Rozdział 26

- Sto lat, sto lat - obudziła mnie znana melodia, śpiewana przez tatę.

Podparłam się na łokciach i zobaczyłam go wchodzącego do mojego pokoju z tacką pełną naleśników.

- Wszystkiego najlepszego kochanie - powiedział z uśmiechem, położył śniadanie na stoliku i zajął miejsce obok mnie na łóżku.

- Ty też masz dzisiaj powód do świętowania - powiedziałam, przytulając go.

Tata odsunął mnie od siebie i spojrzał mi prosto w oczy. Widziałam, że się denerwuje tym dniem.

- Myślisz, że dobrze robię żeniąc się z Ann? - zapytał poważnym tonem, patrząc w podłogę.

Wzięłam go za rękę i zmusiłam żeby na mnie spojrzał.

- Kochacie się. Życie bez miłości nie ma sensu i dlatego cieszę się z tego. - usmiechnęłam się, wywołując uśmiech również na jego twarzy.

- Scarlett, nigdy nie pokocham żadnej kobiety tak mocno jak Ciebie i mamę.

Mama. Była by dumna z wyboru taty. Tego wlaśnie dla niego chciała. Szczęścia. A jestem przekonana, że Ann mu to da.

- Obie z mamą jesteśmy z Ciebie dumne - przytuliłam się do tatulka i siedzieliśmy w ciszy przez dłuższą chwilę.

Od dzisiaj wszystko się zmieni. Nie będziemy mieszkać już sami, ja z Trenchem przejdziemy na kolejny etap w naszym związku. Nic nie będzie już takie, jak wcześniej. Czuję to. Dzisiaj się coś zmieni. W głębi cieszyłam się z tego. Trzeba w końcu dorosnąć. Westchnęłam głośno i zaczęłam się śmiać. Tata spojrzał na mnie dziwnie, a potem sam zaczął robić to samo co ja. Smialiśmy się bez powodu, jak kiedyś, jak byłam dzieckiem, a mama przygotowywała dla nas kolację i zawsze się złościła, że nie zna powodu naszego nagłego napadu śmiechu. Otarłam łzy, które zaczęły spływam mi po policzku od nadmiernego śmiechu.

- Kocham Cię tatku - powiedział, jak złapałam oddech i pocałowałam staruszka w policzek.

- Ja Ciebie też mała - wstał i opuścił mój pokój.

Uroczystość miała się zacząć za godzinę. Stałam gotowa w salonie. Byłam trochę zdenerwowana, a zarazem nie mogłam się doczekać. Chciałam zobaczyć w końcu Nathaniela i podziękować mu za wszystko. Przez myśl przeszło mi wspomnienie naszego pocałunku. Przeszedł mnie dreszcz i uśmiechnęłam się sama do siebie. Nathaniel jest skryty, prawie nic o sobie nie mówi. A Trench był inny. Dzisiaj uświadomiłam sobie, że to on jest dla mnie najważniejszy. Obróciłam w ręce bransoletkę, którą mi dał. Odkąd ją noszę, czuję, że Trench zawsze jest obok mnie.

Nagle drzwi do domu się otworzyły i stanął w nich Trench we własnej osobie. Patrzył na mnie pięknymi, niebieskimi oczami i zadziornie się uśmiechał.

- Tęskniłaś? - wyszeptał uwodzicielsko w moją stronę.

Podeszłam szybkim krokiem w jego kierunku i złączyłam nasze usta w płomiennym pocałunku. Chłopak jęknął cicho, po czym złapał mnie za pośladek. Uśmiechnęłam się, nie przerywając pocałunku, ale on to zrobił i spojrzał na mnie. W jego oczach widziałam pożądanie. Jak w dniu, kiedy się poznaliśmy. Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Całe moje życie uległo zmianie. 

- Mam rozumieć, że tęskniłaś bardzo - zaśmiał się i wywołał na moich policzkach rumieniec.

