Rozdział 1, Nie zostawię cię...
- Kaeru, hej...
- Wyspałeś się?- uśmiechnęła się do Shikamaru- Ja miałam dziwny sen...
Opowiedziała mu o tym, co jej się przyśniło. Shikamaru się zaśmiał.
- Shigeru? Nie ma mowy, haha, nie podoba mi się to imię.
- Czemu?!
- Poza tym... Myślisz, że będą bliźniaki?- zaśmiał się z zakłopotaniem- To takie upierdliwe.
- To może Jiraiya?
- Hm?
- Imię dla naszego syna.
Shikamaru przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. W tej samej chwili chciał zaproponować imię swojego ojca. Cicho westchnął i wstał z łóżka głośno ziewając.
- Na razie to ja muszę przetrwać przez twoje humorki, nie?
- Eeej bez przesady.
Uśmiechnęła się i pogładziła lekko zaokrąglony brzuszek. Shikamaru podszedł do niej i ją pocałował.
- Zrobić śniadanie?
- Powinnaś odpoczywać, ja zrobię. Później muszę iść załatwić kilka spraw.
Gdy skończyli jeść, Kaeru powoli wstała od stołu i się zachwiała. Shikamaru szybko ją objął i spojrzał zmartwiony.
- Kaeru, może powinnaś iść do Sakury? Niech cię zbada...
- Nie, nic mi nie jest. Wszystko będzie dobrze, mam wrażenie, że to nie był sen, tylko wizja. Wszystko było tak prawdziwe... i cudowne.
- Haha zobaczymy. A teraz muszę się przejść do Tsunade.
- Odprowadzę cię.
Szli za rękę do Akademii, gdzie Tsunade czekała na Shikamaru. Miała dla niego proste zadanie, żeby mógł być blisko Kaeru.
Dziewczyna została na dworze, a on wszedł do budynku. Zawsze gdy przechodził przez próg, mimowolnie się uśmiechał. Przypominały mu się czasy, gdy chodził tutaj ze swoimi przyjaciółmi.
Kaeru spacerowała w kółko po małym placu przed wejściem. W pewnym momencie jej myśli zeszły na nieprzyjemny tor. Bardzo chciała, żeby Jiraiya mógł tutaj być, żeby zobaczył swoje wnuki. Myślała o całym cierpieniu, które przez nią przeszedł. Po chwili uspokoiła oddech, jednak tego dnia ciąża wyjątkowo dawała jej się we znaki. W pewnym momencie mocniej odczuła zawroty głowy i mdłości. Zobaczyła idącego w jej stronę Kibę z Akamaru.
- Hej Kaeru! - jego mina zrobiła się poważna i przyspieszył kroku- Kaeru!
Shikamaru to usłyszał i ignorując to, co tłumaczyła mu Tsunade, podbiegł do okna i zobaczył Kaeru trzymającą się za brzuch.
- Kusso, nie, nie!
Kiba chwycił Kaeru, która ledwo trzymała się na nogach.
- Akamaru, biegiem do szpitala! - wsiadł na swojego psa, trzymając w ramionach ledwo przytomną dziewczynę - Kaeru spokojnie...
Shikamaru wybiegł z Akademii, a Tsunade razem z nim. Gdy dotarli do szpitala, Tsunade bez słowa odepchnęła Narę, który chciał wejść na salę, na której była Kaeru.
- A mówiłem jej, że ma odpoczywać, chciała mnie odprowadzić...
- Shikamaru- Kiba poklepał go po ramieniu- na spokojnie.
Nara krążył nerwowo i poczuł ogromny ścisk w żołądku. Gdzieś z tyłu głowy siedziały mu słowa, które szepnęła mu do ucha Kapłanka Czasu- "Wszystko ma swoją cenę, pamiętaj moje słowa..".
*A co jeśli...*
Nie mógł wytrzymać tego stresu. Podszedł do drzwi i zapukał. Gdy nie usłyszał odpowiedzi, chwycił za klamkę. Zamknięte. Zaczął szarpać za klamkę i uderzył kilka razy w drzwi. Kiba szybko go odciągnął na bok.
- Opanuj się!
- Czemu... No do cholery, ile można?!- uderzył pięścią w ścianę- Zobacz, Kiba, od początku, od chwili, gdy ją poznałem, spotykają nas same przykre rzeczy. Ciągle... coś złego.
- Shikamaru, uspokój się... Pamiętasz jak było z Kurenai? Kilka razy zasłabła w ciąży, ale była pod dobrą opieką.
Minuty zdawały się trwać wieczność. W końcu Sakura i Tsunade wyszły z sali. Shikamaru wbiegł bez słowa do pomieszczenia. Kaeru leżała w szpitalnym łóżku i patrzyła w stronę okna. Była bardzo blada.
- K... Kaeru...
- Shikamaru, chcę zostać sama...
- Czy...
- Powiedziałam, chcę zostać sama, idź stąd!
Poczuł jak łzy napływają mu do oczu. Pewnym krokiem podszedł do łóżka, przysunął krzesło i usiadł. Chwycił dziewczynę siłą za rękę.
- To... To się zdarza, poradzimy sobie i z tym ciężarem. Byłaś cholernie osłabiona, Sakura mówiła, żebyśmy jeszcze nie przygotowywali pokoiku i wszystkiego, bo...
- Shikamaru...
- Może to... Może to była cena przywrócenia cię do życia.
- O czym ty mówisz?
- Nie wiem, Kapłanka mówiła, że wszystko ma swoją cenę... Kaeru ja... Nie wiem co mam ci teraz powiedzieć. Ja... Nie poczułem... Jeszcze nie zdążyłem nawet poczuć się ojcem, a już... Nie, nie wiem, martwiłem się o ciebie. Musisz na siebie uważać, musisz pamiętać o pieczęci nałożonej przez twój klan, ja nie wiem jak to działa do końca... Mam mętlik w głowie, ale wiem na pewno, że nie zostawię cię teraz samej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top