1.

Gospoda "Kary Rumak" nie różniła się znacznie od momentu, kiedy to Carney stołował się w niej po raz ostatni. Gospodyni posiwiała, przybyło jej też zmarszczek. Kelnerki zaś zmieniły się na tak samo seksowne jak te pracujące tu ostatnio. Wystrój pozostał jednak ten sam, a przynajmniej tak się wilkołakowi zdawało. Mężczyzna podszedł do kontuaru. Poczęstował karczmarkę uroczym uśmiechem, a następnie zbajerował ją nieco swoją gadką. Kobieta musiała być w dobrym humorze, bo odpowiedziała mu coś z radością i sprzedała kufel piwa w całkiem okazyjnej cenie. Zadowolony, zamówił kolację i rozejrzał się po sali. Przy stoliku pod ścianą, w nieco zacienionym kącie, siedziała dziewczyna, której twarz wydawała mu się znajoma. Zmarszczył czoło, przeszukując pamięć w poszukiwaniu jej twarzy, a kolejne imiona wirowały mu w pamięci. Potarł w zamyśleniu skroń, aż w końcu westchnął z satysfakcją, a na jego twarz zawędrował uśmiech. Spotkał ją w tej oto gospodzie wtedy, kiedy pierwszy raz zawędrował do Maravillas. Tak samo jak ostatnio celowo pozostawił kompanów od wojaczki w podrzędnej miejscówie na obrzeżach, a sam przyszedł tutaj, skuszony przyjemniejszym zapachem i milszym towarzystwem. Jedna rzecz odróżniała dzisiejszą sytuację od tej sprzed paru lat: tym razem dziewczyna, której imię z pewnością wkrótce sobie przypomni, nie była sama. Zbliżył się bezszelestnie do niej i bogato odzianego mężczyzny, aby podsłuchać ich rozmowę.

– To by było na tyle. Interesy z panią to czysty zysk, panno Vasey.

"Vasey! No właśnie" powiedział do siebie w myślach Szkot, czując wdzięczność wobec obcego, aczkolwiek zaraz potem pomyślał: "I tak bym sobie przypomniał."

– Miałam dobrych nauczycieli – odpowiedziała, upijając łyk wody. – A właśnie, jak się miewa Alvaro?

– Nadal nie najlepiej. Myślałem, że wyjazd do Italii zrobi mu dobrze, choć i tam ciężko powstrzymać go od chadzania do tawern i przepijania majątku.

Vasey westchnęła.

– Przykro mi to słyszeć. Nic nie mogę na to poradzić. – Wzruszyła ramionami i o mało nie zakrztusiła się, gdy Carney stanął przed nią i powiedział:

– Witam, czy mogę się przysiąść? – O ile pamiętał, tym zdaniem powitał ją po raz pierwszy. Przywołał na usta swój zwyczajny cwaniacki uśmiech. – Stary przyjaciel. – Spojrzał przelotnie na nieznajomego, lecz zaraz potem wrócił wzrokiem do dziewczyny. Ta patrzyła na niego z nie mniejszą uwagą, lecz bez żadnych emocji.

– Ja akurat miałem wychodzić – wstał, ustępując miejsca wilkołakowi. Wymienił uprzejmości z półelfką i opuścił gospodę.

Dopiero po chwili wpatrywania się w twarz nowego przybysza, Vasey przypomniała sobie, do kogo należał ten czarujący uśmiech. Jej twarz rozpromieniła się na ułamek sekundy, lecz półelfka szybko przywołała się do porządku, nie chcąc zdradzać emocji.

– Dla starego przyjaciela miejsce się znajdzie – odpowiedziała, pozornie niewzruszonym tonem. Poczekała, aż Carney zajmie miejsce i odezwała się ponownie. – Myślałam, że nie odwiedzasz tych samych miejsc po raz drugi.

