2. "Taka słabość jest niedopuszczalna"
- Nadal nie mogę uwierzyć, że przeżyła. - Banner ze skupieniem wpatrywał się w trzymany w dłoniach plik dokumentów.
- Zaczynasz mnie irytować - warknęła Natasha - ile razy mam ci powtarzać, że nie wiem. No chyba że uważasz że to, co aktualnie leży w sali obok to dmuchana lala.
Bruce pokiwał przecząco głową, marszcząc przy tym brwi. Jego mina ukazywała niesamowite skupienie. Poranne promienie słońca wpadały przez ogromne okna i zatrzymywały się na twarzy mężczyzny.
- Przecież to niemożliwe - powiedział po chwili - taki wybuch powinien obrócić ją w proch, jak resztę oddziału.
Rudowłosa zamknęła oczy i w myślach zaczęła odliczać do dziesięciu.
- Najwidoczniej nic jej się nie stało. Ba, wyszła niemalże bez szwanku - odparła, starając się zachować spokój.
- Ale...
- Bruce! Jeśli zaraz się nie opanujesz, będziesz leżał na jej miejscu - syknęła, wbijając w bruneta wściekłe spojrzenie.
Mężczyzna uniósł ręce w geście obronnym.
- Leży tam? Leży. Oddycha? Oddycha. Jej serce bije? Bije. Czego tutaj nie rozumiesz? - Kobieta nerwowo wymachiwała ręką przed twarzą.
- Dlaczego drzecie się na siebie jak dwa wyjce? - zapytał, wchodzący do pomieszczenia Clint - słychać was aż w salonie.
- Wytłumacz mu, Barton, że kobieta leżąca w sali obok, jest żywa.
- Jak najbardziej - zapewnił mężczyzna - swoją drogą to dziwne, że przeżyła taki wybuch, nie?
Banner uśmiechnął się pod nosem, widząc minę Romanoff.
- Iloraz inteligencji w tym pomieszczeniu jest stanowczo za niski - warknęła rudowłosa, kierując się w stronę wyjścia.
- Baby - prychnął Hawkeye, wywracając oczami.
Bruce zebrał z blatu kilka dokumentów i ułożył je w równy stosik. Nie lubił mieć bałaganu na biurku. Źle mu się wtedy myślało i był rozdrażniony. To interesujące jak bardzo otoczenie wpływa na samopoczucie człowieka.
- Masz. Stark chciał żebym ci to przekazał - powiedział po chwili Barton, wręczając brunetowi dokument.
Bruce przeleciał wzrokiem po drobnej czcionce.
- No w końcu. Już myślałem, że nigdy mi tego nie dostarczy - westchnął Banner, wkładając kartkę do jednej z wielu teczek.
- Jak tam nasz jeniec? - zapytał Hawkeye, przez chwilę szukając słowa, trafnie określającego leżącą w sali obok kobietę.
- Jej stan jest niewiarygodnie stabilny, biorąc pod wzgląd, to co stało się z resztą jej oddziału - wyjaśnił Bruce - ma tylko kilka poparzeń i zadrapań. Zupełnie jakby zdążyła uciec lub schronić się przed ogniem.
- Może tak było - zagaił Clint.
- Mało prawdopodobne. Z tego co wiemy, eksplozja nastąpiła nagle i niespodziewanie. Nie zdołałaby uciec, chyba że wiedziała o wybuchu - mężczyzna potarł dłonią brodę.
- Pokręcone to wszystko. - Barton machnął ręką, po czym skierował się w stronę wyjścia.
Bruce przez chwilę jeszcze wpatrywał się w lekko przybrudzone od deszczu okna, jakby szukając w nich odpowiedzi. Kim była tajemnicza kobieta? Zdecydowanie była żołnierzem. To jedno było oczywiste. Jednak jak to się stało, że przeżyła wybuch, który powinien ją zabić?
***
Kobieta otworzyła gwałtownie oczy. W przeciągu ułamka sekundy oceniła sytuacje, w której się znalazła i szanse na ucieczkę. Dzikim wzrokiem omiotła pomieszczenie. Poderwała się z miejsca, zrywając przy tym różne kable i rurki przyczepione do jej ciała. Stojąca nieopodal aparatura zaczęła nieprzyjemnie piszczeć.
Przez zbyt gwałtowne zerwanie się na równe nogi, zrobiło jej się niebezpiecznie słabo. Na chwilę oczy przestały współpracować, przekazując mózgowi obraz ciemności. Złapała się za głowę, chwiejąc się niebezpiecznie.
Była żołnierzem. Co się z nią działo, do cholery! Taka słabość jest niedopuszczalna.
Wzięła kilka głębszych oddechów, przywracając zmysł wzroku do normy. Gdy wirowanie w głowie ustało, zrobiła kilka niepewnych kroków przed siebie. Koordynacja ruchowa działała sprawnie. Otrząsnęła się z chwilowego oszołomienia i uważnym już wzrokiem zlustrowała pomieszczenie, szukając potencjalnej drogi ucieczki.
