.
Poduszkowiec.
Słońce przedostało się zza maszyny, a jego promienie oświetliły symbol, za który groziła kara rozstrzelania. Symbol, który dawniej kojarzył się ludziom z lepszą przyszłością. Symbol, który nieustannie dręczył go, gdy tylko przymykał powieki.
Coś dziwnego ścisnęło banitę w gardle. Patrzył w górę tak długo, aż zesztywniał mu kark. Aż światło sprawiło, że przed oczami pojawiły mu się kolorowe plamki. Nawet w najczarniejszych scenariuszach nie przewidywał tak oszałamiającej tęsknoty. Wstąpienie kolejny raz w szeregi Overwatch byłoby samobójstwem. Unikanie głupich łowców nagród było łatwe, ale jeżeli jeszcze raz stałby się członkiem organizacji do rana mógłby zawisnąć przed ratuszem w Santa Fe.
Jack cierpliwie czekał, aż kowbojowi minie pierwszy atak szoku. Wyciągnął swój karabin pulsacyjny, leniwie polerując go o brzeg munduru.
— Nasza wojna nigdy się nie skończy, McCree. Świat nas potrzebuje. Tylko my jesteśmy w stanie zapewnić ludzkości bezpieczeństwo.
— Myślałem, że jesteś jednoosobową armią.
— Jestem. Ale Overwatch będzie zbyt słabe, jeżeli...
— Zamknij się. Chcę tylko odzyskać swój pokój. Ten z dala od łazienek i sypialni Złomiarza.
— Myślę, że to da się zrobić. — Chociaż maska Żołnierza−76 zakrywała jego usta, to McCree wiedział, że się uśmiecha. Taki sam rodzaj uśmiechu rozpromienił również jego twarz.
Z poduszkowca opuszczono drabinkę.
Wtedy Jesse McCree nie wiedział, iż właśnie przypieczętował swój los.
Za wszelkie błędy przepraszam. Dostałam swojego pierwszego laptopa, więc żal było nie napisać przy jego pomocy pierwszej części. Zauważyłam, że ma on automatyczną korektę, więc za dziwne słowa, które źle poprawił przepraszam.
Dziękuję za poświęcenie mi swojego czasu. Mam nadzieję, iż Ci się podobało :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top