- Dzisiejszy wieczór należy do nas - tym razem to ja mówiłam seksownym i tajemniczym tonem głosu.

- Tak się cieszę, że już jesteś! - usłyszeliśmy za nami uradowany głos Ann. 

Polubiła Trencha, było to widać od samego początku i cieszyłam się z tego powodu. 

- Też się cieszę, że Panią widzę - odpowiedział, a ja byłam z niego bardzo dumna.

Trench był takim dobrym człowiekiem. Kochałam go za to. Nie miał żadnych wrogów i zawsze chciał dla innych jak najlepiej. 

- Czas wychodzić - powiedział tata, ponaglając nas do wyjścia.

Impreza była większa niż przypuszczałam. Ann zaprosiła więcej osób niż byłam w stanie przewidzieć. Ale to w końcu jej święto. 

- Wszystkiego najlepszego Kochana - wyćwierkotała Allie, wręczając mi małe pudełeczko.

- Nie musiałaś, na prawdę - powiedziałam, przytulając ją do siebie.

- Musiałam - powiedziała radośnie - jesteś moją najlepszą przyjaciółką, a dzisiaj Twoje urodziny.

Trench stał tuż obok i wymieniał się swoimi poglądami z Ashtonem na temat tego, jaką wagę kobiety przykuwają do wyglądu.

Nagle w tumie ujrzałam Jeda, stojącego nieopodal stołu, przy którym siedział tata z Ann. Stał sam, trzymając w ręku mały talerzyk z kawałkiem tortu. Specjalnie wybrałam jego ulubiony, malinowy.

Wciąż miałam w pamięci naszą ostatnią rozmowę i na prawdę nie chciałam, aby był smutny z jakiegokolwiek powodu.

Musiał poczuć, że się mu przyglądam, bo odwrócił się w moim kierunku. Wysoki, wysportowany, z przenikliwymi zielonymi oczami. Stał lekko zgarbiony, przyglądając mi się uważnie. Przyszedł sam, mimo, że dostał zaproszenie z osobą towarzyszącą. Czarny garnitur idealnie był dopasowany do jego sylwetki. Gdyby tylko Amira go teraz widziała piszczałaby na jego widok.

Co by było, gdyby nie pojawił się Trench? Jed był przy mnie od zawsze. Chciałabym z nim być? Jasne, że bym chciała. Każda dziewczyna marzy o takim chłopaku. Troskliwy, czuły, inteligenty, zabawny, nie boi się wyzwań, a jego rady nie mogą się równać z żadnymi innymi. Taki był Jed. Idealny. Może to głupie, ale ja potrzebuje czegoś więcej. Po śmierci mamy potrzebowałam odreagowania, a Trench mi to daje. Z nim nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Z nim i z Nathanielem... 

Westchnęłam głośno. Tyle dziwnych zdarzeń miało miejsce w ostatnim czasie. Ktoś chciał mnie zabić, Trench mnie uratował, drasnęłam Jeda nożem, pożar w taty firmie. Potem Nathaniel został postrzelony, Allie została porwana... Wszystko jak z taniego filmu akcji, który i tak obejrzy mnóstwo fanów takich klimatów. Oboje wprowadzili zamęt w moje życie. Czego tu jeszcze brakuje? Tortur, zabójstwa...? Skrzywiłam się na samą myśl i spojrzałam na bransoletkę, którą miałam zawieszoną na dłoni. Prezent od Trencha. Zaraz obok niej swoje miejsce miał roleks, prezent od Jeda, a w głowie miałam jeszcze nóż z czarną rękojeścią, który dostałam od Nathaniela. Dziwne, że jeszcze nigdzie w tłumie go nie dostrzegłam.

- Cześć Scarlett - usłyszałam głos przyjaciela. 

Zawiesiłam się na moment i nawet nie zauważyłam, że podszedł w moim kierunku.

- Jed.. - zaczęłam mówić, ale od razu mi przerwał.

- Możemy porozmawiać na osobności? - powiedział, patrząc na Trencha.

