love is love

Jeongguk pamiętał doskonale moment, gdy Jimin płakał przy nim po raz pierwszy.

Może to śmieszne, że taka chwila najbardziej utkwiła mu w pamięci, ale przecież każda sekunda z nim była wyjątkowa, więc dlaczego ta miałaby być inna?

Jeongguk pamiętał to najlepiej, ponieważ był to przełomowy moment podczas ich wieloletniej znajomości, moment, w którym Park się przełamał, zdjął maskę, pokazał prawdziwą twarz, wyjawił swój strach, uczucia. To nie było planowane, Guk wiedział, że nie. Jimin prawdopodobnie nigdy, przenigdy nie chciał zdjąć maski, ale również nigdy nie żałował, że zrobił to właśnie przed Jeonggukiem.

On pamiętał, pamiętał powód, który złamał mu serce. Pamiętał cichy szloch, blask mokrych policzków oświetlonych uliczną lampą, gdy w nocy niższy z mężczyzn uciekł z domu, po prostu biegnąc gdzieś, gdzie mógł zrozumieć siebie, swój tok myślenia, potrzeby a przede wszystkim uczucia. Uczucia, których nie rozumiał i nie potrafił zrozumieć, nawet jeśli ślęczał nad tym godzinami, dniami, czy latami. Miał dziewiętnaście lat, gdy ktoś zrobił to za niego. Jeongguk zrozumiał chłopaka, który nie rozumiał sam siebie, przy tym poznając część swojego umysłu, której nie potrafił rozszyfrować. Brzmi zawile, ale absolutnie takie nie jest.

Jimin, chłopak otoczony ludźmi, przyjaciółmi, muzyką i szczęściem, był tak naprawdę samotny. Jak? On nigdy nie dopuścił do siebie nikogo. Nie zdradzał swoich najskrytszych sekretów, nie pokazywał prawdziwych uczuć, cały czas grał i tak, może to okrutne okłamywać swoich najbliższych, ale trzeba go zrozumieć. On się bał, bał się odrzucenia, bał się odejścia tych, których jeszcze miał, wolał się ukrywać, tym samym kopiąc dla siebie coraz głębszy dół, z którego wkrótce nie potrafił wyjść. Dlatego miała miejsce jego ucieczka z domu, nocny bieg, wyścig z rzeczywistością, którą młody chłopak tak desperacko pragnął wyprzedzić, oszukać po raz kolejny. Zniknąć.

Jeongguk pamięta, jak minął tego chłopaka późno w nocy, lecz dopiero po tym orientując się, że coś może być nie tak. Pamięta, jak biegł za nim, jak razem z nim próbował pokonać granicę rzeczywistości. Pamięta, jak tej nocy po raz pierwszy chwycił jego dłoń, pamięta, jak wziął go w ramiona, pozwalając mu znaleźć w sobie ostoję, pozwalając mu odpocząć. Pamięta jego cichy szloch, pamięta łzy spływające po jego polikach i czystą rozpacz w jego pięknych oczach. Pamięta jego przeprosiny i chwilę, w której chciał odejść, na co Guk zwyczajnie mu nie pozwolił, zamykając go w swoich ramionach na dłużej.

Pamięta paplaninę słów, jaką wydusił z siebie Park, pamięta jego próby wytłumaczenia się, wzięcia oddechu, uspokojenia się i kolejnej ucieczki.

Mógł uciekać, a Jeongguk i tak pobiegły za nim. Nie mógł w końcu pozwolić, by ten chłopak ponownie zamknął się przed wszystkimi i dalej kopał swój dół, nie mógł również pozwolić mu stawać się coraz bardziej martwym przez ciągłe duszenie w sobie emocji.

W końcu byli tacy sami, a skoro byli tacy sami to dlaczego mieliby nie trzymać się razem? W końcu obaj byli tak samo smutni. Tak samo samotni i kłamliwi. Przecież oboje ukrywali przed wszystkimi to, co czują.

Jeongguk pamięta chwilę, w której ścierając łzy Jimina z jego policzków za pomocą rękawa swojej bluzy, zakochał się w jego oczach, z których opadły kurtyny kłamstw, przynajmniej przed nim.

Jeongguk pamięta, że jeszcze nigdy przy nikim nie czuł się tak dobrze rozmawiając o swoich uczuciach, czy słuchając o tych Parka. Byli tacy sami. Od tamtej chwili wiedział to na pewno.

Doskonale rozumiał to, jak samotny wśród swoich znajomych jest Jimin. Doskonale rozumiał dlaczego tak się czuje i wiedział też, jak mu pomóc. Bo skoro byli tacy sami, potrzebowali tego samego i tak samo dobrze czuli się w swoim towarzystwie, to czy nie było oczywiste, iż są dla siebie lekarstwem? Odtrutką na własne zakłamanie i jad, który dążąc do ich serc niszczył wszystko na swojej drodze zostawiając ich pustych. Ale Jimin wypełniał Jeongguka, a Jeongguk wypełniał Jimina, nawet jeśli nie mówili sobie tego głośno. To, jak wzajemnie na siebie patrzyli mówiło im wszystko.

