3) Traces lead to the bones cz.2
Kiedy tak biegłem w tylko mi znanym kierunku natknąłem się na gazetę...
Niewiele mogłem z niej przeczytać bo łzy mi przeszkadzały, jednak dałem radę przeczytać tylko tytuł
" Nastolatek z sąsiedztwa oskarżony o współudział w sprawie zniknięcia hordy modliszek -całą sprawą od teraz zajmie się..."dalej nie byłem w stanie już nic przeczytać.
-Nie tylko nie to!...
Jak najszybciej odrzuciłem gazetę i rzuciłem się biegiem w stronę rzeki, te słowa dźwięczały mi w uszach "Możecie go zabrać (...) Wyrzeknę się (...)"
Kiedy dotarłem na miejsce zatrzymałem się tuż przy granicy wody. Spoglądałem pusto w jej głębię...
"Nie chcę tego robić... Nie mogę" te słowa towarzyszyły mi w tym momencie.
Pochyliłem się nad ciemną wodą "Skoczę"
Kiedy już prawie zetknąłem się z wodą ktoś zaszedł mnie od tyłu i pociągnął w tył.
- nie....jeszcze nie teraz...- odezwał się mój "tajemniczy wybawiciel"
-kim jesteś i czemu nie pozwoliłeś mi skoczyć?- cisza. Milczał jak grób...
Przyznaję może i mam słabe wyczucie ale skądś kojarzę tego gościa...jest w nim coś takiego....hmmm....coś mrocznego i złego ale jednocześnie jest coś co nas łączy...jeszcze nie wiem co to...ale się dowiem.
-ja jestem "kolekcjoner kości" i wiesz co? Ratuję cię od samobójstwa tylko dlatego że brakuje mi jeszcze dwóch kręgów kręgosłupa i jednego żebra najbliżej serca...- odezwał się podszedł bliżej ale mimo to nie bałem się jego...
-yyy cooo... Czekaj ratujesz mnie od samobójstwa tylko po to by mnie zabić? To nie ma sensu...- wiem że w ten sposób igram z ogniem ale....
-słuchaj młody, nie chce mi się uganiać za innymi ofiarami losu, A poza tym jakoś mi się nie chce potem nurkować za tobą w tej wodzie i szukać tych kości, to tylko formalność. I wiesz co? To ja porwałem te wszystkie modliszki..No koniec zabawy teraz oddawaj kosteczki!
-Ani mi się śni nie ma mowy! - biegiem uciekałem na dziedziniec szkolny z myślą że właśnie tam się ukryję na tym dużym drzewie.
Ale kiedy tam dobiegłem...policja już tam była a wokół wielkie zbiorowisko tłum uczniów ze szkoły...
On biegł tuż za mną...
Bywało lepiej,ale nie teraz...
Bywałem w różnych miejscach ale do poprawczaka nigdy wcześniej nie trafiłem.
Dobrze pamiętam jak mnie zabierali...
Moja matka pozostawała niewzruszona,miała twarz obojętną-nic nie dało się z niej wyczytać...
Ci wszyscy ludzie tam zgromadzeni szydzili ze mnie tak jak czarne ptaki (kruki) szydzą ze śmierci...szydzili śmiali się i szeptali między sobą że w końcu dostałem to na co zasłużyłem. Byli tam wszyscy z mojej klasy i śmiali się ze mnie , wszyscy oprócz jednej dziewczyny stojącej gdzieś za tłumem z NIM.
Pamiętam też jak wtedy krzyczałem...
- Nie! Stójcie! Nie możecie tak! Jestem nie winny! Słyszycie ?! Niewinny!!!-moje krzyki zdały się na nic...
Pamiętam że wtedy dałem radę na chwilę wyrwać się policji... Rzuciłem się pędem w stronę dziewczyny, nie drgnęła.kiedy już znalazłem się blisko niej,dalej krzyczałem...
- proszę pomóż mi!!!...proszę!! Błagam!!- dalej nic, nie reaguje, jak by była marionetką bez uczuć...
Krzyczałem dalej:
-nieee! To on jest winny! Ten człowiek w kapturze! Ja jestem nie winny!!!- wyrywałem się jak tylko mogłem ale nie udało mi się...
Obrzuciłem spojrzeniem jeszcze ostatni raz ten tłum ludzi... Niby ludzie ale zachowują się nieludzko.
Zabrali mnie do radiowozu...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top