Kobieta podbiegła do rozsuwanych drzwi, oceniając jak szybko uda jej się je przebić. Zawsze mogła wyskoczyć przez okno, choć biorąc pod uwagę piętro, na którym się znajdowała mogłoby być nieprzyjemnie.
W pewnym momencie usłyszała kroki dobiegające zza metalowej powłoki. W przeciągu ułamka sekundy znalazła sobie idealną kryjówkę, znajdującą się na metalowej belce, biegnącej pod sufitem. Miejsca było na tyle dużo, żeby chwilowo się ukryć.
Do pomieszczenia wszedł niewysoki brunet, trzymający w ręce papierowy kubeczek z parującą cieczą. Na dobrą sprawę, to nie zdążył nawet zastanowić się co się dzieję, a kobieta naskoczyła na niego od tyłu. Udami oplotła go w szyi, tym samym mocno trzymając go za głowę.
- Jeden nieodpowiedni ruch, a wykręcę ci kark - syknęła
- Spokojnie, królewno - powiedział mężczyzna - ja chcę mieć głowę na swoim miejscu i kawę w kubku, a ty na pewno nie chcesz za chwilę być skuta, prawda?
Brunetka zacisnęła nerwowo szczękę. Była gotowa pozbawić go życia tylko dlatego, żeby nie musieć więcej słuchać jego głosu. Znała gościa kilka sekund, a już działał jej na nerwy.
Sekundę później zostali okrążeni przez co najmniej tuzin agentów, celujących w nią z karabinów.
- Złaź z niego - usłyszała szorstki głos.
Kobieta nerwowo omiotła wszystkich spojrzeniem. Zabicie tylu agentów zajmie jej chwile, a brunet na pewno wezwie posiłki. Sytuacja, w której się znalazła była marna. Nie była jednak bez wyjścia.
Uniosła ręce w geście poddania i zeskoczyła z bruneta, który w tym samym momencie obrócił się i zmierzył ją spojrzeniem.
- Od razu lepiej - uśmiechnął się do niej.
Kobieta zmrużyła oczy, wbijając w niego jadowite spojrzenie. Jego twarz również ją irytowała. Ten facet został chyba stworzony przez złośliwy los, który postanowił dać jej pstryczka w nos. Przez chwilę wbijała w bruneta wzrok, obmyślając plan działania.
- Spokojnie, panowie - odezwał się mężczyzna - nic mi nie zrobi.
Agenci opuścili broń. Jak na zawołanie kobieta kopnęła w trzymany przez bruneta kubek z kawą tak, że jego zawartość rozlała się po ubraniu właściciela. Napój nie był na tyle gorący, by poważnie sparzyć mężczyznę, lecz jego temperatura nie była przyjemna dla skóry.
Brunetka szybko uchyliła się, unikając salwy z karabinów, naładowanych środkami usypiającymi. Serce w jej klatce piersiowej przyspieszyło tempa. Kobieta miała wrażenie, że zaraz przebije jej żebra i wyskoczy na powierzchnie. Mimo tak silnych emocji jej mina pozostawała niewzruszona.
Podcięła nogi kilku strażnikom. Jeden z nich przy upadku upuścił broń, co brunetka szybko wykorzystała. Posłała naboje w stronę napastników, nie oszczędzając przy tym irytującego bruneta. Rzuciła bronią w kąt i biegiem ruszyła w stronę wyjścia. Gdy była przy drzwiach, poczuła ukłucie w lewej łydce. Szybko wyjęła maleńką strzykawkę z kończyny i ruszyła dalej. Niestety ciało przestało współpracować, a kobieta osunęła się po ścianie na zimną posadzkę.
Walczyła sama z sobą o zachowanie świadomości. Co chwila odganiała nieprzyjemne obrazy i senne mary. Nie mogła zasnąć. Równałoby się to z porażką. Ona nie przegrywa. Żadne z nich nigdy nie przegrywa. Ledwo podtrzymywała ciążące jej powieki. Po chwili nie miała już siły dalej przeciwstawiać się woli organizmu. Zewsząd otoczył ją świetlisty dym, kolorem przypominający krew.
- Czy zawsze muszę ratować twój bogaty tyłek, Stark? - usłyszała, nim zupełnie zamroczył ją sen.
Witam!
Zarzucam kolejny rozdział, który notabene poszedł dość sprawnie. Niechaj wena mnie nie opuszcza!
Nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny. W najbliższych dniach muszę ogarnąć Lalkę (o dzięki Ci, Bolesławie!), żeby odciążyć sobie resztę roku (human się kłania). Właśnie dlatego nie wiem jak będzie z nextem.
Gwiazdkujcie, komentujcie!
Do następnego!♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top