2.
Vasey przebudziła się wcześnie rano. Przeciągnęła się w łóżku, a po chwili dotarło do niej, co stało się poprzedniego wieczoru. Oblała się rumieńcem, przypominając sobie jak dała ponieść się przyjemnościom. Z drugiej strony nie mogła żałować tak miło spędzonego czasu. Pospiesznie wstała, ubrała się w czyste ubranie i przejrzała się w lustrze. Mimowolnie chciała wyglądać atrakcyjnie, zwłaszcza, że Carney mógł obudzić się w każdej chwili. Pogrzebała w szafie w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się na porządne śniadanie. Znalazła w miarę świeży bochen chleba, kawał szynki i odrobinę sera.
Carney wciąż musiał spać. Drzwi do pokoju gościnnego były uchylone, więc Vas postanowiła po cichu sprawdzić, czy jej gość się obudził. Jej zamiary zostały udaremnione przez zwój liny, o który potknęła się w drodze do pokoju. Hałas oczywiście zbudził mężczyznę. Dziewczyna wyjrzała przez uchylone drzwi, by jej oczom ukazał się owinięty w koc, choć całkiem już rozbudzony Carney. Właśnie odgarniał grzywkę z czoła, drugą rękę zdejmując z rękojeści miecza.
– Przepraszam, jeśli cię obudziłam. – Przygryzła wargę z zakłopotaniem. – Chciałam tylko zapytać, czy zjesz ze mną śniadanie?
Wilkołak przetarł oczy, aby dać sobie nieco więcej czasu. Cały czas pamiętał to haniebne i okrutne potraktowanie ostatniego wieczoru, aczkolwiek wizja napełnienia żołądka zupełnie za darmo była bardzo kusząca.
– Zaraz wstanę i przyjdę – rzekł, nie zdradzając żadnych emocji.
– Świetnie, będę w kuchni – ucieszyła się i zostawiła go samego. Pokroiła mięso i ser i przełamała chleb na dwie części.
Wszystko było gotowe, gdy Carney wszedł do pomieszczenia. Mrużąc nieco po śnie oczy, obrzucił stół uważnym spojrzeniem, obszedł go i usiadł na krześle naprzeciw Vasey. Oparł łokcie na blacie, a brodę na pięściach i czekał na rozpoczęcie posiłku.
Vasey, jak gdyby nigdy nic życzyła gościowi smacznego i sięgnęła po mniejszą część chleba.
– Och, zapomniałabym! – Odłożyła pieczywo i wstała od stołu. – Mam tylko wino i wodę, a zakładam, że do śniadania bardziej pasuje to drugie. – Postawiła przed nim kielich z wodą, a sama zabrała się za jedzenie.
– A więc zostawiłaś mnie – powiedział mężczyzna z wyrzutem, sięgając po chleb. Przynajmniej zostawiła mu większą część.
Vasey zrozumiała aluzję, ale nie zamierzała teraz psuć sobie tego poranka.
– Oczywiście. To łóżko jest za ciasne dla dwóch osób. – Przyjrzała się jego kilkudniowemu zarostowi. – Daj znać, jeśli będziesz potrzebował brzytwy.
– Nie zmieniaj tematu. – Wilkołak nie spuszczał z niej wzroku. – Poczułem się wczoraj bardzo samotny.
Vasey zakrztusiła się jedzeniem. Kaszlnęła, upiła parę łyków i dopiero odpowiedziała.
– Samotny? Spędziłam z tobą cały wieczór. – Ton jej głosu był oziębły, a spojrzenie lodowate. Momentalnie straciła dobry humor.
– A mogłaś spędzić całą noc – oznajmił, przeżuwając powoli chleb. Słysząc zmianę tonu, kącik ust Carneya podskoczył, jakby wilkołaka usatysfakcjonowało zirytowanie półelfki.
– Jeśli czujesz się samotny, znajdź sobie żonę. – Dziewczyna oznajmiła pogardliwym tonem. – Albo chłopaka.
