9. "Ona niszczy nas od środka"
— Kapitanie?
Rogers odwrócił lekko głowę w stronę drzwi, jakby zezwalając intruzowi na wyjawienie powodu, dla którego zakłócał jego spokój. Był zły. Od czasu kłótni, a raczej nieprzyjemnej wymiany zdań, unikał Tony'ego, Natashy, a najlepiej nie rozmawiałby z nikim. Zamknął się we własnym pokoju i wychodził z niego tak rzadko, jak tylko się dało. Wciąż narastające pragnienie samotności musiało w końcu zostać zaspokojone.
— O co chodzi? — zapytał zmęczonym głosem.
— Stark chcę z się z tobą rozmówić — odparł Bruce, opierając się o framugę.
— Powiedz mu, że nie mam ochoty na kolejne kłótnie. — Westchnął, odwracając twarz z powrotem w stronę ściany.
— Kapitanie, milczeniem nie rozwiążemy problemu. — Bruce poruszył się nieznacznie, zmieniając ton głosu na łagodniejszy.
— Jestem zmęczony, Bruce. Nie mam siły na Tony'ego i jego wymądrzanie się. — Od jakiegoś czasu czuł się na dokładnie tyle lat ile miał, czyli dziewięćdziesiąt. Mimo że był sprawny fizycznie i wyglądał na młodego, jego umysł i dusza odczuwały upływający czas. Był zmęczony w duchu.
— Chodzi o Hekate. — Banner zarzucił ostatnie koło ratunkowe, które mogło wywabić Rogersa z kryjówki.
Na dźwięk jej imienia, Steve'owi od razu zapaliła się czerwona lampka. Od kilku dni jej nie widział i bynajmniej nie było to spowodowane jego własnym wyborem. Tony razem z Natashą stwierdzili, że będzie lepiej, jeśli Kapitan ograniczy widywanie się z kobietą. Ta decyzja była kroplą, która przelała czarę goryczy. Rogers ostentacyjnie obraził się i przez kilka dni zupełnie odciął od świata. Musiało stać się coś naprawdę ważnego, skoro Tony wezwał go właśnie w sprawie brunetki.
— W porządku — mruknął Steve, podnosząc się ociężale z wygodnego fotela.
Bruce uśmiechnął się pod nosem, widząc jak bardzo zadziałała na Kapitana wieść o Hekate. Z jednej strony uważał to za pozytywny objaw szczególnej opieki nad kobietą, jednak z drugiej strony była jego słabym punktem, który łatwo można było wykorzystać.
Steven ruszył za kolegą w bliżej nieokreślonym kierunku. Od nieudanej próby ucieczki Hekate była przetrzymywana z nieznanym mu miejscu. Głównie chodziło o to, żeby przypadkiem nie poszedł do niej lub nie próbował robić innych głupich rzeczy, jak to ostatnio stwierdził Stark. Dodatkową kwestią był fakt bezproblemowego pokonania przez kobietę niezawodnych z założenia zabezpieczeń. Obawiał się tego, co dane mu było za moment ujrzeć. Doskonale wiedział, że Tony nie będzie miał żadnych oporów co do traktowania Hekate w niezbyt humanitarny sposób. Miał tylko nadzieję, że nie posunął się za daleko.
Dotarli do windy, której drzwi zabezpieczone były kodem. Banner odblokował je i razem ruszyli na wyznaczone piętro. Rogersowi wcale nie podobał się fakt, jak wiele tajemnic mają przed nim jego koledzy. Ile nieprzyjemnych sekretów będzie musiał jeszcze poznać?
Stalowe drzwi windy otworzyły się, ukazując długi korytarz z lśniącą, białą podłogą i żarzącymi się lampami. Szli w ciszy, zatopieni we własnych myślach. Po kilku zakrętach ukazały się kolejne masywne drzwi zabezpieczone kodem i skanem gałki ocznej. Kapitanowi coraz mniej podobało się zachowanie Starka.
