8) hint of the blazing star cz.1
kiedy byłem nieprzytomny, nie czułem już bólu...właściwie nic nie czułem, no może poza tym że ktoś mnie niósł w ramionach to było dziwne. przez pierwsze kilka sekund nie wiedziałem kto mnie niesie, ale wystarczyło tylko że poczułem zapach i to ciepło żeby się domyślić kto to... to był Jeff. Mimo tego że sytuacja była lekko niekomfortowa mi to nie przeszkadzało a nawet przeciwnie. później słyszałem coś co brzmiało trochę jak rozmowa. jeff chyba rozmawiał z Brutusem..
- Jeff.bracie zostaw tego dzieciaka on nic nie zrobi, na nic ci się nie przyda, jedynie przysporzy ci problemów, a chyba nie chcesz mieć go potem na sumieniu?- Brutus wydawał się być zatroskany ale jednocześnie trochę złośliwy...
- Brutusie, już ci to tłumaczyłem... ten dzieciak wie dużo o tych owadach. Pomoże mi. poza tym, nie wiem czy zauważyłeś ale sam w pojedynkę powalił 3 mutanty! jest nam potrzebny i nie obchodzi mnie co o tym myślisz. - Jeff zacisnął mocniej ręce nadal mnie trzymając.wydawał się troche rozzłoszczony.- A tak wogóle to mój obowiązek.... obiecałem jego matce że go ze sobą zabiorę no i nie wiem czy pamiętasz.. jego ojciec był swego czasu żołnierzem zanim stał się mordercą, to nasze zadanie i obowiązek....- dodał Jeff juz troche spokojniej.
Tak, tak wyglądała ta rozmowa i nie powiem zdziwiło mnie to, bo nie znałem przeszłości mojego ojca, ale cieszyło mnie to że dowiedziałem się tego w taki sposób i to od Jeffa byłem w stanie rozróżnić kilka dźwięków takich jak, stukot żołnierskich glanów które Jeff miał na sobie, otwieranie drzwi pojedyńcze skrzypnięcia łóżka, i piszczenie mojego psa który prawdopodobnie wyczuł że coś mi się stało.
Nie minęło wcale długo a ja już leżałem na łóżku dalej nie przytomny, a Jeff bandażował moje rany. Musiał co chwile odganiać mojego psa ręką żeby ten nie oblizywał ran.
Po jakichś 20 minutach Jeff skończył bandażować moje rany. Zanim oddałem się w objęcia Morfeusza usłyszałem tylko ciche westchnienie i równie krótkie" odpocznij. Śpij dobrze"
*we śnie*
Byłem znowu w domu...
widziałem zdjęcie rodzinne wiszące nad kominkiem,ale było troche inne...
Teraz na tym zdjęciu oprócz mnie, matki,ojca, jednej kuzynki ,ciotki, i psa znajdowały się jeszcze dwie osoby...
- To Jeff i ta pielęgniarka.. - powiedział Alter.
- faktycznie.... ale chwila przecież oni nie są moją rodziną...
-Napewno? zastanów się.... skoro nie są rodziną to czemu tu są na tym zdjęciu? -Alter zdawał się wiedzieć o czymś o czym nie wiem ja...
- I czemu na tym zdjęciu jest moja matka skoro już nie żyje? Alter co tu jest grane? o co chodzi?- coraz bardziej się niecierpliwiłem.
- Podpowiem ci. Co ma ze sobą wspólnego rok 2019 i 3019? hahahahaha - Za tym napewno kryje się jakaś mroczna albo straszna tajemnica...
-ymm... nie wiem co te dwie daty mają wspólnego...napewno dzieli je 1000 lat... chodzi o te modliszki?- to wszystko jest jakimś szaleństwem...
- hahahahah dobrze kombinujesz młody.. ale za tym kryje się znacznie głębszy sens..dowiesz się wszystkiego kiedy przyjdzie na to czas..A twoja matka...jeszcze żyje...
No i właśnie w tym momencie się obudziłem....
Otworzyłem oczy...
pierwsze co zauważyłem to to że Jeff siedział przy mnie...
-ymm...hej... .czy coś się stało? - zapytał wyraźnie przestraszony Jeff.
-yy.. nie... .a dlaczego pytasz?
-pytam bo od jakichś 3 godzin krzyczałeś przez sen, padło tam moje imię...
- oł... emmm... poprostu miałem zły sen... widziałem jeszcze raz to co się wydażyło wcześniej no i... cóż bałem się... - powiedziałem trochę się rumieniąc.
-yhym...
Uznałem że lepiej nie mówić mu prawdy. Nie ma co stresować człowieka.. skoro on o tym wiedział i mi nie mówił to najwyraźniej miał jakiś powód...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top