Rozdział 19
Ridian jeszcze nigdy nie czuł takiego strachu jak w tamtej chwili. Czekał, nie wiedząc na co. Na śmierć? Tortury? Jeśli miał być szczery, to nie obchodziło go to, ponieważ myślał tylko i wyłącznie o swojej strażniczce, która jakiś czas temu została dosłownie wyrwana z jego rąk. Leżała wtedy taka bezbronna i skrzywdzona. Nie mógł jej obronić, chociaż ona tyle razy broniła jego. Czuł się okropnie winny i żałował, że czegoś nie zrobił, ale prawda była taka, że nie był w stanie nic uczynić. Nie wyleczyłby jej przecież, a gdyby rzucił się na Belgrama, to ten pewnie by ją zabił. Tak, dobrze mu szło mszczenie się na bratanku, ponieważ ten był załamany, jednak książę nadal się nie poddał. Wiedział, że nie mógł tego zrobić, dopóki nie pomoże Sariyi, lecz nie miał pojęcia jak tego dokonać. Był po raz kolejny przywiązany do krzesła i siedział sam w pustej sali tronowej. W pewnym momencie usłyszał, że ktoś się zbliżał. Chłopak uniósł głowę i zobaczył jakiegoś mężczyznę, jak przypuszczał buntownika, trzymającego za ramię pewną młodą dziewczynę. Nieznajoma miała długie, blond włosy, niegdyś lśniące. Jej oczy były krystaliczno niebieskie, tak jak Ridiana. Na jej skórze widać było kilka małych zadrapań i siniaków, ale nic nie wskazywało na to, żeby została poważniej zraniona. Dziewczyna była ubrana w sięgającą do ziemi karmazynową suknię, która zdawała się być kosztowna, choć wówczas była już podarta i nieco zniszczona. Blondynka trzymała ręce z tyłu, gdyż były związane grubym sznurem.
- Przyprowadziłem ci koleżankę - powiedział tubalnym głosem buntownik i rzucił dziewczynę pod nogi księcia, jakby była jakimś przedmiotem, a potem wycofał się z sali. Ridian przyjrzał się jej po raz kolejny i zaczęło do niego docierać, że patrzył na królewską córkę. Tą, która była mu przeznaczona. Jego przyszła żona.
- Przepraszam, czy ty jesteś księżniczką? - zapytał i natychmiast poczuł niezręczność całej sytuacji. On - niedoszły król - przywiązany do krzesła pytał swoją, również związaną, przyszłą żonę czy była tym, kim myślał, że była.
Niebieskie oczy księżniczki spojrzały w jego kierunku, gdy podniosła się na kolana.
- Tak, jestem - odparła spokojnie. Miała bardzo mile brzmiący głos i chłopak od razu pomyślał, że rozumie dlaczego ludzie tak ją lubili. Zdawała się być sympatyczną, młodą kobietą, a w dodatku jej uroda lśniła jak diament, mimo trudów niewoli. - Jestem Arillia.
- Miło mi cię poznać. Czy coś ci zrobili? - zaniepokoił się chłopak, który powoli odkrywał znaczenie słowa empatia. Arillia pokręciła przecząco głową.
- Trochę mnie poszarpali i kilka razy związali, ale mogło być gorzej. Słyszałam, że król Deasrii nie miał tyle szczęścia i nie żyje.
Ridian wypuścił głośno powietrze przez zęby na wzmiankę o ojcu. Księżniczka najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z kim miała do czynienia.
- Ale nie martw się - odezwała się do niego pocieszająco. - Jego syn, który miał objąć tu tron, już jest w drodze i pewnie lada dzień pojawi się w zamku, a potem nas uwolni.
- To ja jestem tym księciem... - wyznał ponuro. Nadzieja w oczach Arillii umarła i pozostała tam tylko pustka. Ostatnia nadzieja na ratunek prysła.
- Och - wykrztusiła jedynie.
- Właśnie - zgodził się z nią. Byli w tragicznej sytuacji. - Mimo wszystko, nie traćmy nadziei. Moi strażnicy na pewno nam pomogą.
- Bez urazy, ale jeśli są tak skuteczni jak ty, to marnie widzę naszą przyszłość - skomentowała księżniczka, a następca tronu nie dziwił jej się, bo chłopak, na którego liczyła, był w niewoli, zupełnie jak ona. A co mogła uczynić według niej dwójka strażników, która dała się podejść buntownikom?
