9.
Przez kolejne dni Sleibhin nie wychodził z prowizorycznego warsztatu. Wygospodarowano mu kawałek rozległej kuźni. Pozostałe elfy zajęły się zdobywaniem ziół potrzebnych do przyrządzenia mikstur i wywarów. Carney i Vasey pomagali jak mogli, jednak żadne z nich nie znało się na tym zbyt dobrze. Powierzano im najprostsze zadania, takie jak zorganizowanie kociołków i innych narzędzi, kupna podstawowych składników czy noszenia ciepłej wody. Z każdym dniem oczekiwanie było coraz bardziej nerwowe, jako że zbliżali się do pełni.
W dzień przed feralną nocą Sleibhin twierdził, że jest już naprawdę blisko. Zastanawiał się nawet, czy nie posłać po wilkołaki, lecz te zjawiły się same. Wtargnęli bez ostrzeżenia, bardziej nerwowi niż zwykle.
– Gdzie to jest? – warknął jeden z nich, ale zatrzymał go gest dłoni Ismeraldy. Ubrała jak zwykle skąpą suknię w odcieniu szafiru, ale tym razem Vasey nie dała się omamić. Na widok wilkołaczki zagotowała się w niej krew. Carney mimowolnie wziął głębszy oddech, czując nagłe uderzenie gorąca. Nie potrafił się przygotować na ponowne spotkanie, a zwłaszcza tuż przed pełnią. Eadoin wyszedł na spotkanie przywódczyni watahy, zakładając dłonie na piersiach.
– W ten sposób niczego nie przyśpieszycie – rzekł.
– Pełnia już dzisiaj – odparła kobieta, zerkając na Carneya. Ten wytrzymał jej spojrzenie bez ruchu, mimo że wewnętrznie cały czas pragnął znaleźć się tuż przy niej.
– Sleibhin potrzebuje spokoju. Na nic wam się zda niedokończony eliksir. – Amargein pojawił się obok. Zainteresowana zamieszaniem, do pomieszczenia zajrzała również Inesa.
– Na nic zda nam się jutro – warknęła Ismeralda, dając się ponieść emocjom. – Niech ten wasz uzdrowiciel od siedmiu boleści się pospieszy.
– Nie rozumiecie czegoś? - wtrąciła się Vasey. – Ten człowiek potrzebuje czasu.
– Nie wtrącaj się, gówniaro – syknęła wilkołaczka. Carney już chciał coś jej odwarknąć, ale udaremnił mu to głos elfa. Półelfka oparła dłoń o szablę, zaciskając zęby.
– Za miesiąc będziecie mogli przetestować jego działanie – stanowczo oświadczył Eadoin. – I radzę uważać na słowa.
Tego było za wiele dla rozdrażnionych, pogrążających się w szaleństwie wilkołaków.
– W ten sposób nie dojdziemy do porozumienia – prychnęła Ismeralda. Jej podwładni wyszczerzyli zęby z głuchym warkotem i zaczęli węszyć.
– Tam jest! – krzyknęła kulejąca kobieta, wskazując palcem w kierunku warsztatu elfiego uzdrowiciela.
Obdartusy rzuciły się w tym kierunku. Napotkali na swej drodze czwórkę elfów i Carneya. Błysk wyjmowanych mieczy na moment ostudził zapał atakujących, lecz już po chwili ruszyli próbując przedrzeć się przez barierę. Inesa pisnęła cicho, przebiegając na drugą stronę pokoju. Stanęła obok Vasey, która już wyjmowała szablę. Widząc za sobą przestraszoną kobietę, dziewczyna zrezygnowała z rzucenia się na przywódczynię wilkołaków, trzymającą się z dala od zamieszania. Westchnęła, osłaniając nieuzbrojoną Hiszpankę przed ewentualnym atakiem. Ismeralda zauważyła je, na jej twarzy wykwitł złowrogi uśmiech. W ułamku sekundy znalazła się za ich plecami, łapiąc Inesę za włosy.
– Stójcie! – wrzasnęła w kierunku walczących. Musiała powtórzyć drugi raz, by do nich dotarło. – Przepuścicie nas, albo ukręcę łeb tej małej świni!
