19. "I ty, Brutusie, przeciwko mnie?"

Pewnymi ruchami uderzała w klawisze fortepianu, ciesząc się muzyką, która ją otaczała. Całkowicie skupiła się na graniu, starając się wyprzeć z głowy wszystkie dręczące ją myśli. Kołysała się lekko, maksymalnie wczuwając się w melodię, momentami mrużąc oczy. Przepiękna Sonata nigdy jej się nie nudziła, choć grała ją w kółko i w kółko. Magiczna melodia wtapiała się w jej ciało i dawała upust zbyt silnym emocjom.

— Nie zgadzam się na to — powiedział łamliwym głosem Steve, który od dłuższego czasu w otępieniu przyglądał się jej. Siedział na gładkiej posadzce, opierając się plecami o ścianę. Nie wyglądał najlepiej.

— Nie pytałam cię o zgodę, Steve — odparła cicho, nie przerywając grania.

— To nie zmienia faktu, że się nie zgadzam — odpowiedział nieco ostrzejszym i zdesperowanym tonem.

Kobieta przez chwilę nie odpowiadała. Westchnęła jedynie cicho, gdy Sonata dobiegła końca. Zerknęła w stronę Rogersa, zawieszając na nim smutne spojrzenie.

— Wiem, że to dla ciebie trudne, ale rozum, nie mam wyjścia.

— Jest mnóstwo innych rozwiązań, to, które wybrałaś, jest ucieczką przed problemami.

Kapitan jeszcze raz przypomniał sobie jej lodowatą twarz, gdy wypowiedziała jedno zdanie, które teraz ciążyło mu jak wielki głaz. „Jedynym wyjściem dla mnie jest śmierć". Słowa wirowały mu w głowie.

— Ludzie, których kochałam już dawno zmarli. Powinnam odejść razem z nimi. To właśnie tam jest moje miejsce. Po trzech tysiącach lat na ziemi powinnam już dawno znaleźć się w piachu — powiedziała opanowanym głosem.

Steven tylko pokiwał przecząco głową, jakby jej słowa do nie go nie docierały.

— Nie możesz się poddać. Nie możesz nas tak po prostu zostawić. Zresztą, mówiłaś, że przez tyle lat na próżno odbierałaś sobie życie.

Nisha odwróciła głowę, spoglądając na snopy światła, które wpadały do długiego pomieszczenia.

— Mam wrażenie, że nie jestem już tą samą osobą, co kiedyś. Pobyt na Białorusi drastycznie mnie zmienił. Z każdym dniem czuję się słabsza. Widzę, jak bardzo się zmieniam. Spójrz, nawet runy na ciele zbladły. — Wskazała dłonią na niewyraźny ciąg tajemniczych symboli, który towarzyszył jej od samego początku. — Nie mogę zignorować tych znaków. Czuję, że mój czas już się kończy. Nawet jeśli po raz kolejny się nie uda, zawsze warto spróbować.

— To nie jest wyjście — powtórzył Kapitan, kręcąc głową. — Pomyśl o nas, o Buckym, który poświęcił się, by ci pomóc, o Wandzie, która tak bardzo zaangażowała się w sprawę, o Natashy, która dała więcej, niż od niej oczekiwałem. Pomyśl o mnie. — Ostatnie słowa już szeptał.

— Jestem wam dozgonnie wdzięczna, ale podjęłam już decyzję.

Jej słowa były ciężkie i ostre. Łamały jego serce i całe ciało na małe części. Czuł się taki bezradny. Wiedział, że cokolwiek powie, ona i tak nie zmieni zdania. Był na nią wściekły, że ucieka się do tak nieodpowiedzialnych pomysłów. Był wściekły na siebie, że nie potrafi jej przekonać.

Wstał z zimnej podłogi i wyszedł z pomieszczenia, kierując się ku najbliższemu tarasowi. Gdy wyszedł na zewnątrz, uderzyła w niego fala chłodnego powietrza. Oparł się o barierkę, chyląc głowę.

— Powinieneś to zaakceptować — usłyszał głos, dochodzący gdzieś z tyłu. Obrócił się i napotkał postać Barnesa, siedzącego na jednym z wiklinowych foteli.

