VIII. To powinniśmy być my.
🎧 Young and Beautiful — Lana Del Rey
15 kwiecień, Nowy Jork (dwa lata i 11 miesięcy po epilogu)
Ethan
Dam ci znać, żebyś miał czas zaoszczędzić na coś porządnego — właśnie te słowa Aarona sprzed pół roku rozbrzmiały w mojej głowie, gdy przeglądałem już którąś z kolei stronę internetową z prezentami ślubnymi. Trzy miesiące – tyle czasu Aaron uznał za wystarczająco, aby kupić prezent ślubny.
Porządny prezent ślubny.
Utkwiłem wzrok w tandetnej zastawie kuchennej krzywiąc się mimowolnie. Przesunąłem dalej. Dziwne, abstrakcyjne obrazy, które wyglądały, jakby ktoś rzucił farbą w płótno z odległości dwóch metrów. Przesunąłem jeszcze dalej. Robot kuchenny, ekspres do kawy, zestaw do fondue. Kto w ogóle używa zestawu do fondue? Przetarłem twarz dłonią i odsunąłem od siebie laptopa odchylając się lekko na fotelu po czym przesunąłem spojrzenie na panoramę Nowego Jorku za szybą. Dochodziła pierwsza po południu, a do kolejnego spotkania, na którym mieliśmy przyjrzeć się budżetowi na ostatni kwartał tego roku miałem jeszcze godzinę.
Po kilku dłuższych minutach wpatrywania się w połyskujące w słońcu wieżowce spojrzałem na leżącą na moim biurku kopertę, która pojawiał się tam dzisiejszego poranka — zaproszenie na ślub. Kiedy tylko wyciągnąłem je z koperty omal nie zakrztusiłem się poranną kawą. Ostatnim razem Aaron powiedział mi, że nie zamierzają się spieszyć, więc nie spodziewałem się, że jeszcze w tym roku zechcą sformalizować małżeństwo. Byli jeszcze naprawdę bardzo młodzi. Przez moment nawet przeszła mi przez głowę szalona myśl o tym, iż może musieli się pośpieszyć ze ślubem, ale potem doszło do mnie, że Ruth O'Hara zapewne szybciej wykastrowałaby Aarona niż zgodziła się na szybki ślub, w razie gdyby zapłodnił jej młodszą córkę. Naomi też nie była głupia. Może nie znałem jej zbyt dobrze, ale tyle o niej widziałem.
Kobiety z rodziny O'Hara nie były głupie.
Wróciłem do przeglądania kolejnych stron z prezentami, ale poddałem się po kilkunastu minutach. Wszystko wydalało się takie nijakie. Zamknąłem laptopa i wstałem od biurka, rozprostowując kości. Potrzebowałem kawy.
Ruszyłem w stronę wyjścia z gabinetu, chwytając za marynarkę, a gdy tylko moja stopa przekroczyła próg siedząca przy biurku po mojej prawej Lisa uniosła głowę, krzyżując ze mną spojrzenie.
— Spotkanie masz dopiero za czterdzieści minut — poinformowała, zerkając na zegarek na swoim nadgarstku.
— Wiem — skinąłem głową, poprawiając kołnierz marynarki — Idę po kawę.
Lisa uniosła brew.
— To czwarta od rana.
Spojrzałem na nią, nie kryjąc zdziwienia.
— Liczysz, ile kaw pije?
— Ktoś musi, żeby wiedzieć co powiedzieć lekarzowi, jak stanie Ci serce — spojrzała na mnie z wyrazem troski i nuty uszczypliwości.
Przewróciłem oczami chociaż, tak naprawdę doceniałem jej troskę.
— Wezmę bezkofeinową.
Lisa uśmiechnęła się, a ja odwróciłem się od jej biurka. Zanim, jednak zrobiłem krok w kierunku wind obróciłem się do biurka Lisy raz jeszcze.
