Christmas One Shot 2020 - praca dla FortunateEm.

Praca brała udział w konkursie u FortunateEm.

Dla wszystkich, którzy znaleźli tą pracę a czytają Our Hell i Forgiveness: uprzejmię informuję, że ten One shot powstał, bo miałam na to ochotę i nie ma nic wspólnego z właściwą akcją trylogii. Nikogo nie zmartwychwstałam, nikt nie jest parą i zapewniam Was, że Forgiveness nie skończy się takim happy endem, jak tu zobaczycie.

Dla kogoś, kto nie czytał - zapraszam, ale gwarantuję, że obejdzie się bez znajomości właściwej akcji. One shot jest one shotem :D Króciutko wyjaśniam tylko: Luke White został skazany za coś, do czego był zmuszony i zniknął z życia Victorii po tym, jak ocalił ją z rąk handlarzy ludzi. Przez kilka lat siedział w więzieniu, ostatecznie media podały informację, że zginął w zamieszkach pod własną celą. Koniec końców jak się okazało - żyje i ma się dobrze (załóżmy na potrzeby shota, że jego śmierć sfingowano). Z kilku sytuacji, które miały miejsce w OH i FG:

- Szczekuś to kot, którego w drugiej części posiada Victoria, mieszka razem z nią i jej chłopakiem Asherem, który stara wspierać się Victorię po wszystkim, co przeżyła ( porwanie, gwałt, popełniła morderstwo - nawet 2 razy - postrzelenie, aresztowanie Luke'a, który ją uratował i jego śmieć)

- Holy to córka Luke'a pierwszy raz pojawia się w 5 rozdziale OH. Jej mamą jest Roselie, która zginęła podczas jednego wywozu kobiet zorganizowanego przez handlarzy, dla których pracował Luke.

- Luke robił to, bo zbieral pieniądze na leczenie chorej siostry - która nadal jest chora i występuje w tym magicznym shocie.

- Have yourself a little merry christmas to piosenka, którą Luke śpiewał Victorii w 25 rozdziale OH w ramach prezentu świątecznego

- Druga piosenka z shota to So close/ Tak blisko z bajki ,, Zaczarowana'' , Luke i Victoria tańczyli do niej dwa razy w Our hell i dwa razy potem się całowali, stąd liczne nawiązania do ich rozmów z przed lat (ogólnie polecam jej posłuchać)

- Tekst Luek'a o ciąży - 20 rozdział OH - Wszyscy myślą, że Victoria wpadła i w tym samym i kolejnym rozdziale była wspomniana rozmowa o zmarłej niedoszłej narzeczonej Luke'a i pierścionku. TO CHYBA TYLE.

Wszystkim życzę miłego czytania, Wesołych Świąt i trzymam kciuki za każdego, kto napisał coś na konkurs do wspaniałej Moni!

Buziaki,

Maleficent.

Christmas One Shot


Ludzie są naprawdę dziwni. Poważnie, nie spotkałem jeszcze aż tak skomplikowanych istot jak oni. Ziemianie, ludzie... osoby... czy jakkolwiek są oni określani. Wiecie... przez całe swoje życie sądziłem, że najbardziej szalonymi, głupimi i nielogicznymi istotami są rzecz jasna psy. Szczekają, burczą, kręcą się w kółko za własnym ogonem! To jest niedorzeczne!

O! Kolorowy łańcuch!

Czarną łapką chaczę o złotawe frędzelki, które wydają naprawdę ciekawe dźwięki. Nie martwcie się! To nie przeszkadza mi opowiadać dalej! Jako jedna z mądrzejszych istot na świecie doskonale pamiętam, o czym mruczałem.

Psy być może nie grzeszą inteligencją, ale im dłużej mieszkam z ludźmi, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nawet psy potrafią dostrzegać więcej niż te dwunogie, bezmyślne kreatury. Czasami śmię nawet stwierdzić, że oni nie potrafią się porozumiewać! To jest rażąco niesprawiedliwe zważywszy na to, że wszystko mają ułatwione - w końcu nie muszą mruczeć i się łasić, żeby dostać kawałek smakowitej rybki... . Oblizałem się, przepraszam.

W każdym razie - nic nie stoi im na przeszkodzie, żeby przekazywali to, co mają do powiedzenia! Mogą mówić! Choć czasem chyba lepiej, żeby się nie odzywali..., sami rozumiecie. Tak czy siak dostali od losu taką wspaniałą umiejętność, jaką niewątpliwie jest mówienie i co? I marnują ją każdego dnia!

Moja Pani jest najlepszym przykładem na to, że im więcej człowiek milczy, tym mu gorzej. Ludzie powinni mówić - sami do siebie, albo do innych. Z jakiegoś powodu nie robią tego. Często słyszałem, że milczenie bywa złotem, ale czy zawsze? Trudno mi się z tym zmiaucze... zgodzić! To szalenie irracjonalne, gdy oni tak wymownie zaciskają usta i nie chcą zdradzić nawet krzty tego, co kotłuje się w ich wnętrzach.

Wiecie... ja tak nie do końca znam się na tych wszystkich ludzkich uczuciach... . Stanowczo zbyt dużo ich, żebym mógł wszystko rozumieć. Na szczęście po latach praktyki rozróżniam przynajmniej te podstawowe.

Kocie życie jest jednak o wiele mniej emocjonalne. Chcecie zrobić człowiekowi na złość? Zrzućcie łapką doniczkę. Gwarantuję Wam, że człek stanie się zdegustowany, ale nie będzie zły - zbyt Was kocha. Jesteście źli? Podrapcie coś! Drapanie jest ekscytujące i zawsze poprawia humor! Jesteście szalenie głodni, bo ostatni posilek był godzinę temu? Wymiauczcie sobie kawałek mięska.

Widzicie? Wszystko jest tak szalenie proste.

U ludzi tak to nie wygląda. Wolą sobie wszystko komplikować, choć nie wiem, z czego to wynika. Czasami krzyczą, by potem milczeć tygodniami. Czasami milczą, by krzyczeć. Nigdy nie wiadomo, jaką strategię podejmą.

Moja ukochana pańcia - Miautoria? Vimiaua? Victoria! Ona lubi milczeć. Czasem mruczy coś pod nosem, kiedy próbuję poprawić jej humor przytulasami, ale zazwyczaj niewiele rozumiem. Ostatnio udało mi się jednak zaobserwować niepokojące zjawisko, które może mieć coś wspólnego z jej ponurym nastrojem.

Nie, żeby kiedykolwiek była szczególnie radosna...

Wyobraźcie sobie, że w domu było dwóch człowieków a teraz jest tylko ona! Kiedyś chodził tutaj ejszcze taki pan. Lubił mnie głaskać i nazywał swoim dzieckiem. To głupie... przecież widać, że jestem kotem. Uszy mam. Wąsiki i ogonek też. Nigdy nie rozumiałem tych irracjonalnych pomówień o moim człowieczym pochodzeniu.

W każdym razie już go tu nie ma. Nie chodzi po mieszkaniu i nie przekłada papierów z szafki do szafki jak zwykle. Nie goli rano brody ani nie ogląda filmów z panią. Po prostu zniknął.

Puf! I człowieka nie ma.

Żartuję. Widziałem, jak Pani pomagała się mu pakować. Nie kłócili się. W zasadzie nie pamiętam, żeby kiedykolwiek się kłócili. Zawsze byli bardzo zgrani. Pan dbał o Panią, bo ona czasami była chora... . Całymi dniami coś mokrego wypływało z jej oczu a ona leżała w łóżku i patrzyła w sufit. Wtedy nie chciała mnie głaskać i mówiła jeszcze mniej niż zwykle - nic. Zazwyczaj mruczałem ze smutku i chciałem ją pocieszyć, ale nie pomagało.

Dopiero, kiedy Pan przynosił jej takie śmieszne, kolorowe kuleczki było trochę lepiej. A potem nie wiem, co się stało. Chyba po prostu zaczęli milczeć. Cisza potrafiła być najbardziej przebiegłym mordercą. Zabijała realcje, które budowali ludzi szybciej niż cokolwiek innego.

