IV. Północ.
🎧 Heal — Tom Odell
23 grudzień, Nowy Jork (rok i 6 miesięcy po epilogu)
Ethan
— Od czego dziś zaczniemy? — pytanie kobiety siedzącej na fotelu przede mną oderwało mnie od bezczynnego wpatrywania się w sufit.
Spojrzałem na nią, ale zaraz potem mój wzrok znów wrócił na sufit. Był jednolicie biały, pozbawiony jakichkolwiek ozdób, czy skaz. Idealnie gładki, jakby na siłę ktoś próbował zatuszować każdą niedoskonałość, nie pozostawiając nawet jednej rysy.
— Nadal odczuwam stres — powiedziałem, wzdychając krótko. — Ale leki pomagają mi zasypiać.
Skinęła głową.
— To dobrze. Ale pamiętaj, że to tylko tymczasowe rozwiązanie — przypomniała mi, odkładając na bok swój notes. Podobało mi się to, że w ciągu naszych spotkań rzadko kiedy coś zapisywała. Dzięki temu czułem się w tym gabinecie, jak człowiek, a nie jak kolejny z wielu przypadków, którym musiała się zająć — Porozmawiamy o tym, co zestresowało Cię w tym tygodniu? — zapytała, zachęcając mnie do mówienia.
Zrównałem spojrzenie z piwnymi tęczówkami kobiety, która spoglądała na mnie z wyrazem pełnym cierpliwości. Była dobrą słuchaczką. Zawsze skupiona, z delikatnie wyciągniętymi w uśmiechu ustami w odcieniu ciemnej czerwieni. Chyba to bym burgundowy.
— To, co zawsze... — wzruszyłem ramionami, patrząc na nią enigmatycznie. — Praca, życie... wszystko ostatnio wydaje się takie... puste.
Skinęła głową, jakby, dając mi przestrzeń, bym dokończył myśl. Ale ja nie miałem na to siły. Od kilku miesięcy było mi nawet ciężko wstać z łóżka. Przeniosłem wzrok na okno, za którym miasto tętniło życiem, ale ja czułem się, jakby stał na skraju jakiejś przepaści, gotowy skoczyć w ciemność.
Wiedziałem, że ta rozmowa do niczego nie prowadzi, ale nie miałem ochoty mówić więcej. Mogłem tu siedzieć godzinami, nic nie mówiąc, patrząc na ten idealnie gładki sufit. Mogłem też wstać i wyjść, udając, że jest dobrze. Ale zamiast tego siedziałem i milczałem, czekając, aż siedzą naprzeciw mnie kobieta magicznie mnie naprawi.
— Wiesz, że musisz się otworzyć, jeśli chcesz, żeby terapia przyniosła efekty — przerwała ciszę, próbując podejść do tematu delikatnie, jakby obawiała się, że jednym nieodpowiednim słowem zniechęci mnie do dalszej rozmowy. — Leki nie poradzą sobie z przyczyną twojego stresu.
Nie odpowiedziałem od razu. W głowie miałem chaos, jakby wszystkie myśli mieszały się ze sobą, tworząc nieprzenikniony kłąb. Wiedziałem, że ma rację, ale co z tego? Mówiłem sobie, że jestem tu, bo chcę coś zmienić, ale kiedy przychodziło co do czego, wolałem się zamknąć. Zasłaniać się banałami, unikać odpowiedzi na pytania, które naprawdę miały znaczenie.
— A jeśli nie chcę się otwierać? — wyrzuciłem z siebie, zanim zdążyłem się zastanowić nad tym, co mówię. Mój głos zabrzmiał sucho, niemal mechanicznie, jakby to nie były moje słowa.
Psycholożka spojrzała na mnie uważnie, ale nie wydawała się zaskoczona. Może już wcześniej to przewidziała. Może miała do czynienia z wieloma takimi przypadkami jak mój. Była spokojna, opanowana.
— W takim razie musisz zadać sobie pytanie, dlaczego tu jesteś — odpowiedziała, delikatnie, ale z wyraźną stanowczością. — Co chcesz osiągnąć? Jeśli nie jesteś gotowy, to w porządku, ale musisz być szczery przede wszystkim ze sobą.
