20. "Zapach gleby po deszczu"

Pierwsze, co poczuła, gdy wysiadła z odrzutowca, to zapach lasu. Piękna, nieco dusząca i gorąca woń drzew i krzewów. Przez chwilę stała otumaniona, mrużąc oczy od słońca. W powietrzu panowała wilgoć, przez co było niezwykle parno, a włosy przylepiały się do skóry. Musiało być świeżo po deszczu.

— Ruiny garnizonu znajdują się jakieś trzy kilometry stąd — poinformowała Natasha. — Bliżej nie możemy podlecieć, więc pójdziemy pieszo.

— Radzę się nie rozdzielać, w razie gdybyśmy mieli natknąć się na jakiś rosyjski patrol — dodał Kapitan, rozglądając się dookoła. — Takie niepozorne tereny mogą być dobrze strzeżone.

Nisha powoli wdychała powietrze do płuc, chłonąc zapach europejskiego lasu. Woń ta przypominała jej o przeszłości, ale nie tylko tej brutalnej. Było w niej coś przyjemnego, sentymentalnego. Wsłuchiwała się w śpiew ptaków, który wydawał się bardzo odprężający. Miło było znaleźć się w spokojnym lesie po miesiącach przebywania w centrum metropolii. Wyobraziła sobie, jak pięknie tu musiało być nocą. Jak wiele gwiazd było widać na niebie. W tamtej chwili słońce uderzało ostrym światłem, jednak kobieta wiedziała, że za kilka godzin będzie chyliło się ku zachodowi, otulając czubki drzew ostatnimi promieniami. Chciała zobaczyć piękny, wielobarwny zmierzch.

Steven podszedł bliżej niej, podając dwa pistolety.

— Nie boisz się dać mi broni? — zapytała, uśmiechając się półgębkiem.

— Tylko do obrony — odpowiedział Kapitan.

Włożyła broń do dwóch kabur udowych i poprawiła zapięcie paska na biodrach.

Ruszyli w drogę przy akompaniamencie odgłosów mieszkańców lasu i łamanych gałęzi pod ich stopami. Wszechobecna zieleń była bardzo uspokajająca, relaksująca. Im głębiej wchodzili, tym ciemniej się robiło. Drzewa skutecznie tamowały promienie słońca. Tylko od czasu do czasu na ściółce ukazywały się plamy złota. Wszyscy szli w pełnej gotowości do ewentualnego ataku. Nisha przyglądała się porośniętym przez mech kamieniom i wygrzewającym się na słońcu owadom. W oddali było słychać szum strumienia. Las wyglądał na nienaruszony przez człowieka. Nieskalany brutalną i niszczycielską ręką. Wysokie krzewy drapały ich po dłoniach, a małe drzewa po twarzach. Grunt chwilami bywał grząski i niebezpieczny, jakby bronił tajemnic lasu przed intruzami. Małe kropelki deszczu błyszczały na ogromnych pajęczynach. Krajobraz był olśniewający i tak różny od szklanej dżungli najludniejszego miasta w Stanach.

— Zupełnie inaczej niż w Nowym Jorku — zauważył, idący na tyłach Clint, widząc, jak Nisha z błyszczącymi oczami obserwuje otoczenie.

— Znacznie przyjaźniej. — Uśmiechnęła się pod nosem.

— Brakuje jeszcze porannej mgły, a poczuję się jak w baśni — rzuciła Natasha z nutą ironii. — Jesteśmy już niedaleko.

Nisha ruszyła przodem jakby zachęcona słowami Natashy. Była ciekawa, co zobaczy w opuszczonym garnizonie, ale i obawiała się tego. Szła powoli, uważnie obserwując teren. Wiedziała, że im bliżej ruin się znajdą, tym więcej niebezpieczeństw na nich czeka.

W pewnej chwili zatrzymała się i zastygła w bezruchu. Wstrzymała nerwowo powietrze i poczuła, jak nagle opuszczają ją wszystkie siły. Wiedziała, że pod jej butem znajduje się coś, czego nie powinno tam być.

„Cholera" przeszło jej przez głowę.

— Co się stało? — zapytał Kapitan, widząc, że cała zesztywniała.

— Nie ruszać się — powiedziała spokojnie, lecz doniośle.