Było mi strasznie głupio i przykro, że zwracał się do mnie takim oschłym i nie obecnym tonem. Brakowało mi Jeda, który był zawsze uśmiechnięty i umiał pocieszyć mnie w każdej sytuacji. Brakowało mi jego obecności...

- Oczywiście - odpowiedziałam po chwili i ruszyłam przed siebie.

Sala, w której goście świętowali była ogromna, ale posiadała kilka miejsc, gdzie można była porozmawiać w ciszy, bez spojrzeń innych obecnych.

Jed szedł za mną w milczeniu. Wydawał się jakby był moim cieniem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się przy nim tak niezręcznie.

Doszliśmy do pojedynczych drzwi, które prowadziły do dużego schowka. Weszłam do środka i staliśmy twarzą w twarz. Muzyka ledwo tutaj dochodziła, a tym bardziej głośne śmiechy i rozmowy gości. Było słychać tylko ciche brzdęki gitary.

- Jed my musimy... - zaczęłam, ale zaprotestował moim dalszym słowom, kładąc palec na moich ustach.

Nie zniosę tego więcej! Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Chciało mi się płakać. Jed po prostu stał i przyglądał się mi z uwagą. Nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy. Łza spłynęła mi po policzku.

- Jed ja tak nie potrafię - zaczęłam łkać, a chłopak zwyczajnie podszedł i zamknął mnie w swoich ramionach.

- Będzie dobrze Kocie - wyszeptał, głaszcząc mnie po głowie.

Tak dawno nie powiedział do mnie Kocie. Uwielbiałam jak tak do mnie mówił. To sprawiało, ze czułam się taka jego. 

Jed złapał za moje ręce i zaczął się powoli poruszać.

- Scarlett - zaczął powoli, nie przerywając naszego tańca.

Spojrzałam na niego, a on wyglądał na takiego szczęśliwego.

- Kocham Cię Scarlett - powiedział pewnym tonem a mi znowu zaczęły spływać łzy po policzku.

- Ale Ty też już kogoś kochasz i nie jestem nim ja, chociaż bardzo bym chciał.

- Jed...- chciałam żeby wiedział jaki jest dla mnie ważny, ale znowu nie pozwolił dojść mi do słowa.

- Zrozumiałem, że między nami nie będzie nigdy nic więcej poza przyjaźnią. Na początku tego nie zaakceptowałem. Chciałem czegoś więcej. Wciąż chcę, ale... - wprawił mnie w lekki obrót, i znowu złączył nasze ciała w delikatnym tańcu - Ale nie potrafię bez Ciebie żyć Scarlett. Zrobię wszystko żebyś była szczęśliwa, a będziesz, jeśli będę dla Ciebie przyjacielem.

Po moich policzkach płynęły łzy bez ustanku. Nie mogłam znaleźć ukojenia. To, co on mówił było pełne bólu... Nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Wiedziałam tylko jedno.

- Jed, ja Ciebie też kocham - powiedziałam tak, jak było zgodnie z prawdą. 

- Wiem Scarlett, braterską miłością - powiedział z uśmiechem.

Teraz to już sama nie byłam pewna tego, jaką miłością go darzę. Przecież on był przy mnie zawsze. Trench pojawił się nie dawno i zawrócił mi w głowie. Przy nim czuję coś wyjątkowego. Będę nieszczęśliwa, nie mając przy sobie ich obu...

- Pozwól mi coś zrobić i będzie tak, jak dawniej - powiedział spokojnie i patrzył na mnie przenikliwym spojrzeniem.

Otworzyłam usta, chciałam krzyczeć, że dam mu co zechce, ale nie potrafiłam wydusić z siebie nawet krótkiego 'tak'. Powoli pokiwałam głową, dając mu wolną rękę.