- Są lepsi niż ja i jestem pewien, że nam pomogą. Jest wśród nich taka jedna... - książę urwał gwałtownie, ponieważ uznał, że to niezbyt dobry pomysł, aby mówić niedoszłej żonie o dziewczynie, do której zaczynał coś czuć. Ich położenie było wyjątkowo trudne i uczynienie go jeszcze bardziej niezręcznym nie skończyłoby się pozytywnie dla żadnego z nich.
- Tak? - ponagliła go i zerknęła na niego zaciekawiona. Nie spodziewała się, że do obrony księcia wyznaczono kobietę ani tego, że w ogóle wolno było jej służyć jako strażnikowi.
- Po prostu moja strażniczka jest naprawdę wspaniałą wojowniczką - odpowiedział ostrożnie, rozumiejąc, że wszedł na grząski grunt.
- To rzadkie, żeby kobieta została strażnikiem - zauważyła równie dyplomatycznie. Prawdę mówiąc, pierwszy raz spotkała się z takim przypadkiem.
- To fakt, ale ona jest lepsza niż większość mężczyzn razem wziętych - zaśmiał się, przypominając sobie jak z nią kiedyś walczył. Wtedy buntownicy byli dla niego nic nieznaczącym słowem, a głównym problemem było to, że pół elfka nie chciała się mu oddać. - Ponadto jest taka spokojna i opanowana, chociaż jednocześnie pewna siebie, co nie trudno zrozumieć, skoro byłaby w stanie powalić człowieka tylko za pomocą sznurka. Na pierwszy rzut oka wydaje się delikatna, ale to niezwykle silna kobieta, zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
- Lubisz ją... Ridian, dobrze pamiętam? - spytała go księżniczka. Chłopak zmieszał się, słysząc jej uwagę. Poczuł, że zbytnio się zagalopował w swoich pochwałach.
- Tak, Ridian, a co do mojej strażniczki, to ona jest dobrą osobą, ale ja ją nie...
Książę nie wiedział jak z tego wybrnąć, ale nic by mu tak naprawdę nie pomogło, ponieważ Arillia domyśliła się co się działo w jego sercu. Kobiety czasami bywały mniej krótkowzroczne niż mężczyźni.
- Zakładam, że nie masz wielkiej ochoty zostać moim mężem?
- Ja nie... Znaczy... To nie tak - jąkał się, co było do niego niepodobne. W pytaniu nie było złośliwości ani wyrzutu, jednak powiedzenie komuś wprost, że się go nie chciało, nigdy nie należało do łatwych zadań.
- Spokojnie, ja też nie jestem i nigdy nie byłam zwolenniczką tego pomysłu - przyznała ze smutkiem.
- Nie? - zdziwił się Ridian.
- Wierz lub nie, ale nie każda dziewczyna marzy, aby zostać żoną nieznanego jej wcześniej człowieka, nawet jeśli jest on księciem - zadrwiła. - Niestety, rozumiem, że to dla dobra królestwa, bo sama nie dam sobie rady, ale jestem księżniczką. Powinnam móc podejmować własne decyzje, a ja chciałabym kiedyś się zakochać, ponieważ słuchając ciebie, wiem, że to musi być przyjemne uczucie.
Księże chciał zaprotestować, gdyż przecież nie był zakochany, ale ostatecznie porzucił ten pomysł, zwłaszcza, że Arilla okazała mu zrozumienie i była skłonna może nawet zrezygnować ze ślubu. Obydwoje nie mieli już ojców, więc gdyby tylko się uwolnili, czy nie powinni walczyć o swoje szczęście zamiast zakuwać się w kajdany?
- Coś wymyślimy - powiedział tylko. - Jakoś znajdziemy sposób, który zadowoli wszystkich.
Księżniczka posłała mu słaby uśmiech, a chwilę później przyszło po nich kilku buntowników i wyprowadziło ich z sali tronowej. Zabrali ich oni na ogromny plac przed zamkiem, gdzie zgromadziło się już sporo mieszkańców królestwa. Na środku placu stał Belgram, który miał na sobie czerwoną szatę, co sprawiało, że wyglądał jak parodia króla. Mężczyzna pokazał ruchem dłoni, aby Ridian i Arillia zbliżyli się do niego. Dziewczyna posłusznie ruszyła w jego kierunku, ale bratanek przywódcy buntowników stał w miejscu. Jeden z trzymających go ludzi popchnął go agresywnie do przodu, dlatego ostatecznie podszedł do swej narzeczonej i zatrzymał się razem z nią naprzeciwko wuja.
