out of my mind
genre: angst, thriller, psychological topics
word count: 2k
warnings: mentions of blood and death, obsessive and sadistic behavior, dead animals
O Szaleństwo, jakże twoim jestem,
Tyś mi światłem w błędnych mrokach nocy:
Tyś mi SŁOWEM, a ja tylko gestem,
Zniechęcenia gestem i niemocy...
South Korea, 1980
- Uwaga, uwaga! Zaczynamy spotkanie klubu fanów dietetycznej sody - wykrzyknął jeden z pacjentów, gromiąc przy okazji każdego, kto odważył się choćby wziąć oddech, gdy akurat udało mu się dorwać do głosu. Nie lada wyczyn. Wszyscy wydzierali się w niebogłosy, jakby dzięki temu miały pęknąć szyby i uwolnić ich z tego wariatkowa.
Chcąc jakoś opanować drżące ze strachu i przejęcia dłonie, wyciągnął z kieszeni szpitalnego uniformu jakąś dziwną włochatą kulkę i ścisnął ją mocno.
- Spokojnie, Oktawiuszu. To tylko banda idiotów. Ich grosz warta „inteligencja" nie zasługuje na moje nerwy - szepnął scenicznie, gładząc wielką łapą zdechłą wiewiórkę ( albo to co z niej jeszcze zostało) tak, że prawie zmiażdżył jej głowę. Wszędzie tachał ze sobą to futrzaste truchło. Twierdził, że to jego amulet, odkąd znalazł je zeszłą zimą pod ogrodzeniem zakładu. Wątpliwe, biorąc pod uwagę, że wciąż tkwił w tym domu bez klamek.
- Po co my to w ogóle robimy?
Ten sceptyk Changbin zawsze podchodził do wszystkiego z zabójczym entuzjazmem. Co dwie sekundy wynajdował coś, co zakłócało jego nirwanistyczny stan zawieszenia między życiem a śmiercią; co pięć spoglądał na Jisunga ze zniesmaczeniem, mając ochotę wrzucić to jego wiewiórzysko do zsypu prowadzącego do palarni.
- A masz jakąkolwiek inną propozycję, jak zabić czas? Bardzo chętnie wysłucham, byle tylko mózg mi czasem nie wyparował przez uszy z tych nudów - Jisung spojrzał na chłopaka, jakby wątpił, że pod tą jego czupryną coś się jeszcze ukrywa. - Ludzie, ogarnijcie się! Gracie w remika!
Changbin uśmiechnął się szeroko, a wszyscy wzdrygnęli się, uświadomiwszy sobie po raz kolejny dlaczego tu trafił. To właśnie ten uśmiech serwował swoim ofiarom jako ostatni...
- Przyjechał nowy pacjent. Nie sądzicie, że powinniśmy go powitać w naszych skromnych progach?
Wpuszczanie kogoś z zewnątrz to procedura wymagająca miesięcy. W końcu, bądźmy szczerzy, trzeba pokazać jakieś pozory „normalności". Cały personel staje na głowie, a okresowi ani sobie myślą nie wykorzystać takiej okazji. Wreszcie mogą wyjść z celi i odetchnąć pełną piersią, nie czując na sobie żelaznych kajdan, w które zakuł ich ich własny umysł sterowany przez Górę.
Chronicy przyjmują to z typową dla siebie obojętnością - zakładając, że w ogóle zauważają zmianę w składzie pacjentów. Siedzą tu tak długo, że bardzo wątpliwe, aby ich mózg jeszcze nie przemienił się w wystygłą porcję budyniu.
Chłopak od razu trafił na oddział o zaostrzonym rygorze. Pielęgniarze z trudem wyciągnęli go z samochodu i doprowadzili do celi. Z zewnątrz wyglądał jak niewyrośnięty chłystek, który zamiast być w szkole, skręcił w nie tę uliczkę co trzeba i trafił do szpitala dla umysłowo chorych. Króciutkie włoski, piegi rozsypane po zarumienionych policzkach i te lśniące oczy, które bacznie wszystko obserwowały. Kto by pomyślał, że za tą maską kryje się jego prawdziwe oblicze - psychopaty, który potrzebował mniej niż sekundy, aby całkowicie odejść od zmysłów.