Jed włożył kosmyk moich włosów za ucho i pogładził ręką policzek. Staliśmy nieruchomo w ciszy, nie odrywając od siebie oczu. Jed delikatnie pocałował strużkę łzy, która spływała mi po policzku. Gładził moją twarz ciepłą, delikatną dłonią. Stalismy tak blisko siebie, że czułam, jak jego serce bije. Moje też nie było spokojne. Chciałam już z powrotem mojego Jeda, i wiedziałam co się zaraz ma wydarzyć. Jed delikatnie złączył nasze usta. Rozchyliłam wargi, zezwalając mu na pocałunek. Jed całował mnie delikatnie i z czułością. Powoli odsunął się ode mnie i patrzył z uśmiechem.

- Teraz wszystko będzie jak dawniej - powiedział i pocałował mnie w czoło.

Oboje darzymy się wielkim uczuciem, ale nie możemy być ze sobą...

- Przyjaciele na zawsze? - spojrzałam na niego, pociągając nosem.

- Dopóki śmierć nas nie rozłączy - zaśmiał się, chcąc mnie pocieszyć i zaczął prowadzić mnie do drzwi.

- Tu jesteście - usłyszeliśmy głos Trencha, który wyglądał na trochę zdenerwowanego moją nie obecnością.

Spojrzałam na Jeda, a on uśmiechnął się szczerze i walnął mnie w bok.

- Idź i baw się dobrze.

Odwzajemniłam uśmiech i stanęłam obok Trencha, który objął mnie ramieniem. Teraz będzie tylko lepiej. Weszliśmy na salę, gdzie wszyscy bawili się w najlepsze. Zobaczyłam kilka nowych twarzy, ale dalej nigdzie nie mogłam dostrzec jednego z gości.

- Widziałeś już Nathaniela?

Trench spojrzał na mnie i pocałował w czoło.

- Nie kochanie, nie widziałem go, ale na pewno nie długo się zobaczycie.

Dziwne, że go jeszcze nie ma. Obiecał, że przyjdzie. Czyż by mu cos wypadło? a JEśli coś się stało? Nie.. Skarciłam się w głowie. Skoro obiecał to przyjdzie, bo co mogło się stać. Na pewno nie siedział gdzieś w ciemnej piwnicy, bez możliwości ruchu, torturowany przez kogoś. Jak w ogóle mogłam o tym pomyśleć, zaśmiałam się w duchu. 

Tańczyliśmy z Trenchem w rytm muzyki. Nie spuszczał mnie z oka nawet na minute. Byłam jego oczkiem w głowie. 

Było już późno, coraz więcej gości szło już do swoich domów i ja tez miałam taki zamiar. Nie byłam śpiąca czy też zmęczona. Wręcz przeciwnie. Tryskałam energią i chciałam ją przelać na mojego najwspanialszego chłopaka.

Trench stał obok mnie i myślał o czymś. Zbliżyłam się do niego i pocałowałam go w szyję. Zamrugał kilkukrotnie trochę zaskoczony moimi poczynaniami, ale nie odsunął się ode mnie. Wręcz przeciwnie. Spojrzał uwodzicielsko w moje oczy i przejechał dłonią po moim policzku.

- Masz ochotę zakończyć już imprezę? - zapytał, przeciągając każdą sylabę.

Moje ciało przeszedł miły dreszczyk.

- Ogromną - przygryzłam wargę i wskazałam, abyśmy udali się do wyjścia.

Trench podążał za mną i czułam jego wzrok na moich pośladkach. Cieszyło mnie to i szłam z jeszcze większą pewnością. 

Nagle przede mną znikąd wyrosła postać znienawidzonego nauczyciela.

- Dzień Dobry Scarlett - powiedział, blokując mi drogę.

- Spojrzałam na niego wrogo i odpowiedziałam równie ironicznie jak i on.

- Dobrze się Pan bawi? - byłam zła na Ann, że go zaprosiła.

- Bardzo miłe przyjęcie, ale widzę, że Tobie się nie podoba - spojrzał na Trencha, a potem znowu na mnie - już wychodzicie?