- Fantastycznie, więc możemy zaczynać - mruknął sam do siebie. Belgram odwrócił się w stronę tłumu. - Witajcie na tej długo oczekiwanej koronacji! Dzisiaj będziecie świadkami czegoś niezwykłego. Zobaczycie jak sprawiedliwość wreszcie wygrywa, a ci, którzy dopuścili się okrutnych czynów, zostaną ukarani.
Ridian pomyślał, że Belgram całkowicie postradał zmysły i już nic ich nie uratuje, ale starał się zachować zimną krew, żeby nie przestraszyć dziewczyny, zresztą czy jako książę nie powinien umrzeć z godnością?
- Wasza słodka księżniczka miała zostać żoną tego oto księcia Ridiana, ale nie sądzę, aby on był najlepszym wyborem na króla, zatem musiałem zainterweniować i pomóc wam znaleźć lepszego władcę - stwierdził, a potem zwrócił się do Arillii:
- Ale nie martw się, kochana. Nie zamierzam zostać twoim mężem. Jesteś dla mnie za młoda.
Belgram uniósł dłoń tak, jakby chciał ją pogłaskać po policzku, ale jego bratanek dostrzegł coś lśniącego w ręce wuja. Mężczyzna zadziałał tak szybko, że książę nawet nie zdążył wydać z siebie żadnego dźwięku. Z gardła blondynki trysnęła krew, a ona spróbowała złapać się ramion Belgrama, nim upadła na ziemie z pustym wzrokiem i rozoranym gardłem. Ridian wpatrywał się w to wszystko zszokowany.
- Jak mogłeś? Ona ci nic nie zrobiła - odezwał się do niego z pogardą. Nie znał księżniczki długo, ale okazała mu serce i liczył, że uda się im dogadać w pewnych kwestiach. Może nawet mogłaby zająć się swoim królestwem. Biedaczka opowiadała mu o tym, że pragnęła się zakochać, a teraz już nigdy nie będzie miała okazji, żeby tego doświadczyć.
Lud wpatrujący się w to, co się działo na placu, zaczął szeptać między sobą, nie wiedząc jak zareagować, ponieważ dookoła nich było pełno buntowników. Otaczali plac z każdej strony i byli uzbrojeni po zęby w razie, gdyby któryś z mieszkańców stawiał opór.
- Zrobiłem jej przysługę, bo przynajmniej nie zmuszałem jej do małżeństwa w przeciwieństwie do ciebie - wyjaśnił ze znużeniem wuj, wzruszając ramionami.
- Ja też nie - odparował książę.
- Faktycznie, ty tylko wykonywałeś rozkazy swojego tatusia, tak jak on wykonywał rozkazy naszego ojca - powiedział z rozgoryczeniem. - Jesteście tacy sami, a już za moment będziecie jeszcze bardziej podobni, dlatego, że obaj skończycie w ziemi.
Mężczyzna skinął głową na buntowników, którzy przynieśli mu koronę, którą on pogładził delikatnie palcem.
- Nareszcie - wyszeptał. Później spojrzał na Ridiana i wyciągnął z pochwy swój sztylet. - Pora to kończyć.
Ridian nie posiadał żadnej broni, więc czuł, że nadszedł czas, by się poddać. Nikt już nie mógł mu pomóc. Sariya i Wriven pewnie nie żyli, a jego niedoszłą żonę właśnie zamordowano na jego oczach. Na domiar złego, całe królestwo obserwowało jego bezradność. Gdy Belgram stał już blisko niego z uniesionym wysoko sztyletem, chłopak przymknął powieki. Nie chciał, żeby ostatnią rzeczą, jaką miał zobaczyć był jego wuj. Oczami wyobraźni widział swoją strażniczkę tamtej pamiętnej nocy, kiedy pocałował ją po raz pierwszy. Nagle poczuł jakieś uderzenie i czyjś ciężar na sobie. Czy tak miała wyglądać śmierć?