Była tu nowa, więc starzy pracownicy postanowili trochę nagiąć zasady i od razu - od tak,dla śmiechu - rzucić ją na głęboką wodę.
Pierwszy dzień, a ona już trafia do jednej celi z Lee Felixem, którego ulubionym zajęciem było miażdżenie palców swoim ofiarom.
Stanęła pod ścianą, modląc się usilnie w duchu, aby jakiś cudem ją przeniknąć i nigdy więcej tu nie wrócić. Mentalnie stukała się w czoło, wypominając sobie, że w ogóle zapisała się na te praktyki. Tysiąc innych ofert, ale jej musiało zamarzyć się pomaganie tym, którzy trochę się „pogubili". Skąd mogła wiedzieć, że to nie zakład psychiatryczny, ale w większości wylęgarnia psychopatów i seryjnych morderców?
Spojrzał na nią spod pół zamkniętych powiek i uśmiechnął się na widok jej przerażonej miny. Wyglądała uroczo w tym stroju pielęgniarki, który nieustannie poprawiała, z obawy, że za dużo odsłania. Nie widział absolutnie problemu w tym, że ręce miał przykute do oparcia krzesła,a każdemu jego ruchowi towarzyszyła seria elektrowstrząsów. Wiedział, że nic go nie powstrzyma od znalezienia sobie nowej ofiary.
Zresztą, nie musiał już szukać...
- Proszę, pozwól mi tylko pobrać sobie krew i zrobić kilka badań. Ja też chcę mieć to już za sobą - szepnęła, wciąż nie otwierając oczu. Kurczowo zaciskała powieki i przestępowała z nogi na nogę, wytężając przy okazji słuch. Każdy jego głębszy oddech, czy ruch krzesła sprawiały, że serce przyśpieszało tak jakby zaraz miało wyskoczyć jej z piersi i już nigdy nie wrócić.
- A mogę liczyć na naklejkę dla grzecznego pacjenta?
Rzucił w jej stronę swój niezawodny uśmiech i przechylił głowę, wlepiając w nią szczenięce spojrzenie. Jej mięśnie zadrgały, całkowicie odmawiając jej posłuszeństwa. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Postanowiła zignorować go zignorować ( wciąż trzęsła się na myśl, jak głęboki ma głos...) i ruszyła powoli w jego stronę. Nogi miała jak z waty, a ręce z trudem trzymały skórzaną torbę ze sprzętem lekarskim.
Stanęła najdalej jak tylko mogła, wciąż czując na sobie jego przeszywający wzrok. Po raz kolejny poprawiła spódniczkę mundurka i chwyciła drżącymi dłońmi jego rękę oraz zaciśnięty wokół niej skórzany pasek. Próbowała znaleźć odpowiednie miejsce, aby wbić igłę, ale niecodzienna pozycja w jakiej siedział sprawiała, że co chwilę zamiast jego rękę, kłuła swoje palce.
- Na moje oko, rozkucie mnie bardzo by tu pomogło. Po co masz się męczyć? Oboje dobrze wiemy, że masz klucze do moich kajdanek - przybliżył się do nie, a odległość między ich twarzami niebezpiecznie się zmniejszyła. Dziewczyna przełknęła nerwowo ślinę, dziękując w duchu za wszystkie piękne chwile swojego życia. Nie miała wątpliwości, że tej nocy nie uda jej się przeżyć. Albo sama trafi do celi takiej jak ta, albo skończy w jednej z lodówek w kostnicy.
Wiedziała, że to nierozsądne. Głupie, absurdalne, irracjonalne, że nawet zbyt onirystyczne. Tak jakby sama wybierała sposób w jaki chciała zginąć. Racjonalne myślenie, zaalarmowane podniesionym poziomem głupoty w organizmie, szalało w amoku, włączając wszelkie możliwe znaki ostrzegawcze. Zdawała sobie sprawę, że w tym momencie popełnia największy błąd swojego życia, ale coś wewnątrz mówiło jej, że to wcale nie musi być pomyłka. Przeciwnie, początek czegoś nowego.
Sięgnęła do tylnej kieszeni mundurka i wyciągnęła z niej pęk kluczy o różnej wielkości i kształcie. Próbując przytłumić jakiekolwiek wątpliwości, które wciąż krążyły w jej głowie, pochyliła się nad nim, aby na ślepo odnaleźć kajdanki, które ograniczały mu ruchy.