– Czy możesz przestać? Obrzydzasz mnie tymi tekstami.
Tym razem Vasey ucieszyła się z jego irytacji.
– Co ty wiesz o byciu samotnym? – zapytała, krzywiąc się.
– O wiele więcej niż mogłoby ci się wydawać – mruknął zamyślony. Odgrzebał w pamięci głęboko zakopane wspomnienia sprzed wielu lat. Otrząsnął się jednak z letargu i postanowił rozluźnić nieco napiętą atmosferę. – Jakie masz na dzisiaj plany?
– Karmienie koni i wypuszczenie ich na pastwisko. – W jej głosie wciąż pobrzmiewała gorycz.
– Potrzebujesz pomocy? Wiem, że i tak doskonale wszystko sama ogarniasz, ale jak masz jakieś siano do przerzucenia, to i tak nie mam co robić.
– Przyjechałeś tu na wakacje?
– Można tak to ująć – uciął krótko, kończąc śniadanie. Nie żeby najadł się jakoś szczególnie, ale dom Vasey nie był przecież posiadłością zwykłego wieśniaka, którą ograbiłby z innymi żołnierzami.
– Chętnie przyjmę pomoc. – Półelfka kiwnęła głową. – Zacznijmy zaraz po śniadaniu, trzeba wynieść gnój ze stajni. Możesz roznieść owies i dolać wody, ja zajmę się gnojem. Widzimy się w stajni. – Wyszła, zanim Carney zdążył podnieść się z krzesła.
Na ich widok konie zaczęły prychać, niecierpliwie oczekując na śniadanie. Vasey zajrzała do Saraid i, chwyciwszy widły i łopatę, zaczęła wynosić łajno na stertę pod domem.
– Jutro rolnik Carillo zabierze to na nawóz – wyjaśniła gościowi, który obecnie roznosił koniom paszę. – W zamian powinien podrzucić mi nieco świeżych jaj – mruknęła, bardziej do siebie. – Na razie świetnie daję sobie radę. Nie ukrywam, że wkrótce będę szukać wspólnika. Może znasz kogoś, kto byłby zainteresowany wspólną hodowlą? – dodała głośniej.
Carney zamyślił się.
– Raczej nie w tej działce i na pewno nie w Hiszpanii.
– Szkoda. Przypomnij mi, czym ty się zajmujesz?
– Dlaczego tak usilnie chcesz to wiedzieć? – westchnął.
– Bo mnie to ciekawi. Tak zwyczajnie. Biedny nie jesteś, więc musisz mieć dobre zajęcie. Chyba, że to coś nielegalnego, wtedy nie mów.
Po chwili kalkulacji Szkot odparł:
– Po prostu wiem gdzie i kiedy się stawić, żeby otrzymać niezłą sumkę, a reszta niech zostanie sekretem.
– Tajemnica za tajemnicą. Powiedz coś o sobie – poprosiła Vas, przerzucając kolejną końską kupę.
Po krótkim zastanowieniu Carney wybrał najbezpieczniejszą opcję.
– W Szkocji, z której pochodzę, mamy klany rodowe. Mój nazywa się MacLean.
– Coś jak rody szlacheckie? – zapytała Vasey, opierając się na widłach.
Carney potarł policzek, zastanawiając się czy porównywanie byle jakiej szlachty do szkockiej elity jest dostatecznie godne.
– Można tak to ująć, ale nasze są lepsze – powiedział w końcu z wyraźną dumą w głosie. Może i nie odwiedzał swojej ojczyzny od czasów ucieczki, ale mimo to nadal czuł z nią silny związek.
– Lepsze? Coś jak magnaci? No wiesz, takie nieliczne, bogate rody. – Otworzyła główne wejście na oścież, czekając, aż stadko wybiegnie na pastwisko.
Carney potrząsnął głową.
– Chodzi mi o to, że klany to nie jest żadna zwyczajna szlachta, tylko... – machnął ręką, jakby to miało mu pomóc znaleźć odpowiednie słowa – po prostu klany. W całej Europie nie znajdziesz podobnych.