Ridian otworzył oczy i dostrzegł siedzącą na nim Sariyę ze swoim przebiegłym uśmiechem. Prawdziwą Sariyę.
- Witaj, książątko. Tęskniłeś? - zapytała zdyszana.
- Co ty tu robisz? Jak? - pytał zdziwiony.
- Nie myślałeś chyba, że pozwolę komuś cię zabić? Tylko ja mogę to zrobić - zażartowała, ale zaraz zeskoczyła z niego, bo Belgram niespodziewanie pojawił się za nią i zamachnął się swoim sztyletem. Ostrze nawet nie drasnęło dziewczyny, a książę wykorzystał to, że wuj zajął się jego strażniczką i stanął na nogach.
- Za każdym razem, kiedy cię spotykam, mam wrażenie, że cię nie doceniałem - warknął rozzłoszczony, a pół elfka ukłoniła się nisko i wyciągnęła swój sztylet.
- Dziękuję, musimy uczynić z tego tradycję - rzuciła z kpiną.
- Jakim cudem nie zdychasz w celi? - zaciekawił się i próbował dźgnąć ją w szyję.
- Zapytaj syna - odparła złośliwie, unikając ciosu z gracją. - Chociaż już możesz nie mieć okazji.
- Co? Zabiłaś Maxona? - wykrztusił mężczyzna, a dziewczyna zaśmiała się cicho. Ridian był zdezorientowany. Nie miał pojęcia, że Maxon był synem Belgrama.
- To nie było zbyt trudne, więc najwyraźniej nie wyszkoliłeś go jak trzeba - uznała. Nie minęło dużo czasu, gdy na plac zaczęła się wlewać fala żołnierzy. Na ich czele stał Wriven, a właściwe to siedział na Fosie. Żołnierze rzucali się na buntowników i ich obezwładniali, co nie było trudne, bo większość z nich była w ogromnym szoku. Nikt nie oczekiwał, że ktoś ich zaatakuje.
- Przegrałeś - skwitowała Sariya.
- Nie! - ryknął. - Nie odbierzecie mi korony! Odebraliście mi już wszystko, ale tego wam nie dam.
Z tymi słowami wyrwał swoim sługom rzeczoną koronę i przycisnął do piersi jak dziecko. W jego wzroku widać było czyste szaleństwo i brak kontroli. Kilku żołnierzy z Deasrii złapało go za ramiona, nie pozwalając mu uciec. Ten rozejrzał się dookoła, zastanawiając się jak wybrnąć z tej sytuacji, ale nie było już dla niego nadziei. Przegrał.
- Weź to - zwróciła się do Ridiana Sariya, podając mu swój sztylet. - Ty powinieneś to załatwić.
Książę przyjął jej dar i skinął jej głową w ramach podziękowania. Zbliżył się do Belgrama i zobaczył, że wuj patrzył na niego z lękiem. Zrozumiał, że jeśli chciał coś zmienić, to musiał zacząć od teraz. Chłopak rzucił broń na plac i odezwał się do żołnierzy.
- Zwiążcie go, a potem zaprowadźcie do celi.
Wszyscy popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
- Ostatnio zrobiłeś kilka okropnych rzeczy, wuju, ale chciałbym ci udowodnić, że nie jestem taki jak mój ojciec. Ktoś mnie nauczył, że rodzina i więzy krwi nie definiują człowieka - powiedział do Belgrama. - Życzę ci, abyś kiedyś to zrozumiał.
Następnie dał znać żołnierzom Wrivena, żeby go zabrali, ale wtedy pojawiła się przy nich pół elfka i kazała im zaczekać. Wzięła z rąk mężczyzny koronę i dopiero wtedy pozwoliła im odejść.
- Sądzę, że to należy do ciebie - stwierdziła i podała złotą koronę księciu. On drżącymi dłońmi przyjął ją od dziewczyny. Udało mu się zauważyć w jej fiołkowych oczach dumę, czego nigdy by się nie spodziewał. Następcy tronu nawet się nie śniło, że pewnego dnia Sariya będzie z niego dumna.
Ridian stanął naprzeciwko tłumu i uniósł w górę koronę, a jego uszy wypełnił dźwięk wiwatu swojego ludu. W pewnym momencie wszyscy upadli przed nim na kolana. Jego strażniczka również to zrobiła i tym razem nie było to w formie drwiny. Zrozumiała, że chłopak był nareszcie gotowy na rządzenie królestwem.