Chłopakowi zabłysnęły oczy, gdy usłyszał metaliczny dźwięk otwieranego zamka. Jakie to naiwne i głupie...
- Co tu się dzieje? - mosiężne drzwi celi rozwarły się, a w nich stanął wysoki chłopak. Patrzył się na tę dwójkę, próbując jakoś racjonalnie wytłumaczyć sobie rozpościerający się przed nim widok.
Nowa praktykantka momentalnie się wyprostowała i schowała klucze w zaciśniętej pięści. Dopiero teraz uświadomiła sobie do czego mogła doprowadzić. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze 10 sekund temu była na właściwej ścieżce do uwolnienia potwora. A wtedy już żadna strzykawka by nie pomogła.
- Przepraszam. Najmocniej przepraszam. Nie wiem, co mnie opętało. Miałam pobrać mu krew, ale nie mogłam przez to, że jest skuty. Przepraszam - dziewczyna pochyliła się w geście pokory, czując jak do jej oczu napływają łzy. Pierwszy dzień, a ona już popełnia takie faux pas.
Chłopak uśmiechnął się, tak że ledwo mogła dostrzec tęczówki jego oczu. Tak naprawdę dopiero teraz dokładnie mu się przyjrzała i w głębi serca pożałowała, że nie zrobiła tego wcześniej. Nagle zaczęła wątpić w swoje wcześniejsze przekonanie, że nie istnieje nikt równie przystojny jak młody Jack Nicholson.
- Spokojnie, wyślę kogoś innego, aby to zrobił. Lepiej już stąd chodźmy. Ten pacjent wymaga szczególnego spokoju - odparł życzliwie i zabrał torbę z jej rąk. Dziewczyna szepnęła nieśmiałe „dziękuję" i podążyła za nim do drzwi. Rzuciła Felixowi ostanie spojrzenie, ale prędko pożałowała tej decyzji, widząc jaki gniew spowił jego twarz. Poleciła sobie w głowie, aby nigdy, przenigdy mu nie zaufać.
- A tak przy okazji - pielęgniarz wyciągnął rękę w jej stronę - Jestem Hwang Hyunjin.
- Szach-mat – dziewczyna przewróciła swoją figurą królową Hyunjina i posłała mu triumfatorski uśmiech. Uwielbiała spędzać z nim czas. Poznali się niecały miesiąc temu, a ona już czuła, że naprawdę mu na niej zależy. I zaczynała się zastanawiać, czy jej przypadkiem nie też...
- A więc w taki sposób chcesz grać – Hyunjin podrapał się po podbródku, zapatrzywszy się na planszę i chwilę później wybuchł gromkim śmiechem. Oboje mieli cudowne humory – był piątek, za chwilę kończyła się ich zmiana i oboje mieli wybrać się do nowo otwartego „kina samochodowego". Nie byli w stanie zrozumieć wymysłu Amerykanów, więc postanowili zobaczyć to na własne oczy (żadne z nich nie przyznawało się, że tak naprawdę chciało obejrzeć Blues Brothers na dużym ekranie...) - Wiesz... - przeciągnął się, wracając do mentalności sprzed dwóch minut i przejechał otwartą ręką po swoim odsłoniętym karku. - Tak sobie pomyślałem... że może to wyjście do kina mogło by być czymś więcej niż...
Słowa Hwanga przerwał rozdzierający uszy dźwięk syreny alarmowej, który wypełnił cały budynek. Dziewczyna podbiegła do drzwi prowadzących na korytarz i zobaczyła personel biegnący w stronę schodów. Wszyscy kierowali się do piwnic.
To właśnie tam znajdowała się cela Felixa...
- Chodź, sprawdzimy co się dzieje – chwyciła Hyunjina za rękę i wyciągnęła z ciasnego pomieszczenia dla personelu, gdzie chłopak cudem jeszcze nie zahaczał głową o sufit.
- Może lepiej się nie mieszajmy... Ktoś inny się tym zajmie – oponował chłopak, mając na uwadze, że to miejsce nie było dla niej „bezpieczne". Poza tym... Kino...
