3.5 "Pogrzebani"

Z samego rana mieli samolot powrotny do Nowego Jorku. Maya od rana otrzymywała telefony i wzywana była do firmy. Zamierzała kontynuować trzymanie się planu, który stworzyła z Johnem. Zaatakowanie mafii z LA było pomysłem ryzykownym, ale mimo to oboje jeszcze żyli. Postanowili działać i nie mogli już zawrócić.

Od momentu ich poznania Maya mierzyła się z Fordem, a z czasem zmieniło się to w starcie z całą organizacją. John postanowił pomóc jej z tym niemal od samego początku i do tej pory trwali w tym razem. Wszystko jednak wskazywało na to, że ta walka zmierzała do końca.

Żadne z nich nie nastawiało się na dożycie następnego tygodnia. Postawili wszystko na jedną kartę. Dowiedzenie się kto stoi za napadem było jedynie kwestią czasu. Właśnie dlatego zamierzali działać niemal od razu po wyjściu z samolotu.

Najpierw jednak we dwoje udali się do hotelu Continental, aby odwiedzić swoje zwierzęta. Niedługo potem znajdowali się w jednym z pokoi razem z pupilami.

-Pamiętasz, że obiecałeś się nią zająć – mówiła o swojej kotce, która spała na łóżku. Maya głaskała ją, czując bijący od niej spokój.

-Sama to zrobisz.

Na te słowa pokręciła głową.

-Uratowałeś mnie kiedy Ford mnie porwał. Zawdzięczam ci życie. Nie masz wobec mnie żadnego długu, który musisz spłacić. Resztą mogę już zająć się sama.

-Nie chcę, żebyś umarła...

Oboje wiedzieli, że jest to raczej nieuniknione, ale John nie miał zamiaru odpuszczać. Postanowił doprowadzić tę sprawę do końca i zrobić wszystko, aby Maya przeżyła.

-Dlaczego? - spojrzała na niego pytająco.

-Bo wtedy zostanę sam.

Nie planował, że ktokolwiek znajdzie się w jego życiu po śmierci żony, ale niespodziewanie poznał Mayę, która nie zrezygnowała z ich relacji nawet na chwilę. Ona także do tej pory nie miała osoby na której mogłaby polegać, a John udowodnił jej na wszelkie sposoby, że mu na niej zależy. Kobieta wzruszona jego odpowiedzią, nie czekając dłużej zbliżyła się do niego i mocno go przytuliła.

-Rozjebmy tę mafię.

Swoje zwierzęta ponownie powierzyli Charonowi, który w ostatnim czasie kilkukrotnie im w tym pomagał.

-Zajmiesz się nimi w razie czego? - John chciał mieć pewność, że jeśli nie uda im się wyjść z tego cało, pupile będą w dobrych rękach.

-Najlepiej jak potrafię. Udanych łowów panie Wick. Mayu – zwrócił się również do kobiety znajdującej się kilka kroków dalej.

Oboje pokiwali w swoją stronę głową. Pracownik hotelu był świadomy, że mogą się już więcej nie zobaczyć.

John i Maya udali się do głównej siedziby firmy Forda, gdzie już na wejściu kobieta została zasypana pytaniami odnoście mafii w Los Angeles. Wtedy jeszcze pracownicy nie wiedzieli, że to ona za tym stoi.

-Słyszałaś o napadzie w LA?

-Zajmę się tym. Wierz mi – starała się dawać wymijające odpowiedzi, chcąc jak najszybciej dostać się do swojego biura.

Ochroniarze stanęli na drodze Wicka, z zamiarem przeszukania go, jednak kobieta od razu ich przed tym powstrzymała.

-Jest ze mną.

Ruszyli w stronę jej gabinetu, skąd zamierzali rozpocząć realizację kolejnego punktu planu. Chwilę później zaleźli się w pomieszczeniu, a wraz z nimi było tam kilku ludzi Forda.

-Wypłaciłaś połowę funduszy. Co zamierzasz? - pytali, a Maya starała się nie dać po sobie poznać, że coś było nie tak.

-Muszę pomyśleć. Zostawcie nas samych – rozkazała i niedługo potem w pokoju była już tylko z Johnem.

Mieli przed sobą stos banknotów, ułożonych w walizkach oraz pudełkach, z których się wysypywały. Był to zaledwie procent tego czym dysponowała ta organizacja, ale ich utracenie mogło przysporzyć firmie niemałe problemy.

-Sporo tego – powiedział John podchodząc bliżej.

-Niedługo pójdą z dymem.

-Najpierw pokryjmy je krwią – mówiąc to oboje udali się w stronę stolika na który wyłożyli zebraną broń. Podzielili się nią między sobą, a pełne magazynki przypięli do swoich pasków. Maya założyła marynarkę, którą miała na sobie poprzedniej nocy podczas napadu i upewniła się, że zakrywa ona jej klatkę piersiową. John także poprawił swój ubiór, który miał bronić ich przed kulami.

-Gotowa? - spojrzał na nią chcąc mieć pewność, że nie zamierza się wycofać.

-Zróbmy to – powiedziała załadowując broń.

