Rozdział 33

Obudził mnie głośny huk i zapach spalenizny, oraz dłonie które pociągnęły mnie w górę.

Zacząłem wrzeszczeć przerażony, ale to tylko Harry.

-Musimy uciekać, ktoś podłożył ogień...- zaczął kaszleć i po chwili spuścił mnie przez okno na dół i sam zeskoczył obok.

-Lou, uciekaj ze szczeniakami. Ktoś nas atakuje.- rzeczywiście panował spory hałas i słychać było zewsząd warkot naszych alf i piski atakowanych omeg.

Przemieniłem się, posyłając mu ostatnie spojrzenie i rzuciłem się na poszukiwania.

Roztrzaskałem płonące deski swoim bokiem i wpadłem do miejsca gdzie szczenięta zazwyczaj przebywały i wyprowadziłem całą grupkę na zewnątrz bezpiecznie.

Najmłodszą dwójkę zgarnąłem w pysia i mknąłem w kierunku miejsca które pokazał mi Harry, pilnując by nikt się nie zgubił i żebyśmy zostali niezauważeni.

W połowie drogi zaczęło mi się robić gorąco i starsze szczeniaki spojrzały na mnie znacząco na co tylko warknąłem, każąc im to zignorować i uparcie szliśmy do schronienia.

Przeszliśmy przez wodę, więc zamaskowałem trochę swój zapach.

Schowałem maleństwa w sporej jaskini za wodospadem i położyłem się w sporej kałuży, chcąc się trochę schłodzić, ale to mi nic nie dawało.

Potrzebowałem Harry'ego.

Musiałem przysnąć, bo obudziło mnie głośne i znajome warczenie.

Nate.

Poderwałem się na łapy pochylając w dół łeb i zakrywając zbite w kupkę szczenięta własnym ciałem i odsłoniłem zęby.

Jestem luną do kurwy, to moje zadanie.

Nate nie cofnął się, wręcz byłem w stanie usłyszeć jego szyderczy śmiech i po chwili zostałem powalony na bok, mocnym pchnięciem i wbiciem kłów.

Zaskomlałem i zacząłem się szarpać z nim, aż w końcu mnie puścił i mogłem się na niego rzucić bez żadnego dźwięku, ale zostałem odepchnięty i uderzyłem o ścianę z jękiem i już nie mogłem się podnieść.

Dzieci schowały się za moimi plecami, kuląc się ze strachu.

Przykryłem je opiekuńczo ogonem, patrząc im w oczy przepraszająco i skuliłem uszy czekając na cios, ale Nate nie ruszał się.

Obserwował, czekał aż w końcu znowu zaatakuję, ale nie doczekał się ataku z mojej strony, bo od tyłu dorwał go tropiciel.

Liam warczał wściekle, wyszarpując straszną betę z jaskini i wyraźnie słyszałem dźwięk łamanych kości i skomlenia.

Po dość długiej ciszy w której było tylko słychać mój urywany oddech i obijanie się o siebie przerażonych szczeniąt Liam wyszedł zza ściany cały umorusany krwią która skapywała z jego poranionego pyska.

Boże, dziękuję.

************************

Chyba mam kłopoty...

To ten, ja uciekam!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top