– Tylko spróbuj – warknął Szkot, kierując w jej stronę sztych miecza. Drugą ręką trzymał w żelaznym uścisku jednego z wilkołaków. Ten wykorzystał okazję i gdy Carney nie patrzył, wbił brudne pazury w jego rękę. Mężczyzna syknął z bólu.
– Nie omieszkam! – W tym samym czasie Ismeralda chwyciła podbródek drżącej z przerażenia Inesy. Zaśmiała się ironicznie, gdy poczuła na własnej szyi chłód żelaza. – Mnie nie można zabić – mruknęła do Vasey.
– A można odciąć ci ten wstrętny łeb? – warknęła półelfka.
– No nie, chyba źle wybrałam... – pokręciła głową w udawanym ubolewaniem. Gwizdnęła na jednego z wilkołaków, dodając: – Kto to w ogóle jest? – Szarpnęła Inesę, pociągając ją za sobą. W tym czasie wilkołak błyskawicznie doskoczył do Vasey, zaciskając dłoń wokół jej nadgarstka. Szabla wypadła jej z ręki. Szkot za późno zorientował się co się dzieje, zajęty unieszkodliwianiem innego wroga. – Nieważne. Rzućcie broń, albo ukręcimy im głowy.
Po chwili kalkulacji, zaburzonej buzującym temperamentem, Carney rzucił miecz z wściekłością. Zrobiły to też wszystkie elfy. Ismeralda powiodła po nich triumfalnym wzrokiem, a wilkołaki puściły się w kierunku warsztatu. W tym samym momencie Sleibhin wyszedł im naprzeciw, spokojny jak zawsze.
– Mogę dać wam eliksir na tę noc... – Przerwały mu podniecone głosy. Elf odczekał, aż ucichną, by kontynuować. – Nie mam pewności, która mieszanka zadziała najlepiej, ale jeśli chcecie, możecie przetestować każdą z nich.
– Ale mikstura jest gotowa? – zapytała jedna z kobiet, z nadzieją szaleńca w oczach.
– Nie mam pewności co do jej działania. Może okazać się, że nie uśmierzy bólu całkowicie albo nie uśpi was na czas pełni.
– Wszystko lepsze od tego, co musimy przechodzić. Dawaj nam te lekarstwa! – Mężczyzna z blizną podniósł głos.
– Najpierw puśćcie proszę Inesę. – Spojrzał na Ismeraldę oczekująco. Ta przez chwilę mierzyła go nienawistnym wzrokiem, aż w końcu popchnęła kobietę wolno w kierunku elfa.
– Dawaj tę butelkę – powiedziała twardo.
– Nie dam wam jej dopóki nie puścicie Vasey – odparł tamten, przytulając swoją partnerkę.
– Nie pogrywaj z nami, masz mi to dać, albo ona zdechnie. – Na potwierdzenie jej słów wilkołak zaczął zaciskać palce na szyi dziewczyny.
– Sleibhin – rzekł Carney ostrzegawczym tonem. Zbyt dobrze wiedział, że drażnienie wilkołaków przed pełnią nie było rozsądne. Elf zerknął na niego, po czym zwrócił się do Ismeraldy:
– Dam ją tylko tobie, reszta dostanie po uwolnieniu.
– Zgoda – syknęła błyskawicznie i szarpnęła podaną fiolkę. Machnęła głową w kierunku wilkołaka, który puścił Vasey, zanoszącą się kaszlem. Momentalnie zjawił się przy niej Carney.
– Wszystko w porządku? – spytał.
Zanim półelfka zdążyła odzyskać oddech, rozległ się kpiący głos przywódczyni watahy:
– Och, jakie to romantyczne.
Szkot już obracał się w jej stronę i już podnosił na nią rękę, gdy zatrzymał go uścisk dłoni dziewczyny na ramieniu.
– No proszę, czyli jednak masz jakieś jaja – prychnęła Ismeralda, a potem zwróciła się do Vasey. – Uważałabym na niego, skoro chciał uderzyć jedną, to kto wie czy nie spróbuje też zdzielić innej.
– Och, gdyby chciał, zrobiłby to w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Najwyraźniej sobie zasłużyłaś. – Uśmiechnęła się szyderczo, a nie mogąc się powstrzymać, dodała. – Zły piesek.