Stanęła z Johnem po dwóch stronach drzwi i jeszcze raz popatrzyli sobie w oczy. Nie było już odwrotu.

Maya wezwała pracowników do środka i chwilę później ludzie Forda znaleźli się przy nich. W tamtym momencie rozpoczęła się strzelanina, której nikt się nie spodziewał. Echo strzałów rozniosło się po budynku, a John z kobietą nie musieli czekać długo, aż do pomieszczenia wbiegły kolejne osoby.

Walka była zacięta, zwłaszcza, że ich przeciwnicy mieli znaczną przewagę liczebną. Wick kilkukrotnie otrzymał kulkę w swój pancerny garnitur, ale starał się chronić głowę. Pomagał Mayi, która zachowała zimną krew i realizowała ich plan najlepiej jak potrafiła. W końcu oboje byli zabójcami, w tym zadaniu mogli się więc wykazać.

Szło im to naprawdę dobrze, byli przygotowani i mogłoby się wydawać, że wszystko zmierza w korzystnym dla nich kierunku.

W firmie nie znajdowali się cywile, ale nagle ogłoszono alarm, wraz z którym podjęto ewakuację budynku. Początkowo organizująca ten napad dwójka nie wiedziała co on oznaczał. Dopiero z czasem zorientowali się, że nie stało się to przez strzelaninę.

Wyszli na korytarz widząc jak ludzie zbiegają po schodach w stronę wyjścia. W znajdującym się nad nimi szybie wentylacyjnym zauważyli migające, czerwone światło. John sięgnął rękami do kratki, którą wyrwał i wspiął się na górę, aby zobaczyć z czego ono dobiega. W tym czasie Maya asekurowała go, zabijając czterech zbliżających się w ich stronę mężczyzn.

Wick zrozumiał z czym ma do czynienia, ale kiedy sięgnął dłonią po przedmiot i zobaczył wyświetloną na nim liczbę, jego serce przyspieszyło.

-W budynku rozmieszczone są detonatory – powiedział schodząc do kobiety. Miał świadomość, że znajdują się one wszędzie.

-Nie wiedziałabym o tym?

Firma zawierała wiele poufnych informacji. Musiała więc być to forma zabezpieczenia, aby w razie ataku nic z ważnych rzeczy nie wydostało się na zewnątrz. Maya nie przewidziała takiej możliwości. W jednej chwili mocno pobladła, odczuwając ogarniający ją niepokój.

John podszedł do leżącego na ziemi wciąż przytomnego mężczyzny.

-Jak to wyłączyć?

-Nie da się – na jego twarzy widoczny był szeroki i pełen pogardy uśmiech. - Zostaniecie tu pogrzebani.

Wick natychmiast strzelił w jego klatkę piersiową.

-Ile mamy czasu?

-Dwie minuty.

To brzmiało jak koniec. Zabili wielu ludzi Forda i rozpoczęli konflikt tej organizacji z inną mafią. Kwestią czasu był upadek tej cholernej firmy. Dlatego ich śmierć nie była dla nich przegraną, tylko ostatnim elementem ich planu...

-Nie zdążymy uciec – znajdowali się na najwyższym piętrze. Przez myśl przeszło im, żeby wyskoczyć, ale kiedy John wyjrzał przez okno stwierdził, że to także nie skończyłoby się dla nich dobrze.

-Cholera, za wysoko. Nie przeżyjemy.

-Charon zajmie się naszymi zwierzakami? - spytała, a po jej policzku spłynęła łza. Oboje rozumieli, że nie mają szans na wydostanie się z budynku.

-Tak. To najlepszy do tego człowiek – zapewnił ją Wick.

-To dobrze.

Maya podeszła do niego kręcąc głową. Czuła, że go zawiodła.

-Nie wiedziałam o bombach... - był to dowód na to, że ludzie Forda nie ufali jej na tyle, aby informować ją o wszystkim. - Przepraszam. To przeze mnie tu jesteś.

-Nie żałuję ani chwili, którą z tobą spędziłem.

Patrzyli sobie w oczy i powoli dochodziło do nich, że to koniec ich historii. W takich chwilach całe życie przelatuje przed oczami, jednak w ich przypadku wspomnienia sięgały dnia w którym się poznali.

-Mieliśmy umrzeć razem rok temu. Chyba wystarczająco uciekaliśmy śmierci.

Próbowała przekonać samą siebie, że tak musi być.

-Jesteś dobrą osobą Mayu, wiesz to? Dla mnie jesteś bezcenna.

John przytulił ją mocno, a Maya zanurzyła twarz w jego klatce piersiowej. Mimo że codziennie byli blisko śmierci, to jednak nie do końca byli na nią gotowi. Nie chcieli umierać, zwłaszcza, że odnaleźli w tym wszystkim siebie.

W pewnym momencie udało im się uspokoić bicie swoich serc. Połączyła ich chęć zemsty i udało im się to osiągnąć. Zrealizowali swoją misję. Oboje w środku odczuwali ulgę, że nie są w tych ostatnich chwilach sami. Żałowali tylko, że nie zdążą zasmakować życia, jakiego tak pragnęli. O które tak walczyli...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top