you are my constant
genre: angst, thriller, psychological topics
word count: 2k
warnings: mentions of blood and death, obsessive and sadistic behavior, a lil pinch of yandere
Szaleństwo to niemożność przekazania swoich myśli.
Nigdy wcześniej nie doprowadził się do takiego stanu. Miał ochotę wszystko zniszczyć, zrównać z ziemią, pozbawić istnienia. Sumienie stanowczo tego odradzało, włączając w jego umyśle czerwoną alarmową lampkę. Wiedział jakie będą konsekwencje. Wiedział, że to nie jest normalne.
Ale z każdym uderzeniem serca, które tak łomotało mu o żebra, że mógł je wyraźnie usłyszeć, jego gniew narastał do monumentalnych rozmiarów. Wbijał sobie paznokcie w dłonie, drapał całą powierzchnię ciała, zaciskał powieki aż do granic bólu. Robił wszystko, aby zatrzymać tę machinę, która kazała mu siać zniszczenie.
Cały zakład stał na głowie. Umieszczenie go w izolatce, przywiązanie pasami do łóżka, rażenie impulsami prądu nic nie dawało. Wył dzień i noc. Personel bał się wejść do pomieszczenia, w którym przebywał. Nie chodziło nawet o bałagan, porozwalane sprzęty, czy krew na ścianach (paradoksalnie, jego własną). Każdy kto tam wchodził czuł zagrożenie życia. Jakikolwiek ruch był rejestrowany przez te parę niebezpiecznie świecących oczu. Wyglądał jak drapieżnik, który lada chwila miał rzucić się na swoją ofiarę.
Zmienił się. Diametralnie. Ten chłopak, który trafił tu pół roku temu dawno przepadł. Zniknęły urocze piegi i dołeczki w policzkach. Zastąpiły je nienaturalnie przekrwione oczy, dziwnie zaczerwienione okręgi wokół ust i te blizny na całej twarzy... Jakby przemieniał się w jakiegoś potwora.
Jeśli niespełna sześć miesięcy temu można było uznać, że rzeczywiście trafił tu przypadkiem, teraz nawet dyrektor zakładu nie miał co do tego wątpliwości. Przewyższał szaleństwem Seo Changbina. A to nie lada sztuka. Nawet on patrzył na niego, jakby widział w nim czystą istotę śmierci.
A wystarczyłaby jedna osoba. Chociażby najcichszy szept jej głosu. Najmniej wyczuwalny zapach jej skóry. I wszystko wróciłoby do normy.
Dlatego postradał zmysły. To ona była jego "stałą", jedynym punktem odniesienia w tej chorej rzeczywistości. Tylko ona potrafiła dostrzec w nim to co w środku, to co dobre i prawdziwe - duszę.
Ale gdy zniknęła... To tak, jakby morza i oceany wyschły, góry się rozkruszyły, a niebo stało się zielone. Wszystko było nie tak.
Czuł tak niewyobrażalną pustkę, jakby razem z nią odeszła jakaś część niego. Akurat ta, tak niezbędna do życia.
Krzyczał, wołał... A ona wciąż nie wracała. Otaczające go mury, całe zalepione karteczkami ("pamiętaj , ONA JEST TWOJĄ STAŁĄ"), zdawały się coraz bardziej zaciskać. A potem nastąpiła ciemność, której nawet pamięć o stałej nie zdołała przebić.
a/n who would have thought? :>
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top