8. "Chciała być człowiekiem"
Od zawsze nienawidziła brudnych, choć wybielanych wapnem korytarzy. Wiedziała, że za każdym razem już do końca życia będą kojarzyły jej się z bólem. Gdy po raz kolejny przechodziła jednym z nich, starała się nie myśleć o tym, co za chwilę ją czeka. Z zadartą głową i zaciśniętymi do bólu zębami szła przed siebie, prowadzona przez jednego ze strażników.
Na pamięć znała układ kafelek na podłodze, każdą plamę na ścianie i każde pęknięcie na podłużnych lampach. Gdyby pozbawili ją zmysłu wzroku, bez problemu poruszałaby się po budynku. Nie zdziwiła się, gdy po raz kolejny zobaczyła przed sobą te same stalowe drzwi. Mimo że tak bardzo się bała, nie mogła tego pokazać.
Na pamięć znała głośną melodię, którą puszczano w celu zagłuszenia krzyków. Za każdym razem mroziła ona krew w żyłach. Nie dlatego, że była nieprzyjemna dla ucha. Dlatego że mieszała się z cierpieniem ludzi. Tak wiele nocy przesiedziała, opierając się o obdrapaną ścianę w swojej celi, wsłuchując się w lament przesłuchiwanych i ćwiczonych. Zamykała wtedy oczy i wyobrażała sobie świat. Zastanawiała się, jak wygląda życie poza grubymi murami i ogrodzeniami pod napięciem. Czy nie ma tam strażników z paralizatorami i gumowymi pałkami? Czy nie ma tam psów, które dla zabawy spuszcza się ze smyczy, by pogoniły więźniów? Czy nie ma tam torów przeszkód na poligonie? Wydawało jej się to równie abstrakcyjne jak dzień bez walki. Niemożliwe.
I po raz kolejny wpatrywała się w zimną twarz przeciwnika. Nienawidziła ich wszystkich bez różnicy, czy byli świadomi tego, co robią, czy nie. Była gotowa każdemu z nich przestrzelić czaszkę. Tylko w szczególnych sytuacjach takich jak walki, badania, prysznic zdejmowali z niej kaftan i znienawidzoną maskę. Cieszyła się z odrobiny wolność, gdy jej ręce nie były skrępowane, jednak wolałaby pozostać unieruchomiona, niż walczyć. Jednak tam nikt nie pytał, czego potrzebujesz. Nikt nie pytał, czy chcesz dzień w dzień być poniżanym. Nie miała wyjścia. Walczysz, albo giniesz.
Usłyszała znajomą melodię.
Otworzyła gwałtownie oczy, biorąc ogromny haust powietrza. Poderwała się z posłania, tym samym zakrywając twarz dłońmi. Przez chwilę oddychała nerwowo, mając wciąż przed oczami twarze z koszmarów. Bała się otworzyć oczy, w obawie przed zobaczeniem obdrapanych, szarych ścian zamiast szkła. Za każdym razem, gdy sie budziła, obawiała się, że znów usłyszy znienawidzoną melodię.
Powoli oderwała dłonie od twarzy. Mimo że było tak ciemno, wiedziała, że jest w szklanym więzieniu. W końcu pościel była miękka, nie cuchnęło metalem, nie słyszała krzyków. Wyrównała oddech, starając się unormować kołatające serce. Wspomnienia co raz częściej do niej wracały. Niemalże każdej nocy widziała nowe obrazy z przeszłości. Żaden z nich nie należał do przyjemnych. Stawała się słaba. Sama siebie by oszukiwała, gdyby wmawiała sobie, że jest inaczej. Odkąd pewnego razu obudziła się w tym dziwnym miejscu, z dnia na dzień przestawała być idealna. Zaczynała myśleć, a sumienie cicho szeptało słowa, które tak bardzo ją bolały. Obawiała się, że nadejdzie taki dzień, w którym stanie się bezużyteczna. Kiedy fobie zawładną całym jej umysłem.