Wszyscy nagle stanęli jak wmurowani. Natasha po kryjomu wyciągnęła pistolet z kabury.

— Co się stało? — zawołała, uważnie obserwując otoczenie.

— Teren jest zaminowany — odpowiedziała słabym głosem Nisha.

Kapitan w letargu rozejrzał się dookoła siebie. Dopiero po chwili dostrzegł niedaleko siebie płaski walec.

— Cholera — warknęła Natasha, chowając broń.

— Sowiecka mina przeciwpiechotna odłamkowa — powiedziała Nisha. — Lepiej się wycofajcie, jeśli nie chcecie skończyć jako sito.

— Nie zostawimy cię — oburzył się Rogers.

— To nie jest pora na zgrywanie bohatera, Steve — zdenerwowała się kobieta, powoli ocierając pot, spływający po czole.

— Musimy wezwać saperów — powiedziała Natasha. — Jeśli tylko ruszysz nogą, zostaną z ciebie porozrywane szczątki.

— Nie umiesz rozbroić miny? — zapytał zestresowany Steve.

— Jestem szpiegiem, nie saperem — warknęła Wdowa.

Nisha ganiła się w myślach za taką nieuwagę. Mogła przewidzieć, że tereny wokół garnizonu będą zaminowane. Starała się panować nad oddechem i skurczami ciała, ale nie wiedziała jak długo. Każdy nieprzemyślany ruch mógł skończyć się tragicznie.

— Spokojnie, pomożemy ci — powiedział Steve, chcąc nieco uspokoić kobietę.

— Łatwo ci mówić, nie ty masz pod stopą wrażliwą na ruch bombę.

— Wiem, ale zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze.

Nisha przełknęła gęstą ślinę.

— Kiedyś potrafiłam godzinami stać bez ruchu — przyznała spokojnie. — Teraz ciało może mnie zawieść.

— Nie myśl tak, jesteś silna — szybko wtrącił Kapitan. — Tylko się nie poddawaj.

Kobieta zamknęła oczy, bo słońce zaczynało za bardzo ją razić.

— Natasha z Clintem już poszli wezwać pomoc.

— Steve, proszę, odsuń się — powiedziała cicho. — Jeśli nie zapanuje nad drżeniem ciała, to chciałabym mieć tylko siebie na sumieniu.

Rogers stał, uparcie się w nią wpatrując.

Teraz las nie wydawał jej się olśniewającą oazą spokoju, tylko zabójczą pułapką, w którą dobrowolnie weszła, narażając innych na niebezpieczeństwo. Gdyby nie jej głupia prośba, nigdy nie znaleźliby się w tej sytuacji. Wszyscy siedzieliby w bezpiecznym wnętrzu Stark Tower. Czuła ogromne wyrzuty, że w ogóle przyszedł jej do głowy tak nieodpowiedzialny pomysł, żeby fatygować ich tutaj przez swoje widzimisię. Czuła nieprzyjemny uścisk w żołądku i płucach. Stopa, którą nacisnęła na minę, bolała ją, jakby płonęła.

— To zabawne, że właśnie tutaj wszystko się skończy — powiedziała nieobecnym głosem.

— Nie mów tak. Wezwaliśmy pomoc, na pewno uda im się rozbroić minę. — Steve przekonywał nie tylko ją, ale i samego siebie.

—Wiedziałam, że nie uda mi się wyplątać z macek Rosjan. Nikomu się nie udało, to dlaczego mi by miało? Żyłam złudną nadzieją. Mateczka Rosja mnie wychowała, to i mnie zabierze.

Steve patrzał ze zgrozą na jej tonący w snopie światła profil. Wydawała się taka spokojna, choć wiedział, że wewnątrz trzęsła się z przerażenia. Nie miał pojęcia, jak podtrzymać ją na duchu.

— To pokuta za wszystkich ludzi, których zabiłam.

— Proszę, nie poddawaj się — wyszeptał Rogers.

Westchnęła cicho.