– Aha? – skomentowała uwagę o klanach, nie pytając już o nic więcej. Zaraz jednak w jej głowie narodziło się kolejne pytanie. – Moja matka pochodzi z Irlandii, to chyba dość blisko? – Odłożyła łopatę pod ścianą i otrzepała spodnie ze słomy i siana.
– Racja, Irlandia leży niedaleko Szkocji, szczególnie jeśli chodzi o ich kulturę. Wiesz, mamy wspólnych przodków, w przeciwieństwie do tych pieprzonych Normanów. – Ze wstrętem wydął wargi. Wydawało się, że Anglicy działali na jego nerwy jeszcze bardziej niż sugestie o homoseksualizmie.
– Wiem, że najeżdżali też Irlandię. A do was mieli bliżej... – Zamyśliła się.
– Uwierz, nam też dali popalić, ale daliśmy im trochę w kość. – Uśmiechnął się mściwie. – I damy ponownie, jeśli znowu spróbują wyjść z nory.
– No widzisz, to macie całkiem dobrze. Zalety mieszkania na wyspie, co?
– I zalety bycia najwaleczniejszym narodem na świecie. – Wyprężył się. – Wiedziałaś, że same Cesarstwo Rzymskie musiało odgrodzić Szkocję murem, bo za bardzo bali się zbliżyć do naszych przodków?
Vasey uniosła brew na tę wzmiankę.
– To co mówisz jest bardzo ciekawe, ale żebyście byli jakoś specjalnie waleczni? Może nie mieliście okazji jeszcze się wykazać? Nie, żeby było to czymś, czym należy się chwalić. Wydaje mi się, że Rzeczpospolita ma o wiele waleczniejszych synów. W końcu przez ostatnie pół wieku toczyliśmy wojny z zakonem krzyżackim – zaczęła wyliczać – Moskwą, Mołdawią... – Zamknęła stajnię i gestem zaprosiła Carneya na zewnątrz. – ...Turkami, Tatarami, ci to prawdziwa plaga, Węgrami, Brandenburgią. I pewnie czymś jeszcze – zakończyła wywód.
– Może dlatego, że twój kraj leży w samym środku wszystkiego, a nie na centralnym zadupiu, jak mój? – zasugerował mężczyzna z nutą sarkazmu, wychodząc z półelfką i mrużąc oczy przed słońcem.
– Cóż... – Wzruszyła ramionami. – Czy to dlatego się wyprowadziłeś?
– Zgadłaś. – Szkot wykorzystał podsunięte przez Vasey wytłumaczenie swojej ucieczki. – Ale chciałbym jeszcze kiedyś tam pojechać. Zobaczyć co się pozmieniało, może kiedyś pomóc swoim jak będzie trzeba.
– Jaki idealista – parsknęła. – Typowy romantyk. Ja tam nie widzę powodów by wracać do siebie. To jak będzie, chcesz tę brzytwę?
Wilkołak przejechał pięścią po podbródku i policzkach.
– Sugerujesz, że przydałoby mi się golenie? Czyżbyś planowała coś na wieczór? – zniżył znacząco głos i objął znienacka półelfkę w talii.
– Nie mam jeszcze planów na wieczór, ale właśnie podsunąłeś mi pewien pomysł na ten dzień. – Stanęła, zaskoczona jego szybkością. Wciąż nie przywykła do jego niesamowitego refleksu i nieludzkich możliwości.
Carney tylko spojrzał na dziewczynę pytająco.
– Pokażesz mi, jak można wyćwiczyć taką szybkość – oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Przyznam, że kusi mnie zmierzyć się z tobą na szable, ale wobec takiego refleksu nie miałabym szans.
Carney jęknął.
– Jak chcesz wyćwiczyć w jeden dzień coś, do czego dochodziłem przez ponad dwadzieścia lat?