Słyszałem tylko jak mówiła, że nie chce go dłużej oszukiwać czy coś takiego. Zostawił jej takie czerwone pudełeczko z czymś błyszczącym i powiedział, że to na wypadek, gdyby chciała zmienić zdanie.

- Od początku byłaś w to wszystko zamieszana i masz mi za złe, że próbuję cię powstrzymać przed udziałem w tej irracjonalnej akcji?

- To nie jest twoja sprawa, Asher - wyszeptała, zapaltając przedramiona na klatce piersiowej. Plecy oparła o chłodną komodę.

Doskonale wiedziała, do czego doprowadzi ta rozmowa, ale nie bała się tego. Zdawała sobie sprawę z tego, że prędzej czy później to skończy się właśnie w ten sposób. Nie potafiła dłużej łgać. Każde kolejne kłamstwo sprawiało jej coraz większy ból, którego nie potrafiły zwalczyć nawet leki. To nie choroba ją osłabiała. Wręcz przeciwnie - cierpiała z powodu wszystkich złych rzeczy, jakie zrobiła ludziom, którzy w nią wierzyli.

- Ostatnio nic nie jest moją sprawą, Victoria - powiedział gorzko. - Ja nie istnieję w twoim życiu i doskonale o tym wiesz... co ja mam zrobić? Co do cholery jeszcze mam zrobić?

- Nic, Asher - powiedziała cicho, kręcąc przecząco głową. - Nic - wyszeptała ponownie, unosząc wzrok na niego.

Zaszklone tęczówki spotkały się z jego przepięknymi, ciemnymi oczami, które od lat dawały jej tyle wsparcia. Musiała je zawieść. Musiała zawieść gwiazdy, które świeciły tylko dla niej.

- Po prostu mnie zostaw - dodała. - I tym razem mówię to całkowicie świadoma, bez leków, bez emocji, po prostu odejdź.

Asher był moim panem. W zasadzie to on przyniósł mnie do domu. Dlatego naprawdę się zdziwiłem, kiedy tak po prostu spakował swoje rzeczy i wyszedł bez słowa. Pani zawsze mówiła, że uratował ją przed złymi ludźmi..., że zabrał ją od pana, który zrobił jej naprawdę wielką krzywdę... a mimo to Pan zniknął.

Kilka dni wierciłem się niespokojnie przy drzwiach, wciąż czując jego charakterystyczny zapach. Kiedyś nie lubiłem tych perfumów, ale wtedy byłem już do nich przyzwyczajony. Od tego ciągłego wąchania kręciło mi się w główce i w łapkach. Z wrażenia prawie zapominałem jeść a jedzenie to przecież najwspanialsze, co może spotkać każdą żywą istotę!

W końcu się pogodziłem. Byłem zbyt głodny, żeby dalej go szukać. Zniknął i trudno. Czasem niektóre rzeczy znikały bez śladu... jak moja piłeczka z wełny... . Lubiłem ten kłębek. Trudno. Nie można wiecznie rozpaczać - teraz mam baaaardzo dużo super zabawek! Pani nie pozwala mi ich dotykać, ale ja i tak daję się skusić, kiedy nie patrzy.

W końcu wyciąga je tylko raz do roku! Teraz wszystkie leżą uszykowane na podłodze w przedpokoju i kuszą mnie swoimi kolorowymi frędzelkami. Pani jest na coś zła. Chyba nie może włączyć tych śmiesznych świecidełek, które zawsze tak zabawnie mrugają na zielonym drzewku. Chętnie bym się pobawił gałązkami, ale Pani na pewno byłaby wściekła! Mówię Wam, jest prawdziwą psujczynią kocich pomysłów!

I tak ją kocham! W końcu głaszcze mnie po moim mięciutkim, czarnym pyszczku i daje mi dużo smakowitych przysmaków. Coś dobrego właśnie piecze w kuchni. Czuję pełną harmonię zapachów, która stamtąd pochodzi. Poszedłbym sprawdzić, co dobrego czeka na mnie w pierkarniku, ale sznureczek między moimi łapkami wydaje się być o wiele ciekawszy.

Pyk łapką a on świszczy. Przeinteresujące!

- Kurwa mać.

Oho, Pani jest naprawdę zła. Znam te słowa dość dobrze. Zawsze mówi tak cicho, ale dosyć zajadle, kiedy coś jej się nie podoba. Czasem też wykrzykuje te słowa i wtedy wiem, że nie powinien podchodzić. Choć szczerze chyba nie ma jakiegoś zakresu sytuacji, które określa tymi słowami. Ona mówi tak prawie codziennie! Kiedy wyleje wodę..., kiedy coś niedziała..., no i kiedy załatwię się gdzieś indziej niż do kuwety też! A przecież to nie moja wina, że nie zdążyłem dobiec!

Nic co się dzieje, nie jest winą kota. Rozsypany żwirek, który znalazł się na podłodze sekundę temu, również nie jest moją winą. Tym razem mówię całkowcie poważnie! To nie byłem ja! To te mordercze drzwi! Same się otworzyły!

Przestraszony zostawiam mój przepiękny łańcuch i znikam za krawężnikiem pierwszego pokoju po lewej. Stroszę się na grzbiecie i nieśmiało spoglądam zza framugi. Pani nie jest zadowolona, ale na szczęscie okazało się, że to nie drzwi! Przynajmniej nie same z siebie! To byłoby naprawdę straszne...

To tylko ten pan. Od kilku tygodni czasem przychodzi do mojej Pani razem z małą rudowłosą dziewczynką. Ona robi naprawdę duużo hałasu... i czasem ciągnie mnie za ogon, ale Pani chyba bardzo ją lubi, więc nie mogę jej podrapać. Skruszony widokiem rudej burzy loków wycofałem się delikatnie w głąb pokoju. Wciąż jednak doskonale słyszę wszystko, co dzieje się w holu.

- Mógłbyś bardziej uważać - mruknęła moja pani. Chyba chwyciła jakąś kurtkę, zaszeleściło a potem zaskrzypiał wieszak, który prawie odpadał od korytarzowej ściany.

- Nawet nie przeszedłem przez próg a ty już strzelasz fochami?

Znałem ten głos, ale trudno było mi zapamiętać, kim był ten pan. Przychodził od jakiegoś czasu i z tego, co rozumiałem moja pani znała go już dużo wcześniej... tylko zniknął jak Asher i nie było go bardzo długo, przez co moja pani była smutna. Teraz było jej trochę lepiej. Ociupinkę.

- Zaraz możesz wyjść za próg - skwitowała pani Victoria, wracając do rozłożonych na ziemi lampek.

- Własnie tata! - rudowłosa kulka energii zaśmiała się, przez co wykrzywiłem głowę i spojrzałem za drzwi. Miała przyjemny śmiech, chyba była fajnym człowiekiem, choć ciągnięcie za ogon wciąż skutecznie mnie do niej zniechęcało. - Zalaz cię ciocia wyplosi i nici będą z naszych świąt! - pisnęła. Oblizałem łapkę, przyglądając się przebiegowi sytuacji. - A Ciebie już dawno nie było na wigilii! - dodała, marszcząc swoje dziecięce czółko.

Nie wiedziałem dokładnie, dlaczego tak długo go nie było. Zdążyłem zaobserwować, że Pani naprawdę go lubiła. Czasami oglądali filmy..., czasami pili malinową herbatkę (te granulki są pyszne!), czasami śpiewali jakieś smutne piosenki.., czasem też ją atakował. Śmiała się wtedy do rozpuku a ja nie rozumiałem dlaczego. Dlaczego ludzie się śmieją, kiedy ktoś przypuszcza na nich niecny atak?

Próbowałem ją bronić! Ale ona mnie odganiała najgorszym z istniejących dźwięków!

- A kysz, Szczekuś!

Jak można tak bezczelnie potraktować własnego kota? Ja tylko chciałem ją ratować! Ale ona chyba nie potrzebowała pomocy... . Mówiła, że coś ją ,,łaskocze''. Dziwne są te ich łaskotki. Niby ich nie chcą a jednak się śmieją... absurd.

Wracając do tematu - czasami gotowali smakowite rzeczy a jeszcze kiedy indziej wyrzucali mnie z sypialni i odprawiali tam jakieś dziwne rytułały... . Koniec, końców Pani zawsze wracała żywa, więc przestałem się nimi martwić.