– Takie sprawiam wrażenie? – Uniósł pytająco brwi. – Akurat przywiało mnie znowu tu i powinienem zostać ciut dłużej. A ty, ruszałaś się stąd gdzieś? Widzę, że dobrze ci się powodzi. – Czysta koszula, zdobiona szata i lśniące, skórzane buty wyraźnie wskazywały na jej lepszą sytuację niż ostatnio. Uwadze Carneya nie umknęło też to, że na twarzy zmieniła się tylko nieznacznie – wyglądała odrobinę dojrzalej.

To, że Carney powinien zostać tu nieco dłużej wzmożyło ciekawość Vasey. Odpowiedziała jednak na drugie pytanie, unosząc kącik ust.

– Od dziesięciu lat siedzę w tym miejscu. Udało mi się kupić kawałek ziemi. Gdybyś kiedyś szukał konia, możesz mnie odwiedzić. – Puściła mu oczko. Dzięki paru latach poświęconych wyłącznie na handlu i biznesie, miała możliwość spełnić swoje marzenia i rozpocząć hodowlę koni.

Ach tak, Vasey opowiadała coś Szkotowi o swoich planach, wilkołak pamiętał też jej wielkiego konia, który, delikatnie mówiąc, za bardzo za nim nie przepadał. Półelfka wyglądała na zadowoloną z siebie, więc postanowił pociągnąć ten temat.

– Czyli twoje marzenia o hodowli w końcu się ziściły? – Rozparł się wygodniej na ławie, pociągając łyk piwa.

Dziewczyna wolno skinęła głową.

– Trzy lata temu. Dopiero zaczynam, ale już mam kilka źrebiąt. Pierwsze z nich niedługo będą gotowe do noszenia człowieka. Dzięki interesom, nauce u kupców i pomocy Alvaro. Wciąż zajmuję się handlem, bez tego nie utrzymałabym tego stadka.

Kupcy, Alvaro. Nic to Carneyowi nie mówiło, ale coś świtało mu w głowie, że Vasey związała się z jakimś facetem, który musiał być handlarzem. Skojarzył z podsłuchanej rozmowy kłopoty mężczyzny, postanowił więc delikatnie rozeznać się w sytuacji.

– Nadal z nim mieszkasz?

– Nigdy z nim nie mieszkałam – skrzywiła się lekko. – Przez jakiś czas wynajmowałam strych w kamienicy innego handlarza, potem u niego, ale szybko się wyprowadziłam.

– Prawie to samo. – Carney skwitował odpowiedź machnięciem ręki.

Otwierał już usta, aby coś powiedzieć, gdy przy ich stoliku pojawiła się kelnerka z apetycznie pachnącym daniem. Vasey odstawiła pusty talerz na bok i dopiła swoją wodę, zaś mężczyzna nie omieszkał obdarzyć młodej dziewczyny półuśmiechem. Ta nawet nie zwróciła na niego uwagi, tylko zabrała puste naczynia i oddaliła się szybko. Została odprowadzona uważnym, pożerającym ją w całości spojrzeniem wilkołaka. Jego uwagę od krągłości kelnerki odwróciło prychnięcie towarzyszki.

– Zdumiewająca niedyskrecja. Jaka szkoda, że nie zwróciła na ciebie uwagi – powiedziała ze smutną miną. – Może woli dziewczęta? – Znacząco poruszyła brwiami.

– Albo ma beznadziejny gust. – Wojownik wzruszył ramionami i pogrzebał w jedzeniu oderwanym kawałkiem chleba. – Nie ona pierwsza i pewnie nie ostatnia.

– Tak wiele dziewcząt ci się opiera? Może teraz pora na mężczyzn? – Vasey oparła się plecami o oparcie ławy.

Carney wzdrygnął się z obrzydzeniem, zanim wepchnął do ust porcję jedzenia. Gdy skończył przeżuwać, odparł:

– Nie, dziękuję. Nie narzekam na ilość kobiet.