– Chcę się tylko dowiedzieć, jak należy to ćwiczyć – obdarzyła go słodkim spojrzeniem.
"Musisz zakraść się nocą do lasu, poczekać na żądną krwi bestię, dać jej się dziabnąć i gotowe. Prześladowania oraz nienawiść całego społeczeństwa są wliczone w cenę" pomyślał, a na głos powiedział tylko:
– To gdzie masz brzytwę?
***
Vasey zapukała w drzwi swojej sypialni.
– Potrzebujesz więcej wody? – zawołała.
Po drugiej stronie Carney precyzyjnie pozbywał się swojego zarostu. Jedyne lustro znajdowało się w pokoju dziewczyny.
– Przyda się jeszcze jedna miska i nieco więcej mydła. – Dobiegło zza drzwi.
Półelfka wyszła z domu, napełniła miskę wodą z płytkiej studni, po drodze znajdując jeszcze mydło. Łokciem otworzyła drzwi i stanęła w progu, patrząc na nagi tors mężczyzny. Szybko odwróciła głowę, chcąc zakryć rumieniec. Zostawiła miskę na skromnej toaletce i wykonała błyskawiczny odwrót.
– Zaczekaj. – Zatrzymał ją głos mężczyzny. Jego uwadze nie umknęła reakcja dziewczyny i ani myślał pozwolić jej odejść. Półelfka jednak już wyszła i oddaliła się na bezpieczną odległość, nie zwracając uwagi na jego wołanie.
***
Gładko ogolony Carney posprzątał lekki bałagan, który narobił, wziął miskę pełną wody i jego włosów i wyszedł przed dom, aby ją opróżnić. Niestety nie udało mu się natknąć po drodze na półelfkę, ale gdy wrócił do sypialni i jego wzrok padł na nieco już zużytą koszulę, przyszło mu coś do głowy. Z ubraniem w ręku udał się do kuchni, gdzie spodziewał się znaleźć gospodynię. Nie pomylił się – półelfka stała odwrócona do niego plecami krojąc coś przy blacie.
– Hej Vasey – zaczął, aby zwrócić jej uwagę. – Czy w tamtym stawie obok jest czysta woda?
– Zależy, co przez to rozumiesz. Konie ją piją, ale tobie nie polecam. – Nie zadała sobie trudu, by odwrócić się do rozmówcy. Wciąż nie otrząsnęła się z widoku idealnie umięśnionego ciała, nieskażonego ani jedną blizną.
– A nada się do prania?
Dopiero teraz Vas odwróciła się, wciągając głośno powietrze.
– Mógłbyś się z łaski swojej zakryć? – Zauważyła koszulę w jego ręku. – Jeśli wolisz, żeby pozostała biała, użyłabym wody ze studni. – Wróciła do przyrządzania mięsa na obiad.
– Gorszę cię? – Oparł się o framugę, zakładając ręce na piersi z zawadiackim uśmiechem na twarzy.
– Ależ skąd, boję się o twoje zdrowie – odpowiedziała ironicznie. – Uważaj, bo się przeziębisz. A tak w ogóle, to czy ty przypadkiem nie jesteś wojownikiem?
– Jestem. – Zmarszczył brwi, nie wiedząc do czego pije półelfka. – Dlaczego pytasz?
Vasey spojrzała na niego przez ramię, uważnie lustrując jego mięśnie. Carney rozłożył ramiona, prezentując tors. Mimo, że mogłaby teraz przyglądać mu się do woli, zamiast kontynuować tę ucztę dla oczu, Vasey zadała kolejne pytanie:
– Brałeś udział w jakichś bitwach?
– Zasadniczo na tym polega ta praca. – Ironią zamaskował zaskoczenie.
– Masz idealne ciało. Zbyt idealne – dodała, zanim zdołał to w jakikolwiek sposób skomentować. – Ani jednej blizny.
– Wiesz, to nie jest tak, że staję do bitwy tak. – Wskazał dłonią nagie ciało. – Zawsze znajdzie się jakiś pancerz albo kolczuga.