To były chwile, w których ważne słowa były dla nich zbyt trudne do wypowiedzenia. Jakby na nowo uczyli się mówić, pisać, myśleć. Jakby na nowo byli małymi dziećmi.

Ale uczyli się pilnie, by nie stracić siebie nawzajem przez zwlekanie i strach.

*

Brak prądu ani troszeczkę nie przeszkadzał parze z trzyletnim stażem, gdy w ich wieczór filmowy musieli zrezygnować ze swoich planów, oświetlając pomieszczenie, w którym przebywali, zapachowymi świeczkami. Nie byli źli, może jedynie troszkę zaskoczeni, że ich plany tak szybko uległy zmianie. Tak właściwie Jimin nawet się cieszył, ponieważ ich dzisiejszy seans nie do końca przypadł mu do gustu, nawet jeśli sam wybierał film, a jego duma nie pozwalała mu prosić o zmianę. Zwyczajnie grał, że film bardzo mu się podobał, nie wiedząc o tym, że już dawno został przejrzany.

To nie chodzi o to, że był słabym aktorem, po prostu Guk znał go za dobrze. Widział, jak marszczy nos, czy wierci się w swoim miejscu, w czasie gdy przy filmie, który naprawdę go interesuje jedyne co Park robi jest oddychanie i mruganie od czasu do czasu, nie zapominając o przełykaniu śliny i innych podstawowych czynnościach.

W każdym razie, tak naprawdę im obojgu na rękę była ów usterka, ale w żartach klęli na całe to zdarzenie i z udawanym żalem skarżyli się na brak możliwości dokończenia filmu. Byli jak dzieci grający w grę, której tylko oni sami znali zasady.

Zapach wanilii i cynamonu unosił się w całym pomieszczeniu, gdy Park nieświadomy wzroku swego ukochanego na sobie odpalał ostatnią już świeczkę; nie wiedział, nie miał pojęcia, że przyglądający się mu Jeongguk chłonął jego widok, płomienie odbijające się w jego oczach, czy delikatny uśmiech, gdy oporny knot świeczki w końcu dał się podpalić. Właśnie w takich momentach Jeon uświadamiał sobie, jak bardzo kochał tę piękną istotkę, uświadamiał sobie, jak jego życie cholernie puste by było bez słodkiego uśmiechu Parka, iskierek w jego głębokich oczach, malutkich rączek w tych jego, porannych pocałunków, czy tych najprostszych gestów, bez których życie czarnowłosego nie byłoby tak piękne, jak jest teraz. Śmieszne. To doprawdy śmieszne, że niegdyś dwójka cholernie nieszczęśliwych ludzi teraz jest najszczęśliwsza na świecie właśnie ze sobą, w swoich ramionach czując się, jakby zdobyli już cały świat, co absolutnie nie było jedynie wytworem ich wyobraźni, skutkiem ubocznym jakichś mocnych leków, czy upadku na głowę. W końcu jeden dla drugiego był całym światem, więc stwierdzenie, iż zdobyli cały świat nie było skropione kłamstwem, czy zbyt wielką kreatywnością, to zwyczajnie była miłość. Może nie pierwsza i nie ostatnia, ale z pewnością najważniejsza i największa jak na chwilę obecną.

– Mam coś na twarzy?– cichy śmiech złotowłosego piękna w czystej postaci wypełnił pomieszczenie, wywołując lichy uśmiech na twarzy Jeongguka, który został przyłapany na wgapianiu się w twarz swojego anioła, ale tak, jak kiedyś czułby wstyd, czy jakiekolwiek zażenowanie, to teraz nawet w małym stopniu jego twarzy nie oblała czerwień, a dłonie nie zaczęły się trząść, jak w dawnych czasach. Guk po prostu dalej tak stał. Stał wpatrując się w swoją miłość, uśmiechając się przy tym jedynie coraz szerzej.

– Jesteś piękny.– odpowiedział w końcu, żałując, że ogólny półmrok panujący w pomieszczeniu zabrał mu możliwość obserwowania, jak na policzkach Jimina zakwitają krwistoczerwone róże w postaci rumieńców.

Kocha je. Kocha wszystkie reakcje blondyna na jego słowa, czyny czy pozornie nieistotne gesty. Kocha jego uśmiechy, rumieńce, zasłanianie się dłońmi, gdy wstyd nie pozwala mu ukazywać komukolwiek swojej twarzy, kocha jego nerwowe zaciskanie piąstek, czy podgryzanie dolnej wargi, iskierki w oczach, a nawet łzy, te radości i smutku. Kocha to wszystko, ponieważ są to części jego skarbu.