Teraz jednak nie robili nic z tego, co zazwyczaj. Ostatnio wszystko było inaczej. Co prawda, kiedy mieszkał z nami Pan Asher również widywałem taką niewielką, malusieńką wprost zmianę zachowania u moich ludzi w grudniu, ale teraz to było istne szaleństwo!

Naprawdę nie wiem, co stało się mojej pani... . Zaczęła śpiewać codziennie te dźwięczne piosenki.W teledyskach zawsze pada śnieżek a dzieci wesoło biegają i lepią dziwaczne śnieżne stwory. Ludzie nazywają je bałwanami.

Victoria też lepiła bałwana! Przedwczoraj zabrała Holy na podwórko kamienicy i pozwoliła jej bawić się w śniegu! Jako jeden z najzdolniejszych szpiegów i obrońców ludzkości zasiadłem na parapecie i obserwowałem wszystko bacznie. Wiecie... na wypadek, gdyby ktoś chciał je porwać... . Ale nie porwał!

Biegały razem niemal w kółko po zaśnieżonym chodniku, czasem przewracały się, robiąc tak zwane aniołki w śniegu a na koniec ulepiły bałwana! Wsadziły mu marchewkę w miejsce nosa i roześmiane wróciły do domu.

A potem mała rudowłosa niewiasta goniła mnie po całym mieszkaniu i zimnymi, zaczerwienionymi rączkami łapała mój ogon.... . Byłem grzeczny! Nie zadrapałem jej ani razu!

Dziś też mam zamiar być cierpliwy. To w końcu tylko mała dziewczynka i jak widać bardzo się cieszy, że do nas przychodzi. Na mniej zadowolonego wygląda ten pan. To chyba jej tata, tak przynajmniej mówił. Być może się mylę... on zawsze ma taką nietęgą minę. W zasadzie uśmiecha się tylko, gdy rudowłosa burza powie coś zabawnego albo kiedy moja pani jest z nim sama...

- Kochanie, poszukaj Szczekusia, tata musi mi pomóc z kilkoma ozdobami, żebyś mogła ubierać choinkę...

O nie, nie, nie! Właścicielka przeciwko mnie! Obsikam jej ulubione buty, jeśli ten mały szatan mnie znajdzie. Lepiej niech nie próbuję. Na wszelki wypadek przesuwam się w głąb pokoju, który jako zaciemnione pomieszczenie jest idealnym miejscem na skrytkę dla biednego kota.

- W czym masz problem? - zapytał, klękając przed nią i z uwagą przyglądając się stosowi zaplątanych świecidełek.

Victoria zmarszczyła czoło, wkładając sobie przewody między palce.

- Nie działają - skwitowała zmęczona i pomrugała ociężałymi powiekami.

Pan zmarszczył brwi i przycupnął przed wadliwą ozdobą. Wyglądał na naprawdę skupionego, ale tak w sumie... to on zawsze tak dziwnie się marszczy. Z lewej strony też ma taką wielką zmarszczkę... to chyba się nazywa blizna. Ja mam jedną! Pod ogonkiem... po dość... kontrowersyjnym i nieprzyjemnym zabiegu, który zrobiła mi ciocia weterynarz.

Abstrachując od moich braków - Pan przyglądał się ozdobie długo. Coś poprzykręcał, coś podociskał, coś tam pomruczał pod nosem. Czasem mruczął jak kot! Dlatego go lubię, tak mimo wszystko. Koniec końców westchnął przeciągle i wstał. Ułożył dłonie na biodrach i rozejrzał się dookoła siebie. Potem znów zrobił coś dziwnego.. zaśmiał się!

Uniósł lewy kącik ust do góry i pokręcił głową zrezygnowany. Moja Pani skrzywiła się nieznacznie. Chyba nie rozumiała, o co mu chodzi.

- Czego rżysz? - wycedziła przez zęby, choć on wcale nie był koniem. Tego byłem pewien!

Pokręcił znów głową i parsknął. Chyba się z niej naśmiewał. Victoria robiła się zła. Czasem tak sobie dogryzali. Zawsze czerwieniły jej się policzki a ona sama wyglądała jak mały, skwaszony pomidorek.

- Regan... - zaczął - Jedno zasadnicze pytanie...

- O jedno za dużo. - burknęła, wstając z podłogi i otrzepując spodnie z różnych świecidełek, które przyczepiły się do jej ubrań, gdy wyciągała te wszystkie przepiękne, świecące zabawki!

- Cóż, nie sądzę, żeby to pytanie ci się nie przydało... - zaśmiał się. - Podłączyłaś lampki do gniazdka? - spytał prześmiewczo.

Pani pomrugała kilkukrotnie. Przysięgam, że miała oczy wielkie jak monety! Spojrzała za siebie zupełnie, jakby szukała sensu, w tym, co robiła a potem odwróciła się znów w jego stronę. Zawsze miała bladą twarz, ale nie wtedy! Była cała różowiutka i wyglądała, jakby właśnie przyszła do domu z mroźnego podwórka.

- Tego nie było - sarknęła, przykładając dłoń do czoła i uderzając nią we własną twarz.

Kiedyś zrozumiem, dlaczego ludzie biją sami siebie. Kiedyś.

- Oj było, Regan - parsknął śmiechem, podchodząc do wtyczki, która swobodnie leżała na podrapanych przeze mnie, starych panelach. - Definitywnie było - dodał rozbawiony.

Potem wsadził niewielką, zieloną wtyczkę w białe gniazdko i ... puf! Oszalałem! Ten człowiek absolutnie mnie oczarował a raczej to, czego dokonał! W ułamku sekundy przewody poskręcane na ziemi błysnęły najpięknieszym światłem, jakie widziałem! Kolorowe światła mieszały się ze sobą, tworząc melancholijną harmonię, która wprost pochłaniała swoim ciepłem. Nawet moja Pani uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na swojego wybawcę.

- Lampkiiii - pisk rudowłosej wyrwał mnie z zachwytu.

Stanęła między nogami Victorii i Pana. Roześmiana, spoglądała na świecidełka, których światło odbijało się na podłodze. Nie miała dwóch jedynek, dlatego wyglądała naprawdę zabawnie. Miałknąłem cicho ze śmiechu i odbiegłem kawałeczek, żeby mnie nie słyszała.

Ładnie wyglądali, tak razem w trójkę. Zupełnie jak rodzina, choć wcale nią nie byli. Klimat świąt sprawiał jednak, że nie potrafiłem przestać się im przyglądać. Byli jak wyjęci z tych wszystkich, ładnych, świątecznych obrazków, które pokazywali w tym wielkim ekranie, który stoi na szafce w salonie... . Coś w nich po prostu było zachwycające, gdy tak stali obok siebie. Pan trzymał dłonie na ramionach małej, rudowłosej burzy, która we włosach miała pełno spinek z kokardkami a moja Pani uśmiechała się pod nosem, przyglądając się stosowi świecidełek.

- Nie znalazłaś Szczekusia?

Cholerka! Czas schować się pod łóżko! Moja Pani musiała naprawdę mnie nie kochać.

- Ne - wysepleniła dziewczynka, klękając przy lampkach. - Ale to nie skodzi! Niech sobie trochę odpocnie - dodała. - A my, co będziemy telaz robić?

- Ozdobimy trochę mieszkanie a potem będziesz mogła pobawić się lalkami.

To był najlepszy scenariusz dla mnie. Wystarczyło dać jej te wszystkie kolorowe ubranka i sztuczne, plastikowe dziewczynki, żeby miała mnie w całkowitym poważaniu. Ucieszyłem się!

- To ozdabiajmy! - pisnęła podekscytowana, biegnąc do pokoju, który każdy nazywał ,,salonem''.

- Weź kokardki ze złotego pudełka ! - krzyknęła za nią moja pani, uśmiechając się z politowaniem.

Czasami miałem wrazenie, że Pani kochała tą małą istotę bardziej niż mnie. Patrzyła na nią zawsze z taką... no, wiecie... jak ktoś kogoś kocha....o! Z taką miłością w oczach i zawsze się uśmiechała przy niej - nawet, kiedy nie miała siły i humoru! Zachowywała się tak, jakby to była też jej córka a przecież to nie była prawda.