Trench stał w milczeniu, nigdy nie wtrącał się w moje rozmowy z Deanem Clarkiem. Jakby sam nei chciał robić sobie problemów.

- To nie jest Pana sprawa - odpowiedziałam z udawanym uśmiechem.

Gdybyśmy tylko mogli to skoczylibyśmy sobie do gardeł jak wygłodniałe pantery. Zastanawiało mnie czy Cyborg miał jakąś partnerkę. Postawiłabym jej pomnik za odwagę.

- Gdzie się wybieracie? - dalej ciągnął przesłuchanie, na co aż kipiałam z wściekłości.

- Tutaj Pana kontrola mnie nie obejmuje. Za dużo by Pan chciał wiedzieć. Niech Pan się zajmie swoimi sprawami! - krzyknęłam zdenerwowana.

Nigdy nie podniosłam głosu na nauczyciela, ale tutaj on nim nie był, a ja miała dość jego obecności. Dean wyglądał na niewzruszonego i spojrzał na Trencha.

- Muszę z Tobą porozmawiać na osobności Scarlett - powiedział poważnym tonem, nie spuszczając Trencha z oczu.

- Niech Pan mówi.

- Na osobności - dodał szybko.

- Nie mam tajemnic przed moim chłopakiem. Ma Pan ostatnią szansę. - spojrzałam na niego z ciekawością.

Czemu tak przyglądał się Trenchowi? Zaś chłopak stał i patrzył na Cyborga z dziwnym uśmieszkiem, ale nic nie mówił. Dean też nagle zamilkł, a ja miałam już dość tej chorej sytuacji. To miał być nasz wieczór. Pociągnęłam chłopaka za rękę, czym wydawał się być wyrwanym z transu i spojrzał na mnie równcześnie co i Clark.

- Idziemy - powiedziałam krótko i pewnie.

Trench mnie posłuchał i zrobiliśmy kilka kroków, gdy Dean znowu się odezwał.

- Nie ufaj mu Scarlett - słyszałam jego głos za swoimi plecami, ale nie obchodziło mnie co mówił.

Za kogo się uważał ten dupek? Przyspieszyłam kroku i stanęłam obok samochodu Trencha.

Nie mogłam się doczekać, aż będziemy u mnie w domu. Musiałam odreagować po tym wszystkim. Całe szczęście, że wzięłam ze sobą butelkę jednego z win. Spojrzałam na Trencha, który położył dłoń na moim udzie.

- Nie mówiłem Ci o tym, ale chciałbym Ci coś wyjaśnic - zaczął.

- O co chodzi? - zapytałam z ciekawością.

- Chodzi o Deana. Nie mówiłem Ci, ale rozmawiałem o nim z dyrektorem.

Zrobiłam zdziwioną minę.

- Na jaki temat? - zapytałam.

- Na Twój.

- Na mój? 

- Dean Cię nęka i ktoś musiał się tym zająć. - powiedział czule i z troską.

To stąd słowa, które Cyborg wypowiedział na końcu. Bo całe to zajście wydawało mi się takie dziwne. Jakim prawem Dean Clark, nauczyciel biologi mógł mi powiedzieć, że mam nie ufać swojemu chłopakowi? Zachowywał się tak, jakby znał jakieś pikantne szczegóły z jego życia, a tu chodziło tylko o strach. Boi się, że Trench mu zaszkodzi, a ja mam nadzieję, że już to zrobił.

- Trench, jesteś najwspanialszym chłopakiem na świecie, wiesz o tym? - zatrzepotałam rzęsami.

- Dla mojej księżniczki wszystko - odpowiedział radośnie.

Księżniczka. Źle kojarzyło mi się to słowo. Tak mówił o mnie ten typek co postrzelił Nathaniela. No własnie. Nathaniel. Nie zjawił się, a ja nie mogę mieć mu tego za złe, na pewno mu coś wypadło.

- To jesteśmy. Na co masz ochotę? - wyrwał mnie z zamyśleń Trench, zbliżając swoje usta do mojej szyi.