— Mogę Ci zadać osobiste pytanie? — ściszyłem głos, opierając dłonie na blacie i pochyliłem się lekko w przód.
Kobieta spojrzała na mnie przenikliwie i skinęła głową.
— Twoja wnuczka ostatnio brała ślub prawda?
— Prawda — potwierdziła uśmiechając się zapewne na samo wspomnienie tego dnia.
— Pamiętasz może jakiś prezent ślubny, który szczerze ją ucieszył?
Lisa uniosła głowę, zastawiając się chwilę.
— Było takie ustrojstwo... — zaczęła, zamykając oczy, jakby, próbując sobie przypomnieć nazwę — Czekaj pokaże Ci zdjęcie — chwyciła za telefon i po chwili stukania w ekran odwróciła go w moją stronę — Pojęcia nie mam jak to się nazywa, ale podobno było wysoko na liście życzeń.
Uchyliłem usta, wlepiając spojrzenie w zdjęcie — pieprzony zestaw do fondue.
***
Popołudniowe korki w Nowym Jorku należały do tych rzeczy, które trzeba przeżyć, aby zrozumieć ich absurdalny urok. Z jednej strony była to strata czasu, z drugiej – chwila, by wreszcie zwolnić. Tak przynajmniej sobie wmawiałem, stojąc w tym samym miejscu na Piątej Alei od dziesięciu minut. Rzadko, kiedy kończyłem pracę przed zmrokiem, ale kiedy tak już się działo miałem swoją rutynę na takie dni.
Gdy tylko światło nad moją głową zmieniło się na zielone ruszyłem w kierunku Upper East Side — a dokładniej ulicy, na której stał rodzinny dom Scarlett. Nie potrafiłem wyjaśnić, dlaczego tam jeździłem, ale to miejsce sprawiało, że wspomnienia wszystkich spędzonych razem chwil wracały do mnie z taką intensywnością, jakby wydarzyły się wczoraj.
A bywały dni, kiedy naprawdę tego potrzebowałem.
Po kilkunastu minutach drogi zaparkowałem po drugiej stronie ulicy, pod budynkiem na Upper East. Miałem stąd idealny widok na niego. Zgasiłem silnik i wlepiłem wzrok w kamienicę. Wyglądała inaczej niż ostatnio. Okna na parterze były otwarte, a na schodach stała nowa donica z kwiatami – jaskrawe czerwone pelargonie, które z daleka rzucały się w oczy, wprowadziły do tego miejsca nieoczekiwany powiew życia. To był drobny szczegół, ale wystarczył, by odwrócić bieg moich myśli. Przez moment pozwoliłem sobie na absurdalną fantazję, która zaczęła wyświetlać się w mojej głowie jak scena z filmu: Scarlett pojawia się u szczytu schodów, trzymając w dłoni walizkę. Jej blond włosy lśnią w świetle słonecznych promieni, a spojrzenie jej błękitnych tęczówek spotyka moje. Nie czekam nawet sekundy – zrywam się z fotela, nie zdążam nawet zawołać jej imienia, bo bieg wydaje się jedyną właściwą odpowiedzią. Zamykam ją w swoich ramionach, chłonąc jej zapach, ciepło i obecność...
Fantazja ta jednak została brutalnie przerwana donośnym dźwiękiem mojej komórki.
Westchnąłem ciężko sięgając po telefon, który leżał na siedzeniu obok i nie odrywając spojrzenia od drzwi kamienicy odebrałem połączenie.
— Colman — rzuciłem krótko, starając się zapanować nad irytacją, którą wywołało nagłe przerwanie mojej chwili refleksji.
— Masz chwilę? — głos mojego dyrektor finansowego Ian'a, był wyraźnie podekscytowany, co od razu przykuło moją uwagę.
Oparłem się wygodniej o zagłówek fotela, wciąż nie spuszczając wzroku z kamienicy.
— Jeśli chodzi o coś, co może poczekać do jutra, to...