- Dobze! - usłyszałem tylko.

- Zejdziesz po choinkę do piwnicy? - zapytała, zaplatając przedramiona na klatce piersiowej.

- Musimy mieć choinkę? - spytał zblazowanym tonem i westchnął, wiedząc, że moja Pani nie pozwoli mu zrezygnować z tej zielonej kupy igieł.

- A musimy mieć ciebie w tym domu? - odparła ironicznie, przekrzywiając głowę w bok i uśmiechając się z lekka zajadle.

Wywrócił jedynie oczami i uniósł dłonie przed siebie. To chyba był jakiś rodzaj gestu obrony. Potem posłusznie wycofał się na klatkę schodową i zgodnie z prośbą Victorii pobiegł prosto do piwnicy, by piętnaście minut później przytaszczyć do mieszkania wielkie, zielone drzewko, z którego posypało się kilka igieł. Więcej niż kilka... .

Pani miała naprawdę sprzeczne uczucia względem tego drzewa. Z jednej strony uwielbiała je przystrajać i co roku, o tej samej porze kazała znosić je do mieszkania, mówiąc, ze tak ajest tradycja a tradycje należy szanować. Z drugiej jednak krzywiła się i kręciła nosem, kiedy musiała schylać się i zamiatać resztki, które pozostawiało po sobie drzewko.

Szybko uwinęła się z porządkami a potem o wiele bardziej zadowolona, poprawiła swój zielono-czerwony sweter z reniferem Rudolfem i ruszyła do salonu, w którym Pan ustawił choinkę. Niepostrzeżenie zakradłem się do centrum świątecznej operacji i obserwowałem wszystko z mojej drugiej, najlepszej kryjówki - spod wielkiej, drewnianej komody.

Nawet ona wyglądała świątecznie. Holy przywiesiła na niej masy kokardek a Victoria ustawiła na górze kilkanaście światecznych figurek, które podświetlały krótkie lampeczki na baterie. Lubiłem tą komodę, więc nie miałem nic przeciwko temu, żeby ładnie wyglądała. Oblizałem łapkę i przypatrywałem się ludziom. Byli naprawdę szczęśliwi a ja byłem z tego zadowolony. Moja Pani dawno nie była szczęśliwa a ten Pan pomimo swojego pochmurnego charakteru najwyraźniej potrafił podarować jej nawet przysłowiową gwiazdkę z nieba.

Dlatego nie gniewałem się, że to nie był Asher. O wiele bardziej wolałem tego Pana. Przy nim Victoria zaczęła się uśmiechać a kiedyś nie robiła tego wcale.

- Nie tutaj! - krzyknęła, wyrywając z jego dłoni brokatową bombkę i przewieszając ją na inną gałązkę.

Mruknął coś z niezadowoleniem pod nosem i zbarał się za zawieszanie łańcuchów. Ależbym je podrapał! Musiałem się naprawdę porządnie opanować. Miałknąłem i oblizałem wąsy. Choinka była coraz piękniejsza.

Z każdą kolejną minutą wyglądała coraz dostojniej i piękniej. I z każdą kolejną minutą powiększały się ich uśmiechy.

- Pomożesz? - moja pani spytała nieśmiało, spuszczając wzrok na własne stopy, które ukryła w olbrzymich, puchatych skarpetach ze śnieżynkami.

- Mam cię dotykać? - spytał pógłosem, parskając pod nosme śmiechem. Chyba nie chciał, żeby słyszała to jego córka.

- Nie wygłupiaj się, Luke - bąknęła Victoria, wywracając oczyma i pesząc się coraz bardziej. - Dobrze wiesz, że jestem kurduplem i nie dosięgnę.

- Trudno nie zauważyć - skwitował zaczepnie i odłożył ostatni srebrny łańcuch na szklany blat salonowej ławy.

- Ładnie? - pisnęła Holy, wskazując paluszkiem na nieudolnie przywieszony do szafy plik lampek, które niesmiało świeciły, żółtawym światłem.

- Pięknie, skarbie - szepnęła Victoria, głaszcząc dziewczynkę po głowie. - Teraz możesz iść po obrus do kuchni! Leży na stole. Poradzisz sobie?

- Jasne!

Niewiasta odbiegła w kierunku wskazanego pomieszczenia a pani odetchnęła z ulgą. Chyba nie chcieli, żeby rudowłosa widywała ich zbyt często razem. Victoria zaśmiała się nerwowo, wskazując skinięciem głowy na srebrną, olbrzymią gwiazdę.

- Dziwnie wstydliwa się zrobiłaś - zaśmiał się i ku jej zdziwieniu poderwał jej ciało ku górze nim zdążyła się zorientować. Pisnęła cicho, po czym zachichotała.

- Głupek - bąknęła, mocując ozdobę na czubku choinki.

Choinki, która już kilkam inut później oświetlała cały salon. Miałem olbrzymią ochotę strącić łapką, którąś z niżej zawieszonych, kolorowych bombek, ale po prostu nie mogłem. Drzewko było przepiękne. Tak piękne jak oni, gdy działali wspólnie ciszyli się z każdej, pojedynczej ozdoby.

Szczyt wywoływał we mnie olbrzymie wrażenie. Zapomniałem mrugać, gdy tak mrucząc przyglądałem się błyszczącej, srebrnej gwieździe, która odbijała całą swoją mocą blask kolorowych świecidełek, nazwanych lampkami. One z kolei wirowały, tworząc prawdziwą, przepiękną harmonię barw między różnobarwnymi, brokatowymi bombkami. Małe, duże i średnie... wisiały wszędzie! Bliżej gwiazdy..., na środku..., na dole i między gałązkami też. Mniejsze wisiały wyżej - je zawieszał Luke. Tak ma na imię! Zapamiętałem! Najniżej ozdoby wieszała rudowłosa sześciolatka a gdzieś po środku moja pani. I dlatego środek był najpiękniejszy! Dodatki ndawały drzewku magicznemu klimatu - plasikowe - bałwanki, zaśnieżone chatki, sopelki, mikołaje, aniołki, i krasnale tworzyły na drzewku prawdziwą wioskę z świątecznych bajek. A najbardziej podobają mi się te przepysznie pachnące pierniki, które pani wyjęła z piekarnika. Niektóre leżały w srebrnym półmisku na ławie a niektóre Pan przywiesił na tasmkach na choince. Musiałem przyznać, że choinka w naszym małym mieszkanku nigdy nie była tak piękna.

Rzeczy tworzone z miłością mają jednak swój własny, wyjątkowy blask.

- Jest ... znośna - skwitował pod nosem Luke, który przekręcił głowę w jedną stronę, jakby przyglądając się drzewku.

- Gbur - bąknęła Victoria, trącając go w ramię w żartobliwy sposób.

- Realista - parsknął.

- Gbul - potwierdziła poważnym tonem Holy. Gdybym umiał, to bym się zaśmiał! Łapka na nosie i ciche miauknięcie musiały mi jednak wystarczyć.

- To, co teraz panienko White i panno Regan? - spytał teatralnym głosem, odsuwając się od dziewcząt i siadając na jednym z niedosuniętych do stołu krzeseł.

- Pielniki ! - pisnęła rudowłosa, klaskając w dłonie.

- Pierniki już są - uspokoiła ją Victoria, zagryzając wargę w geście zamyślenia. - Myślę, że teraz możesz pobawić się lalkami Holy a my z tatą przygotujemy resztę potraw - stwierdziła, wzruszając delikatnie ramionami.

- A mogę położyć obrus? - spytała podekscytowana dziewczynka, kiedy ja smakowicie oblizywałem swój ogon... chyba miałem na nim posypkę od tych jej pierniczków.

- Możesz - przyzwolił Pan, kierując swoje kroki do kuchni.

Niepostrzeżenie przemknąłem niczym tajny agent służb specjalnych prosto do właśnie tego pomieszczenia. Raju prawdziwego, w którym wszystko pachniało jedzonkiem i moją kupą, kiedy załatwiłem się do kuwety. Niczym ninja przebiegłem pod szafami i zniknąłem we wnęce między lodówką a ścianą. Kurzu tam było pełno, ale idealniejszego punktu obserwacji nie mogłem tam znaleźć.