Swoim tekstem zarobił kolejne fuknięcie.

– Powiedz mi, co skłoniło cię do odwiedzin tego miasta? – Vasey pragnęła odejść od tematu kobiet. Przechwałki mężczyzny działały jej na nerwy.

Szkot wydął wargi, zastanawiając się ile może jej powiedzieć. Albo jak skłamać.

– Powiedzmy, że interesy. – Ostatecznie nie było to aż tak niezgodne z prawdą. – Ale nie sądzę, że moglibyśmy współpracować. Przynajmniej na tym polu – dodał, spoglądając na dziewczynę znad talerza, aby zbadać jej reakcję.

– Tajemniczy jak zawsze  – westchnęła, puszczając mimo uszu uwagę o współpracy. Zapewne interesy Carneya nie były do końca legalne, a on sam z pewnością nie będzie chciał jej nic zdradzić. W końcu nic o niej nie wiedział. Ani ona o nim. – I weź tu z takim rozmawiaj – pokręciła głową żartobliwie. Ta uwaga rozpaliła w Carneyu płomyczek nadziei. Może jednak nie nienawidziła go aż tak mocno.

– No już nie przesadzaj. I tak wiem, że jesteś moją fanką. – Puścił jej oczko, popijając piwo.

– Wydaje mi się, że jest raczej na odwrót. – Obdarzyła go spojrzeniem przymkniętych oczu, opierając brodę na rękach. Mimo zachowywania ostrożności, wciąż lubiła być komplementowana, nawet przez takiego kobieciarza, jakim bez wątpienia był Carney. Pozwoliła sobie na jeden uwodzicielski uśmiech.

– Hmm. – Mężczyzna wydął usta, udając głębokie zamyślenie. Widząc jej uśmiech, rzekł: – Coś w tym jest. – Zanurzył chleb w gęstym sosie, aby wytrzeć talerz do czysta. Przeszukiwał głowę w poszukiwaniu kolejnych tematów do rozmowy, nie chcąc rozstawać się jeszcze z dawną znajomą. – Nie bardzo miałem czas rozejrzeć się po okolicy. Coś się tu pozmieniało?

– Poza wybudowaniem mojej stajni? Niewiele. – Wyprostowała się. – Może przybyło kilka nowych kupców, w planach jest też rozbudowa części wschodniej. Wiesz, miasto się bogaci. No i córki lorda de Navarrete dorosły i ponoć promienieją urodą. – Pominęła uwagę o hiszpańskiej rozwiązłości.

Carney uniósł brew, słysząc o rzekomo pięknych dziewczynach.

– Ciekawe, ciekawe – skwitował krótko, zdając sobie sprawę jak bardzo pogorszyłby swoją sytuację, gdyby pofantazjował na głos o dworskich romansach. Nie wypchnął jednak z głowy kuszących wizji z młodymi kobietami w roli głównej. – A więc Hiszpania rośnie w siłę.

– Nie wiem, jak radzi sobie cała Hiszpania, ale na pewno nie cierpi na podbijaniu zamorskich terytoriów – zauważyła Vasey. Widząc, że Carney kończy jedzenie, chwyciła swój płaszcz, gotowa zarzucić go na ramiona. – Może chciałbyś zobaczyć moją posiadłość? Albo rzucić okiem na konie? – Półelfka była dumna ze swojej posesji, na którą ciężko pracowała. Wilkołak również wstał, mówiąc niskim głosem:

– Będę zaszczycony. – Już miał podać Vasey ramię, gdy przypomniał sobie, że to nie w jej stylu. Przeszedł więc tylko przez salę, otworzył przed półelfką drzwi i razem wyszli, osłaniając się przed promieniami zachodzącego słońca.

Do posiadłości dotarli szybko, maszerując raźnym krokiem. Na trawie przed stajnią pasła się gromadka złotych i maślanych koni, choć żaden z nich nie przypominał ogromnej klaczy Vasey.