Do rana nie zmrużyła oka. Brak snu nie był dla niej problemem. Wielokrotnie spędzała długie, zimowe noce na czuwaniu i nasłuchiwaniu, czy przypadkiem nikt nie nadchodzi. Brutalne przyzwyczajenia wryły się w jej umysł. Strach stał się jej nieodłącznym towarzyszem. Jednak teraz nie bała się, że przyjdzie ktoś, kto będzie chciał wyrządzić jej krzywdę. Obawiała się zobaczyć te osoby we śnie, a ból psychiczny był gorszy od tego fizycznego.
Mimo że bała się co raz bardziej, nie pokazywała tego. Zupełnie jak wtedy, gdy szła na kolejną walkę. Widziała, że Steve chce jej pomóc. Gdzieś tam głęboko wewnątrz niej była cząstka, która pragnęła tej pomocy. Jednak nie potrafiła pokazać swojej słabości. Mimowolnie zamykała się w sobie. I choćby nie wiadomo jak bardzo starała się przezwyciężyć samą siebie, natura bezlitosnego zabójcy, żołnierza-ducha była nieugięta. Zupełnie tak, jakby była w niej druga osoba, całkowicie przeciwna, która bardzo rzadko pozwalała jej dojść do głosu. Powinna walczyć, jednak była słaba.
Wstała z łóżka i przeciągnęła się. Przez chwilę nasłuchiwała dźwięków ciszy. Milczenie było dla niej najpiękniejszą piosenką. Nie musiała słuchać niczego. Spojrzała w stronę krzesełka, na którym siedział wartownik. Nieznany jej mężczyzna spał spokojnie z głową opartą na stoliku. Patrząc na niego, widziała człowieka zupełnie niewinnego, bezbronnego. Możliwym było, że był uzbrojony po zęby, jednak to nic. Gdyby tylko chciała, gdyby tylko odezwałby się w niej żołnierz, bez problemu mogłaby go zabić. Gdyby zrobiła to teraz, nawet by nie poczuł. Odszedłby, nawet o tym nie wiedząc. Może oszczędziłaby mu wielu cierpień. Podobno śmierć we śnie jest najłagodniejsza. Najmniej straszna.
Skarciła się w myślach. Nie powinna zajmować się rozmyślaniem o zabijaniu. Powinna potraktować wydostanie się z garnizonu, jako nowy etap w życiu. Lepszy etap. Nie chciała być już maszyną do zabijania. Pionkiem od brudnej roboty. Chciała być dobrym, wartościowym człowiekiem.
— Przepraszam, kolego — zawołała do wartownika.
Mężczyzna poruszył się nieznacznie, jednak nie otworzył oczu. Zaczynała zastanawiać się, czy rzeczywiście tak bardzo chcą ją tu więzić, skoro sadzają takich ludzi do pilnowania jej. Mogłaby bez większych problemów uciec, a wartownik nawet by nie zauważył. W myślach pogratulowała geniuszowi, dobierającego osoby na to stanowisko.
— Halo, panie wartowniku! — Ponowiła próbę obudzenia mężczyzny.
Tym razem chyba usłyszał, bo wyprostował się i przeciągnął, ziewając przy tym przeciągle. Powoli otworzył oczy, zupełnie nie zdając sobie z niczego sprawy.
— Śpiąca Królewno, do ciebie mówię. — Pomachała do niego dłonią, mając nadzieję, że zrozumie, że czegoś od niego chce.
Wartownik poderwał się gwałtownie, nieco zmieszany. Widziała w jego oczach zaskoczenie i dozę strachu. Najpewniej nie spodziewał się, że ona cokolwiek do niego powie. Ona też tego się nie spodziewała. Nie wiedziała skąd w niej taka odwaga i chęć zmiany, ale postanowiła iść za ciosem, póki za chwile nie odezwie się w niej ciemniejsza strona.