Podchodzi do ciała swego najpiękniejszego kwiatuszka, wyciągając dłoń przed siebie, by niewinnie pogładzić delikatny niczym płatek kwiatu polik, jak zahipnotyzowany wpatrując się przy tym w ciemne ślepia blondyna, mając nadzieję, że aktualnie czuje to samo, co on– obezwładniającą miłość, przejmującą każdy milimetr jego ciała, płynącą w jego żyłach, wylewającą się przez usta, uszy, oczy, czy nos. Trwają w ciszy, jednocześnie mówiąc tak wiele, tak wiele przekazując sobie przez sam kontakt wzrokowy, czy fizyczny. Magiczne– tylko tak Guk był w stanie to określić. Wzrok Guka wręcz krzyczy: ,,kocham cię", w czasie, gdy ten Jimina po prostu dziękuje za bycie z nim tutaj, w tym miejscu, z takimi uczuciami i doświadczeniami, ale Jeon nie był w stanie tego zrozumieć. Za co ten chłopak mu dziękował? Przecież to on sprawiał, że codziennie Guk budził się z coraz to piękniejszym uśmiechem, to on poprawiał mu humor bez względu na wszystko, to on był, gdy coś się komplikowało i psuło, gdy burzowe chmury przesłaniały mu słońce. To Jimin sprawiał, że życie stawało się piękniejsze bez względu na okoliczności, pogodę, czy wszystko inne. To śmieszne. To śmieszne, jak ten chłopak nie był niczego świadomy. Przecież to on uratował Jeongguka z sideł śmierci, nie na odwrót.

Dłoń Jimina w większej części pokrywa dłoń jego ukochanego, gdy ściągając ją z jego polika, splata ze sobą ich palce, uśmiechając się przy tym zawstydzony. Mimo tak długiego upływu czasu komplementy Jeona dalej działały na niego w ten sam sposób. Dalej tak intensywnie działały na jego serce, roztapiając je, jakby było z wosku, podczas gdy słodkie słowa Guka były ogniem.

– Nigdy ci się to nie znudzi, prawda?– pyta cicho, chociaż odpowiedź jest im obu bardzo dobrze znana. Wie, co powie Jeongguk, ale nawet go nie powstrzymuje przed udzieleniem tej samej odpowiedzi, co zwykle. Chce ją usłyszeć. Pragnie, by jego słowa niczym najmiększy koc otuliły jego ciało, pozwalając mu poczuć ich ciepło. Ciepło ich słodkiej miłości, która go wypełniała.

– Musiałbym przestać cię kochać, by kiedykolwiek miałoby mi się to znudzić.– szepcze, chcąc nawet dodać coś jeszcze. Kilka słów więcej miało opuścić jego usta, ale nie zdążyły nawet znaleźć się na jego języku, gdy stający na palcach Park z uśmiechem, łagodnym jak płatki śniegu, docisnął swe pulchne, delikatnie zwilżone śliną usta do tych węższych jeonowych. I mimo iż ta chwila trwała nawet nie trzy sekundy, to ci mężczyźni zdążyli w niej utonąć. Tak zwyczajnie. Nawet nie walcząc, bo przecież po co? Dla jeszcze jednego takiego pocałunku mogliby nawet spłonąć żywcem.

– W takim razie chyba będę musiał jeszcze troszeczkę poczekać – śmieje się cicho, spokojnie oddalając się od Jeongguka, by nieustannie trzymając jego dłoń pociągnąć go na mały balkon. A czarnowłosy nawet nie zaprotestował, po prostu trzymając tą drobną dłoń w swojej, idąc tam, gdzie ta piękna istotka go prowadziła.

Chociaż tak długo, jak mała dłoń Jimina otulana była przez tą Guka, wyższemu mężczyźnie było zupełnie obojętne gdzie i po co idą.

Chłód obejmuje ich ciała, gdy Park, popychając swojego chłopaka na jeden z foteli układa się bokiem na jego kolanach, opierając głowę o jego ramię i nawet jeśli nie jest to najwygodniejsza pozycja na świecie, oboje kochają przesiadywać tak całe wieczory, czy noce. Jimin jest pewny, że im obojgu nic nie przeszkadza i nie mają na co narzekać, za to Jeongguk nie ma serca mówić swojej gwiazdce, że gdy się wierci, boleśnie wbija swoje kości w jego uda. Poza tym, jest mu tak dobrze, wręcz idealnie, gdy ogrzewają się wzajemnie oraz obdarowują delikatnym, wręcz nikłym, czy nawet przypadkowym dotykiem, który znaczył dla nich więcej niż najpiękniejsza randka, najcudowniejszy pocałunek, czy najbardziej wzruszający poemat. W końcu to małe rzeczy budują te wielkie. To w nich tkwi całe piękno, szczegół i to, co nazywamy miłością.

– Myślisz, że uda nam się złapać spadającą gwiazdę?– Przyjemny dla ucha głos owiewa myśli, umysł i delikatne serce blondwłosego mężczyzny, sprawiając, że jak zaczarowany spojrzał w lśniące w ciemności rozświetlanej ulicznymi lampami, czy jeszcze zapalonymi światłami w blokach, którym nie odcięto dopływu prądu, oczy ukochanego, uśmiechając się przy tym nikle. Jego dłoń jakby mimo jego woli powędrowała do policzka większego, gładząc go z może nawet przesadnym nabożeństwem. Jakby mężczyzna jego życia wcale nie był człowiekiem, a dziełem sztuki wartym miliony.