- Na Ciebieee - odpowiedziałam, nie mogąc się powstrzymać  wydałam cichy jęk.

Trench szybko wysiadł z samochodu i obszedł go dookoła, otwierając mi drzwi i biorąc mnie na ręce. Klucz przygotowałam już wcześniej i tylko podałam go chlopakowi do ręki. Szybkim ruchem otworzył drzwi i jeszcze szybciej znaleźliśmy się w moim pokoju. Trench zdjął ze mnie sukienkę, którą sam dla mnie wybrał. Gdy zobaczył moją skąpą bieliznę oczy zaswiecily mu się jeszcze bardziej. Szybko zdjął ze mnie i nią oraz zegarek, który miałam na ręce. Przejechał po bransoletce. 

- Chciałbym, żebyś zawsze ją na sobie miała.

Nie byłam teraz w stanie nawet mu odpowiedzieć, tylko zaczęłam go rozbierać. Czułam jak reaguje na mój dotyk i to tylko dodawało mi pewności siebie. 

- Na pewno chcesz zrobić to ze mną? -  zapytał, oddychając ciężko.

Jednym ruchem ręki popchnęłam go na łóżko i wyszłam na niego łącząc nasze usta w płomiennym pocałunku. Nigdy nie byłam niczego tak pewna.


Obudził mnie dźwięk mojej komórki. Otworzyłam zaspane oczy i ziewnęłam. Dopiero po chwili zauważyłam że Trencha nie ma obok. Pewnie wyszedł zanim rodzice wrócą do domu. To była piękna noc. Właśnie o takiej marzyłam. Z tym jedynym i idealnym facetem. Wiedziałam, że  z nikim innym już tego nie powtórzę, bo Trench był tym na zawsze.

Nie miałam pojęcia, która była godzina, ale widziałam, że zaczyna świtać. Moja komórka nie ustępowała i ciągle wydobywała z siebie nie przyjemny dźwięk ostrego dzwonka połączonego z wibracją. Spojrzałam na ekran, którego światło było nie przyjemne dla moich oczu. Myślałam, że to Trench, który chce dowiedzieć się, jak się czuję po tym wszystkim, co miało miejsce tej nocy. Wielkie moje zdziwienie było, gdy zamiast znanego mi numeru moim oczom ukazał się obcy numer. Szybko podniosło mi się ciśnienie i nie byłam już taka senna. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Słucham? - zapytałam pewnym głosem.

- Scarlett? - usłyszałam niespokojny, dziewczęcy głos.

- Nancy? - zapytałam zszokowana. 

Czego ona mogła chcieć? Czyżby w końcu przyszli z Nathanielem i zastanawiają się, gdzie ja jestem?

- Myślę, że Nathanielowi się coś stało - powiedziała szybko i niespokojnie.

- O czym mówisz Nancy? - zapytałam zdziwiona, a moje ręce zaczęły drżeć.

- Mieliśmy iść do Ciebie na przyjęcie - zaczęła powoli - drzwi były otwarte więc weszłam, a w środku nikogo nie było.

- Wiesz jaki on jest, może coś mu wypadło? - tym zdanie bardziej próbowałam przekonac siebie niż ją.

- Nie Scarlett, to nie możliwe. Sprawdziłam. Jego samochód i motocykl stoją nie ruszone, poza tym nigdy nie zostawia otwartych drzwi - mówiła coraz bardziej drżącym głosem - nie mogę stracić i jego - zaczęła szlochać.

- Spokojnie Nancy, zaraz u tam będę, ale mam jeszcze jedno pytanie - odczekałam kilka sekund, dziewczyna nie odpowiadała, więc kontynuowałam - skąd masz mój numer.

Po chwili ciszy Nancy odpowiedziała, słyszałam, że potrzebowała trochę czasu, aby się uspokoić.

- Nathaniel mi go dał i powiedział, że tylko Tobie mogę ufać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top