– Dasz mi chwilkę? Sprowadzę tylko konie. – Po namyśle dodała: – Może zechcesz pomóc mi przy karmieniu? W niektóre dni przychodzi paru chłopaków do pomocy, w zamian uczę ich jazdy. Ale dzisiaj jestem sama. – Uniosła ręce w geście bezsilności i ruszyła w stronę stada.

– Dla ciebie wszystko. – Wyszczerzył zęby, podążając za półelfką i nie omieszkając patrzeć na jej pośladki.

W stajni roznieśli koniom wiadra z owsem, przy czym Carney, żartując o wykorzystywaniu, zgodził się przynieść trochę siana. W tym czasie Vasey upewniła się, że wody wystarczy koniom na całą noc. Podeszła też do leżącej w kącie Saraid. Złota klacz czujnie spojrzała na zbliżającego się Carneya, ale po chwili wróciła do przeżuwania, co jakiś czas oglądając się kontrolnie. Jej wielki brzuch świadczył o zaawansowanej ciąży.

– W tym miesiącu spodziewa się źrebięcia – rzuciła Vas, gładząc złotą sierść klaczy. – Tamte klacze mają jeszcze pół roku – wskazała na całkiem normalnie wyglądające kobyły. – W porządku, możemy iść. Niech zjedzą w spokoju.

Na dworze od razu zapytała Carneya, chcąc poznać jego opinię o jej zwierzętach:

– Co o nich myślisz?

Mężczyzna rozłożył ręce, wzruszając jednocześnie ramionami.

– Nie znam się na hodowli koni. – Chcąc zdobyć sobie kilka punktów u Vasey, dodał: – Ale są bardzo zadbane i widać, że jest im tu dobrze. No i ich sierść musi budzić zainteresowanie, prawda?

Vasey tylko się uśmiechnęła, przyjmując komplement. W rzeczy samej, sierść zachwycała potencjalnych kupców. Zdobycie dwóch złotych klaczy do hodowli było nie lada wyczynem.

– Owszem. Przekłada się ono na spore zainteresowanie. Kilku bogatych mieszkańców już pytało mnie o źrebaki. Wejdziesz na chwilę? Mam beczułkę wina, dostałam od jednego kupca.

Nie miała nic przeciwko wspólnie spędzonemu wieczorowi. Mimo wszystko lubiła go, lubiła też na niego patrzeć.

– To ty pijesz alkohol? – zdziwił się. – Skoro zapraszasz, to nie omieszkam z tego skorzystać.

– Ja nie. – Otworzyła drzwi do niewielkiego domu i wpuściła go do środka. – Ale wiedziałam, że nie pogardzisz kielichem. Mam trochę bałaganu, ale pokój gościnny powinien być znośny.

Poprowadziła go krótkim korytarzem, omijając rozłożone na podłodze części uprzęży. Zapaliła kilka świeczek w ciasnym, ale przytulnym pokoiku, mieszczącym mały stolik, tapczan i szafkę. Zostawiła Carneya, który rozejrzał się po otoczeniu i po chwili wróciła z prostym kielichem wypełnionym czerwonym winem. Podała go Carneyowi, a sama usadowiła się na tapczanie. Szkot przyjął kielich, powąchał trunek, wyczuwając bogactwo owocowych nut i upił mały łyk. Mruknął z uznaniem, a następnie zbliżył się do tapczana, wskazując na miejsce obok Vasey.

– Mogę?

– Proszę bardzo. – Nie było innych krzeseł ani miejsc, na których mógłby spocząć. – Nic się nie zmieniłeś, wiesz?

Carney parsknął śmiechem.

– To dobrze czy źle? – spytał przekornie.

– Dosłownie nic. Jeśli chodzi o wygląd, to chyba dobrze.

– Ach. Wiesz, tobie też nie przybyło ani jednej zmarszczki. – Zmrużył oczy z podstępnym uśmiechem.