Rozłożyli się w tej kuchni, że hoho... znaczy, nie dosłownie rzecz jasna. Nikt znowu nie leżał na stole i się nie rozkładał - gwarantuję.

Chyba muszę przestać ich podglądać...

Wracając do właściwego tematu - wszędzie fruwały talerze, garnki i różnego rodzaju mazidła. Tylko pierniczki stygnęły gotowe na blacie kuchennym i kusiły mnie swoim smakowitym zapaszkiem. Pani zdobiła je kolejnym dziwnym mazidłem. Brała do ręki wielkie, białe tubki i malowała coś na smakołykach, choć nie do końca rozumiałem po co - w końcu i tak je zjedzą. Nie musi być estatycznie, ma być smacznie. Kocia zasada.

Pan z kolei założył fartuch. Wyglądał przekomicznie! Jak prawdziwa gospodyni z westernów! Ale gotować umiał dobrze... to musiałem mu przyznać. Czasami upuszczał dla mnie kawałeczek mięska, które upiekł i cóż - nie mogę powiedzieć nic innego niż ,,niebo w gębie''. To takie ludzkie powiedzonko, jak coś im smakuje.

Teraz nie miałem okazji niczego skosztować. Musiałem kryć się tak długo, jak mogłem. Pan wiercił się przy kuchence, podsmażając coś na patelni i co jakiś czas to doprawiając. Nucił pod nosem piosenkę, ale było to tak ciche, że moja Pani nie zauważyła. Myślę, że gdyby zauważyła, to bardzo by się uciezyła.

- Podgłośnisz, Vic? - spytał cicho, wsłuchując się w melodię, która dochodziła z radia.

- Myślałam, że nie lubisz światecznych piosenek - powiedziała podchwytliweie, podchodząc do urządzenia i zgłaśniając znacznie kanał, na którym puszczano świąteczne hity.

- Tą jedną lubię - mruknął, spoglądając na nią przez ramię i wzdychając.

Pani zdecydowanie poczuła się nieswojo. Ja zasadniczo też. Pan wyglądał na naprawdę skupionego. Intensywnie nad czymś myślał i zapowiadało się na to, że coś leżało mu na serduszku. O ile takowe poosiadał...

- Dlaczego? - spytała marszcząc brwi.

Odwrócił się w stronę kuchenki gazowej i parsknął cicho pod nosem. Lewy kącik ust uniósł delikatnie ku górze i pokręcił głową z politowaniem. Nie miałem kociego pojęcia, o co mu chodziło, ale byłem pewien, że coś związanego z moją panią chodzi po jego głowie. Dawno zdążyłem wywnioskować, że mają ze sobą dużo wspomnień.

- Have yourself a merry little Christmas... - zanucił cicho.

Miał naprawdę przyjemny głos. Taki niski i zachrypniety a takie jako kot lubiłem najbardziej. Pokiwałem główką w dwie strony, próbując wpasować się w rytm muzyki. Pani wciąż podejrzliwie spoglądała na Luke'a. Chyba nadal nie rozumiała.

- Let your heart be light...

Nagle oczy mojej pani szeroko się otworzyły. Pomrugała nerwowo powiekami i spięła cąłe swoje ciało. Najwyraźniej znała tą piosenkę, lepiej niż przypuszczała. Oparła się dłoniom o marmurowy kuchenny blat i przełknęła ślinę.

- From now on our troubles will be out of sight... - wychrypiała cicho.

- No zobacz, jednak pamiętasz - zaironizował, wyłączając jeden z palników kuchenki gazowej. Pachniało pięknie.

- Wciąż nie wiem, czemu tak ją lubisz... - bąknęła, podchodząc bliżej niego i zatrzymując się kawałek za jego plecami.

W kuchni zrobiło się naprawdę gorąco. Nie było to jednak kwestią pieczących się potraw wigilijnych. Och, zdecydowanie nie. Coś wisiało w powietrzu a ja niczym Timon i Pumba z Króla Lwa wyczuwałem jedynie miłość wokół mnie. Czy to mogło tak być?

- Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie, Regan - stwierdził obojętnym tonem, wzruszając ramionami.

- Nie sądzę - odparła cicho, nabierając więcej powietrza w płuca.

- Oboje wiemy, że mogę to powiedzieć a wtedy ty będziesz czerwona jak dorodny pomidor na farmie w teksasie i zrobi się niezręcznie - zaśmiał się cicho, rozwiązując fartuch i rzucając go na przystawione do ściany krzesło.

- Może chcę, żebyś to powiedział?

O DOBRY BOSKI KOCIE! W imię Simby ! Moja pani igrała z ogniem! Nie wiedziałem tylko, czy robiła to celowo, ale coś ewidentnie było na rzeczy. Miałem wrażenie, że ona zaraz eksploduje. Ręce delikatnie jej drżały a klatka piersiowa uniosła się coraz wolniej i byłem pewien, że nie była to kwestia choroby.

- Lubię tę piosenkę, bo śpiewałem ją tobie - burknął, spoglądając na nią.

Coś w tym spojrzeniu było naprawdę magicznego. Patrzył na nią zupełnie jak ja na kawałek wysmażonej, smakowitej rybki! Maleńkie iskierki błyszczały w jego ciemnozielonych niczym najgęstszy las oczach a spojrzenie znacznie się wyostrzyło. Naprawdę nie wiedziałem, jakim cudem nie dostrzegali tego wszystkiego, co było między nimi. Ja widziałem cały ocean niewypowiedzianych słów, które prowadziły tylko do jedenego. Zajmowali specjalne miejsca w swoich sercach i nie chcieli się przyznać.

A potem wszystko prysnęło w ułamku sekudny. Nic nie pozostało po gęstej atmosferze, która unosiła się nad nimi.

- A teraz spróbuj tego sosu, bo nie wiem, czy jest zjadliwy - powiedział całkowicie normalnym, zblazowanym tonem, odwracając się w stronę kuchenki. Nabrał odrobinę przysmaku na metalową łyżeczkę.

Moja pani otworzyła szeroko buzię i przymknęła oczy, spodziewając się, że potrawa wciąż jest gorąca.

- Szerzej już nie mogłaś tej gęby otworzyć? - parsknął prześmiewczo.

Podmuchał na maleńką łyżeczkę. Chyba chciał przestudzić sos, który wciąż parował. Dopiero po chwili włożył sztuciec do ust Victorii, która ze smakiem go oblizała. Zlizała resztki z ust i mruknęła zadowolona pod nosem.

- Doskonale wiemy, że umiem szerzej - mruknęła rozbawiona, kiedy Luke uśmiechnął się w charakterystyczny zadziorny dla siebie sposób. - Sos jest przepyszny - dodała natychmiast.

- Ohoho, Regan, jakiś prezent na święta dla mnie? - zaironizował, a ja chyba naprawdę nie chciałem słuchać dalszej części tej rozmowy.

- Nic się nie zmieniło od ostatnich świąt, które razem spędziliśmy - skwitowała. - Mam rpezent, ale z pewnością nie taki, na jaki liczysz.

- Wiesz, sądzę, że jeszcze...

- Nie. Nie zdążę. - ucięła krótko, za co byłem jej szalenie wdzięczny. Moje łapki dawno temu przestały zakrywać oczy a nie chciałem patrzeć na wiele scen, na które mnie skazywali. - Idę się przebrać - dodała. - Goscie niedługo będą.

Faktycznie. Pani jak zwykle się nie pomyliła. Niespełna godzinę później przestraszyłem się dzwonka! Jak poparzony wybiegłem z mojej kryjówki i nagle znalazłem się w sypialni, z której obserwowałem wszystko, co działo się w korytarzu.

Nie znałem większości ludzi, którzy pojawili się w naszym małym mieszkanku. W zasadzie kojarzyłem jedynie zakręconą Zoe i mojego kociego ulubieńca - Scotta. Oboje zawsze mnie głaskali po brzuszku a to lubiłem najbardziej.

Resztę jedynie kojarzyłem z rozmów Pani i Pana. Choć wcześniej miałem też niewątpliwą okazję poznać Andrew. Wpadał czasami całkowicie niezapowiedzianie, kiedy Pani smacznie spała i panoszył się po naszym domu, jakby w nim mieszkał od zawsze.

