Rozdział 9
- Wyspałaś się? - usłyszałam zaspany głos mojego chłopaka.
- Trench - powiedziałam radośnie.
- Cześć Kochanie - nachylił się nade mną i pocałował w policzek - zabieram Cię dziś do domu.
- Nareszcie - zaśmiałam się wesoło.
Nie mogłam się już doczekać, kiedy wrócę do domu i będę mogła na spokojnie porozmawiać z tatą. Musiał mi przecież wyjaśnić parę spraw...
- Umówiłem się z Twoim tatą, że to ja Cię przywiozę - powiedział, gdy wsiadaliśmy do jego czarnego BMW.
- Rozmawiałeś z nim?
- Tak - powiedział, przekręcając kluczyk w stacyjce - opowiedział mi wszystko.
Spojrzałam przez szybę, na mijane po drodze samochody, drzewa, domy...
- Dobrze, że ten strażak Cię wyciągnął stamtąd. Co Ci w ogóle szczeliło do łowy, żeby tam iść? - Trench przerwał ciszę.
- Strażak? - zapytałam trochę zmieszana.
- Nie pamiętasz nic? - zapytał z troską w głosie - Jed mi wszystko opowiedział.
- Też będę musiałą z nim o tym porozmawiać - uśmiechnęłam się do mojego chłopaka.
Jed go okłamał co do faktu, kto wyciągnął mnie z płonącego budynku. Musiałąm poznac powód jego działania i do tego czasu postanowiłam nie mówić Trenchowu prawdy.
- To jesteśmy. - powiedział, parkując na podjeżdzie do mojego domu.
Tęskniłam już za swoim domem, łazienką, łóżkiem... Wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do domu. Od progu czuć było całkowicie inną aurę niż wtedy, gdy byłam tutaj ostatni raz. Od progu przywitał nas niemiłosiernie działający na moje kubki smakowe zapach. Bądźmy szczerzy... W szpitalu nie podają jakichś rarytasów, a ja dopiero teraz poczułam, jaka byłam głodna. Przeszliśmy prezez korytarz i moim oczom ukazało się rozgadane towarzystwo. Jed, Allie, Ashton, Lora i Patric siedzieli na sofie, pogrążeni w jakiejś rozmowie. Wszyscy ucichli, gdy tylko zobaczyli, że wraz z Trenchem staliśmy tuż przed nimi.
- Scarlett! - Allie i Lora rzuciły mi się na szyję.
- Ja też za Wami tęskniłam - przytuliłam dziewczyny do siebie - a za Tobą zwłaszcza! - spojrzałam na Lorę, której nie widziałam już szmat czasu - Jak udał się obóz?
Lora i Patric należeli do szkolnej orkiestry i kilka dni po imprezie u Asha wyjechali na obóz, który był w całości opłacony przez naszego kochanego Pana Dyrektora.
- W sadzie to on trwa jeszcze przez kilka dni, ale nie mogliśmy tam siedzieć, zamartwiając się - powiedziała i jeszcze raz rzuciłą mi się na szyję - Jed mi opowiedział co się działo w ostatnim czasie...
Prezłknęłam głośno ślinę na samo wspomnieni ostatnich wydarzeń.
- Obiad gotowy - usłyszałam z kuchni głos mojego taty.
Wszyscy udaliśmy się do kuchni i zajęliśmy miejsca przy stole. Nagle z kuchni wyłoniła się jakaś kobieta, którą widziałam pierwszy raz na oczy. Nieznajoma była mniej więcej w wieku taty, była niska i miała jasne, króciutkie włosy. Uśmiechnęła się przyjaźnie, gdy tylko mnie zobaczyła. Odłożyła talerz z pieczenią na stół i wyciągnęła do mnie rękę.
- Tak się cieszę, że nareszcie moge Cię poznać - powiedziałą uradowana - Twój tata tak wiele o Tobie opowiadał - uśćisnęłam jej dłoń.