— Nie może — przerwał mi zanim zdążyłem dokończyć zdanie — Dostaliśmy ciekawą ofertę.
Ściągnąłem brew wbijając na moment wzrok w kokpit i westchnąłem cicho.
— Przejdź do konkretów — ponagliłem mężczyznę.
— Wieści o działce na Lenox Hill doszła do zachodniego wybrzeża. Godzinę temu odezwał się firma architektoniczna z Kalifornii proponując współpracę przy planowaniu budynku.
— Z Kalifornii? — zapytałem, dając sobie czas na przetrawienie informacji — Która?
— Najlepsza — odparł Ian śmiejąc się krótko — Ich prezes jest właśnie w Nowym Jorku i chce spotkać się z tobą osobiście, aby wszystko przedyskutować. Podobno planują otworzyć nową filię w mieście i chcą zacząć z czymś dużym.
Uniosłem rękę, masując nasadę nosa. Oby to nie było kolejne wielogodzinne spotkanie, które skończy się wyłącznie bólem głowy i poczuciem straconego czasu.
— Kiedy? — spytałem, starając się brzmieć neutralnie.
Ian klasnął w dłonie, jakby moje pytanie było tym, na co czekał.
— Jutro wieczorem. Zaraz prześlę ci wszystkie szczegóły.
Rozłączyłem się, odkładając telefon na deskę rozdzielczą i przez moment siedziałem bez ruchu, patrząc w dal. W głowie kłębiły mi się myśli, które trudno było uporządkować. Firma z Kalifornii? Czy to mógł być przypadek? A może jakiś cholerny znak?
Mechaniczny zgrzyt i huk zatrzaskiwanych drzwi brutalnie wyrwał mnie z zamyślenia. Automatycznie spojrzałem w stronę źródła hałasu, którym był nieduży dostawczy samochód, zaparkowany tuż obok mojego auta.
Mimowolnie ściągnąłem brew, gdy dostrzegłem wysiadającą z szoferki młodą parę. Rozmawiali ze sobą żywo, śmiejąc się co chwilę. Mężczyzna, może nie wiele starszy ode mnie obszedł samochód, otworzył drzwi pasażera i z wprawą wyciągnął kilka toreb, które bez większego namysłu rzucił na chodnik tuż przy schodach prowadzący do drzwi domu Scar. Moja dłoń bezwiednie powędrowała na kierowcę, gdy mężczyzna bez słowa objął kobietę w talii i wziął na ręce niczym pannę młodą. Jej śmiech rozniósł się echem, gdy ruszył w stronę schodów prowadzących do wejścia.
Zacisnąłem dłonie na kierownicy, tak mocno, że skóra na moich knykciach zbielała. Zazdrość, która uderzyła mnie jak fala, była irracjonalna, ale nie do zatrzymania. Wiedziałem, że to mieszkanie było wystawione na sprzedaż. Widziałem ogłoszenie. Nawet je oglądałem, rozważając, choć przez chwilę, zrobienie czegoś szalonego. Coś mnie jednak powstrzymało. Może to był strach. A może brak wiary, że mogłoby to coś zmienić.
Patrzyłem, jak drzwi, przed które przechodziłem niezliczoną ilość razy, zamykają się za parą nieznajomych. Może powinienem się cieszyć, że ktoś znów wypełnia to miejsce życiem, ale nie potrafiłem. To miejsce stało puste przez tak wiele miesięcy, że pozwoliłem by w mojej głowie uroiła się myśl, że czekało na Scarlett. Że czekało na nas. Była to myśl naiwna i absurdalna, i wręcz bolesna. Jednak nie mogłem wyrzucić ani jej ani tego jednego cholernego zdania z głowy, które zalęgło się tam, gdy tylko ujrzałem nowych właścicieli: to powinniśmy być my.
Odpaliłem silnik i nacisnąłem pedał gazu, aż silnik ryknął głośno. Potrzebowałem czegoś mocniejszego niż kawa.