- Nie da mi to spokoju, jeśli tam nie pójdę – nie dawała za wygraną. Musiała się dowiedzieć, co się tam dzieje. Nawet narażanie życia nie miało tu znaczenia. Ten chłopak przyciągał ja jak magnes, a ona nie miała ochoty z tym walczyć.
Nie zwracając uwagi na to, czy chłopak idzie za nią, czy nie, ruszyła za tłumem, przeciskając się między zafrasowanymi pomocnicami oddziałowej. Byle tylko dotrzeć tam najszybciej jak się tylko da. Nie potrafiła zapanować nad tym uczuciem. Jakiś wewnętrzny głos kazał jej upewnić się, czy wszystko z nim w porządku. Nie osiągnąwszy jeszcze celu, wciąż żywiła w sobie nadzieję, że te krzyki przebijające się przez kakofonię alarmu to tylko wynik nieszczelnego okna...
Ta nadzieja malała jednak z każdym krokiem postawionym na wypolerowanej na błysk posadzce, a widok tłumu gapiów przed jego celą ostatecznie wyrwał jej ją z piersi.
Ostatkami sił odepchnęła personel, który w osłupieniu blokował wejście do pomieszczenia. Wlepiła roztargnione spojrzenie w widok za malutkim okienkiem wbudowanym w drzwi.
Jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu. To nie mógł być on...
Chłopak ograniczony skórzanymi pasami, rzucał się na szpitalnym łóżku w bezpardonowej furii. Ręce zaciśnięte wokół głowy były pokryte sinymi plamami i nienaturalnie rozległymi ranami. Felix szarpał swoje włosy w zwierzęcym amoku, nieustannie wydając z siebie przeraźliwe krzyki. Miało się wrażenie, jakby właśnie w tym momencie przezywał największy ból, jaki kiedykolwiek dane mu było doświadczyć.
Rozproszeni po całym pomieszczeniu pracownicy sporadycznie podejmowali próby zbliżenia się do chłopaka i podania mu jakiegoś środka, ale sami bali się ryzykować i narażać na bezpośredni kontakt z tą bestią. To wyglądało na zaraźliwe...
Dziewczyna nie czuła takich uprzedzeń. W głowie miała tylko jedną myśl, która usilnie łomotała o ściany jej czaszki – że ten chłopak cierpi. I nikt nie chce mu pomóc. Miała ochotę, idąc w ślady Felixa, krzyknąć na całą celę i uświadomić tym wszystkim ludziom, że doprowadzają swoją bezradnością do czyjejś wewnętrznej agonii.
Nie zważając na nic, wpadła do pomieszczenia i zbliżyła się do niego. Wszyscy znieruchomieli w osłupieniu, widząc jak przykłada dłonie do jego twarzy i szeptem próbuje go uspokoić. Felix zacisnął mocniej palce wokół głowy, ale przestał krzyczeć. Otworzył oczy i spojrzał na nią, jakby kompletnie się zatracił.
- Nie bój się, przecież jesteś bezpieczny – szepnęła, opierając swoje czoło o jego. Nie miała pewności jak się zachowa. Równie dobrze mógł chwycić ją za gardło i zacząć dusić, powoli i z satysfakcją odbierając jej dostęp do tlenu.
Ale on tego nie zrobił. Wciąż wlepiał w nią to swoje przerażone spojrzenie i łapał miarowe oddechy, próbując doprowadzić się do stanu normalności. Serce nieustannie biło z zawrotną szybkością i doprowadzało go do jeszcze większego szaleństwa. Nie miał jednak, w żadnym wypadku, ochoty go zatrzymywać. Nie w takiej chwili.
- Oni wszyscy kłamią. Nie ufaj im.
Spojrzała na niego w zdziwieniu. Trybiki w jej umyśle pracowały na najwyższych obrotach, próbując przetworzyć jego słowa. Chciała się go spytać o kim mówi i dlaczego niby wszyscy mają kłamać. Chciała, żeby ktoś wreszcie wytłumaczył jej co tu się dzieje. Ale ręce Hyunjina oplotły ją w pasie i pielęgniarz wyniósł ją z celi. Nie protestowała, przysłuchując się krzykom Felixa, które na nowo wypełniły otaczającą ich przestrzeń.
inspired by One Flew Over the Cuckoo's Nest
dopuszcza się niezgodność historyczną
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top