– Jedna gwiazdka z nieba wystarczy mi w zupełności.

Jimin często to robił. Próbował odwdzięczać się za te wszystkie słowa i gesty, co tak cholernie satysfakcjonowało Jeongguka, że zwyczajnie nie był w stanie się nie uśmiechać, zaśmiać, czy zarumienić, ale to w naprawdę wyjątkowych sytuacjach. Cieszył się, że nie tylko on się angażuje, pokazuje jak mu zależy i kocha; cieszył się, że ich relacja nie była tak jednostronna, jak w jego poprzednich związkach, którym można nadać miano toksycznych i wyniszczających.

Nagle nocne niebo przestało mieć większe znaczenie, gdy dwójka mężczyzn zamiast szukać gwiazd nad sobą tonęła wzajemnie w swoich ramionach, gotowi by umrzeć za siebie nawzajem. To było miłe... Po prostu miłe, gdy Park niczym najsłodszy kotek szukał najwygodniejszej pozycji do ułożenia się na ciele swojego ukochanego, finalnie wracając do pierwszego ustawienia jakie przetestował, ocierając się delikatnie policzkiem o ramię Jeongguka, który rozczulony zaczął spokojnie gładzić włoski swojego anioła, zastanawiając się przy tym kto tutaj czyją gwiazdką jest. Jeon był stuprocentowo pewny, że jeszcze pięć minut, a jego chłopak zaśnie na jego ramieniu, śliniąc mu przy tym koszulkę, ponieważ tak, jak zawsze przed snem Park zaczął delikatnie muskać jego szyję wargami, wtulając się w niego troszeczkę bardziej, by pozyskać więcej ciepła, którego zaczynało mu brakować przez obniżającą się temperaturę na zewnątrz.

Oddech Jimina zaczął się uspokajać, a jego uścisk wokół ciała Guka znacznie zelżał, przez co wyższy z mężczyzn czuł coś w rodzaju dumy, nawet jeśli było to głupie. Jiminowi bardzo opornie przychodziło zasypianie, ale przy swoim chłopaku to się zmieniało, jakby jego problemy nigdy nie istniały. Jakby ich relacja wcale nie wykwitła przy myślach o samodestrukcji, a o kwiatach wiśni i dobrej herbacie. Jakby całe zło jakiego oboje doświadczyli nigdy nie istniało. Jimin jeszcze nigdy przy nikim nie czuł się tak bezpiecznie i dobrze jak przy Jeongguku, a on to doskonale wiedział, w końcu Jimin mówił mu to praktycznie codziennie.

– Nie śpię.– Szept mniejszego z mężczyzn rozbrzmiał tuż przy uchu drugiego, który unosząc swój skarb wstawał z wygodnego fotela, chcąc wrócić z powrotem do oświetlonego świeczkami mieszkania – Po prostu mi przy tobie dobrze, głupku – dodając, Park sprawnie złożył buziaka na policzku większego, zaraz po tym starając się zejść na ziemię, na co Guk zwyczajnie mu nie pozwolił, zabierając go do ciepłego pomieszczenia, nie do końca wiedząc dlaczego nie potrafił pozwolić mu się oddalić. Może potrzebował jego ciepła przez jeszcze kilka sekund? A może lubił, gdy jego miłość patrzy na niego tak, jak teraz? Spojrzeniem pełnym ciepła i miłości tak szczerej, że głupotą byłoby odrzucenie jej, ale on przecież nigdy o tym nawet nie myślał.

Ich uśmiechy się poszerzały, ciała dalej przylegały do siebie ciasno, a wzajemne spojrzenia w oczy nadawały chwili czegoś w rodzaju intymności. Jedno dotknięcie policzka, krótki pocałunek i zatknięcie się nóg Jimina z podłogą było pierwszym zdaniem wstępu do dalszej części wieczoru, kolejne, nieco żywsze pocałunki, zaczepne gesty i cicha prośba rozgrzania zmarzniętego ciała drugim, a do rozwinięcia nie trzeba było długo zwlekać.

Zimne dłonie Jeongguka sunęły spokojnie po drobnym ciele partnera, stopniowo pozbawiając go ubrania, by kochającym spojrzeniem móc podziwiać prawdziwe jego sztuki. Każdy szczegół w nim był piękny, każda rysa, pęknięcie, czy dawne ślady bo rozbiciach– wszystko to było piękne, ponieważ to własnie to zbudowało Jimina, to to sprawiło, że ta dwójka mogła być tam, gdzie była teraz. A byli w swoich ramionach, całując się z uczuciem, z pasją i niemym zapewnieniem, że dopóki będą razem, żadne zło świata ich nie dotknie.

Bo właśnie to Jeongguk obiecywał Jiminowi z każdym "kocham cię" szeptanym do ucha, z każdym pocałunkiem, objęciem i zwykłym słowem, nawet życzeniem dobrego dnia, czy nocy.

Takie niepozorne, zwykłe gesty zawsze były obietnicą, której złamanie równoznaczne było ze złamaniem serca.