Carney parsknął śmiechem, a wilkołaczka poczerwieniała z gniewu. Zanim zdążyła się na nią rzucić, Eadoin powiedział:
– Dosyć, zostało wam mało czasu. Weźmiecie ten eliksir i zamkniecie się w piwnicy.
Uzdrowiciel rozdał wszystkie lekarstwa, pouczając ich o ostrożności.
– Nie łykajcie ich, dopóki nie znajdziecie się w zamknięciu. Mogą wywołać wcześniejszą przemianę lub zwalić was z nóg – ostrzegł. Również Carney podszedł po jeden z flakoników. Vasey złapała jego rękę, zanim przyjął ostatnią buteleczkę.
– Czy to na pewno bezpieczne? – szepnęła, patrząc na niego z niepokojem. Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
– Cały czas w to wierzyłaś i teraz wątpisz? – Wziął fiolkę i przyjrzał się płynowi.
– A co jeśli one jednak nie są gotowe? Sam Sleibhin nie jest pewien co do ich działania.
– Nie dowiemy się, jeśli nie spróbujemy, prawda? – rzucił beztrosko. Następnie skinął głową elfom, na wilkołaki nawet nie patrząc i pociągnął Vasey na pustą klatkę schodową. – Nawet jeżeli nie zadziała albo coś się stanie, to warto było odbyć z tobą tę podróż.
Dotknął jej policzka i pocałował w usta.
– Nawet tak nie mów! – odparła wojowniczo. – Wszystko musi zadziałać, zobaczymy się za parę godzin. Obyś tylko nie cierpiał tak jak zawsze. – Uścisnęła jego dłonie.
Carney uśmiechnął się półgębkiem i ruszył za pozostałymi, schodząc do elfiej piwnicy.
***
Nad ranem Vasey wybudziła się z niespokojnego snu i pędem zbiegła na poziom kuźni. Zastała tam elfów spożywających śniadanie. Widząc ją, Sleibhin przywitał ją skinieniem głowy i rzekł:
– Dajmy im jeszcze trochę czasu. Musimy mieć pewność, że zdążyli się przemienić.
– Przecież noc dobiegła końca?
– Przemiana mogła się nieco opóźnić. To jeden z ewentualnych skutków ubocznych.
Półelfce zrobiło się chłodno na wspomnienie o skutkach ubocznych, lecz spokojnie usiadła na ławie obok Amargeina i poczęstowała się śniadaniem. Po dokończeniu posiłku Sleibhin i Eadoin zeszli do piwnicy, by przekonać się o wynikach eksperymentu. Vas siedziała jak na szpilkach, czekając na powrót Carneya i jego relacji z tej nocy. W końcu pojawili się w drzwiach, a gdy dziewczyna spojrzała na swojego towarzysza, zadrżała. Na twarzy Szkota malowało się ogromne wyczerpanie, a jego ruchy były niepewne i słabe. Doczłapał do krzesła obok półelfki i klapnął na nim ciężko, opierając głowę o ręce, a ręce o stół. Dziewczyna niepewnie dotknęła jego ramienia, patrząc pytająco na Sleibhina. Jednocześnie zauważyła pozostałe wilkołaki, łącznie z wyglądającą atrakcyjnie jak zwykle Ismeraldą. W oczy rzucał się jedynie brak jednego z mężczyzn.
– Pierwsza wersja jako jedyna okazała się skuteczna – wyjaśnił elf. – Pozostałe nie zadziałały tak jak powinny, a jedna okazała się zabójcza. Wnioskuję, że składniki źle zareagowały na obecność krwi wampira w organizmie. Bardzo mi przykro – zwrócił się z powagą do pozostałych wilkołaków.
– Zapomniałeś wspomnieć, że jedna wzmocniła ból – wtrącił Carney przytłumionym głosem. Wstrząśnięta Vas uchyliła usta i najdelikatniej jak potrafiła, objęła Szkota. Ten uśmiechnął się lekko.
– Ale mówiłeś, że udało się znaleźć działające lekarstwo? Powiesz nam, jak je przyrządzać? – zapytała uzdrowiciela.
– Którą wersję? Może tę, która zabiła Ruya? – warknął ten z blizną na pół twarzy.
