5) death omen cz.2
Szczerze przyznam,bałem się jak nigdy...nie wiem co dokładnie miał na myśli ale ja nie jestem stworzony do walki...nie potrafię walczyć a już napewno nie z tymi potworami...
-Co mam robić? No kurwa co ja mam zrobić?- łaziłem w kółko powtarzając to jak mantrę...
- Może na przykład się zamknąć co? - Odpowiedział kąśliwie Alter.
-Alter proszę zachowaj dla siebie te kąśliwe uwagi.- odezwałem się patrząc w jego stronę. Siedział na krześle.
- Dzieciaku przestań panikować,paniką nic nie zdziałasz...- Powiedział wstając z krzesła.
Podszedł do mnie, złapał mnie za brodę i dodał szeptem przypierając mnie do ściany:
- Ty nawet nie wiesz co znaczy ból. Uwierz będziesz jeszcze cierpieć.
Po tych słowach na moich oczach zniknął...rozpłynął się w powietrzu...
Po tych wszystkich wydarzeniach zacząłem się źle czuć,dziś była środa i powinienem być w szkole...
W nocy kilka godzin po tym "dziwnym spotkaniu" zaczęło się na dobre...najpierw bóle brzucha i gorączka, a zaraz po tym wymioty...
Przez całą noc aż do rana Alter był przy mnie i pomagał mi a mój pies kiedy tylko siadałem na łóżko to odrazu wskakiwał i kładł się obok mnie albo na moich kolanach.
Przez całe dwa dni czułem się okropnie,i dalej chodziłem z bandażem na głowie (bandaże z reszty ciała zostały zdjęte). Dzisiaj już mogłem spokojnie zdjąć ostatni fragment białej tkaniny opatrunkowej. W tym celu udałem się do łazienki, stanąłem przed lustrem a Alter oparł się o drzwi. Wziąłem ostatni wdech i.... Pociągnąłem za bandaż a ten odwinął się w jednym kawałku. Spojrzałem jeszcze raz w lustro tym razem już bez bandaża...
- No no..niezła szrama...teraz to już nawet wyglądasz jak jakiś zbieg z więzienia czy nawet psyhiatryka. Jeszcze tylko załóż koszulę w paski.
- masz rację...- stałem tak jeszcze chwilę przyglądając się ranie ciętej biegnącej od brwi aż do połowy policzka.
- przestań się ze mną spier- chwila! co?
Ty...ty mi przyznajesz rację?- Alter był wyraźnie zdziwiony tą sytuacją.
- tak. Przyznaję że masz rację... Wyglądam jak zbieg a z tą raną...to tylko podkreśla że stałem się złoczyńcą.. ja... stoczyłem się na dno....nie... ja już od dawna byłem na dnie...-odetchnąłem i wyszedłem z łazienki ze łzami w oczach,popychając Altera na podłogę.
To jest jakiś koszmar...
Co ja mogę zrobić w porównaniu z tymi mutantami...
Słyszałem trzaskanie w moim pokoju więc szybko otarłem łzy i pobiegłem po schodach na górę zapominając całkowice o wszystkim. To co tam zobaczyłem było dziwne i jednocześnie straszne...
Wielka modliszka mutant siedziała na MOIM łóżku i rozwaliła wszystkie terraria.
-pewnie dostałaś się tutaj przez okno rozbijając szybę...-dziwne mimo tego że mnie widziała i mówiłem do niej to ona wcale mnie nie atakowała.
Próbowałem jej dotknąć,i nawet mi się to udało! Ale co najdziwniejsze nie czułem pod jej cienkim pancerzykiem żadnych metalowych części więc nie mogła być biomechaniczna....dziwne..
Dotykałem ją ledwie 5 sekund bo potem uciekła, spłoszyła się... Jednak zdążyłem zauważyć na jej ciele jakiś symbol. Nie wiem co on oznacza ale póki go pamiętam spróbuję takowy znaleźć w internecie. Jestem przecież informatykiem, to moja praca...
Mam złe przeczucia co do tej całej sytuacji...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top