5. "Widziałem to w jej twarzy"

Rutyna na dobre zagościła w Stark Tower. Każdy dzień wydawał się taki sam jak poprzedni, a z czasem zlewał się w wielką szarą plamę w pamięci. Steve każdego dnia oczekiwał spotkania z brunetką, a gdy nadchodził czas, siadał na małym krzesełku i zatapiał się we własnych myślach. Nie miał w sobie tyle odwagi, by jawnie wpatrywać się w kobietę. Jej spojrzenie miażdżyło całą jego postać, jak robaka. Zamiast tego posyłał w jej stronę nieśmiałe, niepostrzeżone spojrzenia. Na warcie czas uciekał mu nieubłaganie. Nim zdążył się spostrzec, przychodziła osoba na zmianę. Rogers sam przed sobą wstydził się przyznać, że codzienne spotkania z więźniem były jak sesja u psychologa, koiły rozgorączkowany umysł.

I tym razem nic się nie zmieniło. Kapitan siedział na krzesełku, stojącym pod jednym z filarów i smutnym wzrokiem wpatrywał się w równe linijki, trzymanej w dłoniach książki. Co jakiś czas odrywał się od lektury i wodził wzrokiem po sylwetce kobiety, która przykryta była przez jednolicie szare, luźne spodnie i równie obszerną bluzkę bez rękawów. W głębi duszy pragnął, by ich spojrzenia przecięły się choć na chwilę. Chciał poczuć ten charakterystyczny chłód i spokój, bijący od brunetki. Nawet sam przed sobą wstydził się przyznać, jak bardzo oddziałuje na niego ich jeniec. Nie powinien się tak uzależniać, jednak było w niej coś, co ratowało go za każdym razem, gdy przelatywał wzrokiem po zgrabnej figurze. Była jak antybiotyk – leczyła, zostawiając za sobą zupełne spustoszenie.

Przetarł dłonią zmęczoną twarz, czując pod opuszkami palców kilkudniowy zarost. Musiał przyznać, zapuścił się. Przez ostatnie tygodnie nie był już tym samym Kapitanem Ameryką, obrońcą, który upominał wszystkich w związku z ich nietaktownym słownictwem. Stał się małym Stevenem, który całymi nocami nie może zmrużyć oka, bojąc się zobaczyć zawiedzioną twarz przyjaciela. Który błąka się jak zjawa po wieży, mając nadzieję, że uda mu się uspokoić gnające myśli i atakujące z każdej strony wyrzuty sumienia. Który udaje przed samym sobą, że doskonale radzi sobie z własnym życiem i nie potrzebuje niczyjej pomocy. Pieprzony egoista.

Ponownie zajął się czytaniem. Prawdę mówiąc, Kapitan nawet nie skupiał się na tym. Wodził wzrokiem po równych linijkach tekstu, starając się zapamiętywać z niego jak najwięcej. Było to jednak z goła niemożliwe. Co chwila odpływał w myślami w rejony niczym niezwiązane z jego aktualną lekturą. Tym razem było tak samo, lecz zagłębianie się w świat literatury zakłóciły niekłębiące się myśli, lecz brunetka.

Kobieta pierwszy raz od dłuższego czasu poruszyła się, robiąc kilka kroków w przód. Rogers uważnie obserwował każdy jej ruch. Stąpała cicho tak, jakby jej stopy w ogóle nie dotykały podłoża. Chód miała nobliwy, a Steve nie wiedział czy to naturalne, czy też pragnie zwrócić na siebie jego uwagę. Lodowatym spojrzeniem odnalazła jego zmęczone oczy. Ten wzrok mógł przewiercić czaszkę na wylot, odkrywając najgłębiej skrywane tajemnice i lęki. Zetknąwszy się z takim chłodem, Kapitan miał wrażenie, że po jego kręgosłupie spływa arktyczna rzeka, zaczynająca się już na karku. Mimowolnie spięły mu się mięśnie. W duchu modlił się, by brunetka nie miała tajemniczego daru manipulowania umysłami, ani tym bardziej telepatii. Już prawie czuł, jak jego dłonie zachodzą szronem, a cała sylwetka kurczy się do minimalnych rozmiarów. Kobieta miała w sobie coś dominującego, ogromną dumę i przeświadczenie o wyższości. Nie dało się tego nie zauważyć.

Uwięziona podeszła bliżej grubego szkła, odgradzającego ją od reszty pomieszczenia. Steven odłożył wolumin na stolik i podniósł się. Niepewnym krokiem podszedł bliżej klatki, obawiając się, czy wiercący wzrok przypadkiem nie wgniecie go w podłogę. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Stali na przeciw siebie, wpatrując się we własne twarze w zupełnej ciszy. Kapitan miał wrażenie, że kobieta wcale nie oddycha. Gdyby nie to, że ją widzi, to nie uwierzyłby, że w pomieszczeniu jest ktoś poza nim. Jednak szybko się opamiętał. Ona była żołnierzem, najpewniej jedynym w swoim rodzaju, na pewno nauczono ją dyskrecji i kociej zręczności.