Jej słowa dźwięczały w mojej głowie, kiedy próbowałem je przetrawić. Dlaczego tu jestem? Czy naprawdę chciałem coś zmienić, czy może przychodziłem na te spotkania tylko po to, by uspokoić swoje sumienie? Żeby powiedzieć sobie, że przynajmniej próbuję?
Kiedy wybrałem się do lekarza po coś na bezsenność, która już nie dawała mi normalnie funkcjonować, nie pomyślałbym, że skończę na fotelu jednego z wielu gabinetów psychoterapeutycznych w Nowym Jorku. Myślałem, że wystarczy mi kilka tabletek i wszystko wróci do normy. Ale rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana. A świadomość, że problem może leżeć gdzieś głębiej, niż jestem w stanie dostrzec zacząłem pojmować, iż nie poradzę sobie z nim sam.
— Christopher? — zwróciła się do mnie, a dźwięk mojego drugiego imienia wyrwał mnie z rozmyślań.
Kiedyś rzadko go używałem, prawie wcale. Było takie formalne, zbyt poważne. Ale tutaj, w jej gabinecie, stało się swego rodzaju tarczą, za którą mogłem się schować. Moje pierwsze imię niosło za sobą zbyt wiele ciężaru, wspomnień i oczekiwań. Christopher był neutralny, bezpieczny. Pozwalał mi na odrobinę dystansu, nawet przed samym sobą.
— Po prostu... myślę nad tym, co powiedziałaś.
— mruknąłem, odrobinę speszony.
Pokiwała głową z wyrozumiałością.
— Może wrócimy znów do tego, o czym opowiadałeś mi poprzednio? — zaproponowała, na co skrzywiłem się mimowolnie.
— Myślę, że nie musimy wracać do tematu mojego ojca.
— A Liam' a? — zapytała, na co pokręciłem głową — Ivy? — znów zaprzeczyłem — Matki?
Przechyliłem głowę w bok, nie odrywając wzroku od jej tęczówek.
— Której?
Kącik ust kobiety drgnął, jakby ledwo powstrzymywała się przed uśmiechem. Przez ułamek sekundy jej twarz rozjaśnił cień rozbawienia, ale szybko odzyskała profesjonalny wyraz. Jej powaga i skupienie wróciły niemal natychmiast, jakby założyła maskę, która na moment opadła, gdy zadała kolejne pytanie;
— Czemu mam wrażenie, że jest ktoś jeszcze, o kim powinniśmy porozmawiać?
Kąciki moich ust opadały, a znajome napięcie znów dało o sobie znać, skutkując lekkim ukłuciem w piersi. Kobieta nie wiedziała przecież o Scarlett. Ani razu podczas naszych cotygodniowych wizyt, które odbywaliśmy od niemal dwóch miesięcy o niej nie mówiłem. A jednak... coś w jej pytaniu sprawiło, że poczułem się, jakby była w stanie dostrzec te miejsca w mojej duszy, które starałem się ukryć nawet przed samym sobą.
Zacisnąłem szczęki, a potem nieco zbyt gwałtownie odwróciłem wzrok na okno. Część mnie chciała się zamknąć, zbyć jej pytanie kolejną wymówką, wykrętem. Ale była też inna część. Ta, która nie dawała mi spokoju, która szeptała, że jeśli nie teraz, to kiedy? Ile razy jeszcze będę uciekał?
— Jest... — zacząłem, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Otarłem dłońmi o spodnie, starając się zebrać myśli. — Albo była. Nie wiem, to dość skomplikowane... — starałem się wyjaśnić, ale to tylko pogłębiło moje zmieszanie.
— Spróbujmy więc, żeby przestało takie być — zachęciła mnie, pochylając się w moim kierunku.
Uśmiechnąłem się delikatnie, opierając łokcie o swoje kolana.