– To chyba dobrze? Jestem na nie za młoda – puściła mu oczko. Lekko zaniepokojona jego uwagą, postanowiła nie dać tego po sobie poznać. On musiał mieć podobny problem z ukrywaniem swojego wieku. Nie wyglądał jednak na elfa, musiał więc być kimś jeszcze innym. Vas przypomniała sobie o jego nadludzkiej szybkości.

– Nawet ze zmarszczkami będziesz wyglądać pięknie. – Spojrzawszy dziewczynie w oczy, poczęstował ją tanim komplementem i uroczym uśmiechem.

Ta zaczerwieniła się lekko, ale nie odwróciła wzroku.

– Wiem, wiem, jestem najpiękniejsza w mieście – rzekła, podciągając nogi na tapczan i siadając wygodniej.

– Oczywiście! – ożywił się. – Widzisz, idealnie do siebie pasujemy. – Niby przypadkowo położył rękę na jej kolanie, przygotowując się mentalnie do jakiegoś ciosu. – Ty najpiękniejsza, ja najprzystojniejszy, najlepsze dopasowanie.

Dziewczyna zaśmiała się cicho, tolerując jego rękę. Miała jednak nadzieję, że zaraz ją zabierze.

– Będę najpiękniejsza do czasu aż się ze mną prześpisz? – zapytała z chytrym uśmiechem.

Wilkołak zabrał dłoń, przejeżdżając delikatnie palcami po łydce półelfki.

– A co, masz ochotę? – zapytał uwodzicielskim tonem. Upił kolejny łyk, nie spuszczając z niej oczu.

Vasey przyłożyła palec do ust, udając, że się zastanawia.

– Kusząco, kusząco, ale chyba wolę zostać najpiękniejszą w mieście – oznajmiła radośnie. – Co ja mówię, na świecie!

– Ale spójrz. – Carney zmienił pozycję, tak, że siedział teraz przodem do niej. – Od naszego ostatniego spotkania minęło tyle lat, a ja wciąż jestem zabójczo przystojny. To tak nie działa. – Zrobił minę eksperta.

– Może i tak, ale w takim razie czemu miałbyś zostawić najpiękniejszą kobietę po jednej nocy? – Przechyliła głowę, patrząc na niego wyczekująco.

– A kto powiedział, że zostawię? – Przybliżył się do niej nieznacznie.

– A zaprzeczysz? Ach, przepraszam, nie zostawisz, tylko będziesz odwiedzał ją na zmianę z innymi?

Szkot pokręcił ze smutkiem głową.

– A skąd wiesz? Może skruszysz moje kamienne serce i będziemy szczęśliwą rodziną?

– Wybacz, ale mam zbyt wiele do zaryzykowania. Może jednak powinnam była wyjść za Alvaro? – Była niezmiernie ciekawa jego reakcji.

– I skończyć z mężem alkoholikiem? – spytał z powątpiewaniem. Jakby akcentując swoje słowa dopił wino i odstawił kielich na stół.

Momentalnie przestało jej być do śmiechu.

– Alvaro zaczął pić po mojej odmowie.

– Co? – Carney otworzył szeroko oczy i mało brakowało, a opadłaby mu też szczęka.

– Nie dosłyszałeś? Alvaro chciał mnie poślubić. Zresztą nie tylko on. A ja się nie zgodziłam. Co cię tak dziwi?

– No proszę. – Na ustach wilkołaka pojawił się arogancki grymas. – Jednak nie tylko ja potrafię łamać serca. Jestem zdziwiony, bo, mimo tego, że był znacznie brzydszy niż ja, to wyglądał na dobrą partię.

– Nie potrzebuję dobrej partii, sama potrafię o siebie zadbać – prychnęła. – A oprócz tego Alvaro był przemiły, ale to jeszcze nie wszystko. Zwyczajnie nic do niego nie czułam.