– Wywar, który zażyła Ismeralda uśmierzył ból niemal całkowicie, dodatkowo pozwalając przespać jej całą noc – wyjawił. Słysząc to, Carney jęknął cicho.
– Dlaczego akurat ona dostała ten dobry? – rzekła kulejąca kobieta z niechęcią. Ismeralda spojrzała na nią groźnie.
– Jak już mówiłem, stworzyłem kilka wersji. Nie daliście mi czasu na dokładne przeanalizowanie działania i wybrania właściwej mieszanki. Za miesiąc wszyscy przeżyjecie pełnię w spokoju.
Wilkołaki wymruczały coś cicho.
– To kiedy dasz nam przepis? – burknął jeden z nich.
Sleibhin spojrzał na Ismeraldę.
– Spiszę go wraz z wszystkimi wskazówkami i wytycznymi, dostaniecie go jutro – powiedział twardo. Przywódczyni wzruszyła ramionami i odwróciła się w kierunku drzwi, rzucając ostatnie spojrzenie na Carneya. Pozostałe wilkołaki, nieco się ociągając, poszły za nią. Jeden z nich złapał kawałek chleba i szybko ruszył do drzwi.
Kiedy ostatni wilkołak opuścił kuźnię, Vasey wstała od stołu.
– Bardzo dziękujemy wam za... wszystko. Kiedy tylko dostaniemy recepturę, nie będziemy was już dłużej niepokoić – odezwała się do elfów.
– Mogę jeszcze tylko skorzystać z łóżka? – powiedział Carney, podnosząc na chwilę głowę.
– Oczywiście. – Amargein wstał, chcąc pomóc mu wejść na górę. Wilkołak uniósł tylko rękę, dając znak, że da radę sam to zrobić. Wstał powoli, spoglądając na Vasey z uśmiechem. – A mówiłaś, że wszystko idealnie zadziała.
Dziewczyna prychnęła, pozwalając mu oprzeć się na jej ramieniu.
– Zadziałało. Tylko że nie na tobie.
Mężczyzna parsknął śmiechem i, trzymając się poręczy, udał się na drugie piętro.
***
Pożegnawszy się z elfami, dwójka podróżników ruszyła w drogę powrotną. Zaopatrzony w dokładną listę wszystkich składników Carney zamierzał zatrzymać się u Vasey w domu, by w spokoju stworzyć wywar. W trakcie podróży oboje nauczyli się receptury na pamięć, by w razie nieszczęśliwego wypadku móc stworzyć jej kopię.
Statek pruł przez fale, lecz podróż i tak dłużyła się im niemiłosiernie. Oboje mieli dość słonego zapachu morza i mdlącego smrodu marynarzy, zmieszanego z aromatem rumu. Vasey i Carney chowali się przed tą mieszanką w swojej ciasnej kajucie, umilając sobie czas rozmowami.
– Nigdy mi nie powiedziałaś czemu w zasadzie wyjechałaś ze swojego kraju. – Carney wyciągnął nogi na koi, spoglądając na dziewczynę.
Vas westchnęła ciężko, zbierając myśli.
– Mój ojciec na starość chciał zamieszkać w jakimś ciepłym kraju – opowiedziała w wielkim skrócie. – No to wyjechaliśmy. A ja nie chciałam przez całe życie mieszkać z nimi w jednym miejscu. – Przeciągnęła się i ziewnęła. – A ty? Dlaczego opuściłeś Szkocję?
Mężczyzna przeniósł wzrok na sufit.
– Trochę mi się nie ułożyło w życiu. Strasznie tandetna historia – zmarszczył zabawnie nos – nie chcesz jej słuchać.
– A co może być gorsze od siedzenia w ciszy na tej paskudnej łajbie? – stęknęła dziewczyna.
– Słuchanie o moich byłych? – Uniósł brwi, patrząc ponownie na półelfkę.
Półelfka gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę.
– Niekoniecznie to miałam na myśli... – mruknęła.
– Spokojnie, nie o wszystkich. – Puścił jej oczko. – Wtedy byłaby szansa, że skończyłbym jakbyśmy dobili do Maravillas...
Skórzana rękawiczka Vasey ugodziła go w twarz. Dziewczyna właśnie przygotowywała się do kolejnego rzutu.