— Wyjechała przeszło rok temu — powiedziałem cicho, nie podnosząc wzroku — Ale obiecała mi, że wróci, gdy tylko będzie gotowa. I przez długi czas wierzyłem, że naprawdę to zrobi — mówiłem dalej, czując, jak coś w środku mnie powoli pęka. — Codziennie rano budziłem się z myślą, że może to będzie ten dzień. Że wróci i w końcu będziemy mogli być razem, tak jak to sobie obiecaliśmy... — głos mi się załamał, ale szybko odchrząknąłem, kontynuując — Ale teraz, z każdym dniem, coraz trudniej mi w to wierzyć — spojrzałem w końcu na psycholożkę, czując, jak coś ciężkiego osiada na moich barkach — Myśli Pani, że to szaleństwo?
Jej twarz przybrała wyraz głębokiego zamyślenia. Zatrzymała się w połowie gestu, jakby wstrzymana przez coś nieuchwytnego, a ja zastanawiałem się, co mogło tak mocno pochłonąć jej uwagę. Może nie powinien tak się otwierać.
— Proszę Pani? — zwróciłem się do niej, czując, jak jej milczenie zaczyna mnie przytłaczać — Stacey?
Jej oczy powróciły do mnie, w jednym momencie.
— Przepraszam — powiedziała z nagłą szczerością, potrząsając lekko głową. — Pomyślałam o czymś... szalonym.
— Bardziej szalonym od tego, co powiedziałem? — zapytałem z uśmiechem rozbawienia, starając się rozładować napięcie.
Stacey spojrzała na mnie, odwzajemniając uśmiech.
— Uwierz mi, że tak. Ale wrócimy do Ciebie — kontynuowała, utrzymując spokojny ton — Opowiedz mi więcej o waszej relacji.
Poprawiłem się na fotelu, uciekając wzrokiem od jej piwnych tęczówkę, jak miałem to w zwyczaju, gdy zaczynaliśmy niewygodny dla mnie temat.
— To długa historia.
Kobieta zerknęła na zegarek, na swoim nadgarstku, po czym rozsiadła się wygodniej.
— Mamy czas.
Uchyliłem usta, ale chwila zawahania sprawiła, że znów je zamknąłem. Czułem się, jakby nagle wypłynęły na powierzchnię wszystkie emocje, które przez długi czas starałem się zepchnąć w głąb siebie.
Tamtego dnia nie odważyłem się powiedzieć wszystkiego o tym, co łączyło mnie, że Scarlett. Wątpiłem, żeby udało mi się to zrobić jeszcze w ciągu kolejnych kilku spotkań ze Stacey CarMichael, mimo że zdawało się, iż kobieta potrafiła wyciągać ze mnie więcej, niż chciałem jej powiedzieć.
***
Uderzyłem w worek, czując przyjemne mrowienie w dłoni. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio zaszyłem się na Long Island, odcinając od rzeczywistości. Na zewnątrz szalała burza śnieżna, jak to przystało na ten miesiąc w roku.
Zamachnąłem się i po raz kolejny uderzyłem w worek, który zadrżał od siły mojego ciosu. Z każdym kolejnym ruchem czułem, jak napięcie, które nosiłem w sobie przez ostatnie dni, przekształca się w fizyczny wysiłek. Każde uderzenie było jak forma oczyszczenia, która na krótką chwilę łagodziła to, co mnie męczyło. Wiedziałem jednak, że to złudne. Bo nawet na Long Island, z dala od zgiełku miasta, rzeczywistość wciąż znajdowała sposób, by mnie dogonić.
Kontynuowałem uderzenia do momentu, gdy poczułem, jak moje ręce zaczynają się pocić, a oddech staje się coraz bardziej nierówny. Jednak to dopiero ostry ból w klatce piersiowej sprawił, że w końcu przestałem uderzać i usiadłem na skraju ringu, przerzucając ramiona przez jedną z lin.
Zamknąłem oczy, próbując wyciszyć buzujące myśli. Niezbyt dobrze radziłem sobie z emocjami, zwłaszcza przez ostatnie miesiące. Oddalałem się od wszystkiego, ale prawda była taka, że nie potrafiłem uciec przed tym, co przerwało mnie najbardziej — tego, co działo się w mojej głowie.