— O co chodzi? — Doskonale widziała, jaki był spięty. Jako żołnierz idealny potrafiła w mgnieniu oka ocenić przeciwnika.
— Chciałabym porozmawiać z Steve'em — powiedziała pewnie.
Mimo chwilowej przemiany nie potrafiła wyzbyć się zadumanej i pysznej postawy. Wielkim progresem była chęć zmiany. Nie mogła od siebie wymagać całkowitej metamorfozy osobowości, bo wiedziała, że jest to niewykonalne.
— Obawiam się, że będzie to niemożliwe — odpowiedział niepewnie.
Ta wiadomość zaskoczyła ją jeszcze bardziej niż całe jej wcześniejsze zachowanie. Dlaczego, gdy chce zmienić w coś sobie, to zawsze musi być pod górkę?
— Dlaczego?
— Kapitan jest zajęty — odparł szybko.
Hekate wiedziała, że wartownik łże. Skąd niby miał wiedzieć, co robi Steve skoro nawet nie wyszedł z pomieszczenia. Zacisnęła mocno szczękę. Jak on śmiał kłamać jej prosto w oczy.
— Łżesz — warknęła, uderzając pięścią w szybę, która natychmiastowo popieściła ją prądem.
Mężczyzna odsunął się gwałtownie od szkła. Cały czas patrząc na nią, zaczął szukać czegoś po kieszeniach.
Hekate poczuła, jak robi jej się niebezpiecznie gorąco. Wzięła kilka głębokich wdechów, wbijając przy tym wzrok w podłogę. Ręce zaczęły jej drżeć, by z czasem trząść się niczym u osoby cierpiącej na chorobę Parkinsona. Złapała się za głowę i zacisnęła pięści na włosach. Miała ochotę wyrwać je sobie wszystkie, byleby nie przebywać w tym okropnym stanie. Czuła jakby jej skóra płonęła i swędziała jednocześnie. Obróciła się gwałtownie i podbiegła po łóżka. Oparła się na nim całym ciężarem ciała, by w razie omdlenia nie upaść na podłogę. Zrobiło jej się tak słabo, tak ciemno.
Wartownik przez chwilę wpatrywał się w nieruchomą sylwetkę kobiety, opierającą się o mebel. W dłoni trzymał krótkofalówkę, by w razie potrzeby wezwać pomoc. Nie był przygotowany na tak gwałtowne i agresywne zachowanie ze strony Hekate. Nigdy nie sprawiała żadnych problemów. Nigdy też nie brał do serca ostrzeżeń Starka dotyczących brunetki. Tym bardziej nie słuchał, gdy miliarder informował, co należy robić, gdy więzień zacznie sprawiać problemy.
Po kilku minutach stwierdził, że wszystko już wróciło do normy. Odetchnął z ulgą, jednocześnie zastanawiając się, czy nie zrezygnować z pilnowania Hekate. Odwrócił i zaczął iść w stronę krzesełka. W pewnej chwili usłyszał głośny huk. Kobieta chwyciła się cienkiej rurki biegnącej pod samym sufitem klatki i nogami wykopała metalową płytę. Nic nie robiąc sobie z zabezpieczeń Starka, wyskoczyła ze środka. W powietrzu rozbrzmiał hałaśliwy dźwięk alarmu.
Hekate namierzyła wzrokiem przeciwnika i czym prędzej ruszyła w jego kierunku. Rzuciła się na niego niczym zwierzę wypuszczone z kojca. W mgnieniu oka obezwładniła wartownika, pozbawiając go broni. I znów zupełnie nieczułym, chłodnym i obojętnym wzrokiem spojrzała na niego i pociągnęła za spust. I znów nic ją nie obchodziła śmierć człowieka.