— Ile zabezpieczeń jeszcze będziemy musieli pokonać, żeby Tony w końcu uwierzył, że nie jestem aż tak zdesperowany do szukania Hekate? — zapytał z drwiną, zerkając kątem oka na Bruce'a.
Mężczyzna wzruszył ramionami i westchnął z rezygnacją w odpowiedzi.
Po kilku minutach drogi weszli do ciemnego, surowego pomieszczenia, które zupełnie nie pasowały do ogólnego klimatu Stark Tower. Przy ogromnym oknie, które przymocowane było na przeciw drzwi, stał Tony, intensywnie się w coś wpatrując. Steven domyślił się, że było to lustro weneckie. Gdy tylko przekroczyli próg, miliarder odwrócił się w ich stronę, uśmiechając się przy tym zaczepnie. Nie był to jednak ten sam drwiący uśmiech, którym Anthony codziennie obdarowywał swoich kolegów. On sam był zmęczony i trochę przygaszony. Zabrakło w nim tego niepowtarzalnego, żywiołowego ducha.
— Miło mi cię w końcu zobaczyć, Steve — odezwał się Stark, podchodząc bliżej.
— Daruj sobie, Tony — odparł Kapitan, patrząc na niego obojętnie. — Czego ode mnie chcesz?
Tony odwrócił się i na powrót podszedł do olbrzymiego szkła.
— Ja niczego od ciebie nie chcę — prychnął. — Według mnie dalej możemy wieszać na sobie psy. To ona chce cię zobaczyć.
Rogers podszedł bliżej weneckiego lustra i uważnie przyjrzał się ukazanej w nim postaci. Niezłomna i niezwyciężona niegdyś Hekate siedziała na prostym krześle przed równie surowym stoliku zupełnie ubezwłasnowolniona. Jej ramiona zostały skrępowane przez kaftan bezpieczeństwa, a twarz połowicznie zakrywała maska. Nie wyglądała już na dumną, odważną, zadziorną. Była mała, szara, zagubiona i mizerna. Steve poczuł ukłucie w sercu, gdy ujrzał ją w tak beznadziejnym stanie.
— Uwierz mi, to było konieczne — powiedział Stark, jakby odgadując myśli kolegi. — Rzucała się, krzyczała, walczyła i wyła. Steve, ona nie jest człowiekiem. To tresowany kundel. — Ostatnie słowa wypowiedział z naciskiem.
— A ty jesteś hyclem? — zapytał z odrazą Rogers.
— Dlaczego tak się upierasz? Przecież to tylko jedna z wielu więźniarek, które wydostaliśmy z ich własnych piekieł. Co jest w niej takiego niezwykłego?
— A dlaczego ty w nią nie wierzysz? Dlaczego tak bardzo pragniesz ją gnębić i poniżać?
Tony zamyślił się na chwilę.
— Ona cię zmieniła. Nie widzisz tego? Odkąd się pojawiła nasze problemy piętrzą się w zawrotnym tempie. Steve, ona niszczy nas od środka. Jak wirus.
Kapitan pokręcił przecząco głową, jakby chciał odepchnąć od siebie bolesne słowa.
— Jeśli wezwałeś mnie tylko po to, żeby mi to powiedzieć, to pozwól że wrócę do siebie — dodał po chwili, odwracając się w kierunku wyjścia.
— Poczekaj. — Zatrzymał go Stark. — Już ci mówiłem, że nie dla siebie cię tu wezwałem. Ona uparła się, że chcę z tobą porozmawiać.
Steve zatrzymał się kilka kroków przed drzwiami i głośno wciągnął powietrze do płuc. Chciała z nim porozmawiać. Nie z Tonym, nie z Natashą. Z nim. Czy mógł uznać to za progres?