Moje codzienne wieczorne rozterki przerwał dźwięk otwieranych drzwi wejściowych, którego charakterystycznego skrzypnięcia nie dało się zignorować. Uniosłem spojrzenie, natrafiając na znajomą sylwetkę zaledwie kilka kroków ode mnie. Stojący w pół drogi do ringu Luke trzymał w dłoni zapasowe klucze do lokalu, które wręczyłem mu już dawno temu, kiedy oczywiste stało się, że nie będę mógł zaglądać tu tak często jak robiłem to przedtem.
Kiedy tylko skrzyżował ze mną spojrzenie, widoczne napięcie spowiło jego twarz. Nie było w tym geście nic, co mnie zaskoczyło. Nasza ostatnia rozmowa... cóż. Miałem gorszy dzień, a on... on powiedział coś, czego nie chciałem do siebie dopuścić, na domiar tego później jeszcze przypadkowo podsłuchałem jego rozmowę, że Scarlett, w której bez żadnych skrupułów mówił jej o tym, że sobie nie radzę, sprawiając tym, że złość, jaka się we mnie wzbierała osiągnęła apogeum.
— Przyjechałem zobaczyć, czy czegoś nie brakuje, ale widzę, że się tym zająłeś — wskazał na stojące przy szatniach lodówki z napojami, które uzupełniałem już jakiś czas temu.
Skinąłem powoli głową, zlepiając spojrzenie w butelkę wody, na której zaciskałem teraz dłonie. Przez chwilę czułem na sobie spojrzenie Luke'a. Zdawało mi się, że coś powie, że może podejdzie bliżej i zada to jedno proste pytanie, które nie słyszałem od dawna — ,,co u mnie?". Ale tak się nie stało.
Po kilku długich sekundach milczenia kątem oka dostrzegłem, jak chłopak się odwraca gotowy ruszyć do wyjścia.
— Poczekaj — wyrwało się z moich ust, sprawiając, że szatyn przystanął.
Mimo że widziałem, jak robi to niechętnie odwrócił się znów, stając przodem do mnie.
— Powinniśmy porozmawiać — powiedziałem, wiedząc, że nie mieliśmy najlepszych relacji od jakiegoś czasu, głównie z mojej winy, a ostatnia kłótnia była gwoździem do trumny.
Luke zmrużył oczy, jakby zastanawiał się, czy nie wyobraził sobie tego, co usłyszał. Przez chwilę trwał w bezruchu, jakby rozważał, czy powinien mi odpowiedzieć, czy po prostu wyjść i zostawić mnie z moimi myślami. Ale ostatecznie sięgnął ręką do karku, jak to zwykle robił, gdy był zdezorientowany lub zaskoczony.
— Obiecałem Layli, że wrócę przed północą — odparł w końcu, a jego głos ku mojemu zdziwieniu zabrzmiał spokojnie, niemal łagodnie. Był to ton, którego nie słyszałem u niego od dawna i który sprawił, że poczułem coś na kształt ulgi.
— To nie zajmie długo — pokręciłem głową, podnosząc się z miejsca, by zmniejszyć dzielący nas dystans. — Chciałem porozmawiać o naszej ostatniej rozmowie.
Luke uniósł brew.
— Nie nazwałbym tego rozmową — mruknął pod nosem, wkładając dłonie do kieszeni swoich czarnych spodni — Naskoczyłeś na mnie po tym, jak zasugerowałem, że może zbyt skupiasz się na przeszłości i czas ruszyć naprzód.
Zacisnąłem szczękę, słysząc tylko część tego, co padło z jego ust tamtego dnia. Mimo że te słowa nadal sprawiały, że czułem nieprzyjemny ból w klatce to tamtego dnia miały zdecydowanie mocniejszy wydźwięk.
— Wiem. I żałuję tego — przyznałem szczerze, przecierając zmęczoną twarz dłońmi — Po prostu... zbyt wiele się wtedy działo. Omal nie straciłem wielkiego kontraktu, budowa na Lenox Hill stanęła pod znakiem zapytania... — urwałem, uświadamiając sobie, że właśnie usprawiedliwiam swoje zachowanie zamiast przyjąć na klatce fakt, że, po prostu zachowywałem się jak dupek. I to niepierwszy raz.