- Szkoda, że jeśli chodzi o Panią nie był taki wygadany - spojrzałam na tatę z wyrzutem, ale on tylko patrzył na mnie ze smutkiem w oczach.
- Miło mi Panią poznać. Jestem Scarlett - postanowiłam chociaż udawać, że nie mam nic przeciwko kobiecie.
To nie jej wina, że tata mnie okłamywał. Na twarzy kobiety znowu pojawił się szeroki uśmiech, puściła moją dłoń i zajęła miejsce przy stole.
- Mów mi Ann.
Miałam teraz na głowie cel dużo wyższy, niż złość na tatę, a mianowicie musiałam napełnić swój wygłodniały żołądek. Przenosiłam po kolei wzrok po moich najbliższych. Wszyscy dobrze się bawili, rozmawiali, śmiali się. Postanowiałam do niech dołączyć i wyluzować się na chwilę. Nie musiałam długo czekać na efekty. W ich towarzystwie od razu zapomniałam o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, a nie powinno nigdy mieć miejsca.
- My już będziemy się zbierać - powiedziała Lora, wstając od stołu.
Miała na myśli siebie i Patrica, który wstał zaraz za nią.
- Widzimy się jutro w szkole - wtrącił mój przyjaciel.
- Musicie opowiedziec mi, jak było na obozie - powiedziałam im, odprowadzając ich do drzwi.
- Teraz mamy inne problemy na głowie - Patric mrugnął do mnnie.
Spojrzalam na niego pytająco, ale on tylko objął mnie i przyciągnął do siebie.
- Do jutra - powiedzieli prawie równocześnie i wyszli.
- Do jutra - uśmiechnęłam się sama do siebie.
Tęskniłam już za nimi. Może nie byli mi aż tak bliscy, jak Allie i Jed, ale kochałam ich równie mocno.
Wróćiłam do reszty towarzystwa. Jed starał się wymienić parę zdań z Trenchem, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Chciałam, żeby mój chłopak i najlepszy przyjaciel nie wieszali na sobie bez przerwy kotów, tylko polubili się. Doceniałam to, że Jed się starał.
Nie długo potem Allie i Jed również poszli.
- Jutro musimy poważnie porozmawiać - powiedziałam do przyjaciela, zanim opuścił mój dom.
Jed tylko przytaknął głową i wyszedł.
Zaczęłam zbierać brudne naczynia ze stołu, ale Ann chwyciła mnie za ramiona i przerwała pracę.
- Zajmę się tym - powiedziała, wyciągając z moich rąk talerze - Ty pewnie chcesz pobyć w towarzystwie swojego chłopaka sam na sam - uśmiechnęła się do mnie wesoło.
Nie mogłam uwierzyć, że isteniją tacy pogodni ludzie jak ta kobieta, ale miała rację. Chciałam pobyć sam na sam tylko z Trenchem. Chłopak, który zbierał naczynia z drugiej strony spojrzał na mnie, słysząc słowa Ann.
- No niech Pani będzie - uśmiechnęłam się do kobiety - dziękuję.
- Nie mów do mnie Pani. Jestem Ann - mrugnęła do mnie.
- Dobrze Ann - spojrzałam na nią serdecznie.
Ciężko będzie mi się przyzwyczaić do nowej kobiety w życiu taty, ale myślę, że ją polubie.
Trench zamknął za nami drzwi do mojego pokoju i usiadł obok mnie na łóżku, biorąc mnie w ramiona.
- Scarlett, tęskniłem za Tobą - wyszeptał mi do ucha.
Jego słowa były jak czary, które nadawąły szybsze tępo bicia mojego serca.
- Ja za Tobą też - zbliżyłam swoje usta do jego, ale nie udało mi się ich złączyć, bo Trench pocałował mnie tylko lekko w czoło.
