Rozdział 27

Bestie wyszły z krzaków.

Były to średniej wielkości wilkołaki z obnażonymi kłami.

Było ich coś koło dwudziestu.

Zostałem zepchnięty w środek alf i bet, które miały zamiar chronić mnie własnym ciałem.

Starałem się nie spuścić wzroku z Harry'ego i skupiłem się na zaciskaniu dłoni na malutkim sztylecie, który znalazłem w kieszeni płaszcza.

Dawajcie, gnojki.

Wataha przypuściła na nas atak, grupkami odciągając silniejszych z okręgu, tak jakby właśnie o mnie chodziło.

Jedna z drobniejszych wrogich bet dała radę się przecisnąć, zanim stojący przede mną Zayn zdołał ją złapać.

Wilk chwycił za rękaw futra, próbując mnie przewrócić, ale nie pozwoliłem na to i dźgnałem sztyletem w pysk wilka, opanowany strachem.

Wilczysko rozdarło się, puszczając mój rękaw.

-Zmuszacie mnie do tego.- spojrzałem na betę przepraszająco i odtrąciłem ją na bok, pod łapy naszych alf i została odrzucona gdzieś dalej.

Widziałem kłębki futra latającego w powietrzu i plamy krwi na białym śniegu, ale nie mogłem odnaleźć nigdzie Harry'ego.

W końcu jednak to się udało.

Walczył najwidoczniej z alfą wrogiej watahy i wygrywał, mimo uników przeciwnika. Nie miał ran.

Za bardzo skupiłem się na nim, po sztylet został wytrącony z moich rąk i wylądowałem na ziemi, próbując odepchnąć pysk warczącej na mnie bety, która kłapała zębiskami tuż przed moją twarzą, próbując mnie dorwać.

Zacząłem krzyczeć, podczas odpierania ataku, ale zostałem złapany za nogę i ciągnięty po ziemi.

Kły wbiły się w moją skórę, przecinając ją, aż zaskomlałem i kopnąłem drugiego wilka wolną nogą, na co odsunął się na chwilę.

Ścisnąłem łeb atakującej bety, odpychając ją i poderwałem się na nogi, starając się nie opierać ciężaru na tej rannej.

Widok przesłonił mi ciemny grzbiet i ogłuszył mnie wręcz warkot Harry'ego.

Nie dziwię się w sumie teraz dlaczego Zayn się poddał bez walki Harry'emu.

Moja alfa była potężną bestią, która budziła strach nawet w najodważniejszych osobnikach.

Odparł atak, który miał zostać zapewne przypuszczony na mnie.

Mniejsze wilki odskoczyły skomląc i zaczęły się wycofywać, widząc że nie mają szans na pokonanie nas.

Jęknąłem czując wręcz palący ból w nodze.

Harry spojrzał na mnie znacząco, więc wskoczyłem na jego grzbiet, a on zaczął biec, przedzierając się przez uparte alfy wroga i uciekaliśmy przez bardziej znane mi tereny.

Harry zaczął wyć i dało się usłyszeć z naprzeciwka głośny tupot łap i po chwili nasze alfy nas wyminęły, a my wypadliśmy na dobrze znane mi stepy.

Harry przebiegł przez rzekę, poganiając szczenięta w kierunku domów i zatrzymał się dopiero pod naszym gniazdkiem.

***************

Lou ma odwagę 😍

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top