Przyjaciel przyglądał mi się z mieszanką niedowierzania i rezerwy. Jego spojrzenie nie mówiło mi zbyt wiele. Liczyłem, że uda mi się wszystko naprostować, bo ze wszystkich ludzi, którzy byli w moim życiu to właśnie on jedyny zdawał się mieć dla mnie najwięcej wyrozumiałości.
Może on rozumiał, jak bardzo za nią tęskniłem.
— Wiem, że masz dużo na głowie. Wszyscy to wiemy — odezwał się w końcu, jego głos brzmiał twardo, choć nie było w nim już złości, jaką słyszałem ostatnim razem. — Ale chodzi o to, że zamykasz się w sobie i odpychasz ludzi, którzy chcą ci pomóc.
Zacisnąłem usta. Miał rację, oczywiście, że miał rację. Byłem tego świadomy, ale trudno mi było to przyznać.
— Przepraszam.
Słowo to zawisło w powietrzu, niosąc ze sobą ciężar, którego nie dało się zignorować. Wiedziałem, że zbyt długo unikałem konfrontacji, zarówno z Luke'em, jak i z samym sobą. Liczyłem na to, że spotkania ze Stacey mi z tym wszystkim pomogą.
Spojrzenie szatyna złagodniało, ale wciąż widziałem w nim cień niepewności.
— Naprawdę żałuję — powtórzyłem, starając się, by mój głos zabrzmiał pewnie. — Przez ten cały czas myślałem, że radzę sobie sam, ale prawda jest taka, że nie radzę sobie z niczym. Brakuje mi chwili oddechu, brakuje mi czasu dla siebie, brakuje mi... — urwałem, czując, jak ciężko mi wypowiedzieć na głos jej imię.
Półtora roku to dużo czasu. Jednak, jak widać, po mnie niewystarczająco, żeby pogodzić się z faktem, iż nie wszystko ułożyło się po mojej myśli.
— Wiem — Luke skinął głową i tym razem spojrzał na mnie z mieszanką współczucia i troski — Ja też za nią tęsknię.
Zacisnąłem usta, nie będąc w stanie zaprzeczyć. Było coś niepokojącego w tym, że tak łatwo dało się mnie odczytać. Może naprawdę byłem bardziej przejrzysty, niż chciałem przyznać.
— Między nami znów będzie dobrze? — zapytałem, wkładając dłonie do kieszeni szortów.
Luke uśmiechnął się do mnie, po czym zmniejszył między nami odległość by klepnąć mnie w ramię.
— Zawsze jest dobrze — skinął głową — Tylko czasami potrzebujemy od siebie odpocząć — dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Kąciki moich ust drgnęły.
— To dobrze. A teraz spadaj, żeby ruda nie musiała czekać — powiedziałem w końcu, kiedy napięcie między nami się rozładowało.
Chłopak znów uśmiechnął się do mnie lekko, po czym odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Zanim, jednak wyszedł zatrzymał się jeszcze na moment i odwrócił głowę w moją stronę.
— Kolacja jutro o osiemnastej. Nie spóźnij się.
Skinąłem głową, uśmiechając się pod nosem, a gdy jego sylwetka zniknęła za drzwiami, na chwilę poczułem coś na kształt spokoju. Z powrotem usiadłem na skraju ringu, czując, jak zmęczenie zaczyna przejmować kontrolę nad moim ciałem. Siedziałem tak dłuższą chwilę, nie zważając na późną godzinę ani szalejącą za oknem wichurę. Ciszę wokół mnie przerwał dopiero dźwięk dzwonka służbowej komórki. Odgłos ten był nieoczekiwany, zwłaszcza o tak późnej porze, ale mimo to podszedłem do torby i szybkim ruchem wyjąłem telefon. Gdzieś na świecie był przecież ranek.
Odchrząknąłem, próbując przybrać ten profesjonalny ton głosu i nawet nie patrząc na wyświetlony na ekranie numer odebrałem.
