22 - Ostatni cios

Samochód podskoczył na wyboju, wprawiając ciała w ruch. Czułem się niczym w filmie akcji, hiszpańskiej produkcji o napadzie na bank. Dokładnie tak było, ponieważ celem Exo był Narodowy Bank. Korea Development Bank miał silne zabezpieczenia, które były moim zadaniem.

Kartel został podzielony na trzy grupy. Choć tak naprawdę były dwie: Dywersja i ofensywa oraz ja, Jimin Park łamiący zabezpieczenie. Żeby nie było tak, że Kris Wu mi ufał, pozostawił ze mną Zitao. To właśnie on miał mnie zabić w razie zdrady, co zrobiłby z nieukrywanym zachwytem.

W grupie dywersyjnej była Lia, która podstępem miała wejść do środka, udając klienta. Popatrzyłem na nią ukradkiem — wyglądała jak Harley Quinn z serii DC. Blond włosy związała w dwa kucki, a usta pociągnęła ciemną szminką. Nie schodził z nich szatański, nieco psychopatyczny uśmiech. Odwróciłem głowę, gdy Choi na mnie spojrzała. Od razu dobiegł mnie jej chichot.

— To, co kochanie? — zaszczebiotała. — Czas zacząć przedstawienie.

Od spotkania w sądzie nie widziałem Jungmi. Nie miałem pojęcia co u niej słychać, a w tym momencie musiałem być skupiony tylko na zadaniu. Wiedziałem, jak wiele ono znaczy i nie mogłem sobie pozwolić na błąd.

Plan był konkretny i wydawało się, że nic nie może pójść źle. Przez czas, który spędziłem w posiadłości Exo, zrozumiałem, że jego capo był nie tylko przebiegły i inteligentny, ale równocześnie przerażający. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak przywozili jakiś mężczyzny i zaprowadzali ich w stronę piwnicy. Słyszałem dźwięki torturowanych ludzi, którzy najprawdopodobniej w bolesnej agonii kończyli życie. Przerażało mnie to, choć starałem się grać opanowanego i chłodnego. Może dlatego polubił mnie Xiumin? Z Kim Minesokiem trenowałem sztuki walki. Kris Wu, a tak właściwie Wú Yìfán chciał mieć pewność, że jego podwładni mają siłę, by w razie problemu poradzić sobie z ucieczką. Gdyby coś poszło nie tak, a policja nas wcześniej namierzyła.

Xiumin popatrzył na mnie, a potem skinął głową, gdy miało dojść do mojego wyjścia z vana. Razem z Zitao mieliśmy podłączyć się do zabezpieczeń w wynajętym przez capo mieszkaniu. Wątpiłem, że zrobił to w normalnie znany ludziom sposób. Kiedy dotarliśmy na miejsce, podłączyłem się do zabezpieczeń i oczekiwałem na znak, obserwując wszystko przez połączenie telewizora z kamerą u innych gangsterów.

Musieliśmy czekać.

Zabezpieczenia były cholernie trudne do przejścia. Myślałem, że Lia mnie po prostu przecenia. Przez cały czas, który spędziłem w posiadłości, wielokrotnie myślałem, jak rozwiązać ten problem. Teraz byłem gotowy.

Siedziałem na krześle, a przed sobą miałem ekran laptopa. Nie był on większy niż 15 cali. Skupiony czekałem na sygnał, zerkając na telewizor. Na plazmowym odbiorniku ujrzałem obraz z kamer. Cała grupa dywersyjna wkroczyła do banku, w którym wcześniej znajdowała się Choi. Nie można było rozpoznać ich twarzy. Czarne kominiarki były założone na głowę, a na nie maska, niczym w popularnym, hiszpańskim serialu. Dosłownie czułem się jak w La casa de papel. Z tym że moim papierowym domem było życie. Rozsypało się w momencie, kiedy naraziłem nie tylko siebie na niebezpieczeństwo.

Dostrzegłem na ekranie sygnał i zacząłem pisać na klawiaturze. Nie bez trudu wszedłem dalej, pomimo oporu programu zabezpieczającego. Byłem skupiony, zwłaszcza że Zitao nie spuszczał ze mnie wzroku. Dostrzegłem odznaczającą się broń, przypiętą do jego paska od spodni. Brązowe oczy były chłodne i przepełnione ekscytacją. Z pewnością wolałby być w akcji, tam z resztą grupy dywersyjnej.

— Mogłeś z nimi pojechać — rzuciłem od niechcenia, pisząc na klawiaturze.

— Mógłbym wiele — odpowiedział. Wydawało się, że nie sprowokuję go do rozmowy, ponieważ szybko uciął temat. Jednak nie dawałem za wygraną.