Usłyszała jak nad jej głową przegrupowują się żołnierze. Już po nią idą. Zmierzyła wzrokiem stalowe drzwi, zagradzające jej drogę. W pojedynkę nigdy nie uda jej się ich sforsować. Pospiesznie rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu innej drogi ucieczki. Pomieszczenie było hermetycznie zamknięte, żadnej wentylacji, bocznego przejścia, włazu w podłodze. Pozostało jej czekać.
Nie minęła minuta, a do pomieszczenia wbiegł oddział wojskowych na czele z Natashą. Kobieta ruchem ręki nakazała otoczenie szklanego więzienia. Wszyscy poruszali się niewiarygodnie cicho. Hekate obserwowała napastników z góry. Przyczajona niczym pantera, czekała na odpowiedni moment do ataku. Mocniej ścisnęła rękojeść pistoletu, mierząc do jednego z agentów. Wystrzeliła, a mężczyzna osunął się na ziemię. W pomieszczeniu powstał gwar. Kobieta zeskoczyła na ziemię, przygniatając przy tym kolejnego agenta. Nie musiała się zastanawiać, po prostu działała. Machinalnie strzelała w kolejnych ludzi, chcąc wydostać się z więzienia.
Przez chwilę widziała przed sobą zdeterminowaną i wściekłą twarz Czarnej Wdowy. Jednak nim zdążyła się spostrzec wylądowała na podłodze. Przez chwilę zabrakło jej powietrza w płucach. Czuła, że to za dużo, że nie da rady. Mimo boleści podniosła się na nogi. Od razu pożałowała tego ruchu, bo Romanoff z siłą kopnęła ją w brzuch. Zgięła się w pół, wyjąc z bólu. Przez chwilę znów poczuła się jak wtedy, gdy nie liczono się z nią. Zamiast oblicza Wdowy zobaczyła jednego ze swoich byłych przeciwników. Przypomniała sobie zniekształconą twarz porucznika, który za karę ją wychłostał. Wezbrała się w niej, od pewnego czasu nieaktywna, furia. Obraz zaczął jej się rozmazywać. Nie widziała prawie nic, ale wciąż na oślep atakowała napastnika.
Z wielką szybkością i precyzją oddawała uderzenia. Niegdyś nigdy nie chybiała. Teraz znów spojrzała na świat oczami marionetki. Po chwili złapała Wdowę na szyję i z siłą uderzyła nią o najbliższą ścianę. Romanoff przez chwilę stała zupełnie oszołomiona. Hekate wykorzystała sytuację i rzuciła się na resztę przeciwników.
W końcu przedostała się do wyjścia i biegiem ruszyła przez korytarz. Co chwila obezwładniała napotkanych agentów. Niemalże czuła na sobie oddech goniących ją żołnierzy. Nie mogła się zatrzymać. Była tak blisko celu. Gdy dobiegała do kolejnych drzwi, te zostały zasłonięte przez metalową powłokę. Zatrzymała się gwałtownie przed przeszkodą, oceniając, jak długo zajmie pokonanie jej. Zawróciła w poszukiwaniu innej drogi, lecz wszystkie wyjścia zostały zablokowane. Była w pułapce.
Wycieńczona oparła się o najbliższą ścianę. Chwilę potem podbiegła do niej grupa wojskowych. Naparli na nią swoimi ciałami, starając się ją obezwładnić. Nie miała już siły się bronić. Gdy brutalnie przyciskali ją do ściany i krępowali jej ręce, zdała sobie sprawę, co tak właściwie zrobiła.
Poddała się i dała zawładnąć własnym ciałem przez tą drugą. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z własnej słabości.
Witam, witam!
Powiem Wam, że ten rozdział szedł jak torpeda. Sama siebie nie posądzałam o taką szybkość. Miła odmiana mieć wenę, nie?
W każdym razie jest fajnie i może być jeszcze lepiej, bo w przyszłym tygodniu w mojej szkole są matury próbne, więc mam lekcje na 11:00. Być może napiszę coś w tym czasie :)
Do zobaczenia w następnym rozdziale ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top