16. "Pamiętam wszystkich"

Bucky Barnes wydawał się zupełnie obojętny. W swojej swobodnej postawie i znudzonym spojrzeniu sprawiał wrażenie zupełnie nie przejmować zaistniałą sytuacją. Oparł się o najbliższy wyjściu blat i bez cienia emocji przyglądał się stojącej naprzeciw kobiecie. Może rzeczywiście był nad wyraz spokojny, albo maskowanie emocji na dobre weszło mu w krew.

Hekate stała kilka kroków przed nim, pocierając lekko ramiona dłońmi, jakby było jej zimno. Uważnie obserwowała twarz mężczyzny, starając się tym samym wyprzeć z pamięci obraz jego pogardliwego spojrzenia, gdy spotkali się po raz pierwszy. Rzeczywiście wyglądał inaczej niż wtedy. Obecnie prezentował się raczej przeciętnie: zdecydowanie za długie, przetłuszczone włosy wymykały się z czegoś, co z założenia miało być koczkiem, lecz bardziej przypominało gniazdo. Wymizerniał znacząco, co pewnie było zasługą braku regularnych ćwiczeń. Szara, wypłowiała bluza z podwiniętymi do łokci rękawami wisiała dość luźno, zakładając się w wyraźne fałdy. Jednak metal jego protezy wciąż błyszczał ostrzegawczo, jakby przypominając, jak niebezpieczny jest Barnes.

— Poznajcie się — powiedział Steven, uważnie ich obserwując.

— Wydaje mi się, że to niepotrzebne skoro i tak już się znamy — powiedziała cicho Hekate, nie spuszczając wzroku z Bucky'ego.

— W takim razie poznajcie się od nowa — stwierdził Kapitan, wzruszając lekko ramionami. — Bucky, to jest Hekate. Hekate, to jest Bucky, ściągnęliśmy go tu, żeby ci pomógł.

Steve wyraźnie oczekiwał, że spojrzą na siebie na czysto, bez jakichkolwiek wcześniejszych urazów. Hekate jednak nie sądziła, że może to się udać.

Pokiwała głową, lecz nie odważyła się podać mu ręki. Całe szczęście on również nie wpadł na taki pomysł. Zamiast tego na powrót wbili w siebie spojrzenia.

— Zostawię was samych — powiedział Rogers, odsuwając się nieco. — Proszę, nie pozabijajcie się.

Po tych słowach ruszył ku wyjściu, a Hekate odsunęła się o krok w tył. Dla własnego komfortu psychicznego chciała znajdować sie jak najdalej Barnesa.

— Pamiętasz mnie — bardziej stwierdził, niż zapytał Bucky, jako pierwszy przerywając milczenie.

— Trudno o tobie zapomnieć — odparła cicho kobieta, jeszcze mocniej ściskając się za ramiona. — Ty mnie nie pamiętasz? — zapytała po chwili z wyraźnym bólem w głosie.

Barnes wbił wzrok w podłogę, zaciskając przy tym szczękę.

— Pamiętam wszystkich.

Cisza, która nastała po tych słowach, była ciężka, prawie że namacalna.

— Jeśli mam ci pomóc, musisz przestać widzieć we mnie wroga, którego poznałaś lata temu — powiedział po chwili, znów na nią patrząc.

Hekate w ciszy analizowała słowa Barnesa. Jak miała przestać widzieć w nim Zimową Zjawę? Wszystko w jego osobie przypominało jej o goryczy przegranej. I może faktycznie jego spojrzenie nie było takie bezduszne i groźne, ale wciąż był tą samą osobą, a przynajmniej tym samym ciałem.

Obróciła głowę w stronę przeszklonej ściany. Przyglądała się ciemnym chmurom, które zakryły błękitne niebo. Zbierało się na deszcz. Już od tak dawna nie poczuła na skórze zimnych kropel wody, wbijających się w ciało razem z lodowatym powietrzem. Coraz bardziej przyzwyczajała się do wygody.

— Zresztą, wczoraj to ty rzuciłaś się na mnie, więc jesteśmy kwita — dodał z lekkim uśmiechem, który zupełnie nie pasował do jego twarzy. Burzył obraz gniewnego, żądnego krwi mordercy. A jaki był jej obraz?

— To jak, zaczniemy współpracować? — zapytał z dziwnym błyskiem w oczach.

Hekate westchnęła cicho, odrywając wzrok od ołowianych chmur.

— I tak mam ochotę ci przywalić — stwierdziła z obojętnością. — Obiecałam Steve'owi, że dam ci szansę, więc zgoda. Możemy współpracować — zakończyła, wyraźnie akcentując ostatnie słowa.

Barnes w rzeczywistości nie miał zielonego pojęcia, jak jej pomóc. Sam do końca nie wiedział, jak jemu samemu udało się odzyskać wspomnienia. Wiele zawdzięczał Steve'owi, ale blondyn był bezpośrednim bohaterem jego przeszłości. Znali się na wylot i wiele wspomnień było powiązane właśnie z nim. Jak miał pomóc kobiecie, którą widział zaledwie kilka razy w życiu i jeszcze dokładnie tego nie pamiętał? Co powinien jej powiedzieć i jakich rad udzielać? Od samego początku ten pomysł wydawał mu się beznadziejny, lecz nie dlatego że, jak twierdził, nie chciał powrotu do dawnego życia, czy odnowienia kontaktów z Rogersem, tylko dlatego że nie czuł się na siłach, by pomóc komukolwiek.

