1. "Jesteście naszą dumą"

— Mamy nową robotę — powiedział z uśmiechem Stark, rzucając w kolegę teczką wypełnioną dokumentami.

— Co tym razem? — zapytał blondyn, otwierając na pierwszej stronie.

— Baza oddalona o siedemdziesiąt kilometrów od Mińska. Fury każe nam ją sprawdzić, bo jest podejrzenie o jakąś nielegalną działalność. Mi tam się szczerzę wydaję, że chodzi o Hydrę, ale Nick ci tego nie powie. — Brunet wziął łyka kawy.

Rogers zmarszczył brwi, słysząc te słowa. Przez chwilę w zupełnym milczeniu wertował kartki, znajdujące się wewnątrz teczki. Co jakiś czas natrafiał na zdjęcia a to dowódcy, a to jakiegoś naukowca.

— Co niezwykłego jest w tej bazie? — zapytał.

Miliarder pochylił się bliżej niego, jakby chcąc przekazać jakieś tajne wiadomości.

— Słyszałem, że dokonują tam eksperymentów na ludziach. Nic pewnego, ale sądzę, że będzie tam wielu interesujących więźniów. Fury kazał brać ewentualnych jeńców.

Po tych słowach wyprostował się i po raz kolejny wziął łyka czarnego jak smoła napoju.

— Kiedy ruszamy? — zapytał Steven.

— Jutro z samego rana. Jakbyś mógł, przekaż to pozostałym. — Zakończył, robiąc maślane oczy.

— Jesteś starym leniem, Stark. — Westchnął Rogers, zamykając teczkę.

Miliarder mruknął coś na koniec i czym prędzej wyszedł z pomieszczenia.

Steven jeszcze przez chwilę wpatrywał się w pierwszą stronę teczki z nadrukowanym logiem T.A.R.C.Z.Y. Nie lubił dowiadywać się o nowych bazach, w których są przetrzymywani i torturowani ludzie. Kto o zdrowych zmysłach cieszyłby się na taką wiadomość? Choć nigdy nie był w niewoli, domyślał się, co przeżywają więźniowie.

***

Kilka rzędów niemalże identycznych żołnierzy stało równiutko na środku pomieszczenia. Na ich twarzach malowała się chłodna obojętność, a puste spojrzenia wbite były w przeciwległą ścianę. Czarne kombinezony opinały ich idealne ciała, a równie ciemne maski zakrywały oblicza. Żadne z nich nie poruszyło się ani o milimetr. Byli posłuszni w każdym calu. Niewiele odróżniało ich od siebie. Stali w takich samych dumnych pozach, w lekkim rozkroku, z założonymi za plecami rękami. Włosy na ich głowach były równo przystrzyżone w ten sam sposób. Byli nawet podobnego wzrostu, idealnie ustawieni od najniższych do najwyższych. Jedynie oczy pozostawały każda para innego koloru. Jakby one jedne były świadectwem, że nie patrzy się na masowo produkowane roboty, tylko na żywych ludzi.

Siwy mężczyzna o przystojnej twarzy i rzymskim nosie przechodził między równymi kolumnami ludzi, dokładnie przypatrując się niektórym z nich. Co chwila marszczył brwi, powodując pojawienie się na styranej twarzy wielu zmarszczek. Szukał w chłodnych oczach chociażby cienia zawahania.

— Jesteście naszą dumą — powiedział pewnym głosem, przechodząc w tył pomieszczenia. Jego posępne oblicze było łudząco podobne do stojących obok żołnierzy. Tak samo puste i chłodne spojrzenie, prześwietlające człowieka na wylot i szukające jego słabych punktów.

Dzięki świetnej akustyce słowa doskonale rozchodziły się po pomieszczeniu.

— Jesteście przyszłością świata.

Powolnym krokiem ruszył ku początkowi szeregu.

— Naszego świata.

Zatrzymał się przed nimi i z wyższością omiótł zgromadzonych spojrzeniem. Podszedł do stojącego najbliżej mężczyzny i przystanął, wpatrując się intensywnie w twarz żołnierza. W pewnym momencie wyciągnął z kabury pistolet i przyłożył mężczyźnie do czoła.

— Ale w naszych szeregach nie ma miejsca dla nieodpowiednich ludzi — stwierdził oschle.