– Powinnaś tam jeszcze dodać "tak jak do ciebie" – zadziwiająco szczerze skwitował wilkołak.

Półelfka zgromiła go wzrokiem.

– Bardzo niechętnie, ale przyznaję, że nadal coś do ciebie czuję, tak samo, jak dziesięć lat wcześniej. Nie potrafię tego określić ani się tego uczucia pozbyć, lecz masz w sobie coś przyciągającego. Coś jakby... magia – wyrzuciła z siebie potok słów. Sfrustrowana, wciągnęła głośno powietrze i głośno westchnęła.

Carney poczekał aż trochę się uspokoi, a następnie przejechał delikatnie palcami po jej ramieniu.

– Naprawdę? – wymruczał. – Nie sądziłem, że aż tak na ciebie działam.

Vasey przewróciła oczami.

– Ja wiem, dziury w pamięci. Nie zgrywaj niewiniątka, nie jestem głupia.

– Oczywiście, że nie jesteś. Nie ogarnęłabyś wszystkich interesów ani nie wystartowałabyś ze stajnią, gdyby nie twoja inteligencja.

Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mimo swojego twardego charakteru, Vasey była łasa na pochwały i bez skrupułów to wykorzystywał.

– Raczej ciężka praca. Wystarczyło się podszkolić – mruknęła, zirytowana jego stwierdzeniem. Poczuła się, jakby tłumaczył jej coś jak małemu dziecku. – Ugh. Ciekawe, czy rzeczywiście tak dobrze całujesz, Z jakiegoś powodu większość dziewcząt w mieście marzy o tym, by spędzić z tobą noc. – Pamiętała pocałunek, którym obdarzył ją dawno temu, chociaż wtedy nie wydawało jej się to czymś specjalnym. Może zbytnio się bała, albo on się nie postarał. Tak czy inaczej, była wtedy dużo młodsza i nic nie wiedziała o tych sprawach.

– Naprawdę? – Szkot zaśmiał się cicho, zamyślony. Z pewnością dużo łatwiej poszłoby mu z pierwszą lepszą córką albo i żoną byle chłopa czy rzemieślnika, a jednak siedział tutaj, z tą, która najdłużej mu się opierała. – Jeżeli chcesz, możesz sama się przekonać czemu mam taką reputację.

Przybliżył się do dziewczyny i prawie dotknął jej usta swoimi, ale zatrzymał się w ostatniej chwili, jakby pytając o pozwolenie.

Wahając się przez moment, Vasey spojrzała mu w oczy, ostatecznie bijąc się z myślami.

– Chcę – odpowiedziała, czekając w bezruchu. Mężczyzna nie potrzebował kolejnej zachęty. Pocałował ją długo i namiętnie, a gdy powoli się od niej oderwał, wymruczał:

– Nadaję się do tego?

– Muszę się zastanowić – odrzekła, choć jej serce nieco przyspieszyło bicie. – Właściwie to przydałaby się powtórka. Do lepszego osądu. Masz jeszcze jedną szansę, by mnie przekonać – mruknęła, choć tak naprawdę tylko na to czekała.

Carney uśmiechnął się i włożył w kolejny pocałunek jeszcze więcej pasji i zaangażowania. Tym razem Vasey nieśmiało odpowiedziała, przyłączając się i kładąc rękę na jego szyi. Wilkołak przykrył jej dłoń swoją i pocałował dziewczynę jeszcze raz, delikatnie muskając jej wargi językiem. Półelfka jęknęła cicho, zanim zdążyła się powstrzymać. Nie przerwała Carneyowi, choć lekko zawstydziła się swojej reakcji. Szkot odsunął się od niej i obrzucił znaczącym spojrzeniem.

– Wiedziałem – powiedział z wyraźną arogancją w głosie.

Vasey nie zdjęła ręki z jego szyi, jedynie przesunęła ją na koszulę, chwyciła materiał i przyciągnęła mężczyznę z powrotem do siebie.