Victorii to nie przeszkadzało, więc mnie również nie. Z resztą przywoził mi kocie smakołyki z tego swojego Tokio, więc nie miałem nic przeciwko takim odwiedzinom. Razem z Andrew pojawiło się też kilka nowych dla mnie twarzy. Szybko wywnioskowałem, że to po prostu znajomi Victroii z dawnych lat i siostra Luke'a. Miała dziwną łysą głowę, ale wydawała się być miła.

Nie byłem pewien czy powinienem się pojawić. Wolałem poczekać do końca kolacji. Kiedy jedli siedziałem pod komodą i wąchałem przepyszne dania. Harmonia zapachów wprost mnie rozczulała.

Zasiadali przy stole pełnym smakołyków - zup, ryb, babeczek, ciast i jakiś egzotycznych potraw. Zjadłbym wszystko ! Szczególnie te smakowite, cudowne... no i ślinka mi pociekła! Przetarłem pyszczek łapką.

Nagle ludzie wstali. Podeszli do pięknego kolorowego drzewka, którego wciąż nie zepsułem a ja zauważyłem zszokowany, że coś pod nim leży! Czy Miauknięty Mikołaj przyniósł to, gdy siedziałem w kuchni?! To prawdziwa magia!

Oni również wydawali się być zachwyceni. Przekazywali sobie poszczególne pudełeczka i cmokali się w policzki, składając sobie masę życzeń. Życzenia to takie miłe słowa... wiecie, na przykład ja życzę wszystkim kotkom kochającego domu. Oni życzą sobie przyjaźni, miłości i takich tam...

- Później dam ci prezent - Luke szepnął coś ta rodzaj tego do ucha Victorii, która z uśmiechem obserwowała swoich znajomych.

Zdziwiła się. Nie zupełnie rozumiałem, dlaczego, ale wyglądała na naprawdę zdziwioną. Ja wcale nie byłbym aż tak zszokowany. Sama miała dla niego prezent, więc dlaczego on miałby nie mieć prezentu dla niej? Ludzka logika czasem przerasta mój koci móżdżek. Westchnąłem i wymyłem coś swędzącego za moim uchem.

Rudowłosa niewiasta biegała chwilę potem po całym pokoju w swoim prezencie. Pod choinkę dostała błyszczący kostium wróżki. Miała najwyraźniej zamiar zaczarować cały pokój, bo wymachiwała gwiazdkową różdżką wszędzie, gdzie mogła! Dobrze, że nie zamieniła mnie w żabę!

- A gdzie jest pan Szzczekuś? - wysepleniła w końcu.

O cholerka. Miałem najwyraźniej kłopoty. Jej zachwycony ton sprawiał, że moje serduszko kołatało mocniej a łapki pociły się w zawrotnym tempie.

- Nie wiem, skarbie - odpowiedziała Victroai, która znów siedziała przy stole i śmiała się z żartów Andrew. Mnie nie bawiły. - Być może pod jedną z szaf. Coś się stało?

ALARM! Ogłosiłem wielki alarm w mojej głowie. Faktycznie siedziałem pod jedną z panelowych zaf a ona bezczelnie odkryła moją misterną kryjówkę!

- Nie - zaprzeczyła stanowczo dziewczynka, kiwając głowką na dwie storny. - Ale mam dla niego prezent - zachichotała.

To mnie naprawdę zaciekawiło. Lubiłem dostawać prezenty, licząc na coś dobrego do jedzenia. Nieśmiało wyłoniłem się na powierzchnię i rozejrzałęm podejrzliwie dookoła. Wszystkie oczy na mnie spoglądały. Uśmiechali się błogo zupełnie, jakbym był ósmym cudem slodkości a ja tylko próbowałem przetrwać starcie z największym kocim przeciwniiem - dzieckiem!

- Pan Szczekuś! - pisnęła radośnie, biegnąc w moją stornę. Wystraszony skuliłem ogon.

- Skarbie - westchnął Luke. - Nie tak energicznie, kotek się boi - dodał, po czym podszedł do córki najwyraźniej w celu przypilnowania jej.

Dzięki Bogu za Luke'a White'a. Mogli mówić co chieli i mógl znikać na długie lata, ale nie mogli mu odmówić tego, że był dobrym człowiekiem. Bóg tworzył jedynie dobrych ludzi, oni z kolei lubili się gubić pośród kuszącego zła. Koty na szczęście od zawsze były prawdziwym uosobieniem dobra. Nie można było zaprzeczyć.

- Delikatnie? - spytała zdziwiona, zupełnie jakby nigdy wcześniej nie poznała takiego słowa. Mój obolały ogon zdawał się potwierdzać te tezę.

- Tak, kochanie - westchnął ponownie. - Delikatnie, zobacz.

Schylił się do mnie i łagodnie pogłaskał mój pyszczek. O Panie, miał ręce prawdziwego anioła. Zmaruczałem radośnie pod nosem i otarłem się zadowolony o jego zgięte kolana.

- Mój brat głaska koty, niesamowite - powiedziała zafascynowana łysa pani.

- Mówisz, jakbym nigdy nie głaskał zwierząt, Kylie - mruknął pod nosem Luke, który ku mojej uciesze nie zaprzestał pieszczenia mnie.

- Czy ktokolwiek z zebranych widzał go kiedyś przy zwierzęciu? - spytała rozbawiona Kylie.

Wszyscy zaprzeczyli. Zaśmiałbym się, gdybym umiał, ale nie posiadałem takiej zdolności a poza tym nie preferowałem wyśmiewania wspaniałych miłośników kociego futerka.

- Oparł się nawet Farfoclowi - jęknął Andrew.

Farfocel był psem. Nie pałaliśmy do siebie szczególną sympatią. Po prostu nie wchodziliśmy sobie w drogę. Przyjaciel Victorii czasami przyprowadzał go ze sobą. W zasadzie '' przylatywal go ze sobą'', bo z Tokio do Camden podobno było naprawdę daleko.

- Po prostu nie mam w zwyczaju rzucać się na każde zwierze, jakie napotkam na swojej drodze - burknął.

Victoria wstała od stołu i klęknęła obok Luke'a na przeciwko mnie. I znów. W trójkę patrzyli na mnie tak pięknie, że aż miałem ochotę się rozpłynąć. Victroia i Luke klękali przede mną a za nimi tysiącami barw błyskało przepiękne drzewko. Holy stała nade mną zdziwiona i przekrzywiała główkę. Śledziła dokładnie ruchy ojca, który nie przestał mnie głaskać. A ja nie narzekałem.

- Na każde, chyba że jest Victorią - parsknęła pod nosem Ashley.

Scott zachichotał cicho. Nie zupełnie rozumiałem, o co chodziło w tym żarcie, ale nie była mi ta wiedza potrzebna do szczęścia. Miałem wszystko, czego kot potrzebował - kochających ludzi, ciepłe mieszkanie, smaczne jedzenie i maaasę pieszczot. Chcialoby się rzec, że miałem naprawdę wspaniałą rodzinę, nawet jeśli formalnie nią nie byli. Ale kto przejmowałby się formalnościami? Była Pani, był Pan i było dziecko. Czy to nie rodzina?

- Jest dokładnie tak, jak mówisz - zaśmiał się Luke, wstając i otrzepując swoje spodnie. - Rzucam się na Victorię od progu jak wygłodniałe zwierze, aaa - krzyknął. Nastroszyłem się, ale po chwili byłem już spokojny.

Luke podciągnął Victorię do góry i zaczął łaskotać jej ciało w akompaniamencie jej śmiechu. Nie wiedziałem, na czym polegało ich zamiłowanie do łaskotek, ale wyglądało na to, że wszyscy świetnie się bawili. Z kącików oczu Victorii spływały łezki rozbawienia a Luke nie przestawał drażnić jej skóry palcami. Wszyscy śmiali się od ucha do ucha i to było naprawdę wspaniałe.

- Stalczy tych łaskotek - wysepleniła Holy. Tupnęła nóżką.

Luke puścił ciało Victorii, która wzięła głębszy oddech i zerknęła na rudowłosą dziewczynkę. Podeszła do niej.