***
Od miesięcy każdy wieczór spędzony przy butelce whisky przebiegł w jeden sposób — leżałem na skórzanej kanapie w salonie oświetlonym jedynie małą lampką ze wzrokiem utkwiony w suficie i telefonem przy uchu, z którego rozbrzmiewał jedyny głos, którzy potrafił koić moje nerwy po długim dniu.
— Czemu nie podziewałaś mi o sprzedaży? — pytanie odbiło się od ścian mojego mieszkania, sprawiając, że po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Trwała jednak zaledwie moment.
— Nie wiem... — Scar przyznała szczerze, a jej głos przebił się przez szum fal. Zamknąłem oczy, wyobrażając sobie, że siedzę na plaży, której zdjęcie wysłała mi kilkanaście minut temu razem z nią — Chyba uznałam to za nieistotne. Albo jeszcze nie doszło do mnie, że miejsce, w którym dorastałam należy teraz do obcych ludzi — nuta smutku w jej głosie sprawiła, że i serce w mojej piersi zacisnęło się boleśnie.
— Scarlett... — zacząłem, ale nie wiedziałem, co chciałem powiedzieć. Że rozumiem? Nie rozumiałem. Mój rodzinny dom kojarzył się z bólem i cierpieniem. Omijałem go szerokim łukiem i nigdy nie żałował bym jego sprzedaży.
— Znasz mnie — przerwała moje milczenie — Nigdy tego nie przyznam, ale w głębi duszy jestem dość sentymentalna.
Uśmiechnąłem się lekko. To niesamowite, że po tylu latach nadal zaskakiwała mnie, jej zdolność do ukrywania tego, co naprawdę czuła. W jej słowach zawsze była jakaś warstwa, którą zrozumieć mogłem dopiero później.
— A gdybyś miała możliwość, chciałabyś je odzyskać? — zapytałem, pozwalając by te słowa opuściły moje usta, zanim zdążyłem je powstrzymać.
Cisza po drugiej stronie tym razem trwała dłużej niż poprzednio.
— Wiesz, że nie lubię gdybać — westchnęła ciężko, a ja niemal usłyszałem, jak zaciska palce na komórce.
— Wiem — skinąłem głową, chociaż nie mogła tego zobaczyć — Zmienimy temat? — zaproponowałem uznając to za dobry pomysł.
— Tak — zgodziła się niemal od razu, a ton jej głosu zmienił się równie szybko — Zacząłeś już szukać prezentu ślubnego?
Skrzywiłem się mimowolnie pociągając spory łyk alkoholu.
— Nie wiem czy można tak powiedzieć — westchnąłem ciężko — Wszystko wydaje się takie bezsensowne i niepsujące do okazji. Na przykład zestaw do fondue. Chciałabyś coś takiego w prezencie? — zapytałem drwiąco upijając kolejny łyk.
— Zestaw do fondue? — powtórzyła, śmiejąc się, a ten dźwięk sprawił, że serce w mojej piersi zabiło mocnej — Ktoś używa czegoś takiego?
— Zdziwiłabyś się — mruknąłem, na co Scarlett zaśmiała się jeszcze głośniej.
Przymknąłem oczy i na chwilę zapomniałem o wszystkim co dziś podniosło mi ciśnienie – o nowych lokatorach jej rodzinnego domu, o jutrzejszym niespodziewanym spotkaniu, nawet o moim braku postępów w wyborze prezentu.
— Może cała ta koncepcja jest błędna — zasugerowała, kiedy wreszcie uspokoiła oddech.
— Koncepcja? — powtórzyłem, marszcząc brwi.
— Może zamiast szukać czegoś, co pasuje do okazji powinieneś dać im coś, co ich zaskoczy — zaproponowała —Wiesz, coś bardziej osobistego.
— Osobistego? — powtórzyłem z powątpiewaniem — Na przykład co? Toster z wyrytymi inicjałami?
