11. "Takie zdania wychodzą z ust tylko wielkim bohaterom"
— Proszę, rozgość się — powiedział Kapitan, kładąc na niskiej komodzie czyste ręczniki. — Może chwilowo nie będziesz przebywać tu za długo, ale zawsze warto mieć miejsce, które teoretycznie jest twoje — dodał, uśmiechając się pokrzepiająco.
Brunetka stała na środku przestronnego pokoju, rozglądając się niepewnie. Na pierwszy rzut oka w ogóle nie można było poznać po niej, że czuje się niekomfortowo lub jest po prostu przestraszona. Nawet w momencie zachwiania emocjonalnego idealnie maskowała wszelakie emocje, czające się w głębi ciała.
— Jest bardzo ładnie, dziękuję Steve — powiedziała, zwracając błękitne spojrzenie prosto na niego. — Ale obawiam się, że to nie jest dobry pomysł — dodała, krzywiąc się nieznacznie.
Blondyn podszedł trochę bliżej, jednak nie na tyle by się spłoszyła.
— To jest bardzo dobry pomysł. — Posłał jej uroczy uśmiech. — Zaufaj mi, wszystko będzie dobrze.
Przytaknęła głową bez przekonania. Westchnęła cicho i znów rozejrzała się po pokoju.
— A co jeśli o n a znów mną zawładnie? — zapytała, akcentując słowo „ona". Wzrok miała wbity w oszałamiający krajobraz za oknem.
— Wtedy postaram się ci pomóc. Wiara we własne możliwości to połowa sukcesu — odparł z entuzjazmem.
Kobieta zaśmiała się cicho, jednak w wymuszony sposób. Sama do końca nie była pewna, czy cały ten pomysł z „normalnym życiem" był dobry. Zdrowy rozsądek, który co jakiś czas dochodził do głosu, krzyczał, że to bardzo zły plan. Pragnęła zaufać Steve'owi i uwierzyć, że wszytko się ułoży według jego zamysłu. Mimo że nie pamiętała za dużo, to gdzieś tam w głębi intuicja podpowiadała jej, że to się nie uda. Ani pomysł Steve'a, ani cała ta szopka z przebywaniem w Avengers Tower, ani całe jej życie. Była na straconej pozycji i dobrze o tym wiedziała.
— Nie poddawaj się tak szybko, proszę — powiedział znacznie ciszej Rogers, wbijając wzrok z podłogę.
Hekate przełknęła głośno ślinę. Jego słowa utkwiły w jej głowie. Co miała mu odpowiedzieć? Że: tak, będę walczyć do końca i nigdy się nie poddam? Niestety, takie zdania wychodzą z ust tylko wielkim bohaterom. Ona nie czuła się bohaterem.
— Nie wiem, Steve — odpowiedziała. — Niczego nie mogę obiecać.
Kapitan pokiwał głową i uśmiechnął się delikatnie, jakby nieśmiało, jednak pewnie.
— Jakbyś czegoś jeszcze potrzebowała, to powiedz. Będę niedaleko, na pewno mnie znajdziesz — dodał na koniec i wycofał się za eleganckie drzwi pokoju.
Hekate stała jeszcze chwilę w tym samym miejscu, uważnie badając nowe otocznie. Instynkt żołnierza nie pozwalał jej bez oporów i podejrzliwości rozgościć się w nowym miejscu zamieszkania. Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że minie wiele czasu, zanim oduczy się zakodowanych odruchów. Jeśli kiedykolwiek to nastąpi. Bardzo chciała zaufać Steve'owi, jak nikomu nigdy wcześniej. Ogromnym krokiem było wyjawienie swojego problemu, który z dnia na dzień przytłaczał ją coraz bardziej. Rzeczywistość pozbawiona szarych, brudnych ścian, zasieków i psów była trudna do zniesienia, choć działała kojąco. Nagła zmiana otoczenia wywołała w jej głowie burzę, której nie sposób było pokonać. Nie potrafiła udźwignąć swobody, której doświadczała. Drobne fragmenty jej byłego życia zasypywały ją jak deszcz odłamków szkła, które wbijają się w ciało, raniąc skórę.
Usiadła na skraju zaścielonego łóżka. Nigdy nie dotykała tak miękkiej pościeli, ani nie przebywała w tak eleganckich wnętrzach. Rozmach i bogactwo, którym aż opływało Stark Tower było zjawiskowe, ale i przytłaczające. Nie była gotowa na luksusy godne królów. Jedną ręką gładziła przyjemny materiał pościeli, cały czas wpatrując się w dal. Nerwowo zaciskała szczękę, słysząc odgłosy klaksonów samochodowych i wodząc wzrokiem za helikopterami, sunącymi po niebie.
