Prolog
Czy przyjmiesz mnie mój Boże
Kiedy odejść przyjdzie czas?
Czy podasz mi swą rękę?
A może będziesz się bał
Drobna kobieta uważnie przyglądała się mężczyźnie siedzącym na przeciwko niej. Jego rysy twarzy wzbudzały zaufanie, a lekko przyprószone siwizną włosy tylko potęgowały ten efekt. Spokojnie mógłby być jej ojcem. Opierał się łokciami o blat idealnie wypolerowanego biurka, na którym stało mnóstwo bibelotów.
— To jak? — zapytał przyjaznym dla ucha głosem. Ten facet byłby idealnym sprzedawcą na bazarze. Bez wątpienia potrafiłby wcisnąć człowiekowi najgorsze gówno, mówiąc, że jest ono koniecznie potrzebne, a klient bez zawahania uwierzyłby mu.
Kobieta otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz po chwili je zamknęła, nie wydając żadnego dźwięku. Wahała się. Przygryzła dolną wargę, jeszcze raz wbijając wzrok w leżącą przed nią kartkę. Właśnie miała podjąć jedną z najważniejszych decyzji w jej życiu. Na dobrą sprawę to nie mogła nawet porządnie się zastanowić.
— To tylko dla pani dobra — zapewnił ją mężczyzna, uważnie obserwując jej szczupłą twarz.
Kobieta delikatnie pokiwała głową, odgarniając przy tym blond kosmyki.
— Im szybciej zaczniemy, tym lepiej. — Napierał
Szatyn odpiął guziki swojej marynarki i sięgnął do kubka z długopisami. Wziął jeden do ręki i podał jej. Blondynka chwilę patrzała na narzędzie. Wzięła je do ręki i jeszcze raz przeleciała wzrokiem po drobnej czcionce.
— W porządku — szepnęła, wypuszczając nerwowo powietrze z płuc.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Uważnie obserwował jak kobieta składa zamaszysty podpis w wyznaczonym miejscu, po czym odsuwa dokument od siebie.
— Nie pożałuje pani. Jestem pewien, że uda nam się pani pomóc. — Zapewnił, biorąc kartkę do ręki.
Blondynka przełknęła głośno ślinę.
— Mam nadzieję.
Witajcie moi Drodzy!
W końcu zdecydowałam się na opublikowanie opowiadania, które siedzi w mojej głowie już od dłuższego czasu. Od razu pragnę zaznaczyć, że rozdziały będą pojawiały się O WIELE rzadziej niż na Grenade.
Dajcie znać co sądzicie o prologu.
Do następnego! ♥
Utwór wykorzystany w prologu - Dżem - Jak malowany ptak
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top