Uważnie dopatrywał się chociażby cienia strachu w pustych oczach. Chciał zobaczyć nerwowe mrugnięcie okiem lub poruszenie placem. Źrenice żołnierza zwęziły się gwałtownie, a on sam niemalże niezauważalnie wstrzymał oddech. Tylko bardzo bystry obserwator dostrzegłby nerwowe zaciśnięcie się mięśni żuchwy.

Dowódca opuścił broń.

— Nie ma miejsca na strach — dodał — ani na zwątpienie.

Po chwili znów podniósł pistolet do czoła mężczyzny. Tym razem nie zawahał się i pocisk z siłą przebił czaszkę żołnierza.

— Pamiętajcie, że nie zawaham się pozbyć się jednostki, by chronić ogół. — Jego donośny głos rozlegał się po całym pomieszczeniu. Z obojętnością wpatrywał się w martwego człowieka, z którego głowy wypływała strużka krwi, brudząc posadzkę.

Odsunął się o krok, wkładając pistolet z powrotem do kabury. Ruchem głowy nakazał wartownikom sprzątnięcie ciała.

Mężczyzna ewidentnie szykował się do dalszego monologu, lecz jego zamiary pokrzyżował wojskowy, wchodzący do pomieszczenia. Dowódca spojrzał na niego chłodnym wzrokiem. Nie lubił, gdy się mu przeszkadzało. Jasno to określił, więc zdenerwował się jeszcze bardziej, widząc, że podwładny sprzeciwia się jego woli.

— Poruczniku! – Zasalutował nowo przybyły. — Proszę o wybaczenie, że przerywam, ale mam bardzo ważną wiadomość.

— Mam nadzieję, że ta wiadomość jest rzeczywiście bardzo ważna. — Zmierzył mężczyznę morderczym spojrzeniem, akcentując słowo "bardzo".

— Dostaliśmy przekaz, że amerykański odrzutowiec zbliża się do garnizonu.

Dowódca zmarszczył jeszcze bardziej brwi. Wyglądał jak srogi Dziadek Mróz, nieoszczędzający ubogich wieśniaków zimą.

— Z tego względu pułkownik wzywa Pana do siebie.

— Ja tu próbuje pracować — warknął przez zaciśnięte zęby.

— Mam to przekazać pułkownikowi?

— Nie. Już idę.

Żołnierz ponownie zasalutował, po czym wyszedł z pomieszczenia. Porucznik zaczął rozmasowywać okolice zatok, mrucząc coś pod nosem.

— Przyprowadź mi Andriejewa. — Polecił, zwracając się do jednego z wartowników.

Po kilku chwilach w pomieszczeniu pojawił się wzywany mężczyzna.

— Poruczniku! — Zasalutował na przywitanie.

— Dopilnuj, żeby każde z nich trafiło do swojego pokoju - powiedział, kierując się w stronę wyjścia.

— Tak jest!

Dowódca ruszył w kierunku budynku sztabu. Z jego ust co chwila wylatywała wiązanka przekleństw, skierowana w stronę głównodowodzących jak i całego świata.

W pewnej chwili budynek, z którego niedawno wyszedł, eksplodował. Pod wpływem fali uderzeniowej mężczyzna upadł na żwirowaną drogę. Zupełnie zdezorientowany obrócił się w kierunku źródła wybuchu.

Cały budynek stał w płomieniach, a z jego wnętrza zaczęli wybiegać palący się ludzie. Porucznik patrzał szeroko otwartymi oczami, jak zewsząd przybiegają żołnierze, starając się zapobiec dalszemu roznoszeniu się pożaru. Mężczyzna nie wiedział czy ma się śmiać, czy płakać. To nad czym pracował od lat nagle legło w gruzach. Nie miał wątpliwości, że nikt nie przeżył tak potężnego wybuchu. Cały jego oddział niesamowitych żołnierzy zniknął. Ludzie, których w gruncie rzeczy wychowywał na bezdusznych morderców, jakby rozpłynęli się w powietrzu.

Dzień dobry!

Jestem zaszczycona, mogąc przedstawić Wam pierwszy rozdział. Puki co nic wielkiego z niego nie wynika, ale cierpliwości.  Wszystko w swoim czasie :)

Zachęcam do gwiazdkowania i komentowania!

Do zobaczenia

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top