Czuła, że musi się wyładować. Potrzebowała wysiłku, by nie myśleć o tym wszystkim, co ją otacza. O Stevie i jego życzliwości, o legendarnej Wdowie, której reputacja wyprzedzała ją samą, o irytującym Starku. Obserwując ich tygodniami, zdążyła dokładnie poznać ich życie. Szczególnie Kapitana, który jako jedyny całkowicie poświęcił się, by jej pomóc. Jednak ona widziała, że w jego oczach czai się zatroskanie i bynajmniej nie tylko o nią. Coś ewidentnie go gnębiło i to dlatego tak często brał nie swoje warty i całymi godzinami przesiadywał przy jej klatce. Jednak Hekate nie planowała ingerować w jego życie prywatne, bo wiedziała, jak niekomfortowe to jest. Jeśli będzie potrzebował pomocy, to na pewno poprosi o nią któregoś ze swoich przyjaciół.
Kobieta przygładziła odstające włosy. Wstała, kierując się w stronę szafy. Rozsunęła ogromne drzwi, do których przymocowane było lustro i uważnie przyjrzała się jej zawartości. Na pewno musiały być tam ubrania idealne do treningu. Albo przynajmniej nadające się do niego. Wygrzebała jakiś dres i szybko narzuciła go na siebie. Zbliżyła się do drzwi, jednak nim wyszła, wzięła głęboki wdech.
~***~
Hekate „żyje" z nami już od dwóch miesięcy. Każdego dnia zdaje się przejawiać nowe, ludzkie odruchy, których wcześniej nie widziałem. Ostatnio zauważyłem, jak uśmiechała się do siebie, gdy czytała jedną z książek, które poleciła jej Wanda. Ten uśmiech podbudował mnie na duchu i dał pewność, że to, co robimy jednak jest dobre. Że jej pomaga.
Z czasem jej relacje z każdym z Avengersów nieco się ociepliły: oczywiście w zależności od osoby. Tony zaczął ją tolerować, choć według mnie zakrawa to o akceptację, Natasha nie jest względem niej wredna i oziębła, a nawet zdarzyło im się całkiem przyjaźnie porozmawiać. Z Wandą ma najlepsze stosunki. Często rozmawiają i szczerze mi się wydaję, że Maximoff naprawdę chce jej pomóc.
Już wcześniej rozważałem zaczęcie terapii z pomocą właśnie Wandy. Mogłaby, przy odrobinie pomocy Hekate, przeniknąć do wnętrza jej umysłu i pomóc uporać się ze przykrymi wspomnieniami. Wierzę, że nam się uda i H będzie mogła spokojnie żyć.
Przez te dwa miesiące zdarzyło się dokładnie dwadzieścia osiem momentów utraty kontroli. Z początku były często, lecz z czasem pojawiały się coraz rzadziej. Poważnych szkód nie ponosiliśmy, za to Hekate przez kilka dni potem chodziła przybita lub wcale nie wychodziła ze swojego pokoju. Widziałem, że cały czas przytłaczają ją wyrzuty sumienia nie tylko w związku z tym, co nam robiła, ale i ogólnie — w całym swoim życiu. Próbowałem podnieść ją na duchu, lecz moje starania zwykle kończyły się fiaskiem. Chyba będzie jej jednak potrzebna pomoc Wandy.
Od ostatniego incydentu minęły dwa tygodnie. To bardzo dobry wynik, lecz teraz wszyscy w napięciu oczekują kolejnego. Każdy doskonale wie, że prędzej czy później on nastąpi, więc lepiej być do niego przygotowanym.
Chyba wszystko zaczyna się układać.
Do pokoju z hukiem wbiegła Wanda. Jej mina świadczyła, że stało się to, czego niechętnie wyczekiwali.
— Steve — zaczęła. Jej głos był przestraszony, a oczy dziko łypiące na otoczenie — zaczęło się.
Kapitan zerwał się z siedzenia, odrzucając na bok gruby zeszyt i drogie pióro, które dostał od Tony'ego na gwiazdkę. Biegiem ruszył za Maximoff z stronę schodów. W takiej sytuacji o wiele praktyczniejsze były właśnie one. Dla Steve'a szkoda było czasu na czekanie na windę, a potem bezczynne zjeżdżanie w dół.
W krótką chwilę pokonał kilka pięter, dzielących go od Hekate. Wbiegł do obszernej sali treningowej. Hekate rzuciła się niczym wygłodniały drapieżnik na stojącą niedaleko Wdowę. Kobiety zaczęły się szarpać.
— Postaram się ją uspokoić — powiedziała Wanda, a wokół jej dłoni powstały czerwone smugi.
Kapitan ruszył biegiem ku walczącym kobietom. Jedna dorównywała drugiej, co nie stanowiło żadnego zaskoczenia przez wzgląd na nieludzkie treningi w czarnej przeszłości każdej z nich. Furia kipiała z oczu Hekate, a jej ruchy były szybkie i sprecyzowane. Gdy krwiste smugi energii dotarły do jej głowy, osłabła nagle i osunęła się na posadzkę. Wdowa szybko unieruchomiła ją, by znów nie zaczęła się szarpać. Steve zbliżył się bliską odległość ku nim i spojrzał na Hekate. Z jej oczu biła czerwona łuna, dowód działania Wandy. Hekate dyszała ciężko przez zaciśnięte zęby.