— Proszę? — zapytał Rogers, marszcząc brwi.

— Jej decyzję. Powinieneś pogodzić się z jej wolą.

— Skąd ty to...

Bucky w odpowiedzi wzruszył nonszalancko ramionami. Steve chyba nie był do końca świadomy umiejętności swojego przyjaciela. Nie bez powodu był przez lata uważany za najskuteczniejszego mordercę.

— I ty, Brutusie, przeciwko mnie? — westchnął Steve.

— Znam Rusków nie od dziś — odparł Barnes, wypuszczając dym z płuc. Ostatnio papieros stał się jego nieodłącznym atrybutem. — Wiem, do czego są zdolni, więc dla jej dobra powinniśmy to zakończyć tutaj. Jeśli tylko skupią na niej za dużo uwagi, możesz żałować, że się nie zgodziłeś.

Rogers przełknął nerwowo ślinę. Nigdy nie pomyślał, że Rosjanie będą chcieli jej szukać. Nie brał takiej opcji w ogóle pod uwagę. Dlatego słowa Bucky'ego podziałały na niego jak kubeł zimnej wody. Rzeczywiście groziło jej niebezpieczeństwo.

— Przemyśl to dokładnie.

~***~

Metal błyszczał złowrogo w jej dłoni, gdy wyciągnęła ją w jego stronę. Wzrok miała chłodny i przerażająco obojętny. Steve czuł się nieswojo, gdy tak na niego patrzała. Ba, czuł się niekomfortowo na myśl o sytuacji, w której się znaleźli. Przełknął nerwowo ślinę, zerkając na czarny pistolet, zwrócony rękojeścią w jego stronę. Przerażał go ten widok i pewność, z jaką Nisha trzymała broń.

— Nie mam wyjścia, Steve. Jeśli sama tego nie zrobię albo ty mi nie pomożesz, Rosjanie znajdą mnie i zabiją w najbardziej wyrafinowany i brutalny sposób, jaki tylko przyjdzie im do głowy. Pomóż mi nie cierpieć, proszę — powiedziała wolno, widząc jego wahanie.

Rogers, słysząc jej słowa, przypomniał sobie rozmowę z Buckym. Przyjaciel twierdził to samo. Steven jednak wciąż tkwił w przekonaniu, że to naprawdę głupi i bezmyślny pomysł. Widząc przed sobą broń, uzmysłowił sobie, że ona nie żartuje.

— Proszę — powtórzyła dobitniej.

Kapitan wypuścił powietrze z płuc i wziął pistolet do ręki. Był ciężki, lecz to nie jego masa tak ciążyła, a świadomość cierpienia, które zaraz zada. I winy, która spadnie na sumienie Steve'a.

Trzęsącą się ręką uniósł broń wyżej, celując w sam środek czoła kobiety.

Nisha ze spokojem wpatrywała się w lufę, czekając na słodką śmierć. Długie sekundy mijały, a wraz z upływem czasu ona coraz bardziej wątpiła. Nagle przypomniała sobie łagodny wzrok Steve'a, którym ją obdarzał za każdym razem, gdy traciła nad sobą kontrolę. Ich długie rozmowy, gdy oboje nie mogli zmrużyć oka i ciepłe dłonie, gdy pierwszy raz pozwoliła mu się dotknąć. Zobaczyła przed oczami jego delikatny uśmiech i poczuła na skórze ciepły oddech. Jej pamięć zaczęła przywoływać najpiękniejsze momenty, które przeżyła w Stark Tower. Gdy wszyscy gromadzili się w salonie i razem spędzali długie godziny. Pamiętała głośne rozmowy i śmiech. Na te wszystkie wspomnienia, w oczach zaczęły zbierać się łzy. Przypomniała sobie gwiazdy i światła miasta, które odbijały się w jego tęczówkach. Całym sercem przeklinała się za ten moment słabości. Wciągnęła głęboko powietrze w płuca, czekając na wystrzał. Nic już nie wiedziała. Cały obraz zamazał się we łzach.