Spojrzałam na niego smutno. Tak tęskniłąm za jego ustami.... On tylko zasmiał się uwodzicielsko i wyciągnął małe pudełeczko z kieszeni. Patrzył na mnie z uśmiechem i obracał pudełeczko w palcach. Jeszcze raz szybko pocałował mnie w czoło i otworzył to, czym się bawił. Ukazała się moim oczom piękna, srebrna bransoletka, na cienkim, podwójnym łańcuszku, a na końcu zwisało małe serduszko. Trench wziął moją dłoń i zapiął na niej swój prezent dla mnie.
- Chcę, żebyś to nosiła - powiedział i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku.
Bezwładnie osunęłam się w jego ramionach.
- Kocham Cię.
Na te słowa wszystkie moje zmysły oszalały. Złączeni w namiętnym pocałunku nie odywaliśmy się od siebie przez bardzo długą chwilę.
- Zostań ze mną - wyszeptałam, leżąc w jego silnych ramionach.
Obudziłam się w środku nocy, męczona pragnieniem. Trencha nie było już przy mnie, tak jak się spodziewałam. Zaspana i ledwo żywa otworzyłam drzwi od pokoju, ale nie usłyszałam głuchej ciszy, która powinna rządzić w nocy. Zamiast niej dało się słyszeć ciche śmiechy, które dochodziły z salonu. Po cichu zeszłam po schodach i moim oczom ukazały się trzy postacie, śmiejące się i przekładające zdjęcia z ręki do ręki.
- Trench? - zapytałam lekko zdziwiona - Co Wy tutaj robicie?
Chłopak na mój widok pomachał do mnie jednym ze zdjęć, które właśnie trzymał w ręce.
- Ale byłaś słodka, jak byłaś mała.
Uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce obok niego, na przeciwko taty i Ann.
- Chciałem pokazać Ann nasze zdjęcia, a Trench akurat wychodził, więc został z nami - wytłumaczył się tata.
- Jesteś bardzo podobna do Twojej mamy - powiedziała Annn.
- Nie powiedziałabym, ale dziękuję - uśmiechnęłam się do niej.
- A na tym zdjęciu Scarlett wpadła do fontanny - zaśmiał się tata, trzymając zdjęcie w ręce.
- A to widzieliście? - odszukałam wzrokiem moją ulubioną fotografię i zaśmiałam się.
- Tata przebrany za wielkiego pomidora.
- Mówiłem mamie, żeby nie robiła mi zdjęcia w tym stroju, ale się uparła - tat zrobił smutną minę, a my wszyscy się śmialiśmy.
Dawno nie widziałam go w tak dobrym humorze i odpowiadała mi ta zmiana. Długo siedzieliśmy i przeglądaliśmy nasze albumy, których było dość sporo.
Nie pamiętam, kiedy zasnęłam, ale obudziłam się w moim łóżku równo z dźwiękiem roleksa, ktry dał mi Jed. Wyłączyłam budzik i niechętnie wstałam z łóżka, wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i po chwili byłam gotowa. Zeszłam do kuchni, gdzie tata smażył dla mnie omleta na śniadanie.
- Czym sobie zasłużyłam? - zapytałam siadając przy stole.
- To już nie mogę zrobić kochanej córeczce śniadania? - podszedł do mnie pocałował w czoło.
- Chciałem Cię przeprosić - połorzył talerz z posiłkiem przede mną i usiadł.
- Tato nie musisz mnie przepraszać - popatrzyłam na niego z uśmiechem.
Nie miałam już mu tego za złe. Owszem. Mógł powiedzieć mi prawdę, ale nie zrobił tego, a czasu nie cofniemy.
- Dzisiaj muszę iść do biura, ale wrócę wcześniej i zrobimy coś razem, co Ty na to?
- Jasme, czemu nie - wstałam od stołu i ubrałam kurtkę i kozaki.
- Ale teraz muszę już iść - pomachałam do taty i wyszłam z domu.
Jed już czekał na mnie w swoim samohodzie.