– Dobra, dobra, już siedzę cicho. Na razie. – Uśmiechnął się szyderczo.
W ciszy wytrzymali może minutę.
– No ale dlaczego wyjechałeś? – ponownie zapytała Vasey.
Mężczyzna westchnął.
– Najpierw ktoś podpalił mój dom i zabił rodziców, potem nie pozwolili mi poślubić ukochanej dziewczyny, a później kolejna uciekła z innym gdy tego samego dnia wywalili mnie z pracy. Źle mi się te miejsca kojarzyły, więc ucieczka wydawała się dobrym pomysłem. – Wzruszył ramionami.
– Ale posrane życie... – Vas pokręciła głową z niedowierzaniem, na co Carney parsknął śmiechem. – A mówiłeś, że chciałbyś jeszcze kiedyś odwiedzić Wyspy?
– Jasne. Tamta s... – urwał, patrząc na dziewczynę i chrząknął – ekhm, kobieta już pewnie nie żyje, moi krewni też. Ale i tak nie planowałem wracać w rodzinne strony, tylko w jakąś inną część Szkocji.
– Gdzie są twoje rodzinne strony? To było jakieś miasto czy osada?
– Do miast mieliśmy daleko. – Narysował w powietrzu krzywy obrys swojego kraju. – Uznajmy, że to Szkocja. – Wskazał palcem punkt na zachodnim wybrzeżu. – Mieszkałem mniej więcej tu. – Przeniósł rękę bardziej na wschód. – A gdzieś tu jest Glasgow z własnym uniwersytetem, to najbliższe większe miasto.
– Czyli na wsi. – Uśmiechnęła się prowokacyjnie. Wilkołak prychnął.
– Nie jestem wieśniakiem, należę do klanu, przypominam ci. – Zamyślił się. – Czy raczej należałem.
– Oczywiście, u nas też wielu szlachciców uprawiało ziemię, nie masz czego się wstydzić. – Pokiwała głową w udawanym zrozumieniu.
– Pewnie dlatego jesteś tak dobrze przygotowana do wywalania gnoju – odgryzł się.
Vas poczerwieniała i wycelowała drugą rękawiczką. Carney złapał pocisk w locie.
– Nie masz już amunicji – wyszczerzył zęby.
– Takiś pewny? – Zaczęła rozsznurowywać buta.
Mężczyzna uniósł brwi.
– Nie będę oponował jeżeli zamierzasz nadal atakować mnie swoim ubraniem.
– W takim razie chyba lubisz być poobijany. – Pierwszy z butów pomknął w jego kierunku i odbił się od uniesionej ręki Szkota. Tysiące możliwych odpowiedzi przebiegły mu przez głowę; zdecydował się wybrać najłagodniejszą.
– Czekam aż zaczniesz rzucać spodniami, koszulą, gorsetem...
– Bez obaw, do tego nie dojdzie – prychnęła, rozwiązując drugiego buta.
– A szkoda – mruknął, sięgając po poduszkę, aby osłonić się przed kolejnym pociskiem.
Tym razem amunicja rzeczywiście zaczęła się kończyć. Półelfka wywróciła oczami i zaczęła zbierać porozrzucane części garderoby.
– Masz jakieś dalsze plany? Jak już stworzysz lekarstwo, będziesz mógł żyć normalnie. – Vasey zagadnęła Carneya, gdy oboje wyszli na pokład, patrząc na widniejące w oddali Maravillas.
– Moje życie i tak nigdy nie będzie w pełni zwyczajne – stwierdził, spoglądając na półelfkę. – Ale chciałbym zostać na chwilę w Maravillas i przydałby mi się dach nad głową.
– A pomożesz mi z końmi? – spojrzała na niego chytrze. Mężczyzna westchnął ciężko.
– Jeżeli będę musiał...
– Załatwione – oznajmiła radośnie, ciesząc się z jego towarzystwa, lecz gdzieś w głębi było jej żal, że w końcu będzie musiał ją opuścić. Przecież ktoś taki jak on nie mógłby dłużej mieszkać w jednym miejscu. – Spokojnie, nie zamęczę cię pracą.
– A... – zawiesił głos, chwytając dziewczynę za rękę. – A gdybym został z tobą na dłużej?