Nim dobrze zdążył się zastanowić co tak właściwie robi, siedział już na niewygodnym krzesełku wewnątrz szarej sali i wpatrywał się w bladą twarz Hekate. Z bliska wyglądała jeszcze żałośniej niż się wydawało. Gdyby nie był stuprocentowo pewny, że to ona sama przed nim siedzi, nie uwierzyłby własnym zmysłom. Nie było w niej niemalże niczego podobnego do tamtej twardej kobiety. Jedyne co mogło poświadczać o jej tożsamości to wyblakłe tatuaże ciągnące się po prawym policzku i szyi. Oczy miała spłowiałe, bez wyrazu, smutne. Bez maski wydawała się jeszcze bledsza, a nawet sinawa. Aktualny wygląd postarzał ją wizualnie. Włosy odrastały już znacząco, przez co nieładnie odstawały. Dodatkowo były przetłuszczone i prowizorycznie przyklepane.
Kapitan nie czuł już tego charakterystycznego chłodu błękitnych oczu. Nie czuł miażdżącej dumy i wyższości. Nie widział w niej zawziętości, pychy i odrazy. Złamali ją.
— Steve — zaczęła cichym, słabym głosem, krzywiąc się przy tym, jakby słowa sprawiały jej ból. — Chciałam z tobą porozmawiać.
Rogers od razu zauważył ogromną różnicę w jej charakterze. To jej głosu był błagalny, zupełnie inny niż wtedy, gdy wyśmiała zachowanie wszystkich Avengersów. Zdawało mu się, że siedzi przed nim inna osoba.
— O czym? — zaczął ostrożnie.
Kobieta z trudem przełknęła ślinę, jakby szykując się do dłuższego wywodu.
— Chciałabym... Chciałabym żebyś... — Wymawiała słowa z trudnością, jakby nie do końca wiedziała co ma powiedzieć. Zamknęła oczy. — Pomóż mi, proszę — wyszeptała.
Steve zatrzymał powietrze w płucach, po czym oparł się o niestabilny stolik. Przez dłuższą chwilę w milczeniu wpatrywał się w twarz Hekate, jakby czekając na jakąkolwiek reakcje z jej strony. Kalkulował co dokładnie mogły znaczyć jej słowa. Czuł się jakby miał zaćmę w umyśle, która blokowała swobodny przepływ informacji.
— Pomóż mi. — Powtórzyła głośniej, otwierając oczy, które zeszkliły się niebezpiecznie. — Nie panuję nad sobą. Ja... Ja naprawdę nie chciałam zabijać tamtego strażnika. Ja nie mogłam się powstrzymać. To silniejsze ode mnie. — Z każdym jej słowem coraz więcej łez przetaczało się po jej twarzy. Rogers był wstrząśnięty samym jej stanem, a co dopiero tym, co mówiła. — Tak bardzo chciałabym być sobą, Steve, ale nie mogę. Nie potrafię.
W tamtym momencie Steven, jak nigdy wcześniej poczuł, że musi był podporą dla Hekate, że tym razem ona naprawdę potrzebuje jego pomocy. Ten niecodzienny moment katharsis posłużył mu jako chwila, w której musiał nabrać sił. Pierwszy raz odkąd ją znał poczuł się rzeczywiście potrzebny. Nie mógł jej zawieść, nie mógł jej porzucić. Pierwszy raz kobieta obnażyła przed kimkolwiek swoją duszę. Otwarcie poprosiła o pomoc. W takiej sytuacji nie mógł bezczynnie siedzieć.
— Pomogę ci, obiecuję.
Witam, witam.
Sama nie spodziewałam się, że uda mi się znów ruszyć z tym opowiadaniem, ale udało się. Kopniaka motywacyjnego zawdzięczam karambolka72, która co jakiś czas dawała o sobie znać xD. Dzięki wielkie!
Nie wiem jak am będzie z kolejnymi częściami. Chciałabym żeby pojawiały się regularnie, ale na pewno nie co tydzień.
Do zobaczenia w następnym rozdziale!
Hrabia Żelisław ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top