- Cześć Kocie - powiedział do mnie i odpalił samochód.
- Musimy porozmawiać.
- Coś się stało? - zapytał trochę niepewnie.
- Dlaczego nie powiedziałeś Trenchowi, że to Nathaniel mnie uratował?
Jed spojrzał na mnie poważnie.
- Scarlett, ja nie romawaiałem z Trenchem na ten temat- zatrzymał samochód na parkingu szkolnym i patrzył na mnie dziwnym spojrzeniem.
- Skąd przyszło ci do gowy, że mógłbym okłamać Trencha. Po co właściwie miałbym to robić?
- Jed. To Trench mi powiedział, że uratował mnie strażak, i że to Ty mu o tym powiedziałeś.
- Mam wrażenie, że Trench troszkę minął się z prawdą, ale może się myle? - -patrzył na mnie troskliwym spojrzeniem.
Trench mnie okłamał. To było pewne, tylko dlaczego to zrobił?
- Powiedziałaś mu, że to Nathaniel? - wysiedliśmy z samochodu, żeby nie spóźniź się na lekcje.
- Nie. Chciałam najpierw wyjaśnić to z Tobą...
- Dobrze zrobiłaś.
Pierwsza lekcja, to biologia. Oglądanie Deana Clarka od samego rana bez wątpienia jest zapowiedzią idealnego dnia...
- Scarlett - Cyborg stanął przed moją ławką - przedstawienie tusz tusz, a dekoracje nie zrobione.
- Wybaczy mi Pan, ale nie planowałam mojego pobytu w szpitlu - uśmiechnęłam się ironicznie.
- Dzisiaj po lekcjach musisz zostać. Bardzo długo - powiedział i odwrócił się w stronę tablicy.
- Dziś po lekcjach muszę spędzić trochę czasu z tatą. Dużo czasu - Clark odwrócił się natychmiastowo i spojrzał na mnie surowo.
- Zobowiązałaś się i nie masz wyjścia. Bez wyjątków. A teraz moi drodzy - zwrócił się do klasy - wracamy do zajęć.
Zadzwonił dzwonek, a ja szukałam wzrokiem Trencha po całym korytarzu. Nie mogłam znaleźć niebieskookiego bruneta wśród tłumu. Wczoraj nic nie wposminał, że dzisiaj się nie zjawi w szkole. Oparłam się o parapet i ujrzałam w kącie czarną postać. Nie musiałam długo się zastanawiać kto to był. Dziewczyny, które przechodziły obok niego patrzyły jak zaczarowane i nie mogły od niego odwrócić wzroku. Był tak tajemniczy, że interesował wszystkich. Spostrzegł, że mu się przyglądam i złapał moje spojrzenie. Na próżno odwróciłam wzrok. Nathaniel już szedł w moim kierunku.
- Jak się czujesz? - zapytał.
Chciałam się czegoś o nim dowiedzieć, w końcu uratował mi zycie. Chłopak patrzył na mnie intensywnie ciemnymi oczami. W jego spojrzeniu było coś dziwnego, tylko nie miałam pojęcia co. Nie potrafiłam go rozgryźc.
- Dobrze, dziękuję. A Ty? Jak się czujesz? - uśmiechnęłam się do niego.
- Myślę, że źle zaczęliśmy. Jestem Scarlett - wyciągnęłam dłoń w jego stronę.
- Nathaniel - uścisnął moją dłoń i szybko ją puścił, nie spuszczając mnie z oczu.
- Jak to się stało, że tutaj trafiłeś? - chciałam, żeby zabrzmiało to jak zwykłe pytanie.
- Moi rodzice umarli, a mieli tu w okolicy posiadłość i musiałem się tym zająć.
- Tak mi przykro... - nie wiedziałam co powiedzieć. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi.
Pewnie wtedy, na cmentarzu był odwiedzić rodziców. To takie przykre. Nie wiem, co ja bym zrobiła, gdybym straciła jeszczze tatę...