Mając dosyć wymówek i tłumaczeń, które absolutnie jej nie ruszały, Vasey z irytacją odłożyła nóż, odpięła pas z szablą i rozpięła wierzchnią szatę. Następnie pozbyła się koszuli, odrzucając ją na stół. Szkot obserwował ją z narastającym zainteresowaniem. Półelfka pokazała mu opalone przedramię, przez którego długość biegła biała kreska.
– To po jedynej w moim życiu walce z piratami. To – pokazała mu łokieć drugiej ręki, nad którym znajdowala się nieco mniejsza szrama – po upadku z konia. Mam jeszcze drugą, z boku, ale musiałabym zdjąć gorset, żeby pokazać. A to po zabawie nożem – małe blizny biegły w poprzek jej dwóch palców. – Gdzie są twoje, o wielki wojowniku?
– Mhm. Teraz już rozumiem czemu potrzebujesz treningu u fachowca. – Pokiwał głową, jakby pochylał się nad wyjątkowo ciężkim przypadkiem.
Zaciśnięte usta i zmarszczone brwi dziewczyny nadawały jej wygląd naburmuszonej nastolatki. Już miała wygadać się z tym, jak długo ćwiczyła szermierkę z najlepszymi fechmistrzami w tamtej części świata, lecz w porę uświadomiła sobie, jaką głupotę by popełniła.
– Urodziłeś się szermierzem? Ale chętnie się czegoś nauczę – rzuciła, ubierając się z powrotem.
– Pewnie chcesz skończyć gotować zanim zacznę cię uczyć, co?
– Właściwie to już. – Szybko zakończyła wszystkie kuchenne czynności, odstawiając garniec z potrawą. Mężczyzna spojrzał na niego tęsknie. – Przygotuję palenisko, możesz w tym czasie uprać koszulę. Spotkajmy się przed domem.
Szkot posłusznie poszedł do studni po wodę i zabrał się za mycie. Gdy skończył rozwiesił ją na linie, rozciągniętej między domem a stajnią. Oparł się o murek, czekając na półelfkę i wygrzewając się w słońcu jak kot.
– Czy ty naprawdę nie masz drugiej koszuli na zmianę? – Rozległo się od strony domu.
– Nie – uśmiechnął się, nie otwierając oczu. – Poza tym, nie miałbym serca pozbawiać cię takiego widoku.
– Chcesz mnie rozpraszać, czy co? – Dziewczyna podała mężczyźnie jedną z drewnianych imitacji miecza, których używała czasem do ćwiczeń. – To od czego zaczniemy, panie nauczycielu? – spytała sarkastycznie.
– Od rozgrzewki – uśmiechnął się przymilnie. – Zrób krążenia ramionami, pouderzaj parę razy w... – Rozejrzał się po okolicy. – Czego zazwyczaj używasz do ćwiczeń?
– Takich upierdliwców – wskazała na niego końcem drewnianego ostrza, ale posłusznie przeszła do rozgrzewki. Wykonała ją na własnych warunkach, doskonale wiedząc, jak przygotować się do treningu. Zabrała Carneya na tył stajni, gdzie ustawiono słup, przygotowany do ćwiczenia cięć. Otoczony sianem i twardą skórą, nosił na sobie ślady wielu uderzeń.
– No dobrze. – Wilkołak oparł się o drewno, kręcąc młynek drewnianą bronią. – Pokaż mi jak najszybciej umiesz w to uderzyć. – Odsunął się o parę kroków, uważnie lustrując dziewczynę.
– Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem, spodziewając się czegoś bardziej konstruktywnego.
– Jakoś muszę sprawdzić jak sobie dajesz radę. – Wzruszył ramionami, jakby to było coś oczywistego. – Wyobraź sobie, że ten słup to ja. Daj mi wycisk.
W momencie, gdy Carney wypowiadał słowo "ja", Vasey zaatakowała. Wraz z kolejnym słowem Szkota, głuche uderzenie drewna o słup poświadczyło o jego szybkości.