— Hekate? — zaczął łagodnie. Od jakiegoś czasu zauważyli, że kobieta dobrze reaguje na jego głos. — Już dobrze, nic ci nie grozi.
Kobieta zawyła żałośnie, po czym zaczęła się szaleńczo wyrywać. Natasha z trudem utrzymywała ją w bezpiecznej dla wszystkich pozycji. Rogers patrzał na brunetkę z przestrachem, bo rzeczywiście zachowywała się jak dziki pies. Gdy Wanda nasiliła działanie mocy, kobieta znów opadła bezwładnie na kolana.
— Idź po kaftan i maskę — zarządziła twardo Wdowa.
Kapitan zawahał się przez chwilę, jednak stanowczy wzrok Natashy zmusił go do wykonania polecenia. Z reguły to on wydawał rozkazy, jednak co do Hekate był stanowczo zbyt rozkojarzony i miękki.
Odwrócił się i szybkim krokiem szedł w stronę magazynu. Jednak nim zdążył przejść co najmniej połowę drogi poczuł silny ból w górnej części pleców, w skutek czego runął na ziemię. Zupełnie zdezorientowany obrócił się na plecy. Hekate dopadła do niego i przydusiła do podłogi. Walcząc o oddech, wbił wzrok w jej rozwścieczoną twarz. Był pewny, że gdyby kobieta miała pod ręką broń, bez zawahania zabiłaby go. Nie był pewien czy nie zrobiłaby tego i bez niej.
Złapał ją za rękę, którą go dusiła i z trudem przewrócił się na bok, tym samym zrzucając ją z siebie. Całe zdarzenie trwało może kilka sekund. Nim udało mu się unormować oddech i uspokoić nadwyrężone płuca, Hekate została ponownie unieruchomiona przez Romanoff. Tym razem Wdowa po prostu uderzyła ją na tyle mocno, że napastniczka straciła przytomność.
— Pilnujcie jej, pójdę po tę maskę — powiedziała Natasha. Z jej głosu można było wyczuć, że była zła jak osa.
Cała ta sytuacja bardzo przygnębiła Kapitana. Siedział na chłodnej posadzce i tępym wzrokiem wpatrywał się w bezwładne ciało Hekate. Było już tak dobrze, a teraz znów zrobili kilka kroków w tył.
Kilkanaście minut później Hekate siedziała już w specjalnie przygotowanym pomieszczeniu zupełnie ubezwłasnowolniona. Steve'owi znów było przykro. Nie mógł patrzeć na ogromne cienie, które blade światło kładło pod jej oczami. Znów nastąpi okres ciszy, który oboje będą musieli w boleściach przetrwać.
— To moja wina, Steve. — Usłyszał głos za sobą. Obrócił głowę i zetknął się ze spokojną twarzą Natashy. Zazdrościł jej umiejętności maskowania emocji. — Przesadziłam na treningu. Musiała tego nie wytrzymać. Myślałam, że jest już lepiej.
Romanoff podeszła bliżej weneckiego lustra, tym samym równając się z Kapitanem.
— Wszyscy myśleliśmy — odpowiedział cicho Rogers. — Jednak i tak wyczekiwaliśmy tego momentu, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że nadejdzie. To nie twoja wina, Natasho.
Przez chwilę w ciszy wpatrywali się w postać Hekate. Po jej twarzy raz za razem zaczęły spływać łzy. Steven cierpiał razem z nią, o ile nie jeszcze bardziej. Wiedział jednak, że nic nie może zrobić, dopóki nie będą w stu procentach pewni, że zagrożenie minęło.
— Mam pewien pomysł — zaczęła Wdowa.
Rogers zwrócił na nią spojrzenie, jakby dając przyzwolenie by mówiła, zakłócając świętą ciszę.
— Jest osoba, która może jej pomóc bardziej niż my, bo sama przeżyła podobne piekło. Wiem, że będzie ci ciężko, Steve, ale pomyśl o niej. — Kiwnęła głową w stronę uwięzionej.
W głowie Kapitana zapaliła się czerwona lampka. Doskonale wiedział, o kogo chodziło, jednak nie był do końca przekonany, co do słuszności tej idei. To mogłoby go kosztować o wiele więcej niż walki z napadami Hekate.
Natasha wpatrywała się w niego jeszcze przez chwilę. Potem ruszyła do wyjścia, rzucając na koniec szybkie: „Rozważ to."
Minęły cztery dni odkąd ostatni raz widziałem Buckiego. Jak zwykle przyszedł w nocy i jak zwykle patrzył na mnie z politowaniem. Coraz bardziej boję się tego wzroku i tego, co może za sobą nieść.
Dzień dobry,
spięłam się, to wjeżdżam z nowym rozdziałem! Chciałabym znów publikować regularnie, ale nie wiem jak to wyjdzie. Jak na razie jest dobrze, a rozdziały piszą się coraz dłuższe :D
Gwiazdkujcie i komentujcie ♥
Do następnego (mam nadzieję, że niebawem)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top