Steve mocniej chwycił za rękojeść, szykując się na pociągnięcie za spust.

Czy tak miał wyglądać koniec?

Trzęsącą się ręką opuścił broń, po chwili rzucając ją daleko od siebie. Dotyk metalu tak bardzo go parzył. Nisha zamknęła oczy, pozwalając, by szloch zawładnął jej ciałem. Trzęsła się nawet wtedy, gdy Rogers podszedł i mocno przycisnął ją do siebie. Wszystkie smutki i problemy zaczęły wypływać z niej w postaci łez. Nie wiedziała, co naprawdę czuje. Wściekłość na siebie, bo okazała tyle słabości, czy ulgę, że jednak żyje?

— Nie płacz już — wyszeptał Steven, opierając podbródek na jej włosach.

Słabość zwyciężyła.

~***~

Tym razem cicho zapukała, zanim weszła. Nie chciała być szpiegiem. Gdy tylko usłyszała zgodę, uchyliła drzwi i weszła do środka. Steve siedział na łóżku, opierając plecy o ścianę. W dłoni trzymał książkę, lecz teraz oderwał się od lektury, uważnie obserwując kobietę.

— Nie chciałam ci przeszkadzać — zaczęła niepewnie, skubiąc skórki przy paznokciach.

— Nie przeszkadzasz — zapewnił, odkładając książkę na stolik nocny. — O co chodzi?

Nisha podeszła bliżej i usiadła na skraju łóżka. Pierwszy raz oglądała pokój z tej perspektywy. Czuła się z tym dziwnie.

— To zabawne, że tak często rozmawiamy właśnie nocami — zauważyła, uśmiechając się delikatnie. Pora rzeczywiście była dość późna jak na odwiedziny.

Steve uśmiechnął się w odpowiedzi.

— Mam do ciebie prośbę — powiedziała poważnie.

— Jeśli ta prośba jest podobna do poprzedniej, to nie ma mowy — ostrzegł, obawiając się najgorszego.

— Nie, to coś innego. — Położyła się na boku, wciąż patrząc Kapitanowi w twarz.

Rogers zsunął się niżej, tak, że ich spojrzenia się zrównały. Jedynym światłem w pomieszczeniu był sznur małych lampeczek, rozwieszonych na szczycie łóżka. Było dość ciemno, ale mogła przyjrzeć się twarzy Steve'a. Uniosła rękę i pogładziła go po ramieniu.

— Chciałabym polecieć na Białoruś — powiedziała cicho. — Odwiedzić garnizon i jego okolice.

— Nie ma już garnizonu, Nisha — odpowiedział spokojnie Steve. — Po pożarze jednostka została przeniesiona w głąb Rosji.

— W takim razie chciałabym zobaczyć te ruiny — stwierdziła.

Kapitan przez chwilę wpatrywał się w nią, zastanawiając się, czy o dobry pomysł. Na Białorusi, szczególnie w okolicach garnizonu, może kręcić się wiele podejrzanych osób. Takich, którzy mają za cel zlikwidować Nishę. Z drugiej zaś strony, może to być dla niej okazja na poukładanie sobie wszystkiego w głowie. Może stwierdzi, że zostawia wszystko za sobą i będzie chciała zacząć wszystko od nowa?

— Zobaczę, co da się zrobić, ale nie mogę niczego obiecać.

— Dziękuję — odpowiedziała cicho, uśmiechając się delikatnie.

Przysunęła się bliżej, obejmując go ramionami, bo miała wrażenie, że taka sytuacja już się nigdy nie powtórzy. Może to tylko nic nieważny uścisk w żołądku na myśl o powrocie do Europy albo zobaczeniu czegoś, czego nie będzie chciała widzieć. Nie wiedziała do końca, co kryje się za grubymi murami i zasiekami. Odepchnęła jednak nieprzyjemne myśli i przymknęła oczy, ciesząc się chwilą.

— Żałuję wielu rzeczy, które zrobiłam w moim długim życiu, wiesz? — wyszeptała. — Jednak nigdy nie żałowałam, że was spotkałam. Że spotkałam ciebie, Steve.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top