– Och, daruj sobie – mruknęła i pocałowała go raz jeszcze, nie chcąc, by się od niej odsuwał.

Szkot zamruczał z przyjemności, przesuwając dłoń na jej talię. Jednocześnie oderwał się od jej ust i zaczął całować w szyję. Dziewczyna znów jęknęła z przyjemności, nie próbując już z tym walczyć. Nie była pewna, co powinna zrobić, czekała więc na kolejny ruch towarzysza. Ten zaś schodził pocałunkami coraz niżej, aż dotarł do krawędzi jej koszuli. Zaczął powoli wsuwać dłoń pod jej bluzkę, ale zerknął na nią, spojrzeniem pytając o pozwolenie. Vasey miała przymknięte oczy, a drugą rękę zacisnęła na jego ramieniu. Oddychała coraz ciężej. Nie zauważył niczego, co mogłoby wskazywać na jej sprzeciw, więc kontynuował, aż dotarł do gorsetu, ciasno opinającego jej talię pod koszulą. Przełożył dłoń na przednie sznurowanie, lecz zanim je rozsupłał, zapytał:

– Nie dostanę po twarzy?

W odpowiedzi dziewczyna uniosła dłonie i rzekła:

– Na razie nie dałeś mi powodu.

Wprawnymi ruchami Carney pozbył się jej bielizny, zostawiając jej koszulę, która obecnie więcej odsłaniała, niż zasłaniała. Spojrzawszy z uśmiechem na swe dzieło, złapał Vasey w talii i przewrócił na plecy. Ta spojrzała na niego z zaskoczeniem, które mieszało się z ciekawością. Mężczyzna pochylił się nad nią i uspokoił pocałunkiem. Położył się zaraz obok, jedną ręką obejmując półelfkę w szyi, drugą kładąc na brzuch, osłonięty jedynie cienkim materiałem. Nie przestawał przy tym namiętnie całować ust dziewczyny. Wolno przeniósł dłoń na jej piersi, a gdy jedyną reakcją na jego dotyk było głośne westchnięcie, wsunął dłoń pod koszulę. Gdy poczuł silny uścisk na ramieniu, pomyślał, że może jednak pozwolił sobie na zbyt wiele. Ku jego zdziwieniu, ale i satysfakcji, Vas nie odciągnęła jego ręki. Wciąż była odrobinę spięta. Dla dodania jej otuchy, splótł z nią dłonie i pocałował w czoło. Zadowolony z siebie, wolną ręką sięgnął do swojego paska, na moment odsuwając się od Vasey. Już zaczął rozpinać spodnie, kiedy lekko zdyszana półelfka usiadła na tapczanie, poprawiła włosy i zeskoczyła z niego po drugiej stronie.

– To, co o tobie opowiadają – zaczęła, cofając się do drzwi – coś w tym jest. – Puściła mu oczko. Zostawiła Carneya samego z rozpiętymi spodniami i wielce zaskoczoną miną. Mężczyzna próbował przetworzyć co się przed chwilą stało, ale ciężko mu to szło. Wydał z siebie zaskoczone jęknięcie i zerwał się z tapczana, łapiąc się za krocze.

– Hej! – zawołał za nią nietypowo wysokim głosem. – Czy ja znowu zrobiłem coś nie tak?

– Wręcz przeciwnie! – Doszło do niego z drugiego pokoju. – Udowodniłeś, że umiesz całować!

Wilkołak zatrzymał się w korytarzu z grymasem zawodu zmieszanego z zaskoczeniem.

– Mogę ci udowodnić, że potrafię znacznie więcej! – odkrzyknął, nadal podwyższonym głosem.

– Ależ nie ma takiej potrzeby, w zupełności wierzę!

Szkot stęknął z wyrzutem. Widział, że nic już nie wskóra, więc udał się za stajnię, przysięgając sobie, że wygarnie rano dziewczynie wszystkie swoje zarzuty.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top