A mimo wszystko, mimo tego co przeszli, mimo tego, jakimi wcześniej byli ludźmi, jak traktowali innych, jak kłamali i oszukiwali; zwyczajnie nie mieli w sobie tyle siły, by tak mocno skrzywdzić.

Dłoń Guka powolnie sunie po już nagich plecach partnera, wbijając palce w rozgrzaną skórę, gdy Min przyciągając go do siebie bliżej dawał mu do zrozumienia, że właśnie tego potrzebuje. Chłonął jego dotyk, chłonął czucie jego ust na swoich, oddech Jeona owiewający jego twarz i słodki uśmiech, który od czasu do czasu pojawiał się na jego ustach. Jimin odpływał, a Jeongguk bawił się w najlepsze, coraz odważniej badając ciało swego skarbu, czy schodząc pocałunkami na jego szyję. Pachniała jak kwiaty jaśminu i róży, co doprowadzało czarnowłosego do istnego szaleństwa, jednak nawet jeśli jedyne co chciał zrobić w tym momencie to rzucenie Mina na kanapę, stół albo tak naprawdę cokolwiek i zasmakowanie jego ciała na nowo, wiedział, że Jimin zasługuje na coś więcej niż tylko dziki seks na pierwszym lepszym meblu, mający na celu jedynie ugaszenie pragnienia. A może po prostu chciał tej nocy wyznawać mu miłość na wszelkie możliwe sposoby, może sam wolałby się kochać, niż pieprzyć. Może po prostu zaplanował ten wieczór inaczej i chciał się tego trzymać.

Może.

Bo Jeongguk słysząc pierwsze, piękne skomlenie partnera tak naprawdę zapomniał nawet o tym, co działo się pięć minut temu.

Jimin odbierał mu rozum i jakąkolwiek samokontrolę, ale to nic. Guk to kochał.

Kochał uczucie małych dłoni błądzących po jego ciele, kochał to, jak w przeciągu kilku chwil rozpalony zrobił się Min. Kochał słuchać jak jego oddech robi się ciężki, czuć, jak po jego ciele przechodzą dreszcze i widzieć, jak potrzebujący się robi.

Ale najważniejsze– Jeongguk kochał, gdy Park również działał, zamiast biernie czekać na rozwój akcji. Był niecierpliwy, wygłodniały i rozpalony i nawet jeśli wiedział, że ta noc w głównej mierze zależy od czarnowłosego, nawet nie próbował prosić. Może był zbyt dumny, a może zwyczajnie nie chciał dawać partnerowi tej satysfakcji. Może.

To była jedna z wielu rzeczy, których Jeon musiał się o nim nauczyć, zaakceptować, pokochać jak wszystko inne w nim.

Jedni mogą mówić, że miłość go zaślepiła skoro nie dostrzega tak wielu wad swojego partnera, ale to nieprawda. On akceptuje każdą z nich. Takie proste, a tak niezrozumiałe w obecnych czasach.

Ludzie mówią, że to głupota akceptować w kimś wszystko, jednak prawdziwą głupotą jest wywoływanie poczucia bycia nieakceptowanym. Pokazywanie, że dana osoba nie pasuje, jest wyrzutkiem, dziwakiem.

Czy nie powinniśmy dbać o to, by osoby, na których nam zależy czuły się swobodnie i pewnie na tyle, by nikogo nie udawać?

Tak Jimin czuł się przy Jeongguku. Pewnie, spokojnie. Czuł, że jest potrzebny, że jego miejsce jest przy tym czarnowłosym mężczyźnie z dziwnym poczuciem humoru i nieco zagmatwanym tokiem myślenia.

Jimin czuł się bezpiecznie, dlatego nie widział przeszkód w chwyceniu dłoni Jeona oraz pociągnięciu go w stronę sypialni.

Bo nie widział niczego złego w tym, że tej nocy chciał zwyczajnie uprawiać z nim miłość, czuć jego dotyk, jego usta i pogrążać się w ekstazie. Jimin chciał odpłynąć i na samą myśl robiło mu się cieplej.

Jeongguk widział jak oczy młodszego lśnią w oczekiwaniu i żądzy, i był dumny z siebie. Był dumny, gdy ciało Parka pociągnęło za sobą te jego, gdy usta anioła przyległy do tych jego, gdy nieskazitelna skóra wręcz błagała o uwagę. Był dumny, że potrafił wzbudzić w Minie uczucia tak silne, w czasie, gdy kilka lat temu był z nich całkowicie wyprany.

I może był zbyt sentymentalny, ale cholera, nie potrafił inaczej.

Nie, gdy jego anioł zrobił tak wielki progres. Nie, gdy teraz potrafił cieszyć się z każdej chwili.

Cholera, kochał go tak mocno.

Zatracał się w tym, tak jak zatracał się w Jiminie, którego rozwarte usta i rozpalony wzrok wręcz błagały o więcej uwagi, o skupienie tylko i wyłącznie na nim.