– Hmm – skomentował mężczyzna. Dziewczyna była naprawdę szybka, gdyby nie był wilkołakiem pewnie poruszałby się tak, jak ona, a kto wie, może nawet wolniej. Nie wątpił w jej technikę, ale dla upewnienia się poprosił: – Przeprowadź na nim kontratak po tym, jakby chciał się ciąć w nogi.
Vasey zmrużyła oczy, wyobrażając sobie taką sytuację. Po raz kolejny dała dowód swojej sprawności, wykonując wyćwiczony unik i cięcie.
– Cóż, nie jest tragicznie – powiedział.
Tego było dla dziewczyny za wiele. Rzuciła się na niego z drewnianą bronią, wiedząc, że ten i tak się obroni. Nie mogła jednak powstrzymać chęci pokazania mu, że nie jest byle szermierzem. Szkot zaśmiał się i bez problemu odparował cios, po czym sam zaatakował, wkładając w to ułamek swojej siły. Spotkał się z natychmiastowym oporem.
– Nie bądź śmieszny – warknęła, tym razem wykonując bardziej zaawansowane cięcie, które Carney z łatwością zbył, prychając pogardliwie.
– Więc zacznij się starać – sprowokował ją, zakładając lewą rękę za plecy.
Wtedy Vasey odsunęła się na moment, mierząc go wzrokiem. Zdała sobie sprawę z tego, że Carney doskonale panuje nad swoimi emocjami, a dodatkowo próbował wpłynąć na nią. Dobrze znała to zagranie, więc spróbowała czegoś innego. Przy następnym zaczepnym ataku skupiła się, czekając, aż Carney wymierzy jedno z cięć w jej ramię. Lub w bok, choć to było bardziej ryzykowne. Wilkołak zamarkował uderzenie w jedno ramię, ale ostatecznie uderzył w drugie. Tym razem Vasey sparowała, choć z wysiłkiem, zdając sobie sprawę, że nie doczeka się prostego uderzenia. Czekała więc na następne. Mężczyzna poprawił chwyt, uważnie mierząc przeciwniczkę wzrokiem. Zrobił proste, ale szybkie pchnięcie w kierunku jej brzucha. Korzystając z okazji, Vasey podjęła błyskawiczną decyzję. Zamiast odparować lub uniknąć ciosu, skoczyła do przodu, nie uchraniając się całkiem przed cięciem, trafiającym ją w bok. Jej treningowa szabla pomknęła w kierunku serca mężczyzny. Gdyby miał zbroję i naprawdę byłby jej wrogiem, celowałaby w szyję. Jednak nawet drewnianym ostrzem ryzyko wyrządzenia mu krzywdy było zbyt wielkie. Carney instynktownie odskoczył w bok, a gdy półelfka z rozpędu poleciała do przodu, uderzył ją lekko płazem miecza w pośladki. Roześmiał się przy tym szyderczo, czekając na złość dziewczyny.
– Dosyć tego! – Tym razem naprawdę się zdenerwowała. Rozmasowując pośladki i bok, w który ugodził miecz Carneya, odrzuciła swój własny na ziemię. – To się nie mogło stać! Nie masz prawa poruszać się tak szybko! Nikt nie jest w stanie uskoczyć przed tym atakiem! Nie z takiej pozycji.
Mężczyzna spoważniał i również zostawił broń.
– Najpierw mi potwierdź, że jesteś elfem. – Skrzyżował ręce na piersi i stanął pewnie na nogach.
Oczy Vasey zrobiły się okrągłe. Na chwilę zaniemówiła, zszokowana jego słowami.
– Jane ci powiedziała? Spałeś z nią i wszystko wypaplała?
– Cmoknąłem ją raz, spłoszyła się i uciekła. Wyczułem to sam, bo... – Wzruszył lekko ramionami i spojrzał dziewczynie w oczy. – Jestem wilkołakiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top