***
Parę dni później, Ridian z małym niepokojem zerkał na tron. Gdzieś z tyłu jego głowy pojawiło się wspomnienie z czasów przed podróżą po Przeklętym Lesie, kiedy siedział na tronie, tak jakby to było jego miejsce. W chwili obecnej to rzeczywiście było jego miejsce, ale bał się go. Obawiał się odpowiedzialności, która się z nim wiązała. Nie był pewien czy będzie w stanie to udźwignąć. Delikatnie przejechał palcami po obiciu tronu.
- Nie możesz się doczekać, wasza wysokość? - usłyszał za sobą. Poznałby ten głos wszędzie, bo miał okazję słyszeć go niemal co dzień w ostatnim czasie. Za nim stała Sariya z zaciekawionym wyrazem twarzy.
- Można tak powiedzieć, ale... wasza wysokość? Znowu wracamy do oficjalnej formy? - zainteresował się. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Jesteś królem, więc muszę ci tak mówić, wasza wysokość - wytłumaczyła krótko.
- Jeszcze nie jestem. Koronacja dopiero jutro - poprawił ją, na co wywróciła oczami.
- Wiesz, o co mi chodzi.
- Ty zawsze możesz mnie nazywać swoim książątkiem - odrzekł nieco pewniejszym tonem i powoli usiadł.
- Czy ty próbujesz ze mną flirtować? Zresztą nieważne, nie odpowiadaj. Jak się czujesz? - spytała i w jej głosie słychać było nutkę niepokoju. Pół elfka ostatnimi czasy coraz mniej kryła się ze swoimi uczuciami.
- Sam nie wiem. Przez ostatnie kilka dni cały czas brałem udział w naradach, ale przynajmniej pozwolili mi zostać ich królem, mimo tego, że nie zostałem mężem księżniczki Arillii. Tak naprawdę nie mieli zbyt dużego wyboru, ale i tak bałem się, że mogą się nie zgodzić. Nie, żeby mi to specjalnie zaszkodziło, gdyż wciąż mam królestwo do rządzenia po ojcu, ale czuję, że jestem to winny Arillii - opowiedział pokrótce ostatnie dni.
- Na pewno sobie poradzisz ze wszystkim - pocieszyła go strażniczka.
- Może, czas pokaże. Jedno jest pewne. Chciałbym zmienić wiele rzeczy. Nie wiem czy słyszałaś, ale zaprosiłem na swoją koronację elfy.
Dziewczyna słyszała i była wzruszona tym gestem, ponieważ - mimo swojej niechęci do tego gatunku - wiedziała, że był to krok zbliżający ją do normalnego życia. Bez ludzi nazywających ją mieszkańcem.
- To duży krok do przodu - przyznała emocjonalnie, zaplatając ręce na piersi.
- Co prawda, sam król tu nie dotrze, ale ma wysłać jakąś swoją reprezentację, także mam nadzieję, że będziemy mogli ze sobą współpracować. Trzeba zakończyć niektóre sprawy - ciągnął dalej zamyślony.
- Jestem przekonana, że tobie uda się doprowadzić je do końca - odparła szczerze i poczuła ciężar zbliżającej się koronacji. Ogrom obowiązków, które wkrótce miały ciążyć na Ridianie.
- Jak już mówiłem, zobaczymy.
- Przyszłam tu, żeby ci coś dać - zmieniła nagle temat, ale wolała nie dusić tego w sobie dłużej.
- Czemu? Nie zostaniesz na koronacji? - zmartwił się. Ona uśmiechnęła się i pokręciła rozbawiona głową. Fakt, że tak bardzo chciał, aby na niej była, wiele dla niej znaczył.
- Zostaję, ale jutro może nie być najlepszy moment na takie prezenty - odpowiedziała Sariya, a następnie podeszła do niego i ściągnęła z szyi swój naszyjnik z sercem. Ten sam, który dostała od matki. Dziewczyna zawiesiła mu go na szyi.
- Co ty wyprawiasz? Przecież to należy do ciebie. Masz to od matki. Ja nie mogę tego przyjąć - protestował.
- Teraz należy do ciebie. Tak jak moje serce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top