— Ethan Colman, Colman Holding — przedstawiałem się starając zabrzmieć bardziej pewnie, niż faktycznie się czułem.
W odpowiedzi na moje słowa po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiał głuchy szum przerywany odległy nierównym oddechem. Ściągałem brwi, zastanawiając się, czy nie powinienem rozłączyć się i wrócić do swojej samotności, kiedy usłyszałem znajomy, chociaż teraz nieco przyciszony głos, który sprawił, że krew zastygła mi w żyłach;
— Ależ oficjalnie.
Serce zabiło mi szybciej, a usta uchyliły się mimowolnie pod wypływem niedowierzania. Scarlett.
— Jesteś tam? — zapytała, a dźwięk jej głosu sprawił, że na chwilę poczułem się, jakby cały świat zatrzymał się w miejscu.
Musiała minąć dłuższa chwila, zanim doszło do mnie, że to nie sen. Że to naprawdę ona. Nie potrafiłem odpowiedzieć od razu. Kiedy ostatni raz słyszałem jej głos? Nie mogłem sobie przypomnieć. Minęło wiele czasu.
Może nawet i zbyt wiele.
— Tak — wydusiłem w końcu, próbując zapanować nad drżeniem w głosie.
— To dobrze — odparła, niemal od razu, a coś w jej tonie głosu sprawiło, iż byłem przekonany, że się uśmiechnęła — Miałam nadzieję, że odbierzesz.
Usiadłem na ławce, zaciskając dłoń na telefonie, jakby w obawie, że mógłby nagle zniknąć.
Miałam nadzieję, że odbierzesz — powtórzyłem jej słowa i zdałem sobie sprawę, że przecież zadzwoniła na mój służbowy numer. Numer, którego nie powinna mieć. Chyba że...
— Od początku wiedziałaś? — zapytałem, mając na myśli, moje żałosne telefony do niej z tego numeru w środku nocy. Co prawda ostatnimi miesiącami zdarzyło mi się to coraz rzadziej, ale zdarzało.
Scar zaśmiała się krótko, a ja mogłem przysiądź, że ten dźwięk sprawił, że w jednej chwili całe zmęczenie, wszystkie problemy, z którymi borykałem się w ostatnich miesiącach, wyparowały.
— Domyślałam się — wraz z tą odpowiedzią moją twarz wykrzywił grymas.
— Przepraszam za to — mruknąłem, pocierając dłonią spięty kark, mając nadzieję, że moje słowa wyrażą coś więcej niż tylko skruchę. Było mi naprawdę wstyd, że doprowadziłem do sytuacji, w której to ja, dorosły mężczyzna, nocami dzwoniłem na jej numer, jakby w desperackim poszukiwaniu ukojenia.
— Nie przepraszaj.
Jej głos brzmiał tak blisko, jakby stała tuż obok mnie. Zamknęłam oczy i pozwoliłem by w ciszy, która zapadła, rozbrzmiewało tylko odległe bicie mojego serca. Wiedziałem, że muszę coś powiedzieć, ale każda z moich myśli wydawała się niewystarczająca, banalna, a przede wszystkim – spóźniona.
— A więc... — to ona przerywała ciszę — Co u Ciebie?
Uchyliłem usta, ale zaraz potem je zamknąłem. Jak miałem odpowiedzieć? Byłem zestresowany, zagubiony i rozdarty między przeszłością a teraźniejszością, która wydawała mi się bardziej obca z każdym dniem.
— Radzę sobie — skłamałem, starając się, by mój głos zabrzmiał pewnie. Nie mogłem jej obarczać swoimi problemami. Zbyt wiele razy już to robiłem. — A u ciebie? Dzwonisz, bo coś się stało, czy...
— Dzwonię, bo zaraz północ — odpowiedziała, nie dając mi dokończyć.
Otworzyłem oczy zerkając na zawieszony na ścianie zegar.
— Północ? — powtórzyłem, nie rozumiejąc do końca związku.
Scar znów zaśmiałam się krótko i tym razem i moje kąciki ust uniosły się ku górze. Cholernie mi tego brakowało.
— Twoje urodziny.
