9) prison for the innocent cz.2
Powiem szczerze że pamiętam całą tę rozmowę zupełnie jak by to było wczoraj.
- tato.. co tu się dzieje? i o co chodzi z tymi...tymi MUTANTAMI. i dlaczego tu jesteś skoro wcale nikogo nie zabiłeś???? - krzyczałem. pamiętam jego wyraz twarzy kiedy zobaczył że po moich policzkach spływały łzy.
-Marcel.. nie mogę ci wszystkiego powiedzieć. nie odrazu. jestem tu z pewnej przyczyny o której się niedługo dowiesz.można by powiedzieć że mam coś wspólnego z tymi "mutantami" jak ty je nazwałeś. Cóż ja jestem. Kolekcjonerem kości. jednak nie zabijam ludzi żeby je mieć, i nie chciałem cię skrzywdzić. zalżało mi na tym żeby policja się tym zajęła, ze względu na Jeffa.PRZEPRASZAM synku. przez tyle lat musiałem udawać. kłamać. tylko po to żeby to co się dzieje teraz miało jakieś znaczenie. przez ten cały czas nie miałeś ojca. a we mnie widziałeś tylko..WROGA, OBCĄ OSOBĘ. przepraszam.
- nic z tego nie rozumiałem.nie chciałem o nic pytać.To nie był dobry moment.widziałem jednak że mówił szczerze. teraz jednak odsłonił kaptur. i nie mogłem wierzyć w to co widziałem. on. wyglądał tak jak ja tylko że starszy. to był ten człowiek którego nazywałem "Alter". to on.
- tato dlaczego- i w tym momencie mi przerwał.
- wiem o co chcesz zapytać. tak to ja byłem tym którego nazywałeś "Alter" i choć nie byłem z tobą fizycznie. byłem tam.. tkwiłem w twoim umyśle... widziałeś to co twój umysł nieświadomie zapamiętał, mieliśmy kontakt przez cały czas... - jego głos był głęboki ale jednocześnie ochrypły i łamliwy.
Do tej pory Jeff się nie odywal. Teraz jednak odezwał się dziwnie nie podobnym do siebie głosem.
- na nas już czas...
Wyszliśmy stamtąd w milczeniu. Teraz trzeba było się przygotować na najgorsze....
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top