— Mówię poważnie — Scarlett udawała oburzenie, ale wiedziałem, że nadal się uśmiecha — Aaron to twój przyjaciel, prawda? Prezent powinien być czymś, co symbolizuje waszą więź, coś, co przypomni mu, dlaczego się przyjaźnicie.
Zamilkłem na moment. Myślałem o tym, ale co mogłoby w pełni oddać relację, która trwała od czasów szkolnych?
— Liam by coś wymyślił... — westchnąłem cicho bardziej do siebie niż do niej.
W ostatnim czasie myślałem o nim częściej niż przez ostatnie lata. Na początku tego roku przemogłem się nawet i zacząłem odwiedzać jego grób. Rozmowa, a raczej monolog, który odbywałem przy kamiennej płycie z jego imieniem stał się częścią mojej dziennej rutyny. Żałowałem, że mnie teraz nie widzi. Chociaż jeszcze bardziej żałowałem, że i on nie dostał od życia drugiej szansy, bo wierzę, że wykorzystałby ją.
Może nawet lepiej niż ja?
— Ty też dasz sobie radę — spokojny głos Scarlett przywołał mnie do rzeczywistości, wyrywając z letargu.
Podniosłem się powoli, odkładając szklankę na stolik, a kanapa pod moim ciężarem wydała cichy, przeciągły skrzyp. Spojrzałem przez okno, gdzie światło ulicznych latarni odbijało się w szklanej tafli, tworząc ciepłą poświatę w pokoju.
— Zdradzisz mi coś? — zapytałem, unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu, który starałem się zamaskować swobodnym tonem.
— Co takiego?
Uchyliłem usta zastanawiając się przez chwilę nad tym czy na pewno powinien zaczynać ten temat po czym stwierdziłem, że nie warto było odkładać niektórych rozmów na później. Zbyt wiele razy popełniłem ten błąd.
— Jaki kolor sukienki będziesz miała na ślubie? — rzuciłem niby od niechcenia, ale z wyczuwalną ciekawością.
Scar zamilkła, a ja wyobraziłem sobie, jak unosi brew, a kącik jej ust drga w lekkim uśmiechu. Po chwili usłyszałem jej śmiech. Był krótki, dźwięczny i tak melodyjny, że niemal poczułem, jak rozchodzi się po pomieszczeniu. Mimo wszystko rozbrzmiała w nim też nutka zdenerwowania.
— A co, chcesz dopasować krawat pod kolor? — zapytała z przekąsem, ale wciąż z rozbawieniem w głosie.
— Może... — odpowiedziałem, przeciągając sylaby z udawaną nonszalancją.
— Zobaczysz — odparła tajemniczo, a w jej głosie pojawiła się figlarność, którą doskonale znałem.
Przesunąłem dłonią po karku, wpatrując się w zaproszenie leżące na stoliku. Myśli krążyły wokół daty, która wydawała się tak odległa, a jednak zaskakująco bliska.
— Za trzy miesiące? — zapytałem, tym razem bardziej poważnym tonem. Moje słowa rozbrzmiały w ciszy, unosząc się w powietrzu jak echo, a w słuchawce po drugiej stronie słychać było jedynie cichy szum fal.
Chwila zawahania ze strony Scar była jednak zbyt długa, zbyt niepokojąca. Odsunąłem słuchawkę od ucha, chcąc się upewnić czy aby połączenie nie zostało przerwane, ale zanim zdążyłem to sprawdzić jej głos wypełnił ciszę;
— Za trzy miesiące.
Kąciki moich ust uniosły się w uśmiechu, tym razem szerszym, a czarne myśli zniknęły równie szybko co się pojawiły. Trzy miesiące. Lipiec. Lipiec brzmiał dobrze.
Bardzo dobrze.
XX
No to chyba szykuje się spotkanie... gotowi?🫶🏻🙄
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top