Oderwałem telefon od ucha i zerknąłem na datę wyświetlaną na ekranie. Faktycznie.
— Nie wpadłam na pomysł żadnego prezentu, więc uznałam, że chociaż zadzwonię, żeby złożyć Ci życzenia — kontynuowała, a z każdym słowem jej głos nabierał swobody, brzmiąc dokładnie tak, jak go zapamiętałem — Wiem, że ostatnio ciężko nam było się złapać, ale tyle się dzieje... — westchnęła — Mam nadzieję, że chociaż ty masz trochę spokoju w życiu.
Uśmiechnąłem się krzywo wlepiając wzrok w podłogę.
— Będąc szczerym też nie jest lekko.
— Czyli tak po prostu wygląda dorosłość?
Zaśmiałem się krótko.
— Chyba tak. Ale ma też swoje plusy.
— Prawda — przyznała — Ale czasem wolałabym wrócić do czasów, gdy wszystko było prostsze.
Zgodziłem się z nią w milczeniu. Też często wracałem myślami do przeszłości.
Zawłaszcza tej, w której była ona.
— Mogę zapytać, czemu nie śpisz?
Scarlett westchnęła.
— Patrzę na gwiazdy.
— Gwiazdy? — powtórzyłem i spojrzałem w stronę okna, ale tutaj niebo było szczelnie przykryte chmurami.
— Tak — powiedziała cicho, niemal szeptem. — Są piękne, ale w Nowym Jorku pewnie ich nie widać.
— Niestety — potwierdziłem, patrząc na zasypany śniegiem krajobraz, po czym znów skupiłem się na rozmowie — Ale możesz mi je opisać. Postaram się sobie wyobrazić to, co widzisz.
— Och... no dobrze — zgodziła się po czym na moment zamilkła. Wykorzystałem te chwilę, by wstać z ławki i położyć się na jednej z mat na podłodze by następnie utkwić wzrok w suficie, który dzięki mojej wyobraźni miał stać się niebem spowitym tysiącami migoczących świateł.
Scarlett zaczęła opowiadać o nocnym niebie, malując obrazy gwiazd, które z jej słów wyglądały jak drobne diamenty rozsypane na czarnym aksamicie. Zamknąłem oczy, skupiając się tylko na jej głosie. Czułem się, jakbyśmy znów byli razem. A to było cholernie dobre uczucie.
W pewnym momencie nasza rozmowa zeszła na inne tematy i choć początkowo starałem się trzymać w ryzach, z każdym słowem pozwalałem sobie na coraz większą szczerość. Miałem wrażenie, że ona też.
— Wiesz... nie zadzwoniłam, tylko żeby złożyć Ci życzenia — wyznała zaraz po tym, jak oboje opowiedzieliśmy sobie o ostatnich miesiącach.
— Nie? — zapytałem nadal nie otwierając oczu. Wyobraźnia pozwoliła mi na to by uwierzyć, że widząc to samo, co Scar jakaś cząstka mnie jest z nią w tym samym miejscu.
— Nie — potwierdziła — Zadzwoniłam, żeby powiedzieć Ci również, że tęsknię.
Na te słowa otworzyłem gwałtownie oczy, a serce, które od dłuższego czasu biło jednym rytmem zerwało się do galopu.
— Tęsknisz? — powtórzyłem, podnosząc się do siadu. Musiałem usłyszeć to jeszcze raz.
— Tęsknię — powiedziała, a w jej głosie rozbrzmiała nuta czułości, której nie dało się zignorować — I zamierzam dotrzymać mojej obietnicy. Nie zapominaj o tym.
— Nie zapomnę — odparłem niemal od razu, nie mogąc powstrzymać uśmiechu — Bo ja swojej też zamierzam dotrzymać — zapewniałem ją wiedząc, że po tej rozmowie nie miałem co do tego już żadnych wątpliwości.
— To dobrze — odparła cicho.
Po jej słowach między nami zapadła cisza, jednak pierwszy raz od wielu miesięcy nie była ona przytłaczająca.
XX
Miało być miło i uroczo... wyszło chociaż trochę? 🙄❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top