- Gdzie Twój chłopak? - zapytał rozglądając się dookoła.
- Trencha dzisiaj nie będzie, a czemu o niego pytasz?
- Nie boi się zostawiać Cię samą? - zapytał z lekkim uśmiechem.
- A co może mi się stać... Jed uczy się kickboxingu. Wrazie czego mnie obroni.
- Słyszałem, że zostajesz dzisiaj robić dekoracje. Odwiozę Cię potem.
- Gdzie to słyszałeś? - zapytałam z ciekwością.
Nathaniel podrapał się po głowie i przybrał znowu początkowy wyraz twarzy.
- Będę na Ciebie czekał - i odszedł.
Po zakończonych lekcjach zadzwoniłam do taty, żeby się nie spieszył, bo nie wrócę prędko.
Robienie dekoracji też nie zabrało mi dużo czasu. clark był w błędzie mówiąc, że tak dużo jest jeszcze do zrobienia. Allie z resztą paczki spisali się na medal. Kilka drobnych wykończeń i wszystko będzie gotowe. Wyszłam ze szkoły i było już ciemno, urok zimy. Uderzona chłodem szłam skulona, żeby zmarznąć jak najmniej.
- Miałaś czekać - podskoczyłam przestraszona, gdy usłyszałam głos Nathaniela, który wyłonił się z ciemności.
- Przestraszyłeś mnie - odetchnęłam z ulgą, że to tylko on.
- Chodź - ruszył w kierunku parkingu, gdzie był zaparkowny czarny motor.
Nie zastanawiałam sie długo i ruszyłam za nim. Podał mi czarny kask i rzucił krótko.
- Załóż go.
Zrobiłam o co prosił i zajęłam miejsce zaraz za nim. Lekko chwyciłam go w pasie i zachowałam dostateczną odległość między naszymi ciałami. Nathanie zaśmiał się i odwrócił w moją stronę.
- Chcesz spaść?
- Nie, czemu?
- To się mocno mnie trzymaj - odwróćił wzrok i odpalił maszynę.
Zrobiłam jak kazał i zacisnęłam na nim swoje dłonie. Cała trzęsłam się ze strachu, na samą myśl, ile to cacko może wyciągnąć na prostej. Nathaniel wyczuł mój strach i przed samym startem jeszcze raz się zaśmiał i ruszył. Jechaliśmy z dość dużą prędkością, ale nie powiem. Spodobało mi się i to nawet bardzo. Czułam się taka... wolna. Nie poznawałam drogi, którą jechaliśmy, ale jedyne logiczne rozwiąznie było proste. Gdybyśmy wybrali zwykłą drogę, to jechalibyśmy za krótko. Nagle zza zakrętu wyłoniły się dwa ścigacze w kolorze czerwonym i czarny samochód, które w prostej linii, obok siebie jechały wprost na nas. Dobrze, że nic nie jechało z naprzeciwka, bo doszłoby do jakiejś kolizji. O co im mogło chodzić? Mieli jakieś wyścigi? Chyba jednak nie to było powodem ich dziwnej jazdy. Odwróciłam głowę, żeby bardziej się przyjrzeć, gdy nagle ktoś odsunął szbę samochodu. Mężczyzna w czarnej czapce wyciągnął przez szybę pistolet i celował prosto w nas. Odwóciłam się i krzyknęłam głośno z przerażenia. Dlaczego zawsze mnie to spotyka? Nathaniel zrobił unik i pocisk uderzył w asfalt zaraz obok tylnej opony motyckla. Nie wiele brakowało, a byśmy zatrzymali się na ścianie jednego z budynków. Chwyciłam mocniej mojego towarzysza i głośno oddychałam ze strachu.
- Mamy towarzystwo - powiedział chłopak ze spokojem w głosie, zwiększając naszą prędkość.
Liczę na Wasze komentarze! :D :* writerka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top