— Jak się dziś czujesz? — zapytał, postanawiając iść za ciosem. Skoro już się poruszyła, ba, stała na przeciw niego, badając go spojrzeniem, to dlaczego by nie spróbować?

Nie otrzymał jednak odpowiedzi. Kobieta dalej milczała. Na jego słowa nie drgnęła jej nawet powieka.

— Może potrzebujesz czegoś?

Cisze przecinały tylko słowa Steve'a, który jak prawie codziennie prowadził monolog. Mężczyzna miał wrażenie, że tym razem coś się zmieniło. Może brunetka nie patrzała na niego z tak bardzo wyraźną pogardą, może w jej lodowatych oczach przemknęły iskry życia, a może kamienne serce poluźniło uścisk, pozwalając na chwilę słabości. Jednak Kapitan brał wszystkie swoje przypuszczenia z przymrużeniem oka. Bardzo prawdopodobnym było, że znów ma zwidy, spowodowane długotrwałą bezsennością. Sam sobie już nie wierzył.

— Nadal masz zamiar milczeć? — Uśmiechnął się niemrawo pod nosem jednak wcale nie było mu do śmiechu. — Mogłabyś chociaż wyjawić swoje imię. — Wzruszył ramionami, odwracając się w stronę siedziska.

Może i był naiwny, wierząc, że jeniec w końcu choć minimalnie otworzy się przed nimi. Jednak on nie potrafił zrezygnować, nie umiał opuścić człowieka w potrzebie, a brunetka definitywnie w niej była.

— Hekate.

Piętrzącą się znów ciszę, przerwał cichy głos. Steven odwrócił się gwałtownie, spoglądając na kobietę. Poczuł jak zlewa go ogromna fala euforii i nadziei. Nie spodziewał się, że jego cierpliwość się opłaci. Mylił się. W tamtym momencie był gotowy przenosić góry na własnych barkach. Los spojrzał na niego łaskawiej. Jej głos, jedno słowo sprawiło, że poczuł ulgę. Miał wrażenie, że usłyszał najpiękniejszą muzykę, której nuty wyszły na świat spod dłoni najznakomitszego kompozytora. Jeden wyraz obijał się echem w jego głowie.

Niedługo jednak mógł nacieszyć się łagodniejszym spojrzeniem kobiety. Chwilę potem jej twarz przybrała jeszcze bardziej pogardliwy i zadumany wyraz. Wyglądała jakby ganiła się w myślach za zbytnie gadulstwo, jakby jednym słowem zdradziła jakąś wielką tajemnicę. Wycofała się z powrotem w bezpieczną strefę ciszy i obojętności. Przybrała tą samą, utartą maskę.

Mimo tego, że jej wzrok był o wiele cięższy i chłodniejszy, Steven czuł się niesamowicie. Niemalże z uchylonymi ustami wpatrywał się w kobietę. Osiągnął mały cel. Jedno słowo sprawiło, że życie wydało mu się żartem, niewinną, nic nieznaczącą igraszką. Jakby nieznana siła zdjęła z jego ramion ogromny ciężar.

— Hekate — powtórzył cicho.

Zdawało mu się, że kobieta jest jego dobrą przyjaciółką, którą zna od lat. Jakby przeżyli ze sobą najlepsze i najgorsze chwile. Sam nie wiedział skąd w jego umyśle tak gwałtowne i dziwne myśli. Znał jedynie jej imię, a czuł jakby wiedział wszystko. Jakby znali najgłębsze zakamarki swoich umysłów.

***

Sala konferencyjna była jednym z najelegantszych pomieszczeń w Stark Tower. Ogromne lampy, oświetlały chłodnym blaskiem jeszcze większy, masywny stół, wokół którego poustawiany był rząd skórzanych foteli. Meble aż prosiły, by na nie usiąść i w komforcie wysłuchiwać, co ma do powiedzenia gospodarz. Ogromne okna wpuszczały do środka nieco nowojorskiego klimatu, a poustawiane w kątach egzotyczne rośliny, dodawały uroku.

Avengersi siedzieli na czarnych fotelach, wpatrując się wzajemnie we własne twarze. Postronny obserwator stwierdziłby, że rozmyślają nad jakimś ważnym, innowacyjnym projektem, który ma zmienić świat.

— Hekate — powiedział Bruce, przerywając ciszę.

Koledzy skupili na niego spojrzenia.

— Skąd pewność, że nas nie okłamuje? — zapytała Natasha, obserwując jak czarna ciecz kołysze się w przechylanym przez nią naczyniu.

– Nie mamy pewności — odparł Steve. — Jednak wydaje mi się, że mówi prawdę.

