Rozdział 4
Obudziło mnie sapanie przy moim uchu.
Otworzyłem zaspany oczy i przed sobą miałem ciemnobrązowe futro.
To tylko alfa.
Chwila moment...
Alfa!
Poderwałem się w górę przerażony i odskoczyłem od wilka.
Alfa tylko się obróciła pyskiem w moim kierunku i ziewnęła pokazując ogromne, śnieżnobiałe uzębienie i przymrużyła na mnie oczy, burcząc z niezadowoleniem.
Warknąłem na wilka, gdy ten się podniósł, mając zamiar podejść do mnie, na co zdziwiony się zatrzymał.
Spojrzał na mnie z błyskiem w oczach, które pociemniały, a sierść zjerzyła się.
Warknął głosem alfy, robiąc krok w moim kierunku, a ja już byłem brzuchem przy ziemi skomląc.
Byłem przerażony, a moja omega była uległa.
Alfa stanęła nade mną, wąchając mnie.
Wilk sunął nosem po mojej tylnej łapie, w kierunku ogona, którym chroniłem swój tyłek.
Gorączka była tuż tuż.
Tylko kwestia dni i będę potrzebował odseparować się od wszelkich alf.
Ja spragniony knota to nie ja.
Wywróciłem się na grzbiet, byleby mnie już tak natarczywie nie wąchał.
Alfa trąciła nosem moje uniesione w powoetrze łapy i poczułem gorący język na swoim brzuchu.
Kazał mi wstać.
Poderwałem się szybko i zacząłem błagac o jego względy, ocierając się ciałkiem o jego łapy.
Wilk szczeknął, co zabrzmiało jak zduszony kaszel.
Śmiał się ze mnie chujek jeden, miedy ja się go bałem!
Spojrzał na mnie wyczekująco, gdy odszedł kilka kroków.
Nie byłem do końca pewien czy mam za nim iść, ale powoli powłóczyłem łapami za nim.
Do jedzenia? Nie jadłem zupełnie nic, od prawie dwóch dni.
Alfa prowadziła mnie w kierunku wysokich szczytów górskich.
Wyszliśmy z lasu na górskie stepy, gdzie było mnóstwo zapachów prosto od zwierzyny łowmej i poczułem dziwną siłę.
Przeszliśmy przez granicę.
To tereny tej alfy.
Wilk spoglądał co chwilę na mnie, a ja tylko goniłem za jego ogromnymi krokami.
Tu jest lepiej niż u Zayn'a...
Przez stepy przepływała ogromna rzeka, której prąd był tak łagodny że widziałem dno.
Spora gromada szczeniąt była widoczna z miejsca w którym byłem.
Alfa nie bała się mnie tu sprowadzić?
Rozległo się niemal ogłuszające wycie gdzieś ze szczytów i po chwili zbiegła się wataha, a ja dopiero teraz zobaczyłem że niedaleko jest pełno drewnianych domków.
Cywilizacja.
-Harold, wróciłeś!- wysoki brunet o brązowych oczach wyszedł z jednego z budynków i podszedł do mojego alfy.
Chwila...
Mojego?
*********
Lewis tak zagubiony xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top