Na ten widok Jeon roześmiał się cicho, pozwalając sobie na zbadanie powierzchni zaróżowionych warg jednym z kciuków, nim zrobiły to jego usta po raz kolejny i kolejny, aż łapanie oddechów przychodziło im z trudem, co prawdę mówiąc nie robiło na nich wielkiego wrażenia. Nie byli zachłanni, może jedynie spragnieni siebie na tyle, by zapominać o czynnościach tak podstawowych.

Oddech robił się płytki, policzki coraz bardziej zaróżowione, a ciało coraz bardziej drżące, gdy ich biodra spotkały się w pierwszym, głębszym ruchu, powodującym szybsze bicie serca i stłumiony jęk połączony z odrzuceniem głowy mniejszego w tył. To dało Jeonggukowi dostęp do kuszącej szyi, na której pozwolił sobie złożyć o wiele więcej pocałunków niż zazwyczaj tylko po to, by jeszcze szybciej doprowadzić Jimina do szaleństwa. W ten sposób wyznaczał ścieżkę na jego ciele, biegnącą od pulchnych ust, przez klatkę piersiową, do podbrzusza.

Z każdą sekundą Jimin robił się coraz bardziej nagi. Nie chodziło tu o wymiar cielesności, gdy Jeongguk powoli zdejmował ze szczupłych nóg ciasne spodnie, a bardziej o psychiczny, gdy burząc się jasnowłosy pozbywał się wszelkich masek, jakie kiedykolwiek ozdabiały jego twarz. Był nagi, mimo iż na jego biodrach dalej znajdowała się bielizna. Był nagi, ponieważ Jeon mógł z łatwością wyłapać każdą pojedynczą emocję przez sposób, w jaki Park na niego patrzył, poruszał się, mówił oraz reagował na jego dotyk.

Park odlatywał, czując setki delikatnych pocałunków na swoich udach. Wariował przez czyny tak delikatne i może to głupie, ale zakochiwał się jeszcze bardziej. Sposób, w jaki Jeongguk pieścił jego ciało nie był przypadkowy. Guk traktował zabliźnione nogi swego skarba z może nawet przesadnym błogosławieństwem, chcąc wynagrodzić mu cały ból, przed jakim nie zdążył go uchronić, całował każdą bliznę, tę większą czy mniejszą z czułością, którą potrafił obdarować tylko Jimina, będącego całym jego sensem.

I jeśli za miłość tak szczerą i płomienną miał trafić do piekła to trudno. Wolał cierpieć w nieskończoność otoczony ogniem piekielnym, niż teraz żyć bez kogoś, kto potrafił oddać mu całe serce i duszę bez zawahania.

Wkrótce ciała obu mężczyzn skąpane były w nagości, oświetlane przez blask księżyca wpadający przez odsłonięte okna. Jeongguk obserwował wtedy twarz swego anioła, a ów anioł topił się w uczuciu, jakie obejmowało jego serce, duszę. Wpatrywał się w oczy czarnowłosego i nie wiedział, nie miał pojęcia, czy to w ogóle możliwe, by zabrać komuś dostęp tlenu tylko jednym, niewinnym spojrzeniem. Wiedział za to, że oddałby wszystko, by tylko móc wpatrywać się w te tęczówki przez resztę swojego życia. I może to było ckliwe jak cholera i kompletnie nierealne, ale wymiar miłości był, jest i zawsze będzie niepojęty dla nas, ludzi, gdzie co poniektórzy już dawno zapomnieli jak to jest kochać kogoś aż po grób, do ostatniego tchnienia, ostatniej kropli krwi.

– Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało, nieważne ile jeszcze talerzy zbijesz i jak fatalnie będziesz gotował, to nigdy się nie zmieni.— Cichy szept, poprzednik słodkiego śmiechu, na chwilę rozbrzmiał w głownie mniejszego mężczyzny, sprawiając, iż różane policzki zmieniły swą barwę na dorodną purpurę, piekąc niemiłosiernie swego właściciela.

– Moja kuchnia jest przepyszna. To ty masz wygórowane oczekiwania — odpowiedział, z szerokim uśmiechem, sięgając w górę, do policzka wyższego, by pogładzić jego strukturę, zaraz przenosząc dłoń na włosy wyższego, by wplatając palce pomiędzy ich kosmyki, przyciągnąc go do kolejnego pocałunku.

Jimin drżał, gdy usta jego miłości schodziły coraz niżej, pieszcząc jego szyję, klatkę piersiową i podbrzusze, schodząc tylko niżej. Jeongguk lubił się drażnić, dlatego powolnie całował pełne uda swojej piękności, zaraz idąc w górę, by w odpowiednim momencie znów zawrócić i tak w kółko, dopóki z pulchnych ust nie wypadło pierwsze błaganie, wraz z którym Guk obrócił Parka na brzuch, samemu rozkładając sobie jego nogi, by schylając się zanurzyć język pomiędzy jego pośladkami. Nie musiał wcale długo czekać, aż pokój zaczęły wypełniać ciche sapnięcia i skomlenia; to go motywowało, sprawiało że starał się możliwie bardziej, coraz to bardziej zawzięcie całując splot mięśni niższego, liżąc go i skubiąc zębami pośladki, które same prosiły się by je schrupać. A Jeon był naprawdę głodny. Głodny ciała swojego skarbu i nic nie mógł poradzić na to, że zwyczajnie zaczął się niecierpliwić, czując, jak jego męskość również domaga się uwagi.