— Nie wiem, czy pasuje do ciebie rola niańki.

Chińczyk prychnął. Poczułem, jak do mieszkania wpada powietrze z zewnątrz. Szykowała się burza i to nie tylko w pogodzie. Na karku zjeżył się włos, gdy poczułem przeciąg. Zitao wciąż stał obok, ale całkowicie patrzył na odbiornik tv. Na ekranie widzieliśmy całą akcję. Moment wejścia do banku, wkroczenia do sali, uzbrojonym po pas, ludzi przerażonych i wijących się w najdalsze miejsca. Dostrzegłem moment zabicia jednego ochroniarza, a później Suho bił drugiego, stojącego wewnątrz budynku. W dodatku na oczach wszystkich.

— Pospiesz się! — ryknął nagle Zitao.

Odwróciłem się i znów spojrzałem na ekran. Zacząłem szybko pisać na klawiaturze, pozwalając, aby gangster się zbliżył. Nacisnąłem enter.

— Załatwione — powiedziałem i nagle poczułem, jak Huang podchodzi bliżej.

Kiedy oparł dłoń na krześle i pochylił, aby zobaczyć, co zrobiłem, z całej siły odchyliłem się do tyłu, uderzając głową w jego szczękę. Zyskałem na czasie, sięgając za pasek jego spodni. Tak jak mnie uczył Xiumin, starałem się uratować życie. Pamiętałem jego słowa, by myśleć przede wszystkim o tym, aby się nie dać trafić.

— Ty skurwysynie! — usłyszałem w odpowiedzi, czując, jak popycha mnie na stół. — Zabiję cię!

Broń, którą mu zabrałem, wyleciała z pokoju i wywiązała się między nami bójka. Przewróciłem się na bok, gdy Chińczyk chciał uderzyć pięścią w moją głowę. Opadłem na podłogę, czując, jak pulsują mi skronie. Byłem obolały, jednak nie mniej, niż podczas treningu z Minesokiem.

Próbowałem nie dać się trafić. Balansowałem raz w prawo, raz w lewo. Zdenerwowany Zitao próbował mnie kopać, przez co kilka razy dostałem po nogach. Pięścią uderzył w brzuch. W pewnym momencie znów mnie złapał i wypchnął z pomieszczenia. Wylądowaliśmy na szafie w przedpokoju. Kopnąłem go w udo, starając się uwolnić. Momentalnie poczułem, jak łapie moje gardło i powoli zaczyna ściskać. W jego oczach dostrzegłem czystą nienawiść i żądzę mordu.

— Zabije cię jak karalucha.

Powoli miażdżył mi tchawice. Zaczynało brakować mi powietrza, a powieki stały się wyjątkowo ciężkie. Już wiedziałem, że zginę. Dlaczego dostrzegłem jej piękne brązowe tęczówki? Dlaczego zatęskniłem za moją kochaną Jungmi?

— Park! — usłyszałem głęboki głos. — Park! Obudź się! Park!

Otworzyłem oczy, czując pulsujący ból w skroniach. Czy tak miało wyglądać piekło? Może po prostu stwierdzono, że wystarczy odesłać mnie do czyśćca. Nie byłem wierzący, dlatego nie rozumiałem tych wszystkich teologicznych miejsc. A może to Budda mnie uraczył swoim głosem. Nie, to na pewno nie był on.

Poczułem, jak na twarz została nałożona mi mokra szmatka. A potem ujrzałem twarz. Mężczyzny. Przez chwilę nie mogłem sobie przypomnieć, kim jest. Jednak nie minęło zbyt wiele czasu, abym zrozumiał.

Przede mną stał nie kto inny jak Kim Jong In.

— Wreszcie się ocknąłeś — powiedział. — Nie mamy zbyt wiele czasu.

Podniosłem się do siadu. Zacząłem rejestrować otoczenie. Zrujnowane mieszkanie, powybijana szyba, rozbity szklany stół i zniszczona szafa przedpokojowa. To właśnie tam... Tam dusił mnie Zitao.

— Co tu się wydarzyło?

— Raczej ja powinienem zapytać.

Twarz księgowego była ponura i jak zawsze nie wzbudziła mojego zachwytu. Nie wiedziałem, co tu robił, ani dlaczego trzymał w dłoni miednicę z wodą?

— Zitao... Właśnie, co z nim?

Kai głośno westchnął, a potem oczami wskazał na przedpokój. Przez próg dostrzegłem stopy i nogi. Huang leżał martwy z raną postrzałową głowy.

— Ty go zabiłeś?