- Damy Szczekusiowi prezent? - spytała zniecierpliwiona, wywracając zielonymi oczkami.

- Jasne - odpowiedział Luke, który najwyraźniej był w wyjątkowo dobrym nastroju. Pierwszy raz widziałem,żeby Pan aż tak dużo się wygłupiał i uśmiechał!

Podszedł powoli do choinki. Kilka igiełek opadło na podłogę, kiedy nieuważnie podniósł maleńką czerwoną paczuszkę i uderzył w gałążkę. Na szczęście żadna ozdoba nie spadła. Śledziłem bacznie wzrokiem pakunek, który był przeznaczony dla mnie. Chwilę później Victoria rozwinęła kolorowy papier a ze środka wyjęła małą kokardkę, która wylądowała na mojej szyi.

- Piękny jest! - pisnęła rudowłosa nieudolnie głaszcząc mnie po grzbiecie.

Na początku nie mogłem się przywczyaić. Zrobiłem kilka kółek w miejscu i podotykałem łapką śmieszny materiał zawiązany na mojej krótkiej, ale niezwykle zwinnej szyjce.

- Nie wygląda na zadowolonego - parsknął James.

Wszyscy zachichotali. Przyglądali mi się niczym małemu cudowi świata. Ja z kolei wcale nie byłem niezadowolony czy zdenerwowoany. Po prostu próbowałem przyzywczaić się do tego czegoś, co zawisło niespodziewanie na moim futerku i chyba miało mnie zdobić.

Koniec końców zrozumiałem, że muszę wyglądać bajecznie, skoro tak uważnie mnie podziwiali. Podbiegłem do nóg dziewczynki i połasiłem się. Chciałem jej podziękować za prezent, który chyba był jej pomysłem.

Zdawało się, że zrozumiała. Uśmiechnęła się od ucha do ucha ukazując swoje uszczerbki w uzębieniu i kilkukrotnie mnie głasknęła. Tym razem delikatniej - tak jak prosił Luke.

Wkrótce potem zostałem w końcu sam i mogłem odpocząć. Nie musiałem się dłużej ukrywać, dlatego wskoczyłem na fotel. Tam leżała moja puchata poduszka, na której Pani pozwalała mi spać. Zwinąłem się w kulkę i przysnąłem.

Sen to najwspanialsza rzecz, jaką podarował świat zwierzętom, ludziom i wszystkim innym stworzeniom. Kochałem leniucować. Gdyby niete wszystkie ekscytujące rzeczy - mógłbym spać całyyyymi dniami.

Z mojego pięknego snu o jedzeniu wspaniałej, wypieczonej flądry wybudziły mnie trzaskające talerze. Uchyliłem jedno oko i zdziwiony stwierdziłem, że w mieszkaniu nie było już gości. Otworzyłem drugie oko. Stanąłem na cztery łapki i przeciągnąłem się. Ciche ziewniecie wydobyło się z mojego pyszczka, ale nikt nie zwrócił na nie uwagi.

Luke i Victoria znosili talerze do kuchni. Wyglądało na to, że kolacja dobiegła końca a ja po prostu większość przespałem. Ach, ten koci żywot. Zeskoczyłem na panele i pobiegłem bliżej stołu.

- Holy śpi? - spytał Luke, zbierając brudne sztućce.

- Tak - przyznała Vcitoria, przecierając blat. - Zasnęła prawie od razu po bajce - powiedziała cicho, uśmiechając się łagodnie.

- Musiała być naprawdę zmęczona - westchnął, zamykając zmywarkę. Przetarł dłonie o ręcznik kuchenny.

- Nigdy nie chodziła tak późno spać - Victoria wzruszyła ramionami. - Jest już przed północą - zerknęła na zegar.

- To fakt - odparł, opierając się o kuchenny blat.

- Nie budź jej - stwierdziła Victoria. - Zostańcie tutaj - dodała.

- Jesteś pewna? - zapytał, unosząc lewą brew ku górze.

- Jasne - westchnęła. - I tak prawie tu pomieszkujesz - zaśmiała się. - Nie mam nic przeciwko - dodała przyjaźnie.

- Jesteś całkiem miła, kiedy masz w tym interes - parsknął, kiwając głową z politowaniem.

- A ty nie muszisz tego psuć - bąknęła, po czym pokazała mu język i mrugnęła.

- No przyznaj, że po prostu czekasz na prezent - prychnął rozbawiony, zaplatając przedramiona na piersiach.

Victoria założyła ręce na biodra i pokręciła głową. Była szczerze rozbawiona a mnie to cieszyło. Naprawdę dawno nie była tak szczęśliwa. Pan musiał mieć w sobie coś, co ją uspokajało. Coraz rzadziej płakała i brała coraz mniej tych śmiesznych, kolorowych pigułek, po których przesypiała całe dnie. Odkąd pojawił się poraz pierwszy w naszym mieszkaniu wszystko nabrało dla niej sensu. Był jak jej prywatny stroik, wywoływał w niej doskonałą harmonię, która pozwalała jej oddychać pełną piersią. Więcej jadła, spokojniej spała, uśmiechała się, kiedy tylko coś mówił a nawet wyglądała na piękniejszą! Zapuściła włosy, ścięła rudawe końcówki, którymi kiedyś się bawiłem i tu i ówdzie przytyła. Razem przytyliśmy - i pani, i kot.

- Musiałeś wymyślić coś iście szatańskiego, że tak bardzo chcesz mi go dać - zaśmiała się.

- Szatański to zły przymiotnik w tym przypadku - dodał odrobinę bardziej zachrypniętym głosem. - Szalony to zupełnie, co innego - przyznał o wiele ciszej.

Podszedł do radia i puścił z niego melodię, której nie znałem, ale która wyraźnie wywołała na mojej pani wrażenie. Rozchyliła delikatnie usta i przytknęła do nich dłoń.

- Coś ty wymyślił - wyszeptała zdziwiona, kiedy podszedł do niej i chwycił jej ręce.

Wsłuchałem się w melodię i próbowałem sobie przypomnieć, czy skądś ją znam. Niestety nic nie przychodzilo mi do głowy. Musiałem jednak przyznać, że była naprawdę piękna. Wręcz bajkowa, co ze świąteczną atmosferą współgrało wprost idealnie.

Pan ubrany w elegancką koszulę i pani w przepięknej, czerwonej sukience. Sami pośród tysiąca lampek, błyskotek i łańcuszków. Odwrociłem głowę w stronę okna. Na ciemnym gwieździstym niebie doskonale było widać padający śnieg. Słowa piosenki tanczyły wraz z nimi pomiędzy maleńkimi, wirującymi po podłodze światełkami, których blask płynął z choinki. A oni wprost wirowali tak nieidealnie perfekcyjni. Obracał jej ciało w rytm melodii a ja byłem naprawdę bliski kociego wzruszenia. Byli po prostu doskonali. Doskonali ludzie w świecie pełnym nieperfekcyjnego chaosu. Stworzeni dla siebie.

You're in my arms
And all the world is calm
The music playing on for only two
So close together
And when I'm with you
So close to feeling alive A life goes by
Romantic dreams must die
So I bid my goodbye
And never knew
So close, was waiting
Waiting here with you
And now, forever, I know
All that I wanted
To hold you so close So close to reaching
That famous happy end
Almost believing
This one's not pretend
And now you're beside me
And look how far we've come
So far we are, so close Oh how could I face the faceless days
If I should lose you now We're so close to reaching
That famous happy end
Almost believing
This one's not pretend
Let's go on dreaming
For we know we are
So close, so close
And still so far

I kiedy kończył ostatni wers, obrócił jej ciało tak, że wpadła prosto na jego tors. Niechcący ułożyła na nim dłonie i w amoku uniosła głowę ku górze. Rozmytym wzrokiem trafiła prosto na jego ciemnozielone tęczówki, które połyskiwały przepięknymi, tajemniczymi iskierkami. Nie mogła oderwać od niego spojrzenia. Magnetyczna siła przeciągała ją do niego. Przepadła w jego spojrzeniu, jeszcze nie wiedząc, że przepadła w nicości na wieki. Tym razem nie miał odejść. Po tym, jak na nią spoglądał wiedziałem, że prezentem który ma zamiar jej podarować jest bycie przy niej na zawsze. Nie musiała tego wiedzieć. Ba, byłem pewien, że nie wiedziała.