– Co masz na myśli? – zapytała ostrożnie, choć w duchu domyślała się, co mogłoby to oznaczać.
– Sporo czasu spędziłem już na włóczeniu się po kontynencie bez wyraźnego celu. Chciałbym spróbować innego życia. Z tobą.
Półelfka bardzo chciała coś powiedzieć, ale nic mądrego nie przychodziło jej do głowy.
– Po prostu powiedz, że też chcesz, albo nie, wtedy odejdę i dam ci spokój – dodał cicho, obserwując ją uważnie.
Dziewczyna wciągnęła powietrze, wstrzymała oddech i przytuliła się do Szkota, wkładając w to wszystkie niewypowiedziane uczucia.
– Chcę! – szepnęła, przyciskając się do niego mocniej. On również objął Vasey, czując szczęście, jakiego nie zaznał od wielu lat.
***
Zastali stajnię i dom w niemal idealnym porządku, dokładnie tak, jak ją zostawili. Alicji wiele można było zarzucić, ale nie to, że nie dba o zwierzęta. Carney trzymał się od niej z daleka gdy wymieniały z Vasey uściski. Wampirzyca zostawiła ich samych, chcąc wrócić do miasta przed zamknięciem bram. Nakarmili konie i wrócili do domu, przyjemnie pachnącego pieczenią, którą Alicja przyrządziła sobie wcześniej na obiad. Zbyt zmęczeni, by zająć się jakimikolwiek zajęciami, odłożyli bagaże, nawet ich nie rozpakowując.
– Pomożesz mi z łóżkiem? – zapytała Vasey, stając przy tapczanie. – Nie jesteś już gościem, więc nie będziesz spał sam w pokoju gościnnym – oznajmiła z błyskiem w oku. Szkot zerknął na nią badawczo.
– Mam spać na nim w twojej sypialni? – spytał wskazując na tapczan, ale rosnący uśmiech na jego twarzy zdradzał prawdziwe myśli wilkołaka.
– Chyba, że wolisz pozostać tutaj – wzruszyła ramionami, pozornie nie dbając o jego wybór.
– Wiesz co, chyba jednak się przeniosę – kiwnął głową, nie spuszczając z niej wzroku.
– Doskonale! – Uniosła mebel z jednej strony. Przenieśli go do sypialni Vasey, stawiając pod wolną ścianą. – Zaraz znajdę jakąś pościel... – wymamrotała stłumionym głosem, grzebiąc w sporej szafie. Przerwała i wzdrygnęła się, gdy poczuła na plecach delikatny dotyk dłoni Szkota.
– Na pewno będzie potrzebna? – spytał cicho, podchodząc do niej.
– Nie chcę, byś zmarzł w nocy – mruknęła, nadal stojąc przy półkach. Odechciało jej się przewracania kolejnych materiałów.
– O to nie musisz się martwić. – Zbliżył się do niej całkowicie i wolno objął od tyłu w pasie, całując jednocześnie jej kark. Pod Vasey niemal ugięły się nogi. Oddech jej się urwał gdy cicho jęknęła. Oparła jedną rękę o półkę w szafie, drugą dotykając dłoni wilkołaka. Po chwili odwróciła się twarzą do niego, by móc pocałować go w usta.
– Wygodniej nam będzie w łóżku – szepnął po chwili, cofając się o krok.
Dziewczyna podążyła za nim, nie przestając go całować. Carney rozwiązał jej bluzkę, dobierając się do gorsetu, a półelfka ściągnęła z niego koszulę. Dotarli do łóżka, siadając na nim jednocześnie. Odsunęli się na moment, by ściągnąć buty. Ledwie Vas zsunęła drugiego, Szkot objął ją i pociągnął na materac, całując jej dekolt. Tym razem nie opierała się, gdy zaczął rozpinać pasek. Mężczyzna sięgnął po kołdrę, okrywając ich przed nocnym chłodem. Przedtem spojrzał na nią, podziwiając jej ciało.
Carney zbudził się o świcie. Zerknął na Vasey, śpiącą spokojnie na jego klatce piersiowej. Uśmiechnął się z satysfakcją i zamknął oczy, zasypiając niemal od razu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top