— Dlaczego tak ci się wydaje? — Romanoff skierowała na niego nieco podejrzliwe spojrzenie. Nie żeby mu nie ufała, ale ostatnimi czasy Kapitan zachowywał się na tyle dziwnie, że postanowiła brać jego słowa z przymrużeniem oka. Tym bardziej, jeśli chodziło o więzioną, na której punkcie Steven miał obsesję.

— Widziałem to w jej twarzy — stwierdził beznamiętnie.

— Mamy wierzyć temu, że wyczytałeś to z jej twarzy? — oburzył się Tony — Steve, ocknij się, ona jest żołnierzem. Wcale bym się nie zdziwił, że także tajnym agentem. Kłamstwo, manipulację i obłudę ma we krwi.

— To nie tak — wtrącił szybko Rogers. — Nie wiem jak mam wam to wyjaśnić, ale widziałem w niej chwilową zmianę.

— Dziwne, że stało się to akurat podczas twojej warty — dodał, milczący dotąd Clint. Jego swobodna pozycja sugerowała, że mężczyzna w ogóle nie przejmuje się tym, co się wokół niego dzieję i jak trudny temat poruszają współtowarzysze.

— Sugerujesz coś? — Kapitan posłał mu oskarżycielskie spojrzenie.

Hawkeye uniósł ręce w geście poddania. Nikt nie chciał się kłócić, ale atmosfera stawała się co raz gęstsza.

— Steve, spokojnie. Nikt cię o nic nie posądza — wtrąciła cicho Wanda — ta sytuacja jest po prostu nieco dziwna.

— Racja. Kobieta nie odzywa się do nas dobre dwa tygodnie, prawie że nie je, tylko ciągle stoi na środku klatki ze swoją zadumaną miną. Nagle, widząc ciebie, postanawia się otworzyć i zdradzić swoje imię. Nie uważasz, że to trochę podejrzane? — Tony wpatrywał się intensywnie w przyjaciela.

— Mówię jak było.

— Nie łatwiej by było sprawdzić monitoring? — zaproponował Banner.

— Zrobiliśmy to od razu potem, gdy Steve opowiedział nam całe zdarzenie. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że akurat w tym momencie przestały działać mikrofony — odparł Stark.

– Albo to fatalny zbieg okoliczności, albo naprawdę coś jest nie tak — stwierdził Clint.

— Popieprzona sprawa — westchnęła Romanoff, wstając od stołu. — Póki co i tak nie wiemy nic, poza tym jak się nazywa, choć to i tak nie jest pewne.

Gdy echem jej słów pozostała cisza, kobieta ruszyła w kierunku wyjścia. Mimo irracjonalności całej sprawy, coś zmartwiło ją jeszcze bardziej. Steve nigdy nie rezygnował z upominania ich za wulgarny język. Tym bardziej zmartwiło ją milczenie, które zastała od razu po swoich słowach. Z Rogersem działo się coś niedobrego i Natasha musiała jakoś temu zaradzić.

Chwilę po niej z sali wyszedł Stark.

— Co sądzisz o całej sprawie? — zapytał, podchodząc bliżej niej.

— Jest kontrowersyjna — odpowiedziała, marszcząc brwi — jednak mam poważniejsze obawy.

Tony spojrzał na nią uważniej, starając się odczytać cokolwiek z zamyślonego wyrazu twarzy Romanoff.

— Jakie?

— Chodzi o Steve'a — odparła, pociągając go za sobą w stronę przeciwległego korytarza — Martwię się o niego.

— Chodzi o te nocne wędrówki po wieży? — Bardziej stwierdził niż spytał.

— Nie tylko. Steve chodzi jak struty, mało je, nie śpi, a z tego co zauważyłam, najchętniej nie wychodziłby z podziemnej sali, w której przetrzymywana jest Hekate. — Imię brunetki z trudem przeszło jej przez gardło.

— Dlaczego z nim o tym nie porozmawiasz?

— Próbowałam. Zbywa mnie, twierdząc, że nic mu nie jest. Naprawdę martwię się o niego, Tony. Moje wątpliwości potęguje nasz jeniec. Ona nie przyniesie niczego dobrego.

— Porozmawiam z nim — stwierdził miliarder. — Nie dręcz się, Rogers jest silny, na pewno wszystko będzie dobrze — dodał, starając się podnieść Wdowę na duchu.

Kobieta zacisnęła zęby i pokiwała twierdząco głową.

Witajcie,

tak, ten rozdział już raz został opublikowany, wiem o tym. Musiałam jednak dokonać w nim kosmetycznych zmian.

Najpewniej powinnam w najbliższym czasie wstawić nowy rozdział, ale naprawdę może być trudno. Nie żebym się jakoś wielce żaliła, ale ciężko u mnie ostatnio. Tym bardziej opornie idzie mi z pisaniem.

Dobra, kończę już ględzić.

Gwiazdkujcie, komentujcie.

Do następnego ♥

Ps. Przepraszam też, że nie udzielam się w żaden sposób, że nie komentuje opowiadań i że późno odpisuje. Muszę najpierw ogarnąć siebie , potem Watt.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top