- Chciałeś mi przypomnieć, kim byliśmy kilka lat temu? - spytała zachrypniętym głosem.

Widziałem, że Pani była całkowcie zdezorietnowana.

- To mój prezent? - dodała rozedrgana, kiedy wirowali do znanej jej melodii.

- Nie - zaśmiał się cicho. - Prezent mam w kieszeni - szepnął cicho.

Zamrugała powiekami. Naprawdę nie wiedziała, co się dzieje, choć jako jedno z inteligetnniejszych stworzeń na świecie musiałem przyznać, że zaskoczyła mnie jej niedomyślnóość. Z drugiej strony Pani często traciła przy Luke'u zdolność logicznego myślenia.

- Ja w pokoju - mruknęła. - Mam prezent dla ciebie - dodała, zauważając, że spogląda na nią pytająco. - Wiesz... kupiłam... - westchnęła.

Serce biło jej tak głośno, że słyszałem je nawet z pewnej odległości. Atmosfera znacznie zgęstniała. Stali naprawdę blisko siebie. Stykali się klatkami piersiowymi, które powolnie się unosiły. Lampki rzucały na nich swój przepiękny blask, sprawiając, że wyglądali jak wyjęci z obrazka świątecznego. I ten piękny śnieg za oknem...

- Gitarę - dokończyła jeszcze ciszej. - Kochasz grać i pomyślałam...

- Kocham też coś zupełnie innego - wychrypiał zupełnie niespodziewanie, oblizując spierzchniętą wargę.

Ocho, robiło się gorąco. Usiadłem i polizałem łapkę, czekając na dalszy ciąg wydarzeń.

- Co ? - spytała cicho, chociaż odpowiedź była niemal oczywista. Jego wzrok zawiesił się na jej malinowych, pomalowanych czerwoną szminką ustach.

- Tonąć w twoich oczach* na przykład - zaśmiał się, chyba do czegoś nawiązywał. - I do chęci zrobienia czegoś, czego nie powinienem.

- To chyba nic złego...

- Dokładnie, Regan - szepnął. - To nic złego.

Nie czekała długo. Ja też. Wprost zrobiło mi się gorąco, kiedy schylił się do niej jeszcze bardziej i nim zdążyła zaprotestować złożył na jej ustach czuły pocałunek. Zupełnie inny niż te, które u nich obserwowałem a kilka razy podziwiałem podobną sytuację! Ten buziak był jednak zupełnie odmienny. Przemyślany, powolny, po prostu piękny. Byli jak dwie komety, przyciągane do siebie wręcz siłą. Nie liczyło się wtedy nic poza nimi. Zdawali się nie zauważać świata dookoła siebie - nie przejęli się zmianą piosenki w radiu, moim miauknięciem i pikaniem zmywarki. To wszystko rozmywało się dookoła nich, tworząc niekształtne plamy. Kształty krążące dookoła nich. A oni byli jednością. Nic nie miało znaczenia. Przeszłość odeszła w zapomnienie a zdawało się, że to własnie mara przeszłości była przeszkodą na drodze do ich szczęścia. Szczęścia, na które zasługiwali. I tym razem, po ponad pięciu latach Luke nie miał zamiaru się przed tym szczęściem wzbraniać.

Zostawił jej wargi. Drżała. Jej ciało delikanie trzęsło się pod wpływem sytuacji i nadmiaru emocji, które w niej buzowały. On też się denerwował. Chociaż nie było tego widać, to wciąż rozważał w głowie czy to, co robił miało jakikolwiek sens. Oparł brodę o czubek jej głowy. Nawet na obcasach była sporo niższa od niego. Oddychali powoli i płytko. Musieli się uspokoić. On musiał się uspokoić.

- To nie był prezent - stwierdził żartobliwie, unosząc kącik ust do góry.

- Masz coś bardziej szokującego? - spytała niepewnie, przełykając ślinę.

- Pamiętasz, co ci kiedyś obiecywałem? - zapytał cicho. - Wróciłem po sześciu tygodniach nieobecności cały poobijany a ty byłaś na mnie wściekła - przypomniał jej. - Kryzczałaś i płakałaś a ja nawet nie umialem się bronić, bo miałaś rację - dodał. - Zostawiłem ciebie i Holy i mimo tego, że nie było todo konca moją winą to wciąż czułem wyrzuty sumienia - mruknął.

Pamiętała. Mocniej objęła dłońmi jego tors. Włożył dłoń do kieszeni ciemnych spodni a ja jedynie czekałem na finał i modliłem się, żeby podjęła dobrą decyzję.

- Powiedziałaś wtedy, że nie powinienem składać obietnic bez pokrycia - powiedział prawie szeptem.

Wciążnie był pewien swojego działania. Coś go blokowało. Podobno przeżył wiele tragedii i domyślałem się, że brakowało mu matki rudowłosej energicznej dziewcyznki, którą wychowywał. Nie wiedziałem, co się z nią stało, ale domyślałem się, że po prostu za nią tęsknił.

- Pamiętam - szepnęła, słuchając bicia jego serca.

- A ja powiedziałem, że składam ci obietnicę z pokryciem - dodał.

- To też pamiętam - zacisnęła powieki z całej siły. Zdawało się, że błysnęły w nich niechciane łzy.

- A pamiętasz, co mówiłem? - spytał upewniając się.

Westchnęła cicho. Odsunęła się od jego ciała i spojrzała w jego oczy. Błyszczały swoją przepiękną zielenią. Kryła się w nich nutka niepewności.

- Będziesz zawsze do nas wracał - wyrecytowała. - Obiecałes, że zawsze będziesz do nas wracał - mruknęła. - I dotrzymałeś tej obietnicy - zaśmiała się, przecierając oczy. - Nawet po śmierci wróciłes do mnie - dodała drżącym głosem.

Zaśmiał się. Nutka melancholii wydobyła się z jego chichotu.

- Właśnie - nabrał więcej powietrza w płuca. - Długo zastanawiałem się, jak ci udowodnić, że ta obietnica zawsze będzie miała pokrycie - dodał, spoglądając na nią ukradkiem. - Nie jestem pewien czy ten pomysł ma jakikolwiek sens - pokręcił głową. - Sporo tutaj zależy od ciebie - zaśmiał się nerwowo.

- Nie rozumiem - jęknęła.

- Zaraz zrozumiesz - zapewnił. - Była jeszcze jedna sytuacja, którą zapamiętałem - dodał cicho. Obracał coś w swojej kieszeni. - Myślałaś, że jesteś w ciąży.

Rozchyliłem szeroko kocie oczęta. Dziecko? Mieli mieć razem D Z I E C KO? Kolejną biegający wulkan energi?

- Rozmawialiśmy wtedy do późna o wielu sprawach - dodał. Skineła głową. - Zapytałaś o Rose - przełknął ślinę.

Zdawało się, że niejaka Rose była mamą Holy. Przynajmniej tak właśnie to odczytałem.

- A ja powiedizałem ci całą naszą historię - westchnął. - I skończyłem... - ściszył głos, zacisnął dłoń na maleńkim pakunku, który wciąż krył się w jej kieszeni. - Skończyłem na tym, że chciałem jej się oświadczyć i że wciąż mam pierścionek, który czeka na kobietę, którą pokocham tak jak Rose.

Moja pani zamarła. Przystawiła dłonie do ust i zakryła nimi twarz. Przymknęła powieki. Chyba w końcu docierało do niej to, co się działo.

- Problem polega na tym, że nie zakochałem się w tobie tak jak w Rose - przerwał a ja byłem bliski wydrapania mu oczu. Koniec końców się powstrzymałem i to był dobry ruch. - Najwyraźniej zakochałem się bardziej - parsknął. - Wybacz mi proszę, że dam ci ten pierscionek, ale liczę na to, że go przyjmiesz...

I chyba nie muszę Wam miauczeć odpowiedzi mojej pani. Wszystko od początku było jasne. Świąteczna magia jedynie przypieczętowała to, co powinno stać się wiele lat wcześniej. Pan i Pani w końcu byli jednością. W końcu istnieli ,,oni''. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top