— Zamknij oczy, Steve, i wsłuchaj się w naturę. — powiedziała spokojnie — Słyszysz? To szum strumienia i śpiew ptaków. To pomruk wiatru między koronami drzew i trzepot skrzydeł. To dźwięki wolności. Zapach drzew, leżących na ziemi igieł i liści i gleby po deszczu. Wyobraź sobie, jak pięknie musi tu być nocą. Ogromny księżyc patrzy łagodnie na uśpioną przyrodę, a gwiazdy błyszczą radośnie, nieskrępowane przez lampy miast. Pewnie można usłyszeć złowieszcze wycie wilków albo strach ich ofiar. Stare drzewa skrzypią ociężale. Musisz kiedyś odwiedzić to miejsce nocą. Może niekoniecznie to, żeby nie nadziać się na minę, ale jakiś łagodny, przyjazny las. Wieczory wyglądają bardziej fascynująco niż te na dachu Stark Tower.

Steven rzeczywiście zobaczył nocną aurę boru. Uspokoił się nieco, słysząc jej opowieść o naturze. Mówiła, jakby przeżyła tu wiele lat, choć nie był pewny, czy tak właśnie nie było.

— Poznałam kiedyś szarmanckiego i niezwykle przystojnego muzyka — wyszeptała. — To on nauczył mnie grać Sonatę. Twierdził, że drzemie we mnie dar, ale nigdy mu nie wierzyłam. Lubił się ze mnie nabijać. Nie miałam mu tego za złe. Był bardzo ekscentryczny, przyciągał do siebie ludzi. Przy nim czułam się lekko, zapominałam o swoim przekleństwie, żyłam pełnią życia. To były piękne czasy.

— Co się z nim stało? — zapytał Steve.

— Zmarł na hiszpankę — odpowiedziała ponuro. — Na własne oczy widziałam, jak konał.

— Przykro mi — powiedział cicho Rogers.

— Dużo wcześniej spotkałam cichą biedaczkę. Była bardzo nieśmiała i nie dopuszczała do siebie ludzi. Trudno było przekonać ją do siebie, ale się udało. Kochałam ją jak siostrę. Uwielbiała tańczyć wśród polnych kwiatów. Była piękna. Zawsze wtykałam jej w złote włosy świeże pąki. Była niewinna. Wiesz, jak skończyła? — Zatrzymała się na chwilę, przełykając smutek. — Spalili ją na stosie za bycie czarownicą. Do dziś pamiętam jej krzyk.

Steve wbił wzrok w ziemię, widząc, z jakim trudem kobieta wymawiała kolejne słowa.

— Innym razem zetknęłam się z gorącym hiszpańskim temperamentem. Była pewna siebie, wiedziała, czego chce od życia i bez skrupułów sobie to zabierała. Uwielbiała obszerne suknie, które odsłaniały jej opalone ramiona. Często się śmiała, kochała zabawę do białego rana. Zmarła, mając dwadzieścia siedem lat. Została zgwałcona. Widziałam mnóstwo śmierci, Steve.

— Zostawiłam ci list w jednym z notesów na stoliku — powiedziała, otwierając oczy i kierując głowę w jego stronę. Wzrok miała zamglony, ale magnetyczny. Błękit jej tęczówek odcinał się od wszechogarniającej zieleni i płynnego złota słońca. — Tam jest wszystko wyjaśnione. Przeczytaj go uważnie i proszę, wybacz mi każde zło, które tobie wyrządziłam.

— Dopiero za kilka godzin przyleci samolot z saperami — powiedział Clint, wychodząc zza gęstych krzewów. Zaraz za nim pojawiła się Wdowa.

— Dziękuję wam za wszystko. — Uśmiechnęła się blado Nisha, ścierając łzy z policzków. Jeszcze raz przypomniała sobie ciepły dotyk dłoni Steve'a i jego pełen troski wzrok. Wzięła głęboki wdech, aż płuca zapiekły ją od intensywnej woni i przesunęła lekko nogę.

Rogers zdążył tylko zakryć się tarczą, chroniąc przed gradem śmiercionośnych odłamków. Jeszcze przez długą chwilę leżał skulony na wilgotnej glebie, nie dowierzając, co tak naprawdę się stało. Czuł ból w miejscach, gdzie kawałki stali wbiły mu się w skórę, jednak czuł jeszcze większy ból w miejscu, gdzie powinno być serce. Po twarzy, umorusanej przez błoto, zaczęły spływać łzy. Nie słyszał już śpiewu ptaków ani szmeru lasu. Tylko nieznośne piszczenie w uszach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top