Dostrzegłem pistolet obok jego dłoni i krew na koszuli w jasnym odcieniu écru. Jongin westchnął ponownie, a potem wstał. Niezbyt chciał wyjaśniać, do czego w tym mieszkaniu doszło. Jednak byłem pewny, musiał mnie uratować.

— Ale skąd... — zacząłem się podnosić. Wtedy poczułem silny ból brzuch i nudności. — Ty... Ty byłeś z nimi?!

— Ciszej — odpowiedział, stojąc przy oknie i patrząc na zewnątrz. — Wciąż jesteśmy w apartamencie. Lada moment może się zjawić policja.

— Co tu robisz?

— Ratuje ci życie.

Prychnąłem. Prawda bez księgowego bym sobie nie poradził i najprawdopodobniej nie byłoby mnie już w tym mieszkaniu. Wiedziałem, że trzeba się zbierać, aczkolwiek nogi miałem jak z waty. Uginały się w niekontrolowanym przeze mnie ruchu.

— Dasz radę wyjść o własnych siłach?

To było pytanie retoryczne. Kim nie poczekał, tylko szybko chwycił mnie pod ramię i pomógł wydostać się z mieszkania. W przedpokoju ominęliśmy ciało Chińczyka. Jego oczy były szeroko otwarte, a na twarzy dostrzegłem gęstą posokę. Jongin wykonał jeszcze jeden telefon, a potem wyprowadził mnie z mieszkania.

— Posłuchaj! — powiedział, kiedy strzelił do kamery monitoringu. — Przed wyjściem będzie stała taksówka. Wsiądziesz do niej. Zawiezie cię w... W bezpieczne miejsce. Ja muszę tutaj posprzątać i lepiej, by ciebie tu nie było. Kiedy dojedziesz, skasujesz wszystkie nagrania z kamer w obrębie całej dzielnicy. Kod IP 2.394. Pamiętaj, bo to bardzo ważne.

Pokiwałem głową. Nie miałem siły się kłócić, zważywszy, że księgowy uratował mi życie. Zjechałem na dół i dostrzegłem pojazd. Tak jak powiedział Kai, czekała taksówka, która miała dostarczyć mnie w bezpieczne miejsce. Gdy przemierzaliśmy ulice Seulu, rozmyślałem o wszystkim. Martwiłem się o najbliższych. Nie miałem jednak siły, aby doszukiwać się drugiego dna. Najważniejsze, że zdążyłem włączyć zabezpieczenia, pozwalając służbom na namierzenie gangu. Liczyłem, że dotarli do posiadłości i budynku narodowego banku.

— Koniec trasy — usłyszałem.

Wysiadłem z pojazdu i dostrzegłem, że znalazłem się w garażu. Od razu skierowałem na schody i powoli, kuśtykając, dotarłem do góry. Otworzyłem niepewnie drzwi.

— Jimin!

Natychmiast wpadłem w ramiona Hoseoka, który przytulił mnie mocno do piersi. Poczułem się bezpiecznie, ponieważ dostrzegłem wszystkich przyjaciół siedzących na sofach, połączonych ze sobą. Tworzyły one czworokąt, a na środku zobaczyłem stolik kawowy, a na nim dużą bryzę.

Prócz Hoseoka, w mieszkaniu był także Jin, Namjoon, Jeongguk i Youngsun. Momentalnie poczułem ukłucie, ponieważ nie dostrzegłem najważniejszej osoby. Jungmi nie było wśród zgromadzonych osób.

Usłyszałem melodię i wszyscy spojrzeli po sobie. Zorientowałem się, że to w kieszeni dzwoni mi telefon. Odebrałem i od razu zdębiałem.

— Mówiłam, że nie dane wam jest żyć długo i szczęśliwie.

Nim się odezwałem, usłyszałem krzyk i zrozumiałem, że to moja słodka Jungmi. Lia rozłączyła się, a ja opadłem na kolana.

— Jimin?!

Poczułem, jak Jungkook chwyta mnie za ramię, a potem patrzy prosto w twarz.

— Zabrali ją — powiedziałem słabo. — Porwali Jungmi.


Od Autorki: Coraz bliżej końca, a ja dalej nie wiem, czy dobrze napisałam ten rozdział. Jednak jest jaki jest i inny nie będzie. Co o nim sądzicie? Co sądzicie o całej historii? Jestem tego bardzo ciekawa! ^^

Czytelniku! Jeżeli podoba Ci się to, co tutaj tworzę, proszę pozostaw po sobie ślad - komentarz i/lub gwiazdkę. To naprawdę motywuje do dalszego tworzenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top