Warto było czekać, ponieważ ciche, czasem głośniejsze jęki Jimina, odbijające się od ścian, gdy palce Jeona powoli i skrupulatnie przygotowywały go do przyjęcia czegoś większego, były tak piękne, że czarnowłosy zaczynał wątpić, że zasługuje na takie dobroci. W końcu jego Jiminnie był tak słodki, piękny i uroczy, szczególnie, gdy sam unosił swoje biodra, domagając się więcej, możliwie więcej, przy tym zaciskając się niewinnie na palcach swojego partnera, który wariował na sam widok i uczucie.

Nawet jeśli nie był godzien aktualnie miał to po prostu gdzieś.

Chciał i miał zamiar zadowolić swoją kruszynę tak, by krzyczał jego imię, by wszyscy sąsiedzi słyszeli, nawet jeśli później, mieliby zostawać obdarowani najbardziej krytycznymi spojrzeniami na świecie. Nie interesowały go konsekwencje, dopóki nie krzywdziły one jego Jimina.

W pokoju zrobiło się goręcej, gdy czarnowłosy na chwilę zostawił ciało niższego w spokoju, samemu nieco przygotowując się na następne. Starannie nawilżył własną męskość, zaraz chwytając za biodra blondyna, przyciągając go do siebie jeszcze bardziej, by z wymalowaną satysfakcją na twarzy zacząć ocierać się o jego pośladki, dopiero po kilku chwilach zabawy zagłębiając się w jego wnętrzu, co spotkało się z jednym, cichym sapnięciem i nieco głośniejszym jękiem, który przypominał Gukowi o ich pierwszym razie, gdy nieudolnie starali się sprawić sobie nawzajem trochę przyjemności.

Nie wiedzieli jeszcze jak się ze sobą obchodzić, nie znali swoich czułych miejsc, nie byli pewni, nie byli dojrzali i oboje umierali ze strachu, że zrobią coś źle, że skrzywdzą tego drugiego i cała bajka skończy się szybciej niż się zaczęła. Gdy Jimin cierpiał, Jeongguk troskliwie scałowywał jego ból, gdy Jeongguk pogrążał się w ekstazie, Jimin robił wszystko, żeby było mu jak najlepiej. Na końcu oboje płakali nie wiedząc, czy to czegoś nie zepsuje. Bojąc się, że już nie spojrzą na siebie w ten sam sposób, że nie byli wystarczająco dobrzy. Oboje byli słabi, ale razem znaleźli w sobie siłę, by zawalczyć o wspólną przyszłość. Znali swoje słabości, mocne strony, wiedzieli jak się ze sobą obchodzić, co zrobić, by drugiemu było najlepiej na świecie, nie tylko jeśli chodzi o seks. Komfort psychiczny był równie ważny, szczególnie po tym, co przeszli.

Jimin czuł się przy Jeongguku bezpieczny. Kochany i piękny, gdy pośród uderzeń skóry o skóry wyłapywał szept czarnowłosego mówiący o tym jak perfekcyjny dla niego jest, jak idealne jest jego ciało, pomimo blizn i niedoskonałości.

Z każdym słowem niższy rozpadał się coraz bardziej, czując się trochę jak jedna wielka papka miłości i cukru, a nie jak człowiek z krwi i kości. Tak działał na niego Jeon i każde jego słowo, słodki buziak, mocniejszy pocałunek, czy kolejne płynne pchnięcie przyprawiające blondyna o szaleństwo.

Chwila przerwy; ciało Parka zostało obrócone z powrotem na plecy, udostępniając wyższemu widok na śliczną, zaróżowioną buźkę jego skarbu, którego dolna warga miała zaraz pęknąć pod naporem zębów, nie zostawiając dla niej chociażby kapki litości. Pomiędzy tą dwójką po raz kolejny wytworzyło się swego rodzaju napięcie, kiedy ich rozżarzone spojrzenia wyszły sobie na spotkanie, zupełnie jak stęsknione usta, które same znajdując do siebie drogę ruszyły do tańca, starając się zaspokoić dzikie pragnienie bliskości. Nic nie było wystarczające, nieważne jak blisko były ich ciała, w jak chaotycznym tańcu znajdowały się ich usta i w jak łapczywy sposób ich dłonie starały się zabrać jak najwięcej. Nic nie wystarczało. Serca, bijące jednym, chaotycznym rytmem próbowały przebić się przez ciała, by objąć się nawzajem, pompować jedną krew, zobaczyć na żywo wszystkie blizny po wielu stratach i scałować ból, wyleczyć je wszystkie nieskończoną miłością, jaką siebie darzyli.