— Jesteś pewna, że chcesz poznać swoją przeszłość? — zapytał w pewnej chwili.

Hekate spojrzała na niego uważniej, nie kryjąc zdziwienia, które wywołały w niej jego słowa.

— Co masz na myśli?

— Przeszłość nie zawsze jest taka, jak byśmy chcieli. Co, jeśli okaże się, że jest dużo bardziej przerażająca, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić?

— Podejmę to ryzyko — powiedziała z pewnością w głosie. — Powinieneś wiedzieć, jak uciążliwa jest niepamięć.

Bucky pokiwał głową.

— Wiem też, jak przerażająca jest prawda —przyznał szczerze, patrząc na nią smutno.

— Jestem gotowa ją poznać.

Sama nie była do końca pewna swoich słów. Bardzo łatwo wychodziły z gardła, ale czy równie łatwo przyjdzie jej zmierzenie się z rzeczywistą prawdą, o której ostrzegał Bucky?

Małe krople wody zaczęły spadać z nieba i rozbijać się na ogromnych oknach Stark Tower. W środku zrobiło się ciemniej, bardziej ponuro i jakoś tak zimno.

— Myślisz, że nic się nie stanie, jeśli wyjdę na zewnątrz? — zapytała Barnesa, obserwując ślady pozostawiane przez krople na szybach.

Bucky spojrzał za okno i zmarszczył brwi, widząc nieprzyjemną aurę panującą na zewnątrz.

— To nie jest dobry pomysł — stwierdził, jednak Hekate była już w drodze do windy.

Kobieta wcisnęła odpowiedni guzik, a drzwi zamknęły się, nim Bucky zdążył wejść do środka. Odetchnęła z ulgą, gdy zdała sobie sprawę, że zostawiła Barnesa na dole. Im wyżej się znajdowała, tym większe wyrzuty sumienia odczuwała. Wiedziała, że Steven nie będzie zadowolony z jej lekkomyślnego zachowania. Ba, może wyciągnąć z niego konsekwencje. Jednak wszystkie jej wątpliwości zniknęły z chwilą, gdy drzwi windy się rozsunęły. Deszcz bębnił o powierzchnie dachu, a chłodny wiatr dotarł aż do niej, rozpryskując kilka kropel na jej twarzy. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc i wyszła z wnętrza windy na ulewę.

Woda była lodowata. Wbijała się nieprzyjemnie w skórę, a wiatr targał jej ciałem. W taką pogodę nie powinno się wychodzić z domu. Jednak mimo nieprzyjemnego chłodu, Hekate czuła niebywałą przyjemność z przebywania na zewnątrz. Dotyk, który odczuwała, był intensywny, tak samo jak szum spadających kropel. Włosy zaczęły przyklejać się do jej twarzy, a ubrania do ciała.

W pewnym momencie poczuła coś ciepłego na swoim ramieniu. Obróciła głowę, tym samym stykając się z niezadowolonym spojrzeniem Kapitana. Mężczyzna pociągnął ją za sobą w stronę windy. Nie chciała wracać. Przez te kilka chwil, które spędziła na dachu, poczuła, że naprawdę żyje. Że jest osobą z krwi i kości, a nie spreparowaną próbką gotową do badań, zamkniętą w szczelnej kwarantannie.

— Co ci odbiło, żeby wychodzić na dach w taką pogodę — zapytał złowrogo Steve, gdy znaleźli się już wewnątrz.

Rogers rzeczywiście wyglądał na zdenerwowanego. Przez te kilka chwil na dachu zdążył przemoknąć. Dłonią starł krople, spływające po jego twarzy.

Hekate poczuła się, jakby zrobiła coś niewybaczalnego i teraz musiała przyjąć tego konsekwencje w postaci surowej kary. Spuściła głowę w dół i przyglądała się, jak krople z jej włosów spadają na podłogę.

— To było bardzo lekkomyślne —dodał.

— Wiem — odpowiedziała. — Przepraszam.

Steven westchnął cicho. Nie potrafił się na nią gniewać, choć wiedział, że powinien.

— Od tak dawna nie czułam na skórze powiewu wiatru. Od miesięcy siedzę zamknięta jak jakiś królik doświadczalny. Wiem, że to moja wina, bo nie można mi zaufać, ale chciałam choć na chwilę poczuć, że naprawdę żyję, Steve.

Obraz na chwilę zamazał jej się przed oczami, a zamiast czarnej podłogi windy zobaczyła beton. Trzymała w ręku gazetę, lecz nie mogła odczytać, co było na niej napisane. Widziała tylko niewyraźną fotografię i czarne kropki zamiast druku. To dziwne wspomnienie odurzyło ją na moment. Stała, jakby zdrętwiała, próbując przypomnieć sobie coś więcej. Jednak na darmo, bo po chwili ulotny obraz zniknął.

Co to było?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top