Rozdzial 2
Lotnik
W ten sposób, nie znajdując z nikim wspólnego języka, prowadziłem samotne życie, aż do momentu przymusowego lądowania na Saharze. Było to...sześć lat temu..? Nie pamiętam, ale coś się wtedy zepsuło w motorze. Ponieważ nie towarzyszył mi żaden mechanik, ani pasażerowie, sam musiałem poradzić sobie z tą trudną naprawą. Ośmio dzienny zapas wody nie wróżył nic dobrego... To była prawdziwa walka o śmierć i życie.
Pierwszej nocy zasnąłem na piasku, o tysiące mil od terenów zabudowanych. Czułem się bardziej osamotniony niż rozbitek na samym środku Pacyfiku, więc proszę wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy o rannej godzinie usłyszałem melodyjny głosik przy uchu:
-Prosze Cię... Narysuj mi motylka.
-Co takiego?
-Narysuj mi motylka.
Od razu wstałem jak oparzony. Przetarłem dokładnie oczy i natężyłem wzrok. Zobaczyłem czarno włosego chłopaka o cudnym uśmiechu i pięknych oczach. Patrzył na mnie tymi swoimi brązowymi ślepiami i czekał na odpowiedź. Oto jego najlepszy portret, który udało mi się namalować:
Również popatrzyłem na chłopaka. Chciałem zdobyć od niego jakieś informacje- dlaczego tu się znalazł? Nie wiem. Pustynia jest oznaką samotności. Więc.., dlaczego kogoś tutaj spotkałem..?
Tymczasem, chłopak nie wyglądał na ginącego z głodu lub zmęczenia. Nie wyglądał również na śpiącego i odwodnionego. W niczym nie wyglądał jak zagubiony nastolatek na pustyni, o tysiąc mil od terenów zamieszkałych. Po dłuższym wpatrywaniu się w czarno włosego postanowiłem zapytać:
-Ale...co ty tu robisz?
A on powtórzył bardzo powoli, jak gdyby chodziło o niezwykle ważną sprawę:
-Prosze Cię...narysuj mi motylka.
Zawsze wpadamy w sidła tajemnicy. Dajemy się wciągnąć w dalszą historię przez ciekawość- kolejny krok do piekła.
Pomimo wielkich niedorzeczności sytuacji- byłem na pustyni, o tysiąc mil od terenów zamieszkałych i grozi mi niebezpieczeństwo smierci- wyciągnąłem kartkę papieru i stary ołówek po babci, jednak szybko odłożyłem rzeczy na piasek i przysunąłem je do zdezorientowanego chłopaka. Przeprosiłem go, mówiąc, że zapomniałem jak się rysuje, a on odrzekł:
-To nic nie szkodzi- uśmiechnął się delikatnie- narysuj mi motylka.
Po dłuższej chwili pokazałem mu jeden z dwóch rysunków- dmuchawca z marzeniem... Czarno włosy popatrzył na rysunek i ku mojemu zdziwieniu odpowiedział:
-Nie. Nie chce dmuchawca takiego samego jak sto tysięcy innych dmuchawców- znowu powtórzył- Narysuj mi motylka.
Po kilku nie udanych próbach narysowania "wolnego stworzenia"- poddałem się:
-Ja nie wiem...jak mam Ci narysować tego motylka?
-Chciałbym motylka, który mnie nie zostawi.., który będzie ze mną na bardzo długo... Proszę Cię. Narysuj mi motylka.- powiedział spokojnie.
Nie widząc zupełnie jak się za to zabrać, popatrzyłem na chłopaka. Wpatrywał się we mnie tymi ciemnymi ślepiami i czekał na najmniejszy ruch z mojej strony. Nabazgrałem pudełko z małymi otworami i powiedziałem:
-Twoj motylek jest w środku.
Zszokowałem się, gdy na twarzy młodego krytyka dostrzegłem cień cudnego uśmiechu.
-Właśnie o to mi chodziło- popatrzył mi w oczy- ma wystarczająco dużo jedzenia?- zapytał zaciekawiony.
-Narysowałem naprawdę małego motylka- odpowiedziałem odkładając ołówek do torby.
Motyl połączył nas więzią przyjaźni...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top