Nic nie starczało by ugasić pożar w ich ciałach, jakiekolwiek starania jedynie pogarszały sytuację. Oboje płonęli. Z pożądania, desperacji i niepohamowanej ochoty skosztowania ciała drugiego. Wycałowania karmelowej skóry, spróbowania jej smaku, by później porównywać ją do najsłodszych cukierków na rynku, najpiękniej pachnących kwiatów i widoków najcudowniejszych na świecie, chociaż dla nich obu widok uśmiechu drugiego był piękniejszy od chociażby Parku kwiatowego w Ashikadzie wiosną, gdy kwitnące drzewa Glicyny, wypełniają park pastelowymi odcieniami różu i fioletu. To tam Jeongguk wyznał swojemu słodkiemu blondynowi miłość po raz pierwszy, doczekując się upragnionego odwzajemnienia swoich uczuć. Może i wydał więcej niż zamierzał na tę podróż, ale zrobiłby to jeszcze chociażby tysiąc razy, by móc na nowo i na nowo oglądać tak szczery i piękny uśmiech swojego jedynego szczęścia.

Jimin przeklął pod nosem, obejmując biodra czarnowłosego swoją nogą, zaraz przyciągając go do siebie mocniej, starając się wychodzić na przeciw jego ruchom, korzystając z każdej możliwej okazji by na nowo połączyć ze sobą ich usta, Skomląc imię swojego największego uzależnienia, łącząc je z niemym błaganiem o więcej, bo znów, każda ilość czułości była za mała, by zaspokoić ich głód. Jakby nie widzieli się rok i teraz nadrabiali stracony czas. Jeongguk dawał z siebie wszystko, jego biodra pracowały bez ustanku, a jego ciało pokrywało się potem, podkreślając jego mięśnie, sprawiając, iż wyglądał możliwie bardziej smakowicie i dobrze. A Jimin wariował, widząc jak piękny jest jego mężczyzna.

Wariował pod jego dotykiem, jego czułością i perfekcją, którą wręcz ociekał. Lśnił, jak najprawdziwsze złoto nawet w ciemności, to było zaskakujące, nierealne.

Jeongguk jęknął głośniej, a Park zadrżał na ów dźwięk, już nawet nie kontrolując reakcji swojego ciała. Był coraz głośniej, jego serce biło coraz szybciej, a umysł domagał się więcej. Więcej pocałunków, więcej tego piekielnie dobrego uczucia, więcej Jeongguka. Więc Jimin błagał, błagał o więcej, chociaż było to poniżej jego godności, a Guk? Guk bardzo chętnie dał mu to, o co się domagał, wykrzesując z siebie wszelkie resztki energii, by dogodzić sobie i swojej piękności, wsłuchując się w jego każdy, pojedynczy jęk, ten głośniejszy i cichszy, gdy obejmując jego męskość dłonią doprowadzał go na sam szczyt rozkoszy, samemu się jej oddając.

Oboje drżeli, całując się dopóki napięcie do reszty nie opuściło ich ciał, dopóki ich serca dalej biły w szalenie szybkim tempie, a ich oddechy były na tyle chaotyczne, że wzięcie głębszego oddechu graniczyło z cudem. Całowali się, myśląc o tym, jak życie potrafi zaskakiwać, jak los skomplikowane scenariusze potrafi pisać.

Całowali się, myśląc o tym, jak bardzo nijakie byłyby ich życia, gdyby nie dali sobie szansy, gdyby nie posłuchali się swoich serc.

Całowali się, dziękując światu, że mają siebie, że mogą się kochać, słuchać jak rytmicznie biją ich serca, wywoływać uśmiech i być w trudnych chwilach, zmieniać je na lepsze, zmieniać siebie na lepsze tylko po to, by było im lepiej, nawet jeśli już zmienili swój świat na małe, prywatne niebo.

Wyleczyli dawne rany, zagoili blizny, obmówili każdy męczący temat, zakończyli wszystkie, męczące ich sprawy. Zaczęli nowe życie jako zupełnie inni ludzie i chociaż to wymagało masy czasu w końcu byli w pełni szczęśliwi. Słuchając rytmicznego bicia serca swojej drugiej połówki czuli się w końcu spokojni, cenni i szczerzy sami ze sobą. Nikogo nie oszukiwali, nie udawali, po prostu żyli swoim życiem, ciesząc się każdą chwilą, każdym najmniejszym szczegółem, każdym drobiazgiem i uśmiechem, nie tylko swoim, również obcych na ulicy, znajomych, czy rodziny.

I chociaż to była ciężka droga, to w końcu udało im się dotrzeć to prawdziwego szczęścia, samoakceptacji, miłości, która nauczyła ich więcej niż całe lata nauki szkolnej, każda pogadanka wychowawcza w ich życiach, czy nawet durny serial w telewizji. Nauczyła ich szacunku do samego siebie, do swoich emocji i ciała. Poskładała ich w całość, bez wyraźniej prośby o uczynienie tego.

Właśnie ze względu na to teraz, tej nocy mogli spać spokojnie, wtuleni w siebie. Chłonąc każdą sekundę spędzoną razem. Każdy pocałunek, każde zetknięcie się dłoni, wszystkie czułe gesty i każdy z